Król Maciuś Pierwszy - Janusz Korczak (biblioteka publiczna online txt) 📖
Pięknie by było zostać królem — móc jednym rozkazem zapewnić karuzelę i czekoladę dla siebie — i dla wszystkich dzieci w kraju! Takie marzenia z własnego dzieciństwa przypomina sobie wielki pedagog, „Stary Doktór” Janusz Korczak — i zasiada do pisania książki.
Mały Maciuś prędko jednak odkrywa, jak trudno być prawdziwym reformatorem, jak łatwo dobre chęci mogą obrócić się przeciwko nam, jeśli mamy tyle władzy. Królów obowiązuje surowa etykieta, dlatego Maciuś ucieka na wojnę w przebraniu zwykłego chłopca. A potem zdobywa przyjaźń króla ludożerców i jego dzielnej córki Klu-Klu. Razem walczą pod zielonym sztandarem o prawa dzieci, to jednak nie podoba się białym królom. Zorganizowany przez Maciusia dziecięcy parlament uchwala niezwykłe prawa.
A kiedy jest się władcą, trzeba się stale mieć na baczności przed intrygami.
- Autor: Janusz Korczak
- Epoka: Dwudziestolecie międzywojenne
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Król Maciuś Pierwszy - Janusz Korczak (biblioteka publiczna online txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Janusz Korczak
Trzeci król i przyjaciel żółtych królów milczał. I dwaj kłócący się królowie dobrze wiedzieli, że będzie tak, jak on zechce. A on był mądry:
— Po co drażnić czarnych królów, których Maciuś jest przyjacielem — myślał sobie. — Zabijać Maciusia nie ma potrzeby, można go umieścić na bezludnej wyspie i niech tam sobie siedzi. I wilk będzie syty, i owca cała.
I tak właśnie spisali umowę.
Punkt pierwszy. Króla Maciusia trzeba wziąć żywego do niewoli.
Punkt drugi. Zesłany będzie na wyspę bezludną.
Przy punkcie trzecim znów się pokłócili, bo smutny król żądał, żeby Maciuś miał prawo wziąć ze sobą dziesięć osób, kogo zechce, żeby mu towarzyszyli, a młody król się nie zgadzał:
— Pojechać ma z Maciusiem tylko trzech oficerów i trzydziestu żołnierzy, po jednym oficerze i dziesięciu żołnierzy od każdego z królów zwycięzców.
Dwa dni nie mogli dojść do zgody, wreszcie każdy trochę ustąpił:
— Więc dobrze — mówi młody król — niech jedzie do niego dziesięciu przyjaciół, ale dopiero po roku. I powiedzieć Maciusiowi, że jest skazany na śmierć, a dopiero w ostatniej chwili go ułaskawić. Trzeba koniecznie, żeby naród widział, jak Maciuś płacze i prosi, żeby ten głupi naród, który tak pokornie dawał się wodzić za nos, raz na zawsze zrozumiał, że Maciuś to nie żaden bohater, a zuchwały, ale bojaźliwy zarazem smyk. Bo inaczej, naród może za lat parę urządzić powstanie i zażądać powrotu Maciusia. A wtedy Maciuś będzie starszy, więc jeszcze niebezpieczniejszy niż teraz.
— Nie kłóćcie się tak długo — powiedział król przyjaciel żółtych — bo tymczasem Maciuś umrze z głodu i cała wasza kłótnia będzie na nic.
Smutny król ustąpił. I wpisano do umowy dwa nowe punkty:
Punkt trzeci: Maciusia sądzić będzie sąd połowy i skaże go na śmierć, a dopiero w ostatniej chwili trzej królowie go ułaskawią.
Punkt czwarty: Pierwszy rok niewoli spędzi Maciuś sam pod strażą, a po roku pozwolą mu wziąć do siebie dziesięć osób, które zechcą do niego pojechać.
Przystąpiono do dalszych punktów. Ile kto z królów weźmie sobie miast i pieniędzy. Co zostawić stolicy, jako wolnemu miastu, i tak dalej.
Aż tu nagle mówią, że jakiś pan chce wejść koniecznie na naradę w bardzo ważnej sprawie.
A to był chemik, który wymyślił taki gaz usypiający. Puści się ten gaz na ogród — i Maciuś, zapewne osłabiony z głodu, zaśnie — i będzie można go związać i okuć w kajdany.
— Można sprobować231 na zwierzętach działanie mojego gazu — powiedział chemik.
Zaraz przynieśli jeden syfon, ustawili o pół wiorsty232 od królewskiej stajni i puścili strumień jakby wody, która szybko parowała — i cała stajnia osłoniła się jakby dymem. To trwało pięć minut.
Wchodzą do stajni, a wszystkie konie śpią. I nawet chłopak stajenny, który leżał na sianie i drzemał, nie wiedząc nic o próbie, też spał tak głęboko, że choć nim potrząsano i strzelano nad uchem, nie drgnął nawet powieką. Po godzinie chłopiec i konie się obudzili.
Próba się znakomicie udała. Toteż postanowiono dziś jeszcze zakończyć oblężenie Maciusia.
A był czas najwyższy. Bo Maciuś przez całe trzy dni nic nie jadł, żywiąc tylko garstkę swych wiernych towarzyszy.
— Musimy być gotowi bronić się cały miesiąc — mówił.
Bo Maciuś nie tracił nadziei, że stolica pożałuje tego, co zrobiła, że wytnie do nogi nieprzyjacielskie wojsko.
I kiedy Maciuś zauważył, że w ogrodzie kręcą się jacyś cywilni, już myślał, że to delegacja ze stolicy, i nie kazał strzelać.
Ale co to?
Deszcz, nie deszcz — jakiś zimny płyn uderzył tak mocno w okna, że parę szyb aż popękało. Potem mgła czy dym. W ustach i w nosie jakiś słodki smak i duszny zapach. Maciuś sam nie wie, czy to przyjemne, czy przykre. Chwyta karabin, bo się domyśla podstępu. Ale ręce mu zaczynają ciężyć. Wytęża wzrok, by przez tę chmurę dojrzeć, co tam się dzieje.
— Baczność! — krzyczy z wysiłkiem.
Chwyta powietrze coraz szybciej. Oczy mu się przymykają. Karabin wypada z ręki. Maciuś nachyla się, by go podnieść, ale już wstać nie może.
Robi mu się wszystko jedno.
Zapomina, gdzie jest.
Zasnął.
Bolesne było przebudzenie.
Znał Maciuś niewolę. Ale wtedy nie wiedzieli, że jest królem. Teraz było inaczej.
Miał Maciuś na rękach i na nogach kajdany. W oknach celi były grube kraty. Okna były pod samym sufitem. Ciężkie żelazne drzwi miały malutkie okrągłe okienko, przez które ciągle patrzył postawiony na warcie żołnierz.
Maciuś przypomniał sobie wszystko. Leżał z otwartymi oczami.
— Co robić?
Maciuś nie należał do ludzi, którzy w nieszczęściu myślą tylko o tym, co się stało. Nie, on zawsze myślał, co trzeba zrobić, żeby było inaczej.
Ale cóż? Żeby wiedzieć, co robić, trzeba przecież dowiedzieć się, co się stało. A on nic nie wie.
Leżał Maciuś na ziemi na sienniku koło ściany. Lekko zastukał w ścianę. Może się ktoś odezwie? Stuknął raz i drugi, ale nikt się nie odzywa.
Gdzie jest Klu-Klu, co się stało z Felkiem? Co się dzieje w mieście?
Zgrzytnął klucz więzienny w żelaznych drzwiach i weszło dwóch nieprzyjacielskich żołnierzy. Jeden stanął przy drzwiach, a drugi postawił koło Maciusia kubek mleka i bułkę. W pierwszej chwili chciał Maciuś przewrócić kubek i wylać mleko. Ale pomyślał, że to nie ma sensu. Trudno: przegrał wojnę, jest jeńcem, chce mu się jeść, a siły mu potrzebne.
Usiadł na tapczanie i z trudem dźwigając żelazny łańcuch — sięgnął po kubek. A Żołnierz stoi i patrzy.
Zjadł Maciuś bułkę i mówi:
— Bardzo skąpi są wasi królowie. Jedna bułka — to trochę za mało. Kiedy byli u mnie z wizytą, lepiej ich karmiłem. A kiedy stary król był u mnie w niewoli, też go częstowałem. Aż trzech królów mnie karmi — i tylko jeden mały kubek mleka i jedna bułka.
I roześmiał się Maciuś swobodnie.
Żołnierze nic nie odpowiedzieli, bo surowo im były zakazane jakiekolwiek rozmowy. Ale zaraz powiedzieli wszystko dozorcy więzienia, a ten zatelefonował, co robić.
Po godzinie przyniesiono Maciusiowi trzy bułki i trzy kubki mleka.
— O, to za wiele. Nie chcę krzywdzić moich dobrodziejów. Jest ich trzech, od każdego biorę bułkę, a jedną proszę zabrać sobie.
Podjadł Maciuś i zasnął. I spał bardzo długo. I spałby dłużej jeszcze, ale go koło północy obudzono:
— Były król Maciuś reformator o godzinie dwunastej w nocy będzie sądzony przez sąd wojenny — przeczytał papier z pieczęciami trzech królów nieprzyjacielski wojenny oskarżyciel. — Proszę wstać.
— Proszę powiedzieć sądowi, żeby mi kazał zdjąć kajdany, bo są ciężkie i kaleczą mi nogi.
Kajdany nie kaleczyły Maciusia, bo były nawet za luźne. Ale Maciuś chciał stanąć przed sądem zgrabny i zwinny, a nie, żeby mu się plątały śmiesznie łańcuchy dorosłych więźniów.
I postawił Maciuś na swoim: zamieniono mu żelazne, ciężkie kajdany na zgrabne złote łańcuszki.
Wszedł na salę z dumnie podniesioną głową, wszedł lekkim krokiem do tej samej więziennej sali, gdzie tak niedawno zawierał umowę ze swymi uwięzionymi ministrami.
Rozejrzał się ciekawie.
Przy stole siedzieli najstarsi generałowie wszystkich trzech królów. Królowie siedzieli po lewej stronie sali. Po prawej stronie siedzieli jacyś cywilni panowie we frakach i białych rękawiczkach. Co to za jedni? Jakoś dziwnie odwracają głowy, że ich widzieć nie może.
Akt oskarżenia był taki:
1. Król Maciuś wydał odezwę do dzieci, żeby się zbuntowały i nie słuchały dorosłych.
2. Król Maciuś chciał wywołać wszechświatową rewolucję, żeby zostać królem całego świata.
3. Maciuś zastrzelił parlamentariusza, który szedł do niego z białą chorągwią. Ponieważ Maciuś nie był już wtedy nawet królem, więc odpowiada przed sądem, jako zwyczajny zbrodniarz. I powinien być bądź powieszony, bądź rozstrzelany.
— Co Maciuś na to powie?
— Że wydałem odezwę, to jest kłamstwo. Że nie byłem królem, kiedy zastrzeliłem parlamentariusza — to jest drugie kłamstwo. A czy chciałem zostać królem całego świata, czy nie, tego nie może nikt wiedzieć, tylko ja sam.
— Więc dobrze: proszę przeczytać, moi panowie, wasze postanowienie — zwrócił się przewodniczący do panów we frakach i białych rękawiczkach.
Ci radzi nieradzi wstają, a jeden z nich czyta, ale mu się ręka trzęsie i taki biały, jak papier.
„My, zebrani w mieście podczas bitwy, z uwagi na to, że bomby rujnują miasto i nawet w sali, gdzie się naradzamy, wszystkie szyby bomba wybiła — my, mieszkańcy miasta, chcemy ratować żony i dzieci — i nie chcemy, żeby Maciuś nadal był królem. Stolica odbiera Maciusiowi tron i koronę. Nam jest bardzo nieprzyjemnie, ale dłużej już nie możemy wytrzymać. Więc wywieszamy białe chorągwie na znak, że nie chcemy prowadzić wojny, więc teraz wojnę prowadzi nie nasz król, a zwyczajny Maciuś, który powinien sam tylko za wszystko odpowiadać. A my jesteśmy niewinni”.
— Proszę podpisać.
Przewodniczący podał Maciusiowi pióro.
Maciuś pióro wziął, pomyślał chwilę i na dole na papierze napisał:
„Z postanowieniem bandy zdrajców i tchórzów, którzy zaprzedali kraj — nie zgadzam się. Jestem i pozostanę królem Maciusiem Pierwszym”.
Po czym donośnym głosem odczytał to, co było napisane.
— Panowie sędziowie-generałowie — zwrócił się Maciuś do swoich wrogów. — Jeżeli chcecie mnie sądzić, żądam, byście mnie nazywali królem Maciusiem, bo jestem nim i będę za życia i po śmierci. Jeżeli to ma być nie sąd, a zbrodnia, dokonana na zwyciężonym królu, to hańba wam, jako ludziom i jako żołnierzom. Możecie mówić, co wam się podoba, ja odpowiadać nie będę.
Generałowie wyszli na naradę, co robić. Maciuś pogwizdywał sobie pod nosem jakąś piosenkę żołnierską.
Wrócili.
— Czy Maciuś przyznaje się, że wydał odezwę do dzieci całego świata? — pyta się generał-przewodniczący.
Żadnej odpowiedzi.
— Czy wasza królewska mość przyznaje się, że wydał odezwę do dzieci całego świata? — pyta się generał.
— Nie przyznaję się: odezwy takiej nie wydawałem.
— Wezwać świadka — rozkazał sędzia.
Na salę wszedł szpieg-dziennikarz. Maciuś ani drgnął.
— Oto jest świadek — mówi sędzia.
— Tak — mówi dziennikarz — ja mogę zaświadczyć, że Maciuś chciał zostać królem dzieci całego świata.
— Czy to prawda? — pyta się sędzia.
— Prawda — odpowiedział Maciuś. — Ja chciałem tego. Ja byłbym to zrobił na pewno. Ale podpis na odezwie jest sfałszowany. Ten szpieg sfałszował mój podpis. Ale prawdą jest, że chcę być królem dzieci.
Sędziowie zaczęli oglądać podpis Maciusia, kiwali głowami, że nie mogą poznać, udawali, że nie wiedzą.
Ale teraz było już wszystko jedno. Bo Maciuś sam przecież się przyznał.
Długo mówił oskarżyciel:
— Trzeba koniecznie zabić Maciusia, bo inaczej ani porządku, ani spokoju nie będzie.
— Czy Maciuś chce, żeby teraz ktoś mówił w jego obronie?
Żadnej odpowiedzi.
— Czy wasza królewska mość życzy sobie, aby ktoś zabrał głos w jego obronie? — powtórzył przewodniczący.
— To niepotrzebne zupełnie — odpowiedział Maciuś. — Godzina jest późna, szkoda czasu: lepiej spać się położyć.
Maciuś powiedział to wesołym głosem. Nic nie dał po sobie poznać, co się w jego duszy dzieje. Postanowił być dumny do końca.
Sędziowie wyszli, niby się tam w drugim pokoju naradzali — i wrócili z wyrokiem:
Rozstrzelać.
— Proszę podpisać — rzekł przewodniczący.
Żadnej odpowiedzi.
— Proszę waszą królewską mość o podpis, że sąd odbył się podług prawa.
Maciuś podpisał.
Wtedy jeden z tych panów we frakach i rękawiczkach rzucił się nagle na ziemię, objął nogi Maciusia i płacząc, wołał:
— Królu ukochany, przebacz mi moją podłą zdradę. Teraz dopiero widzę, cośmy zrobili. I wiem, że gdyby nie nasze nikczemne tchórzostwo, nie oni, ale ty sądziłbyś jako zwycięzca.
Z trudem oderwali go żołnierze od króla. Cóż z tego: żal był spóźniony.
— Dobrej nocy wam życzę, panowie sędziowie — powiedział Maciuś i po królewsku, poważnie i spokojnie wyszedł z sali.
Dwudziestu żołnierzy z gołymi szablami prowadziło go przez korytarz i podwórze do celi. Położył się zaraz na swym sienniku na ziemi i udawał, że śpi.
Przyszedł ksiądz, ale żal mu było budzić śpiącego. Pomodlił się, zmówił zwykły pacierz za skazanych na śmierć i wyszedł.
Maciuś udawał, że śpi, a o czym myślał i co czuł tej nocy, jego było tajemnicą.
*
Prowadzą Maciusia.
Idzie środkiem ulicy w swych złotych kajdanach. Ulice obstawione wojskiem. A za kordonem wojska mieszkańcy stolicy.
Dzień był piękny. Słońce świeciło. Wszyscy wyszli na ulicę, aby po raz ostatni spojrzeć na swego króla. Wielu miało łzy w oczach. Ale Maciuś tych łez nie widział. Byłoby mu lżej iść na miejsce kaźni.
Ci, którzy kochali Maciusia, milczeli, bo się bali wyrazić mu głośno wobec wroga swoją miłość i szacunek. Zresztą co mieli wołać. Przyzwyczaili się krzyczeć: „vivat — niech żyje”. Ale jakże teraz mieli wołać, kiedy król idzie na śmierć skazany?
Za to krzyczeli — i to głośno — różni pijacy i włóczęgi, którym młody król umyślnie kazał wydać wódkę i wino z królewskiej piwnicy Maciusia:
— Ooo, król idzie, królik. O, jaki malutki. Płaczesz, króliku Maciusiu. Chodź, nosek ci utrzemy.
Maciuś wysoko podniósł głowę, żeby wszyscy widzieli, że oczy ma suche, tylko brwi zmarszczył. A patrzy na niebo, na słońce.
Nie słyszy nawet, nie widzi, co wkoło się dzieje. Inne pytania głowę jego zaprzątają:
— Co stało się z Klu-Klu? Gdzie Antek? Dlaczego smutny król go zdradził? Co stanie się z jego państwem? Czy zobaczy się z ojcem i matką, gdy kula pozbawi go życia?
Tak przeszedł całe miasto, tak stanął pod słupem
Uwagi (0)