Pamiętnik pani Hanki - Tadeusz Dołęga-Mostowicz (gdzie można za darmo czytać książki .TXT) 📖
Przeczytanie korespondencji męża bez jego wiedzy jest niewątpliwie złamaniem zasad dobrego wychowania… Ale jeśli tylko dzięki takiemu przypadkowemu zwycięstwu występnej ciekawości można uratować własną reputację, małżeństwo, a może nawet Polskę? Wówczas brzydki postępek znika w cieniu cichego heroizmu.
Wydany w przededniu II wojny światowej Pamiętnik pani Hanki (1939) Tadeusza Dołęgi-Mostowicza wykorzystuje konwencję publikacji rzekomo cudzego tekstu z własnymi komentarzami. Powieść przynosi niepozbawiony humoru i wdzięku (oraz dystansu do samego siebie) wizerunek przedwojennej Warszawy i życia śmietanki towarzyskiej II RP. Czytelnik wkracza w ten świat, idąc śladem autorki pamiętnika, dwudziestoparoletniej, nieco trzpiotowatej żony polskiego dyplomaty, Hanki Renowickiej.
Tajemnicza afera szpiegowska, komentowane w salonach i kawiarniach wzmianki o niepokojących posunięciach politycznych Niemiec oraz kilka rzeczywistych osób, pojawiających się „osobiście”, w domyśle lub choćby z nazwiska — to wszystko stanowi o kolorycie epoki. Ale najcenniejsza może jest warstwa obyczajowa. Dowiedzieć się można na przykład, jaką ulgą dla dziewczyny z tzw. dobrego domu jest… wyjść z niego wreszcie. Wyznania pani Hanki pokazują też, że nawet jeśli dama spotyka się niekiedy z innymi mężczyznami bez wiedzy męża, może to robić wyłącznie dla jego dobra. I myśleć o tym inaczej to zwykłe prostactwo.
- Autor: Tadeusz Dołęga-Mostowicz
- Epoka: Dwudziestolecie międzywojenne
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Pamiętnik pani Hanki - Tadeusz Dołęga-Mostowicz (gdzie można za darmo czytać książki .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Tadeusz Dołęga-Mostowicz
Przyjechali o dziesiątej rano, a ponieważ wszyscy byli głodni, pierwsze śniadanie zmieniło się w jakiś dziki bankiet. W sali restauracyjnej zestawiono stoły i o pierwszej, gdy zaczęto podawać normalny obiad, dyrektor musiał błagać Tota, byśmy się przenieśli do baru i na dół. Tu Toto kazał sprowadzić orkiestrę i bawiliśmy się wyśmienicie aż do szóstej wieczór, kiedy zawiani i zmęczeni poszli wreszcie spać.
Toto jednak jest niestrudzony. Ani słyszeć nie chciał o śnie, chociaż od Warszawy aż do Krynicy prowadził wóz. Niejeden mężczyzna mógłby mu pozazdrościć zdrowia. Poszliśmy na ślizgawkę, gdzie rozgrywano właśnie mecz hokejowy z Łotyszami.
Toto oczywiście przywiózł całą furę czekolady i wybornego porto, które tak lubię. On jednak ma swoje zalety.
Kolację jedliśmy razem na dole. Cała sala wpatrywała się w nas jak sroka w gnat. I nic dziwnego. Toto zachowywał się niczym zakochany paź. Nie zwracał najmniejszej uwagi na to, że wszyscy nas widzą. Dopiero przy deserze spostrzegł miss Normann i powiedział:
— Spójrz no, Haneczko. Zdaje się, że widywaliśmy tę panią w Warszawie. Czy nie wiesz, kto to może być?
— Owszem. To Angielka. Nazywa się miss Normann.
— Znasz ją?
— Poznałam tutaj. Czy tak ci się podoba?
Zaśmiał się nieszczerze.
— Czyż przy tobie może się podobać jakakolwiek inna kobieta?
Zmierzyłam go zimnym spojrzeniem.
— Komuś niewybrednemu podoba się każda.
— Ale mnie chyba za takiego nie uważasz?
— Czasami rzeczywiście nie.
— Tylko czasami?
— No, naturalnie. Przepadasz przecież za tą głupią Muszką Zdrojewską. Zastanawiałam się nieraz nad tym, o czym wy możecie ze sobą mówić. Cóż to musi być za sympozjon intelektu, wiedzy i zainteresowań.
Uczuł się dotknięty. Wiedziałam, że nic go tak nie boli, jak ironia na temat jego poziomu umysłowego. Zirytował mnie jednak tym przyglądaniem się miss Normann.
— Jeżeli uważasz mnie za głupca — powiedział — nie wiem, dlaczego pozwalasz mi widywać siebie.
Wzruszyłam ramionami.
— Wcale nie uważam cię za głupca. Ale przecież sam wiesz, że prochu nie wymyślisz.
Toto poczerwieniał.
— Teraz widzę, że rzeczywiście niepotrzebnie tu przyjechałem. Spotykają mnie same przykrości.
— Wynagrodzę ci je z wielką przyjemnością — powiedziałam i wstałam, by przywitać się z wychodzącą właśnie miss Normann. Zrobiłam to pod wpływem jakiegoś niedorzecznego impulsu, ale już nie mogłam się cofnąć. Miss Normann zatrzymała się. Przedstawiłam jej Tota i poprosiłam, by usiadła z nami na chwilę. Obserwowałam jego minę. Udawał naraz tyle odmiennych uczuć i robił to tak nieudolnie, że widziałam go na wskroś. Udawał oburzenie moim postępkiem, obojętność na urodę miss Normann (ona jest jednak naprawdę niebrzydka), udawał chłodne zainteresowanie i znudzenie. W końcu jednak uznał za stosowne zademonstrować to jeszcze dobitniej. Po pięciu minutach konwencjonalnej rozmowy usprawiedliwił się zmęczeniem, pożegnał się i poszedł spać.
Myślał pewno, że zatelefonuję do jego pokoju lub że przyjdę. Długo na to poczeka.
Sama nie wiem właściwie, dlaczego tak mnie zirytował. Ale w jego sposobie patrzenia na tę Betty było coś obrzydliwego.
Nie będę mogła długo zasnąć ze złości. Umyślnie wyłączyłam telefon i nie odpowiadałam na pukanie do drzwi. Najmądrzej bym zrobiła, gdybym jutro wyjechała wczesnym rankiem. To byłaby dobra nauczka dla Tota. W tej chwili, gdy to piszę, znowu puka do drzwi. To już trzeci raz. Nic mu to nie pomoże. Niech sobie idzie do tej rudej wydry. Jutro będzie skruszony i pokorny. Na nią okiem nie rzuci. Naturalnie w mojej tylko obecności. Zupełnie niepotrzebnie ich poznajomiłam. Już dwunasta. Idę spać.
WtorekMiędzy mną i Totem wszystko skończone. Jestem z tego powodu bardzo zadowolona. Należało tak postąpić już dawno. Stało się to tak.
Obudziłam się bardzo wcześnie i włączyłam telefon. O ósmej przyszedł fryzjer, w kwadrans potem zadźwięczał dzwonek aparatu. Wzięłam słuchawkę, lecz okazało się, że to dzwoni Mirski. Nic nie wiedział o tym, żeśmy się wczoraj z Totem poprztykali, gdyż zapytał, jakie mamy (to znaczy Toto i ja) projekty na dzisiejszy dzień. Odpowiedziałam mu, że jeszcze nie wiem, gdyż Toto śpi.
— Jak to śpi? — zdziwił się. — Przecież był tu u mnie przed godziną.
Oniemiałam. Więc wstał i nie zatelefonował do mnie. „Ano, dobrze — pomyślałam sobie. — Obraziłeś się, więc się sam przeprosisz”. Zaproponowałam Mirskiemu przejażdżkę sankami. Zgodził się z radością. O dziesiątej już byliśmy na dole.
W chwili gdy przejeżdżaliśmy koło kina, minęły nas sanki. Nie uwierzyłam własnym oczom. Siedział w nich Toto obok miss Normann. Toto speszył się trochę, ale ukłonił mi się z chłodną emfazą. Ponieważ ta wydra nie patrzyła w naszą stronę, mogłam i ja sobie pozwolić na demonstrację: ani drgnęłam. Mirski zauważył, że nie odkłoniłam się, lecz o nic nie zapytał. To było bardzo taktowne z jego strony.
Takiego zachowania się nie mogłam już Totowi przebaczyć. Przeholował. Wprost nie umiem opisać swojej wściekłości. Nie o niego mi oczywiście chodziło, lecz o moją ambicję. Tak mnie skompromitować! I jeszcze afiszować się publicznie! W pierwszej chwili powzięłam postanowienie, by natychmiast wyjechać, gdy się jednak trochę uspokoiłam, doszłam do przekonania, że byłoby to niezręczne. Dałoby do zrozumienia Totowi, że mi na nim zależy. Muszę zostać tu co najmniej dwa dni. Nawet źle zrobiłam, że mu się nie odkłoniłam. No, ale trudno. Stało się.
Po powrocie do hotelu napisałam długi i bardzo serdeczny list do Jacka. To jest najlepszy człowiek, jakiego znam. Gotowam mu nawet wybaczyć tę bigamię. Przynajmniej z jego strony nie czekają mnie takie niespodzianki, jak ze strony Tota.
Jadłam obiad z Larsenem. To szczęście, że on przyszedł. Ogromnie ułatwiło mi to sytuację. Ta wydra była sama, a całe moje towarzystwo hałaśliwie ucztowało w końcu sali. Udawałam rozbawioną, czym, zdaje się, mój towarzysz był trochę przestraszony, gdyż opowiadał mi nudne rzeczy o Rosji i tamtejszych stosunkach.
Toto widocznie rozmyślnie usiadł plecami do sali. Ciekawa jestem, w jaki sposób on im tłumaczy, że nie jesteśmy razem. Na pewno wymyślił jakieś bardzo głupie kłamstwo. Mniejsza zresztą o to. Wróciłam do siebie. Byłam bliska płaczu. Coś niedobrze jest z moimi nerwami. Nie mam się czemu dziwić co prawda. Każda inna kobieta na moim miejscu po tylu przeżyciach dostałaby pomieszania zmysłów. A tu jeszcze ten Toto.
Wreszcie o piątej raczył do mnie zatelefonować.
— Czym mogę służyć? — zapytałam zupełnie spokojnie.
— Czy mogę wstąpić do ciebie na chwilę? Chciałbym z tobą pomówić.
— O czym? — powiedziałam takim tonem, że musiał przyjąć to jako stwierdzenie faktu, że zupełnie nie mamy o czym ze sobą mówić. Zamilkł też na chwilę, a później odezwał się niepewnie:
— No, przecież w jakiś sposób musimy się porozumieć. Już wprost dlatego, by nie wyglądało to dziko. Ze względu na ludzi.
— Więc dobrze — zgodziłam się. — Pod jednym wszakże warunkiem...
— Mianowicie?...
— Obiecasz mi, że nie będziemy mówili o niczym innym, jak tylko właśnie o formie zakończenia naszej przyjaźni.
— Przyrzekam ci to.
W pięć minut później przyszedł. Po raz pierwszy przyjrzałam mu się zupełnie obiektywnie. Wprost pojąć nie umiem, jak mogłam mieć z nim coś wspólnego. On jest po prostu wulgarny. Oczywiście na pewnym poziomie. Ale wulgarny. Superkoncentrat pospolitości. Mógłby służyć jako foremka do fabrykowania takich właśnie ludzi jak on, pozbawionych jakiejkolwiek wewnętrznej treści, szablonowo ułożonych, dobrze urodzonych i niepotrzebnie istniejących.
Ukłonił się i nie wyciągnął ręki, widocznie w obawie, że mu swojej nie podam. Obawa była bardzo uzasadniona. Wskazałam mu fotel i sama usiadłam.
— Właściwie — zaczął — po twoim nieodkłonieniu się nie miałem już prawa odzywać się do ciebie. Przyznasz jednak...
— Znajduję — przerwałam — że nie miałeś prawa już wcześniej.
— Co przez to rozumiesz?
— Rozumiem, że mogłeś uprzedzić o tej manifestacji, którą wobec wszystkich ludzi zrobiłeś, afiszując się z tą lafiryndą. Naraziłeś mnie na to, że Mirski zorientował się błędnie w sytuacji. W jego oczach wyglądam na nieszczęśliwą i porzuconą przez ciebie, godną pożałowania istotę. Tak się nie postępuje. Oczywiście nie mam nic przeciwko temu, byś przed całą Krynicą popisywał się swoimi sukcesami u wszystkich międzynarodowych awanturnic, jakie tylko są na świecie. To twoja sprawa. Ale mogłeś przynajmniej mnie o tym uprzedzić. Tak przynajmniej ja rozumiem przyzwoitość.
— Niestety, odebrałaś mi możność takiego uprzedzenia — powiedział. — Wczoraj mało pięćdziesiąt razy telefonowałem. Nie raczyłaś nawet podnieść słuchawki. Kilka razy pukałem do drzwi. Nie raczyłaś odpowiedzieć. Cóż więc miałem zrobić?
— Mogłeś zatelefonować rano...
— Ach, tak? Rano... I po co?... By przekonać się, czy ci zły humor nie przeszedł. Jakąż miałem gwarancję, że zdobędziesz się na tyle łaski i zechcesz ze mną mówić? Przyjeżdżam do ciebie i tylko dla ciebie. Męczę się, nie śpię, a ty mnie tak przyjmujesz. Nie, moja droga. Nic sobie nie mam do wyrzucenia.
— Mniejsza o to. Ja jestem odmiennego zdania. Ale to już nie jest ważne.
— Właśnie — przyznał bezczelnie.
— A zatem?
— Jakkolwiek czujemy do siebie żal... — zaczął.
Przerwałam mu:
— Nie czuję do ciebie żadnego żalu.
— Więc wszystko jedno, jak to nazwiemy.
— Wcale nie wszystko jedno. Wychodząc z tego założenia, możesz swoim przyjaciołom opowiedzieć, jak rozpaczam.
— Hanko — spojrzał na mnie z wyrzutem. — Wiesz przecież dobrze, że nigdy bym czegoś podobnego nie powiedział. Że nigdy i z nikim o tobie nie mówiłbym w sposób inny, jak tylko w najprzyjaźniejszy.
— Nie mam na to najmniejszej gwarancji.
— Więc daję ci słowo. Nie wiem, dlaczego mnie znienawidziłaś tak nagle, ale ja zachowam dla ciebie te same uczucia, które żywiłem zawsze.
Podniosłam brwi.
— Ach, co za rewelacja. Żywiłeś dla mnie jakieś uczucia? Nigdy bym tego nie przypuszczała.
Toto poruszył się nerwowo na fotelu i odezwał się tonem już zupełnie obrażonym:
— Mieliśmy nie mówić o przeszłości.
— To ty zacząłeś.
— Niech i tak będzie. Ale już kończę. Zatem chcę ci zaproponować, byśmy nasze stosunki ułożyli w sposób nierzucający się ludziom w oczy. Spotykamy się przecież tak często. Nie mówię już o Krynicy, gdzie mieszkamy w jednym hotelu. Ale i o Warszawie. Po co mamy dawać żer plotkarzom? Sądzę, że nie sprawia ci to szczególniejszej przykrości. Przecież i tak witasz się z wieloma osobami obojętnymi lub z takimi, których nie lubisz. Unikniemy gadania. A to najważniejsze. Chodzi mi tylko o zachowanie pozorów.
— To niezbyt zręcznie do tego się zabrałeś. Pięknie zachowujesz pozory, gdy tak gwałtownie i publicznie atakujesz tę rudą Angielkę. A nie zadajesz sobie trudu podczas obiadu, by się ze mną przywitać.
Zaprotestował gwałtownie:
— Byś ponownie nie odpowiedziała na mój ukłon? Bądźże sprawiedliwa. A jeżeli ci sprawia przykrość, że spędzam trochę czasu z tamtą panią, mogę z tego zrezygnować.
— Mnie?... Mnie przykrość!... Jesteś paradny. A cóż mnie to może obchodzić? Miej z nią nawet czternaścioro dzieci. Twoja zarozumiałość przechodzi wszelkie granice. Ja miałabym martwić się z tego powodu, że ty asystujesz komuś czy zabiegasz o czyjeś względy.
Był okropnie zły, lecz nic nie odpowiedział. Wobec tego oświadczyłam:
— Więc dobrze. Zgadzam się na twoją propozycję. Przy spotkaniach będziemy się zachowywali tak jak dawniej. Oczywiście tylko w obecności ludzi. Podkreślam tylko, że nikogo tym nie wprowadzimy w błąd, jeżeli jednocześnie będziesz się afiszował z tą kobietą. To wyrzeczenie się niewiele by cię nawet kosztowało. Zabawię tu najwyżej jeszcze dzień lub dwa.
— Nie kosztowałoby mnie w żadnym razie, chociażby dlatego, że ja wyjeżdżam jeszcze dzisiaj.
— Wyjeżdżasz? — zdziwiłam się. — Dlaczego?
— Co za dziwne pytanie. Przyjechałem tu przecież dla ciebie.
Spojrzałam nań podejrzliwie.
— A ona? Również wyjeżdża?
Wyraźnie się zmieszał.
— Nie mam pojęcia. Skądże mogę wiedzieć?
— Byłby to bardzo zabawny zbieg okoliczności — zaśmiałam się.
— Jak to? — zawołał z oburzeniem. — Podejrzewasz, że umówiłem się z miss Normann i że wyjeżdżamy razem?!
— Nie interesuje mnie to — wzruszyłam ramionami.
— Nie masz za grosz serca.
— O, nie, mój drogi. Mam go aż za wiele. Jeżeli czegoś mi brak, jeżeli czegoś było mi brak, to właśnie rozsądku, gdy to serce źle lokowałam. Nigdy nie umiałeś mnie docenić.
Zerwał się oburzony
— Ja nie umiałem? Ja? Bądźże sprawiedliwa, Hanko. Nikogo i niczego nie ceniłem tak w życiu, jak ciebie. I ty o tym wiesz najlepiej.
Co prawda miał słuszność. Nawet zanadto popisywał się swoją miłością do mnie. Ostatecznie nie zasługiwał aż na tak bezwzględne potraktowanie tego wybryku z mojej strony. Ani przez chwilę, ma się rozumieć, nie myślałam o przebaczeniu. Doznałam od niego zniewagi, a o zniewagach mi wyrządzonych nie umiem zapominać, chociaż bynajmniej nie jestem mściwa. Powiedziałam:
— Przypuśćmy, że tak było istotnie. Ale mieliśmy mówić wyłącznie o zachowaniu decorum. Więc cóż?... Czy nie sądzisz, że byłoby wskazane, bym się pokazała przy kolacji z tobą i z całym twoim towarzystwem?
— Jak to przy kolacji? Przecież przed kolacją wyjeżdżam.
— No, tak. Miałeś taki zamiar. Ale nic cię nie zmusza do tak nagłego powrotu.
Zawahał się.
— Oczywiście nic... Chociaż z drugiej strony... właściwie... niektóre sprawy wymagają mojej obecności w Warszawie. Ma przyjechać pan Gołębiowski ze sprawozdaniem. Sam mu wyznaczyłem jutrzejszy dzień... Nie wypadałoby...
— Pan Gołębiowski bywa w Warszawie co dwa tygodnie — zauważyłam chłodno — i siedzi w Warszawie po kilka dni. Może poczekać.
— Są zresztą i inne rzeczy. Wolałbym wyjechać dzisiaj.
— Więc wyjedź. Niech ci się nie zdaje, że cię zatrzymuję. Doskonale możesz to zrobić po kolacji.
Uwagi (0)