Dwie królowe - Józef Ignacy Kraszewski (biblioteka dla dzieci online .TXT) 📖
Jesteśmy w szesnastowiecznej Polsce, a dokładniej na dworze królewskim na Wawelu. Tytułowe dwie królowe to Bona Sforza i Elżbieta Habsburżanka, żona Zygmunta Augusta.
Pierwsza z nich przeciwna jest małżeństwu syna, ponieważ nienawidzi Habsburgów. Do mariażu jednak dochodzi, co nie powstrzymuje królowej przed knuciem intryg przeciwko synowej, a Zygmunt August, który jest pod wielkim wpływem matki, unika własnej żony. Czy zauważy on niewinność i dobroć żony i wyrwie się spod wpływu matki?
Historia konfliktu królowej Bony i Elżbiety Habsburżanki została spisana przez Kraszewskiego w 1884 roku. Powieść weszła w skład cyklu Dzieje Polski.
- Autor: Józef Ignacy Kraszewski
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Dwie królowe - Józef Ignacy Kraszewski (biblioteka dla dzieci online .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Józef Ignacy Kraszewski
Nie była wprawdzie uprzejmiejszą dla Elżbiety, ale w ciągu turniejów i następującej po nich uczty, rozdawania nagród i tańców, nie okazała po sobie co miała w duszy i obracała się do otaczających, rozpoczynając rozmowę.
Stary król przyglądał się żonie, i dosyć rad był zmianie Pochlebiał sobie, że na tem wojna się skończyć miała, a synowa swą dobrocią przebłagała Włoszkę.
Wieczorem Bona, nie mieszając się do niczego na pozór, potrafiła tak ułożyć wszystko, iż August nie zajrzał nawet do małżonki, powiedziawszy jej sucho i zimno przy odprowadzaniu do sypialni, że powinna spocząć i snem się pokrzepić.
Sam on, z pewną ostentacyą od żony powrócił do matki i u niej pozostał tak długo, do tak poźnej godziny, iż go nie widziano gdy wyszedł.
Mało kto wiedział o tem, że przez pokoje królowej matki przejście było niepostrzeżone aż do mieszkania Dżemmy, do której August mógł się prześliznąć pod opieką Bony, nie zwracając na to oczów. Pomiędzy kobietami tajemnica ta ukryć się nie mogła.
Dżemma z wesołą, zwycięzką twarzą, z ustami uśmiechniętemi przesuwała się znowu pomiędzy towarzyszkami, które jej okazywały uszanowanie.
Król Zygmunt przed którym utaić nie było można, że młody król zaniedbał swą żonę, zmarszczył się, podumał, nazajutrz czulszym jeszcze okazał się dla synowej, ale ani Bonie, ani Augustowi nie powiedział nic.
Tylko w miarę jak Elżbiecie starano się zatruć pierwsze chwile pożycia z mężem, on coraz o nią był troskliwszym.
W parę dni potem stosunki trwały jeszcze nie zmienione.
A Elżbieta? zkąd słaba ta istota, której siły powinny się były wyczerpać po takiej próbie strasznej, brała je na dalszą walkę, jak ona mogła z wesołem prawie obliczem występować publicznie, uśmiechać się, tańcować, udawać, że nie słyszy i nie widzi coby ją obrażać mogło? jak to dziecię potrafiło na chwilę nie okazując słabości, wahania się, podołać ciężkim obowiązkom tych uroczystości, to wytłómaczyć trudno.
Być może, iż sama duma i uczucie ucisku dawało jej tę moc duszy, być może, iż rozumna Hölzelinowna dawała jej wskazówki, że naostatek miłość dla Augusta natchnęła ją do wytrwania z twarzą pogodną.
Bona, która w początkach była pewną, iż tę biedną istotę osamotnioną tu, osieroconą, bez porady, łatwo znęka i zwycięży, nie mogła się wydziwić — burzyła się mocniej jeszcze na widok uśmiechów i pogodnych wejrzeń swej ofiary.
Przechodziło to jej pojęcie.
Zygmunt August też może innego skutku się spodziewał swej oziębłości dla żony. Elżbieta wcale mu nie okazywała gniewu, witała go zrana uśmieszkiem i grzecznem słowem, wesoło, bez urazy żegnała go wieczorem. W ciągu dnia nie dostrzegał najlżejszej chmurki na jej twarzy.
Dwór podzielony na dwa obozy, ciekawy, mniej więcej wtajemniczony w rozpoczętą walkę, patrzał na to widowisko z najżywszem, można powiedzieć, z gorączkowem zajęciem.
Co było szlachetniejszego, stało naturalnie po stronie ofiary, obudzającej współczucie, politowanie, a umiejącej z taką godnością znosić cierpliwie prześladowanie niegodne.
Najmniejsza oznaka nie uchodziła oczu ludzi; patrzano na Bonę i Elżbietę, jak na dwóch zapaśników w arenie staczających bój z sobą.
Dotąd, stronnictwo królowej starej wcale się nie miało czem cieszyć, zadawało razy dotkliwe, ale nieprzyjaciela zbroja nawet nie poniosła szwanku. Gamrat, Kmita, Opaliński, Bona wreście zżymali się, burzyli niedokazawszy w istocie nic.
Co gorzej, pochwały Elżbiety będące w ustach wszystkich tak ze wszech miar były usprawiedliwione, iż nawet nieprzyjaciele potakiwać im musieli.
Z zamku wieści o tem co się na nim działo przechodziły na miasto, w którem tak dobrze jak na Wawelu miał swoich Zygmunt, miała i Bona.
Oprócz tego dalej od pola walki tłum stał neutralny, sądzący bez uprzedzenia. Tu w ogóle też wszyscy brali w obronę króla, Elżbietę, a sarkali głośno na Bonę, na Włochów i Gamrata.
Wyraz ten publicznego sądu, dochodząc do Bony, raził ją. Obóz więc królowej nie mógł pokryć tego, że się mu nie po myśli działo.
Arcybiskup Gamrat przypisywał niepowodzenie temu, iż królowa stara zbyt jawnie okazała swą niechęć i wypowiedziała wojnę, gdy do niej słusznych przyczyn nie miała, żadnej wymówki.
Pomiędzy królową a jej doradzcą powstały spory — w obozie Bony wszyscy czynili sobie i drugim wyrzuty.
Włoszka w końcu wyłajawszy Opalińskiego, spojrzawszy groźnie na Gamrata, krótko, nie tłómacząc się zapowiedziała, że to wszystko naprawi sama, że niczyjego rozumu nie potrzebuje.
Oczekiwano więc ciekawie tej naprawy.
Z królem nie wznowiły się kłótnie. Parę razy tylko Bona z przekąsem się wyraziła o posagu synowej, którego ani grosza nie spłacono, a trzecią część jego dopiero obiecywano na przyszłe Boże Narodzenie
Zygmunt w parę dni potem zdziwił się mocno, gdy Bona mu zrana zapowiedziała, że chce gości, synowę z synem i jego przyjąć u siebie wieczorem i gotuje im collazione.
Staremu się twarz rozjaśniła, a że chciwym był spokoju, upatrzył w tem oznakę jego i nawrócenia Bony. Przez cały dzień się tem radował, a ktokolwiek do niego przystąpił, pytał go czy jest zaproszony przez królowę, lub oznajmywał, że wieczorem młodzi królestwo u niej będą wraz z gośćmi.
W kołach Bony wiadomość ta sprawiła podziwienie. Zdania były podzielone. Gamrat wielce ten krok pochwalał, nazywając go dobrą polityką, inni naganiali, bo dawał napozór zwycięztwo nieprzyjaciołom.
Bona wcale się o te sądy nie troszczyła. Wydała rozkazy na wieczorne przyjęcie, które nie różniło się od zwykłych podobnych, na jakie czasem zapraszała.
Dumna a skąpa, chcąca się okazać możną a nie rada do ofiar, Bona umiała połączyć u siebie pewien rodzaj przepychu z oszczędnością. Tak samo gotowano ową collazione na sposób włoski, przy której miały wystąpić srebra, naczynia, tuwalnie, szkła i przybory bardzo piękne, ale jadła i napoje bywały zawsze i teraz być miały oszczędnie, skąpo i nieobficie roznoszone.
Króla starego w krześle przeniesiono na pokoje żony, gdzie i młode małżeństwo się znajdowało. Wszyscy się nie mogli odchwalić postawy godnej, spokojnej, szlachetnej Elżbiety, która nie okazywała po sobie, ani zbytniego upokorzenia, ani przesadzonej dumy, ani nadewszystko żeby się czuła dotkniętą czemkolwiekbądź.
Była tak spokojną i naiwną, jakby się tu znajdowała najszczęśliwszą.
Zygmunt August, który z ciekawością śledził każdy ruch i wyraz żony, musiał też być zdumionym, choć nie dawał tego znać po sobie. Pewien rodzaj niepokoju chwilami dawał się postrzegać na jego twarzy.
Bona dotąd tak prawie jak nie mówiła i nie zbliżała się do synowej. W gościnie u siebie przyjęła ją tak samo zimno, a na pokorny pokłon odpowiedziała zaledwie skinieniem.
Jakież było miłe zdumienie króla Zygmunta, gdy przed pójściem do stołu, choć może w sposób niezbyt czuły i grzeczny, Bona zbliżyła się do Elżbiety niosąc w ręku alsbant (naszyjnik) z przepysznych kamieni, z klejnotem zawieszonym przy nim, i kilka niezrozumiałych słów rzuciwszy jej do ucha, włożyła go na szyję Elżbiecie.
Stary król czule spojrzał na żonę — Bona tryumfowała.
Wprawdzie spóźniła się z podarkiem, ale ten nietylko wyrównywał innym, lecz może stosunkową wartością i pięknością je przechodził. Posłowie cesarscy i króla nie mogli zarzucić Bonie okazania niechęci.
Dopełniwszy tego Bona, była zmuszoną udawać wesołą — mówiła wiele, uprzejmą okazywała się dla gości. Sama niektórym przynosiła kubki słodkiego wina.
Hetmanowa Tarnowska, która należała do liczby zaproszonych gości, dostała też jakiś napój z rąk Bony, i szepnęła siostrze w ucho.
— Miałażby Włoszka wszystkich nas tu struć przez zemstę?
Pół żartem to powiedziała, ale nie jej jednej na myśl przyszła trucizna, tak naówczas już sądzono Bonę.
Przy wieczerzy, która składała się z owoców, z słodyczy, ciastek i win, wystąpił Monti ze śpiewem, dwóch cytarzystów z muzyką — ale nie wielką to wesołość obudziło.
Zmagano się na nią, nie mogąc przyjść do istotnego rozweselenia. Oczy wszystkich zwracała umyślnie po za młodą królową postawiona przez Bonę, strojna przepysznie, jaśniejąca pięknością nadzwyczajną Dżemma.
Nie było tajemnicą, że król młody się w niej kochał. Mimowolnie porównywano tę Juno wspaniałą, ze śliczną, ale słabiutką, delikatną królową, której lice blade jakieś wewnętrzne zdradzało cierpienie. Stary król jeden może ani jej nie spostrzegł, ani wiedział dlaczego ją tu postawiono.
Dżemma była strojna, tak że wśród fraucymeru, dosyć jednostajnie ubranego, nawet suknią i klejnotami ściągała na siebie oczy.
Na szyi jej błyszczący alsbant jakby naumyślnie włożony, miał takie podobieństwo do tego, który Bona dała Elżbiecie, iż w ich zbliżeniu myśli jakiejś dorozumieć się było można.
Zygmunt August postrzegł to najpierwszy może, drgnął, zarumienił się i oczy spuścił, jakby go to niemile dotknęło.
Elżbieta nie widząc stojącej za sobą, nie domyślała się niczego.
Gdy nadeszła godzina, w której goście się rozejść mieli, oznaczona tem, iż stary król kazał się odnieść do swej sypialni, goście królowej byli pozornie wszyscy rozgrzani, rozochoceni, uśmiechający, ale każdy z nich wyniósł jakieś przykre uczucie z tego wieczoru, który się wydał długim, a zostawił po sobie uczucie niepokoju.
Jak innych dni poprzedzających, August powrócił do matki i pozostał tu do późna.
Nikt nie wiedział co się z nim stało.
W sypialni królowa młoda siedziała sama ze swą powiernicą i piastunką Kätchen Hölzelin i obie po cichu szeptały.
Lampka paliła się przez noc całą, można się było każdej chwili młodego króla spodziewać, lecz jak poprzedzających dni, tak tego, August się nie pokazał u żony.
Zrozpaczona ochmistrzyni potrzebowała całej mocy wypróbowanego charakteru, aby sama nie upadła i powierzonej sobie młodej pani nie dała rozpłynąć się we łzach.
Bezsenne noce upływały na naukach, na pocieszaniu, na rozmowach.
Hölzelinowna przewidując i obawiając się najgorszych następstw tej walki niegodziwej, nie mogła już nic taić przed Elżbietą, musiała ją uzbroić tak, aby na wypadek wszelki sama sobie poradzić mogła. Nie czas było łudzić się, uwodzić i pocieszać kłamstwami.
Mając do czynienia z dzieckiem prawie, nieprzygotowanem do pojęcia wszystkich życia obrzydliwości i niegodziwości, Hölzelinowna była w najtrudniejszem w świecie położeniu.
Potrzeba było nagle przed istotą nieświadomą, niewinną odsłonić niewidziane dotąd przepaście, natchnąć ją męztwem.
Samo wychowanie bogobojne, ciche, domowe, czyniło przeszłość tak z teraźniejszością niezgodną, jak gdyby nowy świat oczom królowej się odkrywał.
W dzieciństwie jej wszystko wydawało się miłością, szlachetnością, wszystko czystem i jasnem; tu, na dworze męża, w matce jego trzeba było ukazać potwora, w ojcu bezsilną ofiarę, w mężu słabą istotę powodującą się despotyzmowi czy czarom matki.
Czary w owym wieku tłómaczące wszystko co było niezrozumiałem, służyły jako postrach — posługiwano się niemi wszędzie.
Przypisywano więc otwarcie tę władzę jaką Bona miała nad synem czarom, mówiono o tem powszechnie. Starą Włoszkę równie skłonni byli wszyscy uznawać czarownicą, jak trucicielką.
A cały czar, jakim Bona nad synem uzyskała przewagę, było jej uleganie wszystkim zachciankom młodzika, fantazjom dorastającego.
Król trzymał syna surowo dosyć, nie folgował mu. Karcił często, nie chciał go widzieć rozrzutnym, pamiętając na marnotrawstwo Aleksandra, Olbrachta i dziada Jagiełły.
Bona jakkolwiek skąpa, gdy szło o pozyskanie syna, nie żałowała nic, zasilała go pieniądzmi obficie, obsypywała podarunkami, a naostatek, widząc do miłostek skłonnym, ułatwiała mu je z rodzajem lekceważenia, które nie było w polskim obyczaju.
Cały fraucymer Bony był jakby haremem młodego pana. Zapobiegano skandalom przez ożenienia, zamykano usta podarkami, wysyłano do Włoch, wydawano za mąż w oddalone strony.
Dżemma nie była pierwszą, chociaż przywiązanie do niej przechodziło wszystkie dawne miłostki. Inne dziewczęta były płochemi — ta kochała nie króla ale Augusta i przywiązała się do niego namiętnie. Lecz Bona nie wierzyła w to, ażeby miłość ta mogła później stanąć na zawadzie, stać się ciężarem — rachowała na płochość niewieścią.
W końcu maja, gdy się to wszystko działo, goście obcy powoli się rozjeżdżać zaczęli, zamek powracał do trybu życia zwykłego, ale królowa młoda jak była tak pozostała — samą.
Nic się nie zmieniało, stosunki tylko naprężały, a każdy czuł, iż pozostać nie mogą takiemi jak się ułożyły ostatecznie.
Niepodobieństwem było, aby August ożeniony nie żył z żoną, aby jawnie powrócił do kochanki, aby królowa odosobniona, coraz nieprzyjaźniejszemi otoczona i obcemi sługami, skazaną była na rodzaj niewoli. Jadała nawet zwykle sama z Hölzelinowną, która przez poszanowanie usiąść nie śmiejąc, posługiwała swej pani. Król młody pokazywał się u niej bardzo rzadko. Z królową Boną spotykały się też nie codzień i na krótko, a staremu królowi nawet umiano przeszkadzać i przystęp do synowej utrudniać.
Cudowną siłę okazywała Elżbieta wśród tego powolnego męczeństwa, chodząc z pogodną twarzą, spokojna, jak gdyby nigdy, na chwilę, nie zwątpiła o swej przyszłości. Małżonkowi nie okazywała najmniejszego żalu, uśmiechała mu się, witała go przyjaźnie.
Hölzelinowna obawiała się wielce, aby wzruszenia, jakich doznawała Elżbieta, nie wywoływały powtórzenia tych napadów choroby, którą starano się ukrywać przed wszystkiemi.
Dziwną sprawą natury, zmuszona do walki Elżbieta zdobywała się na taką siłę, iż nawet chorobie, której podlegała zwykle, opierać się mogła.
O tych napadach omdleń długich Bona była zawiadomioną, rachowała na nie, aby one syna zraziły od żony; tymczasem nawet najsilniej podrażniona Elżbieta znosiła wszystko.
Tajemnicą siły tej była miłość dla męża.
Poczciwa Kätchen, choć sama może nie wierzyła w to, wmawiała swej wychowance, iż cierpliwością spokojną zmoże nieprzyjaciół, a męża ku sobie nawróci i pozyszcze.
Powtarzała jej to codziennie.
— Nie zrażaj się, on ma serce dobre, wszyscy mu to przyznają; matka go psuje, ale prędzej czy później uczuje błąd, pokocha cię i będzie się go starał naprawić.
Elżbieta tę słodką nadzieję przyjęła — było to jedyną jej pociechą.
— Kätchen — mówiła do niej wieczorem — wiesz? on dziś trzy razy spojrzał na mnie ukradkiem, gdy Bona tego widzieć nie mogła. Uśmiechnął się nieznacznie. Gdyśmy stali razem w loggij, upadł mi wachlarz... zamiast go kazać podnieść paziowi, schylił się, wziął go i sam mi oddał. Stara rzuciła na nas okiem
Uwagi (0)