Pamiętnik pani Hanki - Tadeusz Dołęga-Mostowicz (gdzie można za darmo czytać książki .TXT) 📖
Przeczytanie korespondencji męża bez jego wiedzy jest niewątpliwie złamaniem zasad dobrego wychowania… Ale jeśli tylko dzięki takiemu przypadkowemu zwycięstwu występnej ciekawości można uratować własną reputację, małżeństwo, a może nawet Polskę? Wówczas brzydki postępek znika w cieniu cichego heroizmu.
Wydany w przededniu II wojny światowej Pamiętnik pani Hanki (1939) Tadeusza Dołęgi-Mostowicza wykorzystuje konwencję publikacji rzekomo cudzego tekstu z własnymi komentarzami. Powieść przynosi niepozbawiony humoru i wdzięku (oraz dystansu do samego siebie) wizerunek przedwojennej Warszawy i życia śmietanki towarzyskiej II RP. Czytelnik wkracza w ten świat, idąc śladem autorki pamiętnika, dwudziestoparoletniej, nieco trzpiotowatej żony polskiego dyplomaty, Hanki Renowickiej.
Tajemnicza afera szpiegowska, komentowane w salonach i kawiarniach wzmianki o niepokojących posunięciach politycznych Niemiec oraz kilka rzeczywistych osób, pojawiających się „osobiście”, w domyśle lub choćby z nazwiska — to wszystko stanowi o kolorycie epoki. Ale najcenniejsza może jest warstwa obyczajowa. Dowiedzieć się można na przykład, jaką ulgą dla dziewczyny z tzw. dobrego domu jest… wyjść z niego wreszcie. Wyznania pani Hanki pokazują też, że nawet jeśli dama spotyka się niekiedy z innymi mężczyznami bez wiedzy męża, może to robić wyłącznie dla jego dobra. I myśleć o tym inaczej to zwykłe prostactwo.
- Autor: Tadeusz Dołęga-Mostowicz
- Epoka: Dwudziestolecie międzywojenne
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Pamiętnik pani Hanki - Tadeusz Dołęga-Mostowicz (gdzie można za darmo czytać książki .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Tadeusz Dołęga-Mostowicz
Lekko, lecz zdecydowanie zapukałam do drzwi. Długa pauza — i wreszcie głos Tota:
— Proszę.
Nacisnęłam klamkę i wbiegłam do pokoju z taką swobodą, jakby mnie tu od dawna oczekiwano.
— Ach, cóż za spotkanie — zawołałam. — Jakże się cieszę, że panią widzę! Co pani powie, miss Normann, o tym lekkomyślnym mordercy i samobójcy, który omal siebie i mnie nie pozbawił życia?! Jak to ładnie ze strony pani, że go pani odwiedziła!
Na twarzy miss Normann poza uprzejmym wyrazem nie znać było żadnego wzruszenia. Natomiast rysy Tota zesztywniały w jakimś przekomicznym i wstrętnym grymasie. Wyglądał tak, jakby połknął jajko na twardo i jajko stanęło mu w przełyku.
Skonstatowałam od pierwszego rzutu oka dwie rzeczy: ta baba siedziała na fotelu w przyzwoitej odległości od łóżka, natomiast najbezczelniej w świecie zdjęła nie tylko palto, lecz i kapelusz. Ta poufałość była oburzająca. Jeżeli zamierzała tu zostać Bóg wie jak długo, wyperswaduję jej to z łatwością.
Udając, że nie dostrzegam jego zmieszania, zwróciłam się do Tota:
— Wyobraź sobie, jak szczęśliwie się stało! Ojciec odłożył swój wyjazd i mam czas dla ciebie. Przyniosłam ci grylażowe czekoladki, które tak lubisz.
Toto skręcił się pod moim wzrokiem jak piskorz.
— Jakże się czujesz? — trzepałam beztrosko i pieczołowicie. — Nie bardzo dolega ci ręka?... Może ci wyżej podnieść poduszki?... Nie ma pani pojęcia, jak niezaradni i bezbronni są wszyscy mężczyźni podczas choroby. Ja, co prawda, dopiero od trzech lat jestem mężatką, ale muszę w tym względzie mieć większe doświadczenie niż pani. Toto, kochanie, czy tu nie za gorąco? Może ci okno otworzyć?
Z ust Tota wydobył się jakiś nieartykułowany bełkot, który miał oznaczać, że istotnie jest mu za gorąco. Między nami mówiąc, nie zdziwiłam się tym wcale. Będzie mu jeszcze goręcej!...
Okryłam go z największą starannością i otworzyłam okno. Na dworze co prawda było prawie tak ciepło jak w pokoju. Czułam wciąż na sobie wzrok miss Normann. Przyglądała mi się badawczo, gdy zaczęłam robić porządek na stoliku przy łóżku. Jestem ciekawa, czy moje zachowanie się w stosunku do Tota nie posłuży dla niej jako argument w przekonywaniu Jacka, by do niej wrócił.
Oczywiście Jacek absolutnie nie weźmie tego pod uwagę. Po pierwsze, wierzy mi bezgranicznie, a po drugie, nie ukrywałam przed nim nigdy (a przynajmniej w ostatnich czasach) tego, co myślę o walorach Tota. Śmiał się nieraz do łez, gdy opowiadałam mu o nim różne historyjki. Jestem przekonana, że jeszcze bardziej rozbawiłoby go czyjeś posądzenie, podsuwające mu myśl, że między Totem a mną istnieje coś więcej poza zwykłą przyjaźnią. Tym bardziej nie uwierzyłby miss Normann. Ona jednak nie może o tym wiedzieć i dlatego prawdopodobnie będzie próbowała intrygi.
Tym swobodniej, tym demonstracyjniej nadawałam swemu zachowaniu się pozory największej poufałości. Przezwyciężając wręcz odwrotne pragnienia, pogłaskałam nawet Tota po twarzy. Stwierdziłam przy tym, że świeżo kazał się ogolić. To wszystko dla miss Normann. W tym krzątaniu się zwróciłam się do niej:
— Jaki śliczny wazon — powiedziałam. — Gdzie go pani dostała?
Toto rzucił się na łóżku i przełknął ślinę z takim hałasem, jakby właśnie się dusił. Ona, chociaż nie mogła tego nie dostrzec, odpowiedziała ku jego przerażeniu:
— Zbyt mało znam Warszawę. Nie mogłabym określić. To na takiej długiej ulicy, w takim bardzo dużym sklepie.
— Ślicznie dobrany do koloru róż — skinęłam głową. — Musisz uważać, Toto, by zawsze w tym wazonie były takie właśnie róże. Jakże?... Jakże pani się czuje po powrocie z Krynicy?
— Och, dziękuję pani. Doskonale.
— Czy nie spotykała pani w Warszawie pana Żerańskiego?
— Kogo? — zapytała z szczerym zdziwieniem.
— Pana Żerańskiego, który był partnerem pani w wycieczkach narciarskich. Och, miss Normann, ma pani, jak widzę, krótką pamięć, jeżeli chodzi o pani adoratorów.
— O, bynajmniej — zaprzeczyła żywo. — Tylko z polskimi nazwiskami jest mi trudno. Wszystkie wydają mi się podobne do siebie. Jeżeli chodzi o pana Romana, pamiętam go doskonale. W Warszawie jednak go nie widziałam. Zdaje się, miał zamiar wyjechać do Szwajcarii.
— To czarujący chłopak. No i naprawdę piękny. Nie znajduje pani?
Miss Normann bez zająknienia potwierdziła. Jednak ona ma dobrą klasę. Powiedziała swobodnie:
— Bezsprzecznie to jeden z najładniejszych mężczyzn, jakich widziałam w życiu.
Miałam teraz szaloną ochotę powiedzieć jej, że Roman kocha się we mnie jak szaleniec już od lat i że gdybym kiwnęła palcem, wróciłby już nie z Szwajcarii, ale z końca świata. Musiałam jednak sobie odmówić tej satysfakcji. Zależało mi na pognębieniu Tota. Znając jego prostoduszność, byłam pewna, że od tej chwili nie ma już najmniejszej wątpliwości co do tego, że miss Normann i Romka łączył romans.
Dla Tota jest rzeczą niezrozumiałą, by jakikolwiek mężczyzna mógł przebywać i pokazywać się z kobietą z jakichkolwiek innych przyczyn i w jakimkolwiek innym celu. Zresztą znał przecież Romka i nieraz miał możność zazdrościć mu sukcesów. Oczywiście na myśl Totowi nie przyszłoby, że Romek sukcesów tych nie realizuje.
W tej chwili prawie nienawidziłam tego głupca. Zmarnował mi najlepsze lata mojego życia! Przez ten czas mogłabym się zająć kimś wartościowym, człowiekiem o wybitnym intelekcie, wymieniać z nim myśli, a tym samym nie tylko wzbogacać własną umysłowość, lecz i jego. Taki Toto, jestem przekonana, z tak długiej znajomości ze mną wyciągnął zaledwie małe korzyści. Zapewne trochę zmądrzał, ale niestety, tylko trochę.
Chętnie pomówiłabym o tym otwarcie z miss Normann. Nie sprawia wprawdzie na mnie wrażenia szczególnie inteligentnej, ale dość jest sprytna i wyrobiona życiowo, by poznać się na Tocie. I co ona w nim widzi?... Gdyby chodziło jej o pieniądze, rozumiałabym jeszcze, ale na tym jej przecież nie zależy. Jako obiekt do flirtu Toto bynajmniej nie jest pociągający. O ile zdążyłam zapamiętać, jego repertuar uwodzicielski składa się z trzech sloganów:
1) Pani jest dziś oszołamiająca.
2) Gdybym miał prawo panią pokochać, byłbym najszczęśliwszym z ludzi.
3) Jeżeli nie przyjdziesz o piątej, oszaleję.
Takich mężczyzn jak on są setki. Mógłby ją nęcić tytuł rodowy i pozycja towarzyska. Ale nie jest chyba tak naiwna, by sądzić, że Toto się z nią ożeni. Pod tym względem, na szczęście, ma dużo zdrowego rozsądku. Rozsądku i pychy. Gdyby dostał za żonę księżniczkę z domu panującego, jeszcze nie uważałby, że zrobiono mu łaskę. Zresztą kobiety typu miss Normann, zwłaszcza w jej wieku, po zaznaniu kilku lat zupełnej swobody nie tęsknią do małżeństwa. Jeżeli żąda teraz od Jacka, by do niej wrócił, jest to wynikiem albo jakiegoś kaprysu albo prawdziwego uczucia, które się nagle w niej obudziło. To ostatnie zwłaszcza wydaje mi się możliwe, chociaż wygląda na nieprawdopodobieństwo.
— Pani, zdaje się, także zamierzała wyjechać do Szwajcarii? — zapytałam i nie czekając na odpowiedź, która oczywiście byłaby zaprzeczeniem, mówiłam długo i szeroko o Szwajcarii i jej urokach.
Musiała spostrzec się w intencjach, jakimi się kierowałam, gdyż uśmiechnęła się kącikiem ust. Z kolei zaczęłam mówić o inteligencji i szerokich zainteresowaniach Romka. Każde moje słowo w tej oracji było jakby szpilką dla Tota. Rozmyślnie przesadzałam, by mu sprawić przykrość.
Miss Normann słuchała uprzejmie, podczas gdy on wciąż ocierał pot z czoła, nie mogąc zdobyć się nawet na jedno zdanie sprzeciwu, chociaż Romka nie lubił i nazywał go sensatem90.
Później zaczęłam z miss Normann rozmowę o najnowszej beletrystyce francuskiej. Toto, do którego opinii odwoływałam się umyślnie, nie mając o tym pojęcia, bąkał niewyraźnie. Wreszcie miss Normann uznała, że wizyta jej przeciąga się zbyt długo i wstała. Gdy zaczęła się żegnać, ja zrobiłam to samo. Nieszczęsny Toto, który na pewno drżał na myśl, że zostanie ze mną sam na sam i że będzie musiał kajać się w pokorze, ze szczęścia odzyskał trochę przytomności i zdobył się na parę okrągłych zdań.
Wyszłyśmy razem. Nie wypadałam z roli i nadal zachowywałam się wobec niej jak naiwna trzpiotka. Nie miałam wprawdzie nadziei zwieść jej w ten sposób, lecz uniemożliwiałam rozpoczęcie prawdziwej rozmowy. Pożegnałyśmy się przy postoju taksówek. Wróciłam do domu dumna z siebie. Tak załatwić podobnej sprawy nie potrafi byle kobieciątko.
SobotaChociaż nie miałam najmniejszego zamiaru odwiedzenia Tota, z rana zatelefonowałam do kliniki i powiedziałam Antoniemu, by zakomunikował swemu panu, że wstąpię do niego. W ten prosty sposób zakorkowałam Tota na cały dzień.
NiedzielaPrzed południem posłałam Jacka do kliniki i kazałam mu zapowiedzieć moją wizytę na po obiedzie. Niech czeka. Mam dziś fajf91 u ministrowej Goryckiej, a wieczorem jadę na wielki obiad proszony do Nieborowa. Mam cudną suknię od Chanel. Kosztowała piekielnie drogo, ale za to wyglądam w niej uroczo.
PoniedziałekZ rana Jacek zapukał do mojej sypialni i powiedział trochę zdziwionym tonem:
— Dzwoni do ciebie jakiś cudzoziemiec, który nie chce podać swego nazwiska. Czy zechcesz z nim mówić?
W pierwszej chwili przyszedł mi na myśl Robert i zrobiło mi się okropnie przykro. Dopiero po sekundzie uświadomiłam sobie, że przecież biedny Robert nie żyje. Dlaczego jednak ten człowiek nie chce podać swego nazwiska? Z żadnym cudzoziemcem, których znam przecież tylu, nie łączą mnie takie stosunki, bym musiała z nich robić tajemnicę.
— Może to jakiś komiwojażer — wzruszyłam ramionami. — Oni często uciekają się do podobnych bezczelności. Zapytaj go, w jakiej sprawie.
Jakbym przeczuwała, że to będzie coś ważnego, wyskoczyłam jednak z łóżka i nałożyłam szlafroczek. Jacek wrócił z oznajmieniem:
— Ten jegomość, nieszczególnie zresztą mówiący po francusku, z jakimś jakby holenderskim akcentem, twierdzi, że musi się z tobą rozmówić w sprawie, która cię bardzo obchodzi. Oświadczyłem mu, że jestem twoim mężem, lecz pomimo to żądał rozmowy z tobą.
Podchodząc do aparatu nie miałam pojęcia, o co chodzi, lecz gdy tylko odezwałam się, usłyszałam pytanie:
— Czy to pani korespondowała z moim biurem w Brukseli w sprawie pewnej damy?
— Tak, tak. To ja.
— Z polecenia szefa przyjechałem do Warszawy by pani przedstawić rezultaty naszych poszukiwań.
— Słucham. Słucham pana.
— Rzecz nie nadaje się do rozmowy telefonicznej. Prosiłbym panią o wyznaczenie mi godziny i miejsca spotkania.
Zawahałam się. Pokazanie się gdziekolwiek publicznie z jakimś detektywem byłoby zupełnie nie na miejscu. Już i tak dość najadłam się przykrości przez randki ze stryjem Albinem. Zaprosić go do siebie nie mogłam przez wzgląd na Jacka. Nie było innej rady. Musiałam zdecydować się na pójście do niego.
Zapytałam:
— Gdzie się pan zatrzymał?
— Hotel „Polonia”. Numer 136. Czy mogę panią czekać u siebie?
— Tak. Będę o dwunastej.
Odłożyłam słuchawkę i przez chwilę nie odchodziłam od telefonu. Jacek z sąsiedniego pokoju słyszał całą rozmowę. Co z niej mógł zrozumieć?... Tylko to, że umówiłam się z jakimś cudzoziemcem u niego w hotelu. Nie mogłam mieć złudzeń: Jacka to nie zachwyciło. Niepodobna było ostrożniej mówić przez telefon, wobec czego, nie mając możności udzielenia Jackowi wyjaśnień, należało ich po prostu odmówić.
Przeszłam do jadalni i kazałam sobie podać śniadanie. Jacek usiadł naprzeciw przy stole, udając, że przegląda gazety. Po chwili nie wytrzymał.
— Któż to telefonował? — zapytał.
Spojrzałam nań karcąco.
— Mój drogi, czy ja cię pytam, gdy do ciebie dzwonią jakieś panie?
— Nie. Przepraszam cię, nie sądziłem, że to jakaś tajemnica.
— Właśnie tajemnica. Każdy może mieć swoje tajemnice. Wyobraź sobie na przykład, że ten pan jest... moim pierwszym mężem, z którym potajemnie wzięłam ślub.
Cios był bolesny. Jacek przybladł, wstał i wyszedł z pokoju. Zrobiło mi się go trochę szkoda. Biedak i tak chodzi po domu jak banita, któremu lada dzień grozi wygnanie. Od czasu swoich zwierzeń nie odważył się ani razu zwrócić się do mnie z pieszczotami. Zawsze był zanadto przesubtelniony. Oczywiście ja nie mogłam go zachęcać do poufałości, chociaż mi czasami — wyznaję — bardzo tego brakowało.
Parę minut po dwunastej byłam już w hotelu. Przyznam się, że doznałam miłego rozczarowania. Nie wiem dlaczego, ale wyobrażałam sobie takiego detektywa jako tłustego człowieka w średnim wieku, o małych przenikliwych oczkach i źle ogolonej twarzy. Tymczasem zastałam wysokiego, bardzo przystojnego młodzieńca, typ skandynawski: szczupły, blondyn o pogodnych, niebieskich oczach i wyrazistych zmysłowych ustach. Ubrany był doskonale, a jego formy nie pozostawiały nic do życzenia. Ogarnął mnie zaciekawionym spojrzeniem i zapytał:
— Pani Renowicka, nieprawdaż? Pani pozwoli, że się przedstawię: van Hobben.
— Gdzieś już słyszałam to nazwisko — powiedziałam, gdyż istotnie tkwiło w mojej pamięci.
— To bardzo możliwe, proszę pani, jeżeli bywała pani we Flandrii.
— Ach, tak — rozjaśniło mi się w głowie. — Naturalnie. Zamek Hobben. Śliczny, średniowieczny zamek.
Młody człowiek pochylił głowę.
— Był kiedyś siedzibą moich przodków.
Na pewno nie kłamał. Każdy szczegół jego powierzchowności, każdy ruch, a nawet sposób mówienia zdradzały dobrą rasę. Przysunął mi fotel. Siadając zapytałam:
— A teraz ma pan biuro detektywów?... Czy to dla sportu?...
Zaśmiał się swobodnie:
— Gdzież tam, proszę pani. Jestem zaledwie jednym z pracowników tego biura. A jeżeli chodzi o ustosunkowanie się do moich zajęć... zapewne, pod niektórymi względami zadecydowała o tym żyłka sportowa.
— Pan jest jeszcze bardzo młody — zauważyłam.
Rzeczywiście wyglądał najwyżej na lat dwadzieścia dwa, dwadzieścia trzy. Gdyby nie usta, które chwilami układały się w smutny i sarkastyczny jakby uśmiech, pomyślałabym, że mam przed sobą niedowarzonego studencika.
— Nie zawsze jest to równoznaczne z brakiem doświadczenia — powiedział znacząco.
Widocznie jednak moja uwaga sprawiła mu przykrość, gdyż chrząknął i sięgnął po
Uwagi (0)