Cudaczek - Wyśmiewaczek - Julia Duszyńska (książki czytaj online TXT) 📖
Przygody Cudaczka-Wyśmiewaczka, który „nie je, nie pije, tylko wyśmiewaniem żyje”. To maleńkie, niedostrzegalne dla ludzi licho chowa się we włosach lub w ubranku upatrzonego przez siebie dziecka. Cudaczek nie je zwykłego jedzenia, tylko zachęca chłopca lub dziewczynkę do obrażania się, grymaszenia i innych nieładnych zachowań. Kiedy dziecko zachowuje się niegrzecznie i wpada w złość, licho cichutkim głosikiem wyśmiewa się z niego, a od tego brzuszek mu pęcznieje i staje się okrągły jak ziarnko grochu. Na szczęście od złośliwego Cudaczka-Wyśmiewaczka i jego podszeptów można się uwolnić. W kilkunastu krótkich rozdziałach poznamy historię Cudaczka i dzieci, u których gościł.
- Autor: Julia Duszyńska
- Epoka: Współczesność
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Cudaczek - Wyśmiewaczek - Julia Duszyńska (książki czytaj online TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Julia Duszyńska
I dalej siedział za butlą. Brzuszek miał zupełnie pusty i zły był okropnie.
Pod wieczór ktoś wpadł jak bomba do apteki. Pan aptekarz ucierał właśnie jakąś maść w miseczce, więc zawołał pannę Irenę.
— Niech no pani pozwoli. Pewno coś pilnego, bo kawaler palto ma krzywo zapięte.
Cudaczek wychylił główkę zza butli. Zobaczył chłopca może dziewięcioletniego. Palto miał rzeczywiście krzywo zapięte. Pierwszy guzik na drugą dziurkę. Drugi guzik na trzecią. Mało tego. Bystre oczki Wyśmiewaczka zauważyły, że chłopiec miał cały czubek ucha uwalany atramentem.
To zaciekawiło Cudaczka. Zsunął się z półki i podszedł do chłopca. Oho! Jeden but bez języka i zasznurowany tylko do połowy. Dalej zabrakło sznurowadła.
— Hu, hu! — ucieszył się Cudaczek i poczuł, że mu brzuszek troszeczkę napęczniał.
Nie namyślał się dłużej, ale prędko uczepił się drugiego sznurowadła, które prawie wlokło się po ziemi, i razem z chłopcem wyjechał z apteki.
— Kawalerze, zapnij porządnie palto! — wołał pan aptekarz za nimi.
Ale chłopiec ręką machnął.
— Nie warto! Zaraz będę w domu!
Rzeczywiście dom był blisko. Cudaczek ledwo zdążył wdrapać się na najwyższy guzik. Nie mógł jechać na sznurowadle, bo jego nowy przyjaciel nie omijał kałuż. Jak nie chlapnął w kałużę całą nogą, to bodaj obcasem i Cudaczek był już cały w czarne kropki jak niedawno pan Beksa.
Chłopiec wszedł do kuchni i ucieszył się:
— O, placki kartoflane!
Położył buteleczkę na stole, wpatrzony w tarkę, na której mama zgrabnie tarła kartofle. Położył byle jak na brzeżku stołu. A buteleczka od razu bęc! na podłogę.
— Hu! Hu! Hu! — zachichotał Cudaczek, bo usłyszał trzask rozbitego szkła.
Zerknął na podłogę, a tam plama z jodyny.
Mama zostawiła placki i zabrała się do ratowania podłogi.
— Że też zawsze wszystko robisz byle jak! — gniewała się, zmywając plamę z podłogi.
— To ja winien? Butelka sama się poturlała.
— Trzeba było ją postawić, a nie kłaść! I to jeszcze na samym brzeżku! A jak ty wyglądasz! Palto krzywo zapięte! But niezasznurowany!
— Bo mi się sznurowadło urwało...
— Dlaczego nie przyniosłeś palta do zeszycia? A sznurowadła nie związałeś tymczasem?
— A bo... a bo... położyłem na krześle i gdzieś się zapodziało.
Mama tylko westchnęła:
— Z tobą tak zawsze.
Cudaczek śmiał się w głos. Brzuszek mu pęczniał w oczach.
— To jest pan Byle-jak! To jest pan Byle-jak! — cieszyło się licho niepoczciwe. — U niego nie będę głodny.
I Cudaczek ułożył się wygodnie za kołnierzem chłopca.
Było dużo śmiechu u pana Byle-jak. Brzuszek Cudaczka-Wyśmiewaczka był zawsze okrąglutki i pełen. Zawsze był pękaty ze śmiechu jak to ziarnko grochu.
Tylko do szkoły Cudaczek nie chodził z chłopcem. Bał się, że pan Byle-jak chodzi do tej samej szkoły co Beksa. A spotkać się z Beksą... Nie! Za nic!
Za to czekał zawsze koło progu na powrót swego przyjaciela.
Ledwo pan Byle-jak ukazał się we drzwiach, już Cudaczek turla się ze śmiechu po chodniku.
Rano mama wyprawiła go uczesanego, czystego, porządnie ubranego. A teraz... na brodzie atrament, na nosie czarna plama, zdaje się, że to smar. Pewno pan Byle-jak przyglądał się po drodze naprawie auta i wścibił nos za blisko. Czapka na jednym uchu. Kołnierz od fartucha pod fartuchem, a kołnierzyk od koszuli sterczy jednym rogiem nad fartuchem. Nawet koszula z jednego boku wyciągnięta.
— Hi, hi! Taki wielki chłop! Jak on wygląda! Uhu-hu! — ryczy uradowany Cudaczek.
A po obiedzie zaczyna się odrabianie lekcji.
Teraz Cudaczek za nic nie odejdzie od chłopca. Siedzi mu na czubku ucha i wyciąga szyję, żeby lepiej widzieć, co się w zeszytach wyrabia.
— Mamusiu! Zadanie mi nie wychodzi!
Przychodzi mama. Ogląda zeszyt. Sprawdza w książce. Ma się rozumieć! Zero tak napisane, że wygląda jak sześć. Albo siódemka jak jedynka. I zadanie źle wypadło.
Potem pan Byle-jak pisze ćwiczenie. Pisze i co chwila zerka w okno. Co też tam na podwórzu się dzieje?
A Wyśmiewaczek wyciąga szyję, krzywi się, marszczy, bo nie może przeczytać. Nic dziwnego. Tu i nie ma kropki, tam dwa wyrazy wpadły na siebie, że wyglądają jak jeden. A już ogonka przy ą i ę nie ma nigdy. Ani przecinków nad ń albo ś.
Gdzie ma być: „rąk”, napisane: „rak”. Zamiast „Harcerze podnieśli nosze”, napisane: „Harcerze podnieśli nos”. Resztę pan Byle-jak zjadł.
— Uhu-hu! — piszczy Cudaczek. — Kto zgubił nos? Czyj to nos? Uhu-hu!
Tymczasem pan Byle-jak zamyka zeszyt do polskiego. Jest bardzo zadowolony, że już ćwiczenie odrobił.
— Będzie bal jutro w szkole! Hi! Hi! Hi! — zaśmiewa się licho niepoczciwe.
A pan Byle-jak sięga po zeszyt do przyrody. Pani dyktowała im o kocie. Trzeba się tego nauczyć. Ba, ale co to jest? Pan Byle-jak tak nabazgrał, tak pozjadał wyrazy i litery, że nic nie może zrozumieć.
— Kot chodzi cio bomoe pzur fsu poduczki lapk...
— Co to może być?
— Hi! Hi! Hi! To chyba po chińsku! Hi! Hi! Hi! — zaśmiewa się Cudaczek.
Przyszła na ratunek mama. Nic nie rozumie.
Przyszedł na ratunek starszy brat pana Byle-jak, Wojtek, który już do liceum chodzi. Ale i Wojtek nic a nic nie rozumie.
— Taki bazgracz powinien być w pierwszej klasie, a nie w trzeciej — powiada. — Tego sam król Salomon5 nie odgadnie.
Skończyło się na tym, że pan Byle-jak włożył palto byle jak, wcisnął czapkę byle jak i popędził do kolegi. Przyniósł zeszyt kolegi i z niego przepisał lekcje pod okiem starszego brata.
„Kot chodzi cicho, bo może pazury wsuwać między poduszki łapek”.
— Mamo! — woła Wojtek ze śmiechem. — Już wiemy, co to znaczy: „pzur fsu”! Pazury wsuwać!
— Hi! Hi! Hi! — cieszy się Wyśmiewaczek.
I z całej siły przytrzymuje napęczniały brzuszek.
Jakby kto chciał zebrać wszystkie historie pana Byle-jak, to musiałby napisać osobną książkę. Toteż Cudaczek był pewien, że przesiedzi tu kilka lat i nigdy nie zazna głodu.
A tu na Wielkanoc — nieszczęście!
W pierwsze święto mama powiedziała:
— Wiecie chłopcy, przyjdzie dziś ciocia z Włodziem. Włodzio już zdrów po odrze.
— Pysznie! — ucieszył się pan Byle-jak.
Wtem ktoś zadzwonił do drzwi.
— To pewnie Włodzio! — woła pan Byle-jak i pędzi do drzwi. Cudaczek też ciekawie wysuwa główkę jak cebulkę spod kołnierza i... Cudaczkowi robi się słabo. Wchodzą jego znajomi: pan Beksa ze swoją mamą.
— Gwałtu! Ratujcie! — krzyczy Wyśmiewaczek i rzuca się do drzwi.
Ale drzwi już zamknięte. Więc Cudaczek daje ogromnego susa w górę i buch! przez dziurkę od klucza. Tylko mignęły jego cienkie nóżki i już był za drzwiami.
Trzy dni wałęsał się Cudaczek, licho niepoczciwe, po mieście. Były święta. Wszyscy chodzili uśmiechnięci. Dzieci biegały czyste i wesołe. Nie miał się do kogo przyczepić.
Głodny był, że strach. Cienkie nóżki nie chciały go już nieść, tak bardzo osłabły.
Czwartego dnia wdrapał się na wóz z ziemią, który jechał właśnie ulicą, a gospodarz wołał:
— Ziemia do kwiatów! Ziemia!
— Niech mnie ten wóz wiezie, gdzie chce. Albo może mnie kto6 z ziemią zabierze. Już nie mam sił — jęczał Wyśmiewaczek.
I tak jechał na wozie z ziemią, a bystro się rozglądał, czy mu się gdzie gospoda nie szykuje7. Przejechał na wozie niejedną ulicę, ale jakoś nic. A w brzuszku burczy! Ojej, jak burczy!
Potem skręcili tym wozem w boczną piaszczystą drogę. Wóz skrzypiał, koń stękał, bo mu było ciężko na piachu, i tak dojechali do wsi. Minęli jedną chałupę z ogródkiem. Minęli drugą chałupę z ogródkiem. A z trzeciej jak coś nie wrzaśnie dziewczyńskim głosem:
— Nie chceeeę!
A nasz Cudaczek-Wyśmiewaczek hyc! z wozu na drogę. I prosto pod okno tej trzeciej chałupy.
Okno było otwarte i coś tam w izbie krzyczało: „nie chceeę!”.
Cudaczek wskoczył na okno. Przycupnął za kwitnącą pelargonią i spojrzał:
Nieduża dziewuszka wyrywała się swojej mamie. Zasłaniała się rękami. Wiecie przed czym? Przed grzebieniem! Takim sobie zwykłym grzebieniem.
Krzyczała, płakała, nie dawała się uczesać.
Cudaczek ledwie spojrzał, już prychnął śmiechem, bo dziewuszka wyglądała jak strach na wróble.
— Kasiu, a toćże8 się opamiętaj — tłumaczyła mama. — Jakże będziesz chodziła z taką strzechą na głowie? Nie wstyd ci to przed ludźmi?
— Niee... nieee!... — krzyczała mała Kasia.
— A to sobie chodź jak czupiradło! — zawołała matka i puściła dziewczynkę.
A ona od razu myk! za drzwi. Ledwo Wyśmiewaczek zdążył uwiesić się jej sukienki.
— Oho — mruczał — zdaje się, żem dobrze trafił. Już mi brzuszek pęcznieje.
Kasia wyszła na podwórko.
— Tiu, tiu! — zawołała na kurczątka.
Ale kurczątka zlękły się widać rozczochranego straszydła i czym prędzej schowały się pod skrzydła kwoki.
Podeszła Kasia do psiej budy, żeby pogłaskać Burka. A Burek ogon pod siebie i do budy się schował.
— Hi! Hi! Hi! — cieszył się Cudaczek. — I pies się boi takiego stracha.
Pochodziła Kasia po podwórku, potem wyszła na drogę i siadła pod płotem. Posiedziała chwilę i oczy zaczęły się jej kleić. Zadrzemała.
Tymczasem na płocie przycupnęła wrona. Młoda, niemądra wrona, bardzo obrażona.
Na kogo? Na swoją mamę wronę. A o co? Bo jej mama kazała w gnieździe posprzątać.
— Nie potrzebuję — powiedziała niemądra wrona. — Poszukam sobie innego gniazda.
Zadarła ogonek i poleciała na płot. A z płotu zobaczyła Kasię. Więc przekrzywiła łebek wroni i dalej się przyglądać, co to za dziwo śpi pod płotem.
— Krra... co to jest?
— Straszydło — pisnął cichutko Cudaczek z fałd Kasinej sukienki.
— Krra... a co ma na głowie?
— Wronie gniazdo! Hi! Hi! Hi!
Wrona aż podskoczyła na płocie.
— Wronie gniazdo? To ja się zaraz sprowadzam.
Przyniosła w dziobie jedną gałązkę i wplątała dziewczynce we włosy. Przyniosła potem drugą i trzecią. W końcu usadowiła się w rozczochranej czuprynie, łeb schowała pod skrzydło i też usnęła.
Kasia nic nie czuła. Po wrzaskach i płaczu mocno jej się spało. Obudziła się dopiero na wołanie matki i wielki głośny śmiech.
— Skąd tu tyle ludzi?
Stoją rodzice. Stoją obaj bracia: Marcin i Adam. I kolega Adama, Stach. I babula Jagula ze swoją kozą. I dwie dziewczynki z sąsiedztwa: Zośka i Małgośka. A wszyscy tak się śmieją, aż im łzy z oczu lecą.
Jak się nie śmiać! Czy widział kto wronie gniazdo na głowie dziewczynki?
Mała wrona też się obudziła. Zlękła się ludzi i śmiechu. Chce odlecieć, ale nóżki zaplątała w rozczochraną czuprynę.
— Krra! — krzyczy i szarpie włosy Kasi.
A Kasia też krzyczy, bo ją boli. Ledwo wreszcie wyplątała ptaka z tych włosów. A potem mama zaczęła wyciągać gałązki, które wrona wplotła.
Bolało, oj bolało! Już nawet nikt się z Kasi nie śmiał, nawet Wyśmiewaczek. Ale on nie śmiał się, bo nie mógł. Bał się, że pęknie.
Po tej przygodzie spał Cudaczek jak zabity przez dwa dni. Położył się w stodole na sianie, żeby mu nikt nie przeszkadzał, i chrapał aż miło. Kiedy się obudził wreszcie, nie było już śladu po pękatym brzuszku. Jeść się chciało Cudaczkowi.
Skoczył pod okno chałupy i nadstawił wielkich uszu. Cicho? Czyż „strach na wróble” jeszcze nie wstał?
Wdrapał się na okno i zajrzał do środka. Kasia stała przy mamie, a mama ją czesała.
— Krzycz! — pisnął Cudaczek. — Przecież cię targają! Krzycz!
I Kasia zaraz po swojemu osłoniła głowę rękami i w płacz:
— Boli! Matusiu, boli!
A matka na to:
— Już krzyczysz? Już zapomniałaś, jak ci wrona gniazdo uwiła na głowie? Chcesz jeszcze raz?
Nie, tego Kasia nie chciała. Skrzywiła się tylko pociesznie i pozwoliła się uczesać. Mama zaplotła jej dwa warkoczyki i zawiązała różową tasiemką. Nawet Cudaczek zdziwił się, że Kasia tak inaczej wygląda. Wcale nie była podobna do stracha na wróble.
Ale co mu z tego? Z czego się będzie dzisiaj śmiał? A on przecież nie je, nie pije, tylko wyśmiewaniem żyje, licho niepoczciwe.
Pocieszał się, że do jutra Kasia zapomni o swoim gnieździe.
Przyszło jutro.
Przyszło pojutrze. Kasia jakoś nie bała się grzebienia i nie wrzeszczała przy czesaniu, tylko czasem skrzywiła się albo zapiszczała, bo niepoczciwy Cudaczek naumyślnie za włosy ją szarpał. Ale matka zaraz przypominała:
— Pamiętasz, Kasiu, wronie gniazdo?
I Kasia przestawała piszczeć.
Cudaczek wciąż jeszcze czekał na odmianę, ale był coraz chudszy. Brzuszek mu się zapadł. Policzki mu pobladły. Jedyny włosek nie chciał sterczeć do góry.
Wreszcie nie wytrzymał.
— Uciekam od tej Kasi, gdzie pieprz rośnie. Niech sobie chodzi ulizana.
I smyrgnął przez okno do sadu, a z sadu na drogę. Ale tu poczuł, że nie ma sił iść. Cienkie nóżki grzęzły w piachu, ledwo je
Uwagi (0)