Spowiedź dziecięcia wieku - Alfred de Musset (biblioteka polska online .txt) 📖
Francuska powieść romantyczna autorstwa Alfreda de Musseta.
Głównym bohaterem Spowiedzi dziecięcia wieku jest Oktaw, młody mężczyzna pochodzący z cenionej rodziny. Cierpi on na ciągły wewnętrzny niepokój, ból istnienia, jest nieprzystosowany do życia w świecie. Jest świadom, że dotknęła go tzw. choroba wieku, poczucie wewnętrznej pustki, której doświadczało wielu ludzi w obliczu klęsk po wspaniałej epoce napoleońskiej. Oktaw stara się odnaleźć sens życia w miłości do Brygidy, jednak okazuje się, że relacja również przynosi wiele trudności.
W powieści Musseta doszukiwano się wielu wątków autobiograficznych, powiązanych z jego trudną miłością do George Sand, jedną z najbardziej zaangażowanych politycznie francuskich pisarek tego okresu. Spowiedź dziecięcia wieku, wydana w 1836 roku, jest pozycją, która doskonale odzwierciedla wewnętrzne rozterki francuskich twórców tamtego okresu.
- Autor: Alfred de Musset
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Spowiedź dziecięcia wieku - Alfred de Musset (biblioteka polska online .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Alfred de Musset
Zwróciła się ku mnie żywo.
— Mów mi — rzekła — o swojej miłości, nie mów o swoim cierpieniu.
— A więc, kocham cię nad własne życie! Wobec mojej miłości cierpienie moje jest tylko snem. Pójdź ze mną na koniec świata: albo umrę, albo będę żył przez ciebie!
Wymawiając te słowa, postąpiłem ku niej; zbladła i cofnęła się. Czyniła daremny wysiłek, aby skurczone wargi zmusić do uśmiechu; schylając się nad sekretarzykiem, rzekła:
— Chwilę, chwilę jeszcze; pragnę spalić nieco papierów.
Pokazała mi listy z N***, podarła je i rzuciła w ogień; inne przejrzała i ułożyła na stole. Były to rachunki ze sklepów, niektóre jeszcze niezapłacone. Przeglądając je, zaczęła nerwowo mówić z policzkami płonącymi jak w febrze. Przepraszała mnie za swoje uparte milczenie i za całe postępowanie od czasu przyjazdu. Objawiła mi więcej tkliwości, więcej zaufania niż kiedykolwiek. Klaskała w ręce, śmiejąc się i obiecywała sobie najmilszą podróż; słowem, oddychała miłością lub co najmniej jej pozorem. Nie umiem powiedzieć, jaką mękę zadawała mi ta sztuczna radość; był w tej boleści, która kłamała samej sobie, smutek okropniejszy niż łzy i bardziej gorzki niż wymówki. Byłbym raczej wolał chłód i obojętność niż ten przymus; miałem uczucie, iż widzę parodię najszczęśliwszych momentów. Były to te same słowa, ta sama kobieta, te same pieszczoty; i to, co dwa tygodnie wprzód upajało mnie miłością i szczęściem, powtórzone w ten sposób przejmowało mnie grozą.
— Brygido — rzekłem nagle — co ty za tajemnicę ukrywasz? Jeśli mnie kochasz, jaką okropną komedię grasz oto przede mną?
— Ja! — rzekła prawie z obrazą. — Skąd przypuszczenie, że gram komedię?
— Skąd? Przyznaj się, moja droga, że masz śmierć w duszy i że cierpisz męki. Oto moje ramiona gotowe cię przyjąć: wtul w nie głowę i płacz. Wówczas wezmę cię z sobą może; ale, zaiste, nie tak.
— Jedźmy! jedźmy! — powtórzyła jeszcze.
— Nie, na mą duszę! nie, nie teraz; nie, dopóki jest między nami kłamstwo lub maska. Wolę raczej nieszczęście niż tę wesołość.
Zmilkła, zmieszana tym, iż nie dałem się omamić jej słowom i że ją odgaduję mimo jej wysiłków.
— Po co się oszukiwać? — ciągnąłem — Czy tak nisko spadłem w twoim szacunku, że mogłabyś udawać przede mną? Czy uważasz się za skazaną na tę smutną i nieszczęsną podróż? Czy jestem tyranem, samowładcą? Katem, który cię wlecze na stracenie? Czegóż się lękasz z mej strony, aby się chwytać podobnych wykrętów? jakiż postrach każe ci tak kłamać?
— Mylisz cię — odparła — proszę cię, ani słowa więcej.
— Czemuż tedy taki brak szczerości? Jeśli nie jestem twoim powiernikiem, czyż nie możesz mnie bodaj uważać za przyjaciela? jeśli nie wolno mi znać źródła twoich łez, czyż nie mogę bodaj patrzeć, jak płyną? Czy nie ufasz mi nawet na tyle, aby wierzyć, iż uszanuję twą zgryzotę? Cóż uczyniłem, abyś się kryła przede mną? czy nie można by znaleźć lekarstwa?
— Nie — odparła — idziesz fałszywą drogą; wpędzisz w nieszczęście nas oboje, jeśli zechcesz nalegać dłużej. Czyż nie dosyć, że jedziemy?
— Jakże chcesz, abym jechał z tobą, skoro wystarczy na ciebie popatrzeć, aby wiedzieć, że ta podróż cię mierzi, że jedziesz z niechęcią, że już żałujesz tego? Co to jest, wielki Boże! co ty ukrywasz? Na co spierać się o słowa, kiedy myśl jest tak jasna jak to lustro? Czy nie byłbym ostatnim z ludzi, gdybym przyjął bez szemrania to, co ty mi dajesz z takim żalem? Jakże mi wszelako odmówić? co mogę zrobić, jeśli ty nie powiesz prawdy?
— Nie, nie jadę z niechęcią; mylisz się; kocham cię, Oktawie, przestań mnie dręczyć.
Rzekła to z taką słodyczą, iż rzuciłem się do jej kolan. Kto zdołałby się oprzeć jej spojrzeniu i boskiemu dźwiękowi głosu?
— Mój Boże! — wykrzyknąłem — kochasz mnie, Brygido? Kochanko moja najmilsza, kochasz mnie?
— Tak, kocham cię; tak, jestem twoja; rób ze mną co zechcesz. Pójdę za tobą; jedźmy razem; chodź, Oktawie, czekają na nas. — Tuliła moją rękę w dłoniach i pocałowała mnie w czoło. — Tak trzeba — szepnęła — tak, chcę tego, aż do ostatniego tchnienia.
— Trzeba? — rzekłem sam do siebie. Wstałem.
Została na stole już tylko jedna ćwiartka papieru; Brygida przebiegła ją oczami, wzięła, obróciła, następnie upuściła na ziemię.
— Czy to wszystko? — spytałem.
— Tak, wszystko.
Zamawiając konie, nie czyniłem tego z myślą, abyśmy w istocie mieli jechać. Chciałem jedynie zrobić próbę, ale siłą rzeczy stała się ona rzeczywistością. Otwarłem drzwi.
— Trzeba! — mówiłem sobie — trzeba! — powtórzyłem głośno. — Co znaczy to słowo, Brygido? co się kryje w tym wszystkim? Wytłumacz się, inaczej zostaję. Dlaczego trzeba, abyś mnie kochała?
Padła na kanapę, łamiąc ręce z bólu.
— Ach, nieszczęśliwy, nieszczęśliwy! — rzekła — ty nigdy nie będziesz umiał kochać!
— Więc tak, być może, tak, masz słuszność; ale, na imię Boga, umiem cierpieć. Trzeba, abyś mnie kochała, nieprawdaż? a więc trzeba także odpowiedzieć, skoro pytam. Gdybym cię miał stracić na zawsze, gdyby te mury miały mi się zawalić na głowę, nie wyjdę stąd, póki się nie dowiem tajemnicy, która mnie dręczy od miesiąca. Powiesz wszystko albo odchodzę na zawsze. Być może jestem wariatem, opętańcem; może psuję sobie z umysłu życie; może pytam o to, czego powinien bym z umysłu nie widzieć; może to wyjaśnienie zniszczy na zawsze nasze szczęście i wzniesie odtąd między nami nieprzezwyciężoną zaporę; może uniemożliwię ten wyjazd, którego tak pragnąłem; ale co bądź by to mogło kosztować nas oboje, albo powiesz, albo wyrzekam się wszystkiego.
— Nie, nie, nie powiem!
— Powiesz! Czy może przypuszczasz, że ja dałem się omamić twoim kłamstwom? Kiedy z dnia na dzień stajesz się bardziej różną od siebie samej niż dzień od nocy, czy myślisz, że ja nie zdaję sobie z tego sprawy? Kiedy jako powód podajesz mi jakieś listy, ot, nie warte trudu czytania, czy wyobrażasz sobie, że ja się zadowolę pierwszą z brzegu baśnią, dlatego że nie masz ochoty szukać innej? Czy twoja twarz jest z kamienia, aby tak trudno było wyczytać na niej, co się dzieje w twoim sercu? Jakież ty masz o mnie rozumienie? Nie jestem tak łatwowierny, jak mniemasz: uważaj tedy, aby w braku słów milczenie twoje nie powiedziało mi tego, co ukrywasz tak uparcie.
— Co ukrywam?
— Co? ty mnie o to pytasz? Czy zadajesz mi to pytanie, aby mi urągać w żywe oczy? czy aby mnie przywieść do ostateczności i pozbyć się mnie? Tak, to pewna: nie wyzywaj mojej obrażonej dumy; aż nazbyt łatwo może wybuchnąć. Gdybym się wytłumaczył jasno, miałabyś na swoje usługi całą kobiecą obłudę; czekasz mego oskarżenia, aby mi odpowiedzieć, iż kobieta taka jak ty nie zniża się do usprawiedliwień. W jakież spojrzenia wzgardliwej dumy umieją się zawijać nawet najbardziej winne i najbardziej przewrotne! Twoją siłą jest milczenie; wiem o tym nie od dzisiaj. Chcesz wyciągnąć mnie na zniewagi; milczysz, aż do tego nie przyjdzie; nie, nie: walcz z moim sercem, znajdziesz je tam, gdzie bije twoje; ale nie próbuj walczyć z moją głową, twardsza jest niż żelazo i nie gorzej od ciebie zna się na tej szermierce!
— Biedny chłopiec! — szepnęła Brygida — nie chcesz tedy jechać?
— Nie! jadę tylko z moją kochanką, a ty nie jesteś nią teraz. Dosyć walczyłem, dosyć cierpiałem, dosyć sobie zżarłem serce! Czas, aby zrobił się dzień; dość długo błądziłem w nocy. Tak albo nie; chcesz odpowiadać?
— Nie.
— Jak ci się podoba; zaczekam.
Usiadłem w drugim kącie pokoju z niezłomnym postanowieniem nieruszania się z miejsca, póki nie dowiem się tego, co chcę. Brygida zdawała się zastanawiać, chodząc po pokoju wzdłuż i wszerz.
Biegłem za nią chciwym okiem, a jej wytrwałe milczenie pomnażało stopniowo mój gniew. Nie chciałem, aby to spostrzegła; nie wiedziałem, co począć. Otwarłem okno:
— Niech wyprzęgną — krzyknąłem — i proszę zapłacić pocztyliona! nie jadę dziś wieczór.
— Biedny człowiek! — rzekła Brygida.
Zamknąłem spokojnie okno i usiadłem, udając, że nie słyszę; ale kipiałem wewnątrz taką wściekłością, że nie mogłem jej opanować. To zimne milczenie, ta bierna siła, doprowadzały mnie do szaleństwa. Gdybym w istocie miał niezbite dowody zdrady ukochanej kobiety, nie mógłbym gorzej cierpieć. Z chwilą gdy skazałem sam siebie na pozostanie w Paryżu, rzekłem sobie, iż za każdą cenę Brygida musi przemówić. Daremnie szukałem w głowie sposobu zmuszenia jej; ale, aby go znaleźć w tej chwili, byłbym oddał wszystko, com posiadał. Co począć? co rzec? Siedziała tuż spokojna, patrząc na mnie ze smutkiem. Usłyszałem, jak wyprzęgają konie; odeszły truchtem, hałas dzwonków zgubił się niebawem w ulicach. Wystarczało mi odwrócić się, aby je przyzwać z powrotem, a mimo to miałem uczucie, iż odeszły nieodwołalnie. Zaryglowałem drzwi; jakiś tajemny głos szeptał mi do ucha: „Oto jesteś sam, oko w oko z istotą, która ma ci dać życie albo śmierć”.
Podczas gdy, gubiąc się w myślach, siliłem się znaleźć sposób wiodący mnie do prawdy, przypomniałem sobie powieść Diderota38, w której kobieta zazdrosna o kochanka wpada, dla rozjaśnienia swych podejrzeń, na dość osobliwy pomysł. Oświadcza mu, że go nie kocha i że go zamierza porzucić. Margrabia des Arcis (to nazwisko kochanka) daje się chwycić w pułapkę i wyznaje, że on sam również znużony jest tym związkiem. Ta dziwaczna scena, którą czytałem zbyt młodo, uderzyła mnie jako sprytna finta, a wspomnienie jej przyprawiało mnie o uśmiech. „Kto wie? — pomyślałem — gdybym postąpił tak samo, Brygida złapałaby się może i zdradziłaby swą tajemnicę”.
Z wściekłego gniewu przeszedłem nagle w sferę chytrości i dyplomacji. Czyż tak trudno zmusić kobietę, by zechciała mówić? Ta kobieta jest mą kochanką; byłbym wielkim niedołęgą, gdybym tego nie uzyskał. Rzuciłem się na sofę ze swobodną i obojętną miną.
— I cóż, dziecko — rzekłem — nie jesteśmy tedy w humorku do zwierzeń?
Spojrzała na mnie ze zdziwieniem.
— Och, mój Boże, tak — ciągnąłem — trzebaż przecie, abyśmy wcześniej lub później doszli do wywnętrzeń. Ot, aby ci dać przykład, miałbym ochotę zacząć; to cię natchnie ufnością, a nie masz nic lepszego jak szczerość między przyjaciółmi.
Tak mówiłem, ale twarz moja niewątpliwie zdradzała mnie; Brygida zdawała się nie rozumieć i przechadzała się dalej.
— Czy wiesz — rzekłem — że ostatecznie żyjemy z sobą już pół roku? Życie, jakie pędzimy, nie jest w istocie zbyt ucieszne. Jesteś młoda, ja także; gdyby się zdarzyło, że owo sam na sam przestałoby dla ciebie mieć urok, czy miałabyś odwagę to wyznać? Co do mnie, gdyby tak było, powiedziałbym ci szczerze. Czemu nie? czyż to zbrodnia kochać? nie może tedy być zbrodnią kochać mniej albo nie kochać wcale. Cóż byłoby dziwnego, gdybyśmy w naszym wieku uczuli potrzebę odmiany?
Zatrzymała się.
— W naszym wieku! — rzekła. — Do mnie się z tym zwracasz? Cóż ty za komedię odgrywasz?
Krew wystąpiła mi na twarz. Chwyciłem Brygidę za rękę.
— Usiądź — rzekłem — i słuchaj mnie.
— Po co? To nie ty mówisz.
Zawstydziłem się własnej sztuczki i poniechałem jej.
— Słuchaj! — powtórzyłem z siłą — błagam cię, usiądź tu przy mnie. Jeśli sama chcesz milczeć, bądź przynajmniej łaskawa mnie wysłuchać.
— Słucham; co masz mi do powiedzenia?
— Gdyby mi kto rzekł dzisiaj: „Jesteś tchórz!” mam dwadzieścia dwa lata i już się pojedynkowałem; całe moje jestestwo, serce moje, wzburzyłoby się na to. Czyżbym nie miał w sobie świadomości tego, czym jestem? Trzeba byłoby wszelako stawać na placu oko w oko z pierwszym lepszym trutniem, trzeba by grać w orła i reszkę o moje i jego życie; dlaczego? aby dowieść, że nie jestem tchórzem; w przeciwnym razie świat by w to uwierzył. Samo to słowo wymaga tej odpowiedzi za każdym razem, kiedy padnie, bez względu z czyich ust.
— To prawda; ale dokąd zmierzasz?
— Kobiety się nie biją; ale taki jest porządek społeczeństwa, że nie istnieje jednostka, bez względu na płeć, która by w pewnych momentach życia — choćby to życie było uregulowane jak zegarek, trwałe jak żelazo — nie musiała odczuć, iż wszystko jest zagrożone. Zastanów się; czy widzisz kogo, kto by się zdołał umknąć temu prawu? parę osób może; ale widzisz, co stąd wynika: jeśli to mężczyzna, hańba; jeśli kobieta, co? zapomnienie. Wszelka istota, która żyje prawdziwym życiem, musi tym samym dać dowód, że żyje. Zachodzi tedy dla kobiety jak i dla mężczyzny okoliczność, w której istność jej jest zagrożona. Jeśli kobieta jest dzielna, wstaje, odpowiada na apel i siada z powrotem. Pchnięcie szpady nie stanowi dla niej żadnego dowodu. Nie tylko musi się bronić, ale musi sama sobie ukuć broń. Podejrzewają ją; kto? ktoś obojętny? może i powinna tym wzgardzić. Kochanek i ona kocha tego kochanka? jeśli go kocha, chodzi tu o jej życie, nie może tego zlekceważyć.
— Jej jedyną odpowiedzią jest milczenie.
— Mylisz się; kochanek, który ją podejrzewa, obraża tym samym całe jej życie; co ręczy za nią, nieprawdaż? jedynie jej łzy, jej ubiegłe prowadzenie, jej oddanie i powolność. Co się stanie, jeżeli będzie milczeć? to iż
Uwagi (0)