Małe kobietki - Louisa May Alcott (czytaj online książki za darmo .txt) 📖
Klasyka powieści dla młodzieży, opowieść o dorastaniu czwórki sióstr March, napisana na podstawie przeżyć autorki i jej sióstr. Zabawy i radości, upokorzenia i smutki bohaterek, z których najmłodsza liczy 12, zaś najstarsza 16 lat, zostały przedstawione pod znaczącym tytułem. Każda z sióstr przechodzi przemianę, przeżywa przełomowe doświadczenie, zamykające na zawsze czasy niewinnego dzieciństwa i wprowadzające w świat dorosłości. Chociaż określenie „nastolatki” powstało i upowszechniło się dopiero sto lat później, autorce z wielką trafnością udało się zobrazować okres, w którym dziewczynki przestają być dziećmi i stają się młodymi kobietami.
Powieść, opublikowana w 1868, natychmiast odniosła sukces wydawniczy i uznanie krytyki. Czytelnicy domagali się dalszego ciągu, więc Alcott szybko napisała następną część, sprzedawaną przez pewien czas w Wielkiej Brytanii jako Dobre żony, później wydawaną jako drugi tom tego samego tytułu. W kolejnych latach ukazały się następne dwie części cyklu o siostrach March. Książka doczekała się adaptacji scenicznych i radiowych, na jej podstawie powstało siedem filmów, kilka seriali telewizyjnych i seriali anime.
- Autor: Louisa May Alcott
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Małe kobietki - Louisa May Alcott (czytaj online książki za darmo .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Louisa May Alcott
— To podobne do jego pisma — bąknęła Małgosia, porównując z listem trzymanym w ręku.
— Ach, Małgosiu, chyba nie odpowiedziałaś! — wykrzyknęła żywo pani March.
— Owszem! — odparła Małgosia i znowu ukryła twarz, opanowana wstydem.
— To kłopot! Pozwól, mamo, żebym sprowadziła tego niegodziwego chłopca, niech się wytłumaczy i wysłucha nauki. Nie spocznę, póki go nie schwytam — rzekłszy to, zwróciła się ku drzwiom.
— Daj spokój, sama sobie z tym poradzę, bo to coś gorszego, niż myślałam. Małgorzato, opowiedz mi całą rzecz — rozkazała pani March i usiadła przy niej, trzymając Ludkę, żeby nie uciekła.
— Pierwszy list odebrałam z rąk Artura, który zdawał się o niczym nie wiedzieć — odezwała się Małgosia, nie patrząc matce w oczy. — Z początku dręczyło mnie to i chciałam ci się przyznać, ale potem przypomniałam sobie, że nadto lubisz pana Brooke’a, żeby cię miało rozgniewać, gdy przez kilka dni zachowam przy sobie tę małą tajemnicę. Taka jestem niemądra, że było mi przyjemnie, iż tylko ja o tym wiem, i wahając się, co odpowiedzieć, czułam się, jakbym była bohaterką z książki. Daruj, mamo, bo płacę teraz za swój nierozsądek. Już nigdy nie będę śmiała spojrzeć mu w oczy.
— Co mu odpowiedziałaś? — spytała pani March.
— Tylko tyle, że jestem za młoda na coś podobnego, że nie chcę mieć wobec was tajemnic, że się musi rozmówić z ojcem i że jestem bardzo wdzięczna za jego dobroć, ale jeszcze przez długi czas będę dla niego tylko przyjaciółką, niczym więcej.
Pani March uśmiechnęła się z widocznym zadowoleniem, a Ludka klasnęła w ręce, wołając wesoło:
— Zachowałaś się jak Karolina Percy107, wzór roztropności! Mówże, Małgosiu, co odpowiedział?
— Napisał w zupełnie inny sposób, wyjaśniając mi, że nigdy nie wysyłał listu miłosnego i że mu bardzo przykro, iż moja figlarna siostra Ludka postąpiła tak zuchwale w jego imieniu. Ten list był niezmiernie grzeczny i pełen szacunku, ale jakież to dla mnie okropne! Pomyślcie tylko!
Małgosia oparła się o matkę, jak obraz rozpaczy, a Ludka biegała po pokoju, wygadując na Artura. Nagle zatrzymała się, chwyciła listy i przyjrzawszy się im uważnie, rzekła stanowczo:
— Nie wierzę, by Brooke kiedykolwiek je widział. Teodorek napisał oba i przechowuje twoje, żeby mnie dręczyć za to, że mu się nie zwierzyłam ze swojej tajemnicy.
— Nie miej żadnych tajemnic, powiedz wszystko matce i nie wikłaj się w kłopoty. I ja tak powinnam zrobić — rzekła Małgosia z przestrogą w głosie.
— Kiedy ja to wiem od mamy.
— Dosyć tego, Ludko, postaram się tu uspokoić Małgosię, a ty idź po Artura. Zgłębię tę sprawę i raz na zawsze położę koniec takim figlom.
Gdy Ludka wybiegła, pani March ostrożnie oświeciła Małgosię co do uczuć pana Brooke’a.
— Cóż ty na to, moja droga? Czy masz dosyć przywiązania, żeby czekać, póki Jan nie przygotuje domu, czy wolisz być jeszcze zupełnie wolna?
— Tak mnie to wszystko udręczyło i zmęczyło, że nie chcę słyszeć o małżeństwie długo jeszcze... a może i nigdy — odpowiedziała porywczo. — Jeżeli Jan nie wie o tych banialukach, nie mów mu i przykaż Ludce i Arturowi, by hamowali języki. Nie dam się zwodzić, dręczyć i wystawiać na śmieszność! To okropne!
Widząc, że Małgosia mimo łagodnego temperamentu jest rozjątrzona i tak żywo czuje złośliwy żart, jakim obrażono jej godność, pani March koiła ją obietnicą, że wszyscy to przemilczą i będą dyskretni w przyszłości. Gdy tylko kroki Artura dały się słyszeć w sieni, Małgosia uciekła do pracowni, a matka sama przyjęła winowajcę. Ludka nie powiedziała mu, po co jest wołany, z obawy czy pójdzie, ale zrozumiał to z twarzy pani March i stał, obracając w ręku kapelusz z tak skromną miną, że ją od razu rozbroił. Ludka została odprawiona, lecz chodziła po sieni jak żołnierz na warcie, lękając się trochę, żeby więzień nie uciekł. W pokoju bawialnym przez pół godziny głosy podnosiły się, to cichły znowu, ale co tam mówiono, nigdy się dziewczęta nie dowiedziały.
Gdy je przywołano, Artur stał przed panią March w tak pokornej postawie, że Ludka natychmiast mu wybaczyła, lecz zdawało jej się nierozsądne zdradzać się z tym. Małgosia dobrze przyjęła jego pokorne tłumaczenie się i bardzo ją pocieszyła pewność, że Brooke nie wie o tym żarcie.
— Nigdy mu nie powiem, póki żyć będę, żadna siła ludzka nie wydobyłaby tego ze mnie, więc musisz mi wybaczyć Małgosiu, a ja zrobię, co tylko będę mógł, żeby dowieść skruchy — dodał, wielce zawstydzony.
— Będę się starała; ale to rzecz niegodna gentlemana. Nie myślałam, żebyś był tak podstępny i złośliwy — odparła Małgosia, usiłując ukryć zmieszanie pod powagą wyrzutów.
— Szkaradnie postąpiłem i zasługuję, żebyś się do mnie nie odzywała przez cały miesiąc; ale nie będziesz tak okrutna, prawda? — Złożył ręce tak błagalnie, spuścił oczy z taką pokorą i skruchą, mówił tak przekonywająco, że niepodobna było się złościć, pomimo gorszącego postępku. Małgosia wybaczyła, a pani March rozjaśniła twarz, choć się zmuszała do zachowania powagi, usłyszawszy jego zapewnienie, że zada sobie różne pokuty i będzie pełzał jak robak przed Małgosią.
Ludka przez ten czas stała na uboczu, próbując zahartować serce przeciw niemu, lecz udało jej się tylko przybrać minę największego niezadowolenia. Artur spojrzał parę razy, ale gdy nie łagodziła surowości, poczuł się zraniony, odwrócił się i załatwiwszy sprawę z tamtymi, złożył jej niski ukłon i odszedł, nie mówiąc ani słowa.
Kiedy tylko znikł, pożałowała swego zachowania i gdy matka z Małgosią poszły na górę, uczuła się dziwnie osamotniona i stęskniona. Po chwili wahania poszła więc za swym popędem i uzbrojona w książkę, którą miała oddać panu Laurence’owi, udała się do dużego domu.
— Czy zastałam pana? — spytała służącej, która właśnie schodziła z góry.
— Jest w domu, panienko, ale wątpię, czy można się z nim zobaczyć.
— Dlaczego? Czy chory?
— O nie! Ale miał scenę z panem Arturem, który jest w okropnym humorze i rozgniewał starego pana, więc nie chciałabym tam iść.
— Gdzie Artur?
— Zamknięty u siebie i nie odpowiada, chociaż pukałam. Nie wiem, co będzie z obiadem, bo już gotów, a nie ma komu jeść.
— Ja się ich nie boję, pójdę więc zobaczyć, co się dzieje.
Wszedłszy na górę, śmiało zastukała do gabinetu Artura.
— Przestań, bo gdy otworzę drzwi, to pożałujesz — zawołał młodzieniec groźnym tonem.
Ludka zapukała powtórnie. Drzwi się otworzyły i wpadła do pokoju, zanim Artur zdołał ochłonąć ze zdziwienia.
Widząc, że naprawdę jest rozjątrzony, Ludka, która umiała się z nim obchodzić, przybrała żałosną minkę i padając teatralnie na kolana, rzekła z pokorą:
— Proszę cię, daruj, że byłam taka przykra. Przyszłam po przebaczenie i nie odejdę, póki go nie otrzymam.
Oto jakie rycerskie słowo usłyszała w odpowiedzi:
— Bardzo dobrze. Wstań i nie bądź gąską.
— Dziękuję ci, wstanę. Czy wolno mi spytać, co tu zaszło? Zdajesz się jakiś nieswój.
— Szarpnął mną, a tego nie znoszę — mruknął Artur z oburzeniem.
— Kto się tego dopuścił? — spytała.
— Dziadek. Komu innemu byłbym... — obrażony chłopiec zamiast skończyć zdanie, zrobił energiczny ruch ręką.
— To drobnostka. Ja cię czasem szarpię, a się nie gniewasz — rzekła kojącym tonem.
— Ba! Ty jesteś dziewczyną, więc mnie to tylko bawi, ale żadnemu mężczyźnie na to nie pozwolę.
— Wątpię, żeby ktoś próbował, gdy wyglądasz na burzową chmurę, jak na przykład teraz. Za co się tak obszedł z tobą?
— Nie chciałem powiedzieć, czego ode mnie żądała twoja matka. Ma się rozumieć, że nie mogłem złamać słowa, obiecawszy, że będę milczeć.
— Nie mogłeś zadowolić jego ciekawości czymkolwiek?
— Nie. Domagał się prawdy, całej prawdy, i nic innego, tylko prawdy. Byłbym wyznał cząstkę przypadającą na mnie, gdybym mógł nie wmieszać Małgosi, ale ponieważ się nie dało, przygryzłem język i znosiłem łajanie, póki mnie stary nie chwycił za kołnierz. Wówczas opanował mnie taki gniew, że uciekłem, żeby się nie zapomnieć.
— Niedobrze postąpił, ale wiem, że tego żałuje, więc idź się pogodzić, ja ci pomogę.
— Niech mnie powieszą, jeżeli to zrobię! Nie dam się łajać i poniewierać za niewinny żart. Było mi żal Małgosi, więc przeprosiłem, jak przystało mężczyźnie, lecz nie chciałem tłumaczyć się drugi raz, kiedy nie zawiniłem.
— Nie wiedział tego.
— Powinien mi ufać i nie postępować jak z dzieciakiem. Nic nie pomoże, on musi się dowiedzieć, że potrafię sobą kierować i nie potrzebuję być prowadzony na pasku.
— Cierpki jesteś — rzekła Ludka wzdychając. — Jak myślisz załatwić tę sprawę?
— Powinien mnie przeprosić i uwierzyć, kiedy zapewniam, że muszę to pokryć milczeniem.
— Bóg z tobą! Ależ on tego nie zrobi!
— Jednak dopiero wówczas zejdę na dół.
— Teodorku, bądźże rozsądny, zaniechaj tego, a ja cię wytłumaczę, jak będę mogła najlepiej. Nie możesz tu zostać, więc po co odgrywać komedię?
— Nie mam zamiaru pozostawać długo. Wybiorę się w podróż, a kiedy dziadek zatęskni, będzie wiedział, jak postąpić.
— Zapewne, ale nie powinieneś się oddalać i dawać mu powodu do zmartwienia.
— Daj mi pokój z kazaniem. Pojadę do Waszyngtonu zobaczyć się z Brooke’em. Tam jest wesoło, więc się rozerwę po tych kłopotach.
— To się zabawisz! Ja bym także chciała pofrunąć — rzekła Ludka, zapominając o roli mentora, gdy sobie wyobraziła ożywione żołnierskie życie w stolicy.
— Pojedź, czemu by nie? Ty sprawisz niespodziankę ojcu, ja rozruszam mego starego Brooke’a i zabawimy się wybornie. Zrób to, Ludwisiu! Zostawimy list zapewniający, żeśmy zdrowi, i puścimy się w drogę. Mam dosyć zebranych pieniędzy. Wycieczka ci posłuży i nie będzie nic złego, że odwiedzisz ojca.
Przez chwilę Ludka miała minę, jakby gotowa była się zgodzić. Znużyło ją pielęgnowanie chorej i życie w zamkniętym pokoju, więc pragnęła zmiany, a myśl o ojcu była kusząca, podobnie jak obozy, szpitale, wolność i rozrywki. Oczy jej zapałały i zwróciły się z zamyśleniem do okna, lecz spojrzawszy na dom z przeciwka, potrząsnęła głową ze smutnym postanowieniem i rzekła:
— Gdybym była chłopcem, pojechalibyśmy razem i bawilibyśmy się cudownie, ale ponieważ jestem dziewczyną, wypada mi być przyzwoitą i pozostać w domu. Nie kuś mnie, Teodorku, to szalony pomysł.
— W tym cała przyjemność — odparł, opanowała go bowiem gwałtowna chęć zerwania pęt w jakikolwiek sposób.
— Cicho! — wykrzyknęła Ludka zatykając sobie uszy. — Moim przeznaczeniem jest panieńska skromność i muszę się do niego stosować. Przyszłam tu prawić morały, nie zaś słuchać takich rzeczy, że skaczę do góry, gdy o nich pomyślę.
— Wiedziałem, że Małgosia zalałaby się łzami na taką propozycję, ale sądziłem, że ty masz więcej rozumu — odezwał się Artur przekonywająco.
— Milcz, niegodziwy chłopcze! Usiądź i rozważaj swoje grzechy, a mnie do nowych nie nakłaniaj. Czy wyrzekniesz się podróży, jeżeli nakłonię dziadka, żeby cię przeprosił? — spytała z powagą.
— Dobrze, ale nie zrobisz tego — odrzekł Artur, który pragnął wprawdzie „zakończyć sprawę”, ale czuł, że jego obrażona godność musi najpierw zagoić swą ranę.
— Skoro sobie umiałam poradzić z młodym, to potrafię i ze starym — mruknęła Ludka, gdy odeszła, zostawiając Artura pochylonego nad mapą kolei żelaznych, z głową wspartą na rękach.
— Proszę wejść — odezwał się pan Laurence jeszcze chrapliwiej niż zwykle, gdy zapukała do drzwi.
— To tylko ja, przyszłam oddać książkę — rzekła, wchodząc nieśmiało.
— Czy chcesz inną? — spytał stary gentleman, wyraźnie ponury i rozgniewany, chociaż starał się to ukryć.
— I owszem, jeśli łaska. Tak mi się spodobał stary Sam, że spróbuję przeczytać drugi tom — odrzekła w nadziei, że go ułagodzi, prosząc o drugą dawkę Johnsona Boswella108, ponieważ jej zalecił to pełne życia dzieło.
Najeżone brwi pana Laurence opadły trochę, gdy szedł do półki z książkami Johnsona. Ludka wskoczyła na najwyższy szczebel drabinki i usiadłszy tam, udawała, że szuka książki, lecz w rzeczywistości zbierała myśli, jak najzręczniej zaczepić o główny powód swego przybycia. Stary gentleman musiał odgadnąć, że jej umysł nad czymś pracuje, bo zakręciwszy się żywo parę razy, spojrzał na nią i odezwał się tak niespodzianie, że Rasselas109 upadł jej z rąk na ziemię.
— Co ten chłopiec tam zrobił? Musiał coś złego zbroić, kiedy tak dokazywał, wróciwszy do domu. Nie mogłem wydobyć z niego ani słowa, a gdym zagroził, że przemocą dowiem się prawdy, uciekł na górę i zamknął się w swoim pokoju.
— Wprawdzie dopuścił się winy, aleśmy już wybaczyły i obiecałyśmy nie zdradzać go przed nikim — odrzekła Ludka.
— Tak nie może pozostać, nie powinien się zasłaniać obietnicą dziewcząt o miękkich sercach. Jeżeli zrobił coś złego, musi się przyznać, przeprosić i ponieść karę. Mów prędzej, Ludko, nie chcę być trzymany w niewiedzy.
Pan Laurence miał taką straszną minę i tak surowo mówił, że Ludka najchętniej by uciekła, ale siedziała na szczycie drabinki, on zaś stał u jej stóp jak lew na środku drogi, musiała więc zostać na miejscu i udawać odwagę.
— Doprawdy nie mogę powiedzieć, bo mama zakazała. Artur przyznał się do winy, przeprosił i dostatecznie został ukarany. Nie dlatego milczymy, żeby jego bronić, lecz inną osobę, i jeżeli się pan zechce mieszać, to wyniknie gorsza bieda. Proszę tego nie robić. Po części i ja zawiniłam, ale teraz już wszystko w porządku, więc puść pan to w niepamięć i mówmy o Wędrowcu110 lub o czymśkolwiek przyjemnym.
— Nie chcę słyszeć
Uwagi (0)