Dwie królowe - Józef Ignacy Kraszewski (biblioteka dla dzieci online .TXT) 📖
Jesteśmy w szesnastowiecznej Polsce, a dokładniej na dworze królewskim na Wawelu. Tytułowe dwie królowe to Bona Sforza i Elżbieta Habsburżanka, żona Zygmunta Augusta.
Pierwsza z nich przeciwna jest małżeństwu syna, ponieważ nienawidzi Habsburgów. Do mariażu jednak dochodzi, co nie powstrzymuje królowej przed knuciem intryg przeciwko synowej, a Zygmunt August, który jest pod wielkim wpływem matki, unika własnej żony. Czy zauważy on niewinność i dobroć żony i wyrwie się spod wpływu matki?
Historia konfliktu królowej Bony i Elżbiety Habsburżanki została spisana przez Kraszewskiego w 1884 roku. Powieść weszła w skład cyklu Dzieje Polski.
- Autor: Józef Ignacy Kraszewski
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Dwie królowe - Józef Ignacy Kraszewski (biblioteka dla dzieci online .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Józef Ignacy Kraszewski
Co rychlej ślijcie po trumnę, po wóz i wywieźcie go na najdalszy cmentarz, a pogrzebcie jak najgłębiej... odzież i rzeczy z nim.
Pod wrażeniem strachu, jaki mór sprowadzał, towarzystwo i czeladź poruszyły się żywo, spiesząc spełnić rozkaz doktora. Matka gospody w drżących rękach niosła już zapalone kadzidło, oczyszczając niem mieszkanie, otwierano drzwi i okna.
Wynosili się bojaźliwsi, ksiądz tylko modlił się jeszcze przy zwłokach, i Struś pozostał chwilę, smutnem, zadumanem wejrzeniem wpatrując się w umarłego. Zawrócił się potem ku miastu.
Tu wieść o wypadku w bednarskiej gospodzie błyskawicą obiegła już wszędzie, niosąc popłoch z sobą. Wieczorem przyniesiono ją na zamek do biskupa Samuela i na dworzec biskupi do Gamrata.
Nie pobiegł jednak z tem nikt ani do króla, ani do starej królowej. Po twarzach dworu, po cichych szeptach i trwożliwem gromadzeniu się dworzan, poznać było można, iż umysły zaniepokojone zostały, a ludzie radzić sobie nie umieli. Nazajutrz w blizkości gospody mówiono o chorych i umarłych.
Strwożeni mieszczanie spotykali się, jedno mając na ustach : Mór! mór! — dokąd chronić się przed nim?
KRS: 0000070056
Nazwa organizacji: Fundacja Nowoczesna Polska
Każda wpłacona kwota zostanie przeznaczona na rozwój Wolnych Lektur.
Skwarnego dnia lipcowego, w jednej z izb kamienicy Seweryna Bonera, przy otwartem oknie, stał pan podskarbi z młodym człowiekiem, po którego stroju poznać było można, iż zaledwie z kurzu się otrząsnął po długiej podróży.
Oba zdawali się oczekiwać na kogoś, bo Boner często się przez okno wychylając, spoglądał na ulicę, a młody jego towarzysz także niespokojnie śledził przejeżdżających nią ku Floryańskiej bramie.
Okno otwarte, dla wielkiego gorąca, niewiele powietrze ochładzało, a co gorzej, wpuszczało do komnat dym gorzki, który się z wielkiej kupy liści nagromadzonych u wrót podnosił. Kraków bowiem już zagrożony morem, ratował się od złego powietrza, z przepisu lekarzy paląc po placach i ulicach liście dębowe i piołunowe.
— Cóż się Marsupinowi stało — odezwał się młodszy — iż dotąd nie przybywa?
— Nic zapewne złego — rzekł Boner — ale poczciwy Włoch lata i pracuje niezmordowanie, mógł go posłaniec w domu nie zastać.
A, ma co robić! zaprawdę, bo wypowiedział wojnę otwartą Bonie, która też w środkach nie przebierając, odpiera dzielnie jego zamachy.
Gdyby nad tą sprawą, biorąc do serca los młodej królowej, krwawemi łzami płakać nie było potrzeba — dodał podskarbi, — zaiste śmiać by się można, widząc złość Bony i do jakiej wściekłości ją zuchwalstwo Marsupina doprowadziło; ale czekajmy, on to wam sam rozpowie.
— Sprawiłże co Marsupin? — spytał młody podróżny.
— Dotąd nic, zaprawdę — rzekł Boner — ale się położenie wyjaśniło, i ucisk jawny nie jest dla nikogo tajemnicą. Zawsze to zysk jest oczewisty.
— Niewielki — szepnął młody — a przyznam się wam, że i ja tu, na poparcie Marsupina przysłany umyślnie, wiele więcej zyskać się nie spodziewam.
Niestety! panie mój! Smutna to rzecz, ale cała nadzieja nasza w tem, że król stary, że życie jego nie długie, zatem i panowanie Bony...
— Tak — odparł podskarbi smutnie — ale do dziś dnia, tak dobrze panuje Bona młodemu jak staremu, synowi jak ojcu. Marsupin widzi w tem czary! W istocie trudno pojąć jak młody pan, tak wielkiego umysłu, tak szlachetnego serca, w tak ciężką i sromotną popaść mógł niewolę.
— U matki? — podchwycił podróżny.
— My mówimy u matki i przypisujemy to czarom zbrodniczym — rzekł Boner — lecz ponoby właściwiej było rzec, popadł w niewolę namiętności! a czarem jest ta piękna maseczka kochanki!
Rozmawiając nie dosłyszeli jak na wschodach szybkie kroki zatętniały, i drzwi otwarły się z trzaskiem, nagle. Wszedł Marsupin.
Lecz jakże go pobyt ten w Krakowie, nieustanne utrapienia, praca, troski, obawy o życie zmieniły! Wychudł, poczerniał, wysechł, i podróżny, który go witać pośpieszył, dając mu rękę wykrzyknął.
— Nie chory jesteś, signor Giovanni?
— Chory! zabity! zamęczony, półżywy jestem! ledwie dyszę — zawołał Włoch. — Że mnie ta żmija w śmierć nie zagryzła, Panu Bogu dziękuję! Zwijam się jak ryba w ukrop rzucona! Dzięki Bogu, że wy mi na pomoc przybywacie!
— A! ja! — zawołał młody zakłopotany. — Wprawdzie jestem posłem króla i cesarza, ale cóż ja tu zdołam, gdy wy nie mogliście nic uczynić. Chyba powaga ojca mojego...
Przerwał nagle zadumany.
Był to syn Justa Decyusza krakowianina, służący przy królu Ferdynandzie.
Marsupin padł znużony na ławę.
— Do wszystkich utrapień — rzekł — dodajcie to, żeśmy w Krakowie morem zagrożeni, że w każdej chwili śmierć może pochwycić za gardło.
— Więc i dwór ztąd uchodzić powinien — rzekł Decyusz.
— Stanie się to zapewne — odparł Marsupin.
— Cóż natenczas z wami będzie? — spytał Boner Włocha.
— Ze mną? Ja pociągnę za dworem — szepnął, czoło z potu ocierając Marsupin i westchnął ciężko.
Decyusz się przysiadł do niego.
— Mówcież mi, jak stoicie z Boną?
— Ha! po włosku! na noże! — rozśmiał się Marsupin. — Robiłem com tylko mógł, aby ją przebłagać i w dobry sposób przyjść do jakiegoś porozumienia, napróżno.
Prosiłem o posłuchanie naprzód, a to jak najpokorniej. Jednego dnia, stałem u drzwi napróżno, ochmistrz dworu przyszedł mi powiedzieć, że była zatrudnioną i przyjąć mnie nie może.
Sądziła zapewne, że nie będę śmiał naprzykrzać się więcej, ale wróciłem nazajutrz.
Ochmistrz mi przyszedł oznajmić znowu, że królowa lekarstwo bierze, odszedłem po raz drugi z niczem.
Trzeciego dnia gdym nalegał i widzieli, że się mnie nie pozbędą, naznaczono mi godzinę dziewiętnastą. Dobrze przed nią czekałem już w antykamerze.
Sekretarz wyszedł, królowa mnie zobaczyła przez okno i oznajmił, że godzina dziewiętnasta zajęta, abym się stawił zaraz po obiedzie.
Lękając się aby mnie to nie chybiło, pozostałem na zamku.
Sekretarz dotrzymywał mi bardzo grzecznie towarzystwa, usiłując wybadać z czem przychodziłem, i co mam mówić królowej. Zbyłem go żartobliwie.
Skończył się obiad, widziałem jak stara odprawiła młodego króla, jak kazano ustąpić wszystkiemu dworowi.
Dwie tylko starsze jejmoście ze dworu Bony pozostały przy niej. Ona z Elżbietą ukazały się na galeryi i stara dała mi znak abym szedł za niemi.
Gdyśmy na pokoje królowej przyszli, młoda pani usunęła się, zapewne z rozkazu Bony w głąb, zostałem tak jak sam na sam ze starą.
Z największą pokorą, pomimo że twarz jej gniew i pogardę wyrażała, przykląkłem przed nią.
— Mów! czego chcesz odemnie? - poczęła głosem, w którym złość wrzała.
— Wiadomo W. K. Mości, iż przychodzę w sprawie młodej królowej, z polecenia rodziców!
— Cóż się to dzieje tej młodej królowej, że takiej opieki potrzebuje — poczęła z ironią. — Widzisz ją przecie, zdrowa, wesoła, krzywda się jej żadna nie dzieje!
— Królowa młoda — rzekłem — nadto jest bogobojnie, skromnie i miłościwie wychowaną, aby się uskarżała na to co cierpi; znosi ona, ale cały świat wie, że pożycie młodych małżonków nie takie jest jakiem być powinno.
Bona jaszczurczem okiem rzuciła na mnie.
— Tak jest — dodałem — młody król wcale nie żyje z żoną, unika jej, ani we dnie ją odwiedza, ani się nią zajmuje.
— A cóż to do mnie należy? — odparła Bona - ma swoją wolę.
— Wiadomo przecież — dodałem — że jest synem posłusznym. Dla czegóż W. K. Mość, która masz nad nim władzę, nie nakażesz mu, aby nie zaniedbywał żony. Jeżeli od dawnych miłostek odrazu się uwolnić nie może, niechby przez to nie cierpiała żona. Taka wzgarda dla córki pana mojego, dla synowicy cesarskiej jest dla obu obrażającą. Cesarz nie zniesie zniewagi takiej.
Rzecz jest publiczności wiadoma, opowiadają o niej w Niemczech, Czechach, po całej Polsce, a tu w Krakowie piosenki o tem składają.
Przybyłem w tej sprawie; zamiast załatwienia jej, W. K. Mość jawnie starałaś się mnie ztąd wygnać. Gdybym nie miał wytrwałości w służbie pana, musiałbym dawno precz iść.
Gdym to mówił, twarz jej się mieniła, bladła, purpurową się stawała, gniew nią taki owładnął, że się utrzymać nie mogła.
Jakiemi wyrazami wpadła na mnie, powtórzyć nie mogę, bobym wiary nie zyskał.
Wprost łajać mnie poczęła, trzęsąc się i pięści nastawiając.
— Zamknę ja ci usta, zuchwalcze... pokażę ci co to jest przeciwko mnie się porywać.
Pan Bóg łaskaw, iż z zupełną zimną krwią wytrzymawszy tę napaść, odpowiedziałem jej z największem uszanowaniem; ale przyznam się, złośliwie nader.
Dałem jej uczuć, że wszystko mi jest wiadomem, że wyliczyć mogę ile razy król młody odwiedzał żonę i że od niej po nocach chronił się do panien fraucymeru, za wiedzą jej.
— Jesteś podłym, nikczemnym szpiegiem! — krzyknęła.
— Tak — odparłem — niestety! Pan mój szpiegów potrzebował, bo nie tak W. K. Mość obchodzisz się z córką jego, jak na królowę matkę przystało.
Wszczęła się tedy walka między nami na słowa, w której ja tę miałem wyższość, żem krew zimną zachowywał ciągle, gdy ona ją coraz bardziej traciła, unosząc się i zamiast argumentów obsypując mnie obelżywemi wyrazami.
W ciągu rozmowy byłem zmuszony nietylko własne moje przekonanie wygłosić, ale się podeprzeć tem com słyszał z ust ks. biskupa Samuela i oto tu przytomnego Bonera.
Podskarbi słysząc to uśmiechnął się i skłonił.
— Wie ona zdawna co trzymam o niej — rzekł zimno.
Marsupin ciągnął dalej opowiadanie.
— Przyszło do tego, że się Bona ze złości rozpłakała.
— Byłam i jestem królową — zaczęła wołać — chcecie mnie tu sługą uczynić i niewolnicą.
Na to jednem słowem odpowiedziałem.
— Nie, tylko matką!
Na wyrzuty najrozmaitsze, sprawę mając dobrą, znalazłem zawsze odpowiedź słuszną, gotową, której odeprzeć nie mogła.
W ostatku mnie przyparła posagiem, że z wielkich obietnic, grosza jednego dotąd niewidziano. I na to rzekłem, że przecie termin nie przeszedł, a w nim należytość spłacona będzie.
Wiedziałem o tem od ks. Samuela, że królowa, gdy nie może nic ze starym królem, ucieka się do łez i gniewu... toż samo było ze mną. Znowu się jej łzy rzuciły, a złość ją dusiła, łkała i łajała.
Potem odwiódłszy mnie dalej, aby nas nie usłyszano, wpadła na mnie.
— Ty, sługo nikczemny — krzyknęła — jak ty, robactwo plugawe, śmiesz mnie, królowej, mówić takie rzeczy, czynić takie wyrzuty?
— N. Pani — rzekłem — to com mówił, niczem jest jeszcze. Mam zlecenie pana mojego powiedzieć daleko więcej, i to takich rzeczy, o których W. K. Mość sądzisz, że jednemu Panu Bogu są wiadome, a te ja będę obowiązanym cesarzowi przedłożyć, wraz z tem com tu widział, słyszał i wyrozumiał.
Usłyszawszy to, widziałem jak pobladła, drżeć zaczęła i wielką siłą zdawała się uspokajać pozornie. Głos zniżyła razem i złagodniała, zmieniła przedmiot, tak że osłupiałem.
Spojrzała mi w oczy dziko.
— Spodziewam się — rzekła — że wy cesarzowi polecicie córkę moją Izabellę, żądam tego po was. Zaświadczcie i o mnie, że nie jestem złą matką, że to są potwarze ludzi podłych, którzy chcą nas poróżnić.
Osłupiałem w początku, nie pojmując nagłego zwrotu.
— Dosyć, dosyć — rzekła — niech się to wszystko skończy, niech o tem więcej mowy nie będzie, niech nastanie zgoda. Milcz, proszę.
Sądząc, że na tę obietnicę rachować mogę — mówił dalej Marsupin — zapewniłem ją, że co do mnie, obowiązkiem czuję pokój i miłość, o ile sil moich, popierać.
Tak się owo sławne moje posłuchanie u królowej skończyło, a raczej walna bitwa, w której jak sobie pochlebiałem, odniósłem zwycięztwo. Lecz któż zna tę przewrotną i chytrą niewiastę?
Nazajutrz po tej porażce dowiedziałem się od biskupa Samuela, że szła z płaczem do starego króla skarżyć się na mnie, iż bez należytego poszanowania, grubiańskie śmiałem jej czynić wyrzuty, na co Zygmunt miał odpowiedzieć połajaniem a groźbą, że ona sama temu winna, i że postępowaniem swem, uchowaj Boże śmierci na niego, narobi sobie nieubłaganych nieprzyjaciół i zgotuje los ciężki.
Tegoż samego dnia, pomiarkowawszy się snadź, poszła do młodej królowej, udając wielką dla niej serdeczność. Rozmawiała z nią długo, i Hölzelinowna zaraz mi o tem z największą wdzięcznością doniosła.
— A no! — przerwał młody Decyusz — toć lepiej poszły sprawy niż mówicie i pochlubić się tem możecie.
— Posłuchajcie do końca! — westchnął Marsupin. — Pokój ten i nadzieje pojednania nie trwały długo. Wprawdzie na rozejmie zyskała młoda pani nasza, która sił nowych nabrała. Musieliśmy na nią patrzeć z uwielbieniem, z podziwem nad mocą ducha, nad męztwem jakie okazywała.
Ze strony Bony, chwilowym strachem wywołane pomiarkowanie, udawana czułość, nie potrwały długo. W sercu gadziny jad się zbierał. Nie śmiała występować jawnie, ale w drobnych rzeczach, gdzie tylko młodej pani dokuczyć mogła, nieomieszkała.
Jednego ranka przychodzi do mnie poczciwy Dudycz... (spojrzał Marsupin na Bonera, i uśmiechnęli się oba) i powiada, że kilka dni temu, nasza pani młoda posłała do szafarza starej królowej prosząc o kawałek sera parmezanu. Szafarz go dał natychmiast, ale Włoszki, które młodej królowej nie lubią, bo im kochanka odebrać może, natychmiast o tem doniosły Bonie, mówiąc, że młoda pani sobie pozwala rozkazywać, nie pytając matki.
Rozgniewana królowa natychmiast wydała szafarzowi rozkaz, aby się nie ważył nic dawać młodej królowej.
Śmiech mnie wziął z tego i przyszedłszy tu do pana Bonera, powiedziałem mu o tem.
— I,
Uwagi (0)