Capreä i Roma - Józef Ignacy Kraszewski (jak za darmo czytać książki na internecie .TXT) 📖
Dzięki Józefowi Ignacemu Kraszewskiemu przenosimy się do starożytnego Rzymu za panowania rzymskich cesarzy Tyberiusza, Kaliguli, Klaudiusza i Nerona, do okresu prześladowania pierwszych chrześcijan.
Powieść ukazała się w odcinkach w „Gazecie Warszawskiej” w 1859 roku, a rok później została wydana w wersji papierowej. Jest jedną z dwóch powieści tego autora, których akcja rozgrywa się w starożytnym Rzymie. Drugą z nich jest Rzym za Nerona.W 1881 roku została przetłumaczona na język niemiecki, a w 1902 na język francuski.
- Autor: Józef Ignacy Kraszewski
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Capreä i Roma - Józef Ignacy Kraszewski (jak za darmo czytać książki na internecie .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Józef Ignacy Kraszewski
Szały mieniały się z okrucieństwy coraz nowemi i wymyślniejszemi... Macron i Naevia, którym był w części winien swą władzę, niewdzięcznie odepchnięci, poświęcenie swe dla Cajusa przypłacili życiem.
Obraz najdziwniejszych tych dziwactw okrutnych znajdziecie w Swetoniuszu.
Jedno tu szczególnie uderza olbrzymie zachcenie, może najlepiéj malujące charakter człowieka, który uganiał się za niepodobieństwy.
Doniesiono mu, że stary ów ulubieniec Tyberyusza, Thrasyllus, gdy raz dawniéj kiedyś Cezar się niepokoił, by mu Cajus władzy nie wydarł — powiedział pocieszając przelęknionego:
— Łatwiéj Cajusowi konno przejechać przez zatokę w Baii niż Cezarem zostać!77.
Myśl ta utkwiła mu w głowie; możeż być co niepodobném dla Cezara?
Cajus konno przejedzie przez zwyciężone fale...
Z Puteolów do Baii, zatoka morska rozlana szeroko, ma na prost przez wody około trzech tysięcy sześćset kroków — ale ją wielkim potrzeba przeciąć gościńcem.
Spędzają więc tłumy ludu, by mostem olbrzymim, przypominającym Xerxesowy, połączyć z sobą dwa przeciwne brzegi. Niezmierne zgraje niewolników, mnóstwo okrętów, użyto nagle do téj budowy, któréj myśl zdawała się zuchwalszą nad wszelkie inne. Głębiny morskie potrzeba było zarzucać, oprzeć się na nich i budować, ale ani kamień ani drzewo nie mogły temu podołać, musiano więc zabrać wszystkie statki, dotąd używane do przewozu zboża, pod groźbą ogłodzenia Italii i Rzymu, i na dwóch rzędach tych naw stojących na kotwicach, poczęto wznosić szeroką drogę, którą miał Cezar przejechać, by zadać kłamstwo proroctwu.
Statki stykały się z sobą, położono pomost na nich, zasypano go ziemią, i jak te rzymskie po dziś dzień trwające gościńce, wysłano płytami kamienia.
Z obu stron téj drogi wiszącéj nad otchłanią, postawiano taberny, urządzono studnie wody słodkiéj, wzniesiono zielone altany. — Tak chciał Cezar.
Gdy dziwny ten most był gotowy, dumny zwycięztwem odniesioném nad morzem, wynosząc się, że przewyższył Dariusza, Xerxesa i Alexandra Cajus kazał wielką uroczystość sposobić.
Dnia wyznaczonego, po ofierze Neptunowi i innym bogom a szczególniéj Zawiści, wdział na się Cajus zbroję Alexandra, okrył się chlamydą szytą złotem i perłami, skroń przystroił wieńcem dębowym i na koniu okrytym falerami, z lekką tarczą i mieczem w ręku, wjechał na most od strony Baii. Za nim szły szeregi wojowników powołane do świetnych zapasów.
Była to zabawka rycerska; przebywszy most brano miasto Puteole, którego zastępy przeciwne broniły — i Cezar odniósł zwycięztwo!
Mostem tym nie mógł się Cajus nacieszyć; nazajutrz przejechał go znowu, w sukni zwycięzcy, na wozie tryumfalnym, przepysznemi końmi ciągnionym, wlokąc za sobą Daryusza, syna Artabana Króla Partów.
Przepych dworu jego, okrytego szaty złocistemi, przechodził wszystko co dotąd widziano. W pośrodku mostu była na okręcie zbudowaną trybuna, z któréj Cezar miał mowę pochwalną dla siebie do pretoryanów i legij swoich.
Resztę dnia poświęcono uczcie na moście, w któréj Pyrallis, ulubienica, Mnester, Apelles i Helikon, celniejsze grali role.
W nocy cała zatoka półkolista zapaliła się od ogni i stanęła wieńcem otoczona złocistym... Cezar, wedle słów swoich, zwyciężył zarazem: słońce i ziemię i morze.
Szał uczty ogarnął wreszcie zwycięzcę, wielkiego Alexandrowego spadkobiercę; oko mu zapłynęło krwią, i nagle zerwał się z dziką myślą rzucenia na ofiarę morzu wszystkich co go otaczali. Znajomi, nieznajomi, zaproszeni goście, towarzysze, przyjaciele, zepchnięci z okrętu niespodzianie, toną w wodach z krzykami boleści, a Cezar płynie wśród chóru śpiewaków, przypatrując się przedśmiertnéj walce towarzyszów, których chwytających się boków okrętu wiosłami odpędzać, spychać i zabijać każe...
Z brzegów na to igrzysko poczwarne patrzały tysiące ludzi; zbiegli się oni z dalekich stron Campanii, i poklaskiwali upojeni wielkością, potęgą swojego pana, w uściskach Pyrallis, u boku Mnestera, płynącego z głową uwieńczoną po cichych wodach posłusznego morza.
Właśnie w chwili, gdy od Puteolów do Baii całe owo prześliczne, ciche wybrzeże, tysiącem ogni wśród okrzyków tłumu zapłonęło, a z morza ozwały się dźwięki muzyki na łodziach, poprzedzającéj Cezara, — ubogi statek kupiecki, z ciemnym żaglem i niepozornemi czarnemi ściany, przybijał powoli od Wschodu i szukał w przystani miejsca, gdzieby mógł zatrzymać się i towar swój wyładować.
U brzegu ku któremu zmierzał, stały tłumy milczące, ciekawe, i gdy nawa przybijała, z ciekawością spójrzeli wszyscy na ogorzałe twarze majtków z pod innego nieba, przynoszących z dalekich krajów, dań panu swemu Rzymowi.
Na pokładzie, wśród ładunku, oświecone blaskiem jakby łuny pożarnéj płonącéj okolicy, stały dwie poważne postacie, które na siebie oczy wszystkich patrzących zwracały.
Byli to ludzie lat już podeszlejszych, acz jeszcze nie starzy, w ciemnych sukniach podróżnych, kroju używanego na wschodzie, przypatrujący się z podziwieniem widowisku niezwykłemu i tłumom jakby na ich przyjęcie przybiegłym i brzegom jakby dla nich oświeconym, i uczcie jakby dla nich przygotowanéj. Dziwnie też na ten dzień i godzinę uroczystą trafili z dalekich stron przybysze...
Traf chciał, a raczéj wyższe zrządzenie, by deska, która od brzegu do statku dla wysiadających rzuconą została, przywiodła ich właśnie w to miejsce tłumu, gdzie stali, znany nam Juda, Asprenus właściciel domu w Neapolis, na górze nad miastem położonego i przybyły tu Helios, wybierający się do ojczyzny, który tylko na statek czekał, by znim na wschód odpłynąć. Dwaj Izraelici szli razem, Asprenus się do nich przyłączył.
Wszyscy trzéj milczeli poglądając w koło, a na smutnych ich twarzach malowało się raczéj zdziwienie i upokorzenie, niż radość, która resztę tłumu rozpasywała w śmiechach i skokach.
Od portu, po nad masztami okrętów i głowami ludu, widać było oświeconą czerwonemi blaski, wznoszącą się na granitowych i porfyrowych kolumnach starą świątynię Serapisa, na któréj murach i wschodach czepiał się i cisnął tłum mnogi.
Dwaj przybyli podróżni nie długo potrzebowali wybierać się z okrętu; wzięli pod płaszcze jeno po węzełku małym i zeszli żegnając dowódzcę statku, który przed niemi pochylił głowę z pokorą, jakby wzywając błogosławieństwa.
Tłum otaczający nie przestraszył ich, ani dziwić się zdawała ta niesłychana uroczystość, ten gwar i krzyki, wojska, okręta i zielona droga rzucona ku Baijom.
Stawili stopę na ziemię całkiem sobie nieznaną, i w progu nowego świata spotykał ich tryumf Cezara; tłum co ich otaczał był dla nich obcy, noc późna, przecież niepokój o znalezienie przytułku i ludzi przyjaznych wcale się nie zdawał ich dotykać. Zstąpiwszy na ziemię, piérwszy z nich — z głową na któréj nieco tylko pozostało podsiwiałych włosów, z okiem żywém i obliczem energii pełném i natchnienia, — przykląkł, cichą modlitwą jakąś witając ziemię, na którą go los powołał. Drugi, mnieyszy wzrostem, pokorniejszéj postaci, toż za nim uczynił, a lud szanujący uczucie z jakiém ofiara spełnioną została — usunął się, czyniąc im miejsce i wolne przejście gotując.
Wprędce jednak powstał piérwszy i wzrokiem powiódł po tłumie, jakby w nim kogoś szukał obiecanego sobie, a spostrzegłszy Asprena, zbliżył się powoli ku niemu wraz z towarzyszem.
Asprenus też przypatrywał się podróżnym, ale z twarzy jego i oblicza przybyłych nie widać było aby się znali dawniéj.
Sam nie wiedząc dla czego, Asprenus jakąś siłą wielką pociągniony, postąpił ku przewodniczącemu i pozdrowił go rzymskim obyczajem.
Gdy na to powitanie odpowiedział podróżny, Helios i Juda drgnęli spozierając po sobie, rysy bowiem twarzy i mowa przychodniów, które dla innych nic odrębnego nie miały — Izrealitom żywo przypomniały ich ojczyznę i współbraci. Serce ich zabiło silnie, poznając w nich przybyszów z téj ziemi, z któréj ojcowie ich zostali wygnani. Juda młodszy, z uczuciem wielkiém pochylił się, i całując kraj szaty starszego — zawołał:
— Wyście Izraelici... przychodzicie z ziemi Judskiéj... błogosławieni bądźcie co przybywacie z wieścią od ojczyzny naszéj!
— Z wieścią zaprawdę szczęśliwą i wielką! — odparł piérwszy podróżny — cieszcie się synowie Izraela i poganie i wszystkie ludy ziemi...
Juda słuchał chciwie, gdy podróżny na piersi zwiesiwszy głowę, umilkł nagle, i po tych piérwszych wyrazach było przydługie milczenie — Asprenus, który był człowiekiem pragnącym nauki i ciekawym, a obyczajów surowych i skromnych, co tém dziwniejszém było, że żył wśród miasta rozkoszy i otaczającego zepsucia — dowiedziawszy się że ludzie ci przybywali ze wschodu, z prostotą oświadczył, że im swój dach i ubogie mieszkanie za gospodę ofiaruje.
— Pragnąłbym i ja tego szczęścia — zawołał Juda — ale własnego dachu nie mam, służę, a któż wie — dodał obracając się do Heliosa — czy Hananias widziałby dobrém okiem, gdybym do jego domu przychodniów wprowadzał?
— Niech wam Bóg dobre chęci nagrodzi — odezwał się podróżny — wszystko to jedno, gdzie głowa spocznie, byle spoczęła spokojna.
— Ale dla nas to nie jedno, cośmy głodni wieści o ziemi naszéj! — westchnął Juda.
— Wamby rychléj tu spocząć należało, niż aż do Neapolis wlec się gospody szukać — odezwał się Helios — ja tu mam zapłacony kąt w gospodzie, gdziebyście nogi obmyć i trochę wczasu użyć mogli.
Tém uprzejmém zaproszeniem rozczulony piérwszy z przybyłych, wzniósł oczy ku niebu i ozwał się do otaczających:
— Wiedźcie mnie jako się wam podoba; spocznę gdziekolwiek, droga nas nie znużyła i gotowiśmy do pracy.
— Więc najlepiéj od razu drogą nad morzem powoli ku miastu — zawołał Asprenus — a jest i wóz mój niedaleko, który od strony Pausilippu z niewolnikiem czeka; ten wam, gdy trzeba, wygodzi.
— Jeźli wy pieszo i my także — rzekli podróżni — dawnośmy po ziemi nie stąpali; pójdziemy chętnie, przypatrując się krajowi nowemu.
Tak z nieznanych sobie osób złożone grono, wśród okrzyków rozlegających się na cześć Cezara, wśród blasków ogni, które dlań świeciły, posunęło się powoli drogą ku Neapolis wiodącą.
Z tą garstką nieznanych, ubogich, w tłumie zamieszanych ludzi, w ciszy i pokorze przekradających się przez zgiełk i świetne tłumy, na których nikt nie patrzał, których popychali ciekawi i pijani szałem niewolnicy — szło na brzeg, pogańskiemi uczty skalany, piérwsze słowo prawdy i życia, które rozburzyć miało świat stary i na ruinach jego nowy budować.
Gdy tak szli brzegiem morza powoli, a za niemi ciągnął się drogą bitą skromny wóz Asprenusa, milczeli z razu, dopóki Helios piérwszy nie odezwał się w te słowa:
— Jakież wieści dobre przynosicie nam z naszego kraju? Prawda-li o czém u nas już głuche chodzą pogłoski, że sprawdziły się proroctwa, i w Betleem, Judzkiéj ziemi, narodził się oczekiwany przez narody?
Dwaj podróżni spójrzeli po sobie, ale milczeli jeszcze, może dla tego, że nieznanym im poganin Asprenus był między niemi, aż Neapolitańczyk sam, zważywszy że sam jeden był obcym wśród Izraelitów, ozwał się do nich:
— Wiem i ja o czém mówicie; proroctwo to o synu Jowisza, który ma świat odrodzić, nie w waszych tylko księgach się mieści; jest ono we wszystkich starych podaniach ludów. I my czekamy przetworzenia się świata, wielkiego słowa, które ma go przeobrazić. — Ale jest-li jeszcze słowo takie, któreby wyrzeczone nie było od początku świata?
— Przeczuwasz wielką prawdę — przerwał piérwszy podróżny poważnie — ale ci dostrzedz jéj trudno, tak zakrytą dla was została ludzkiemi wymysłami. W naszych księgach starych, w których się mieści pierwotny zakon dany człowiekowi, jest ona jaśniejszą niż gdziekolwiek. Tam wyraźnie przepowiedziany został Zesłaniec, Syn Boży, który przyjść ma świat wybawić... A patrzcież jeno, czy mogła być chwila lepiéj ku ratunkowi sposobna, w którejby ludzie więcéj pomocy z niebios potrzebowali? Nie jest-li to upadek ostateczny, zapoznanie się, oszalenie? nie przyszedł-li człowiek z jednéj strony do zbydlęcenia, z drugiéj do ubóstwienia? nie obłąkałże się z rozpaczy? Żyje on jako źwierz, a pragnie być Bogiem... Pozostało-li dlań co świętego?
— Tak — rzekł Asprenus — czujemy to wszyscy, że przyszła, że blizką jest wielka chwila; ale w czémże się zamyka ta prawda nowa?
Starzec pomyślał, podniósł oczy w niebo, złożył ręce, łza błysła mu na źrenicy, i powoli, stając wśród drogi, ozwał się do żydów i poganina:
— Jeden jest tylko Bóg... wszyscy ludzie jego dziećmi... a braćmi pomiędzy sobą... Pan i niewolnik, jednego ojca bliźnięta... Miłość jest prawem świata...
Syn Boży, Chrystus, narodzony w Betleem, przyszedł tę prawdę zwiastować i umarł oblawszy ją krwią swoją, przebaczając tym, co go ukrzyżowali...
Życie jego ma służyć za wzór światu... śmierć zmyć winy całego rodzaju ludzkiego... Zwiastuję wam Chrystusa Boga!
W nim prawda, żywot i odrodzenie.
Proroczo, natchnione wyszły te wyrazy z ust przybyłego i po nich długie trwało milczenie, jak gdyby każdy ze słuchaczy ważył je w głębiach serca swojego i zapisywał w pamięci.
— Część téj prawdy, którą nam zwiastujecie — odparł nareszcie Asprenus — dawno przeczutą była i u nas... Ludzie cierpią tęskniąc za czémś, oczekując czegoś, spodziewając się ratunku z niebios... Wiemy że świat tak ostać się nie może, lecz nowa prawda i prawo ma-li siłę, któraby ją zaszczepiła zwycięzko?
— Siłę ma Boga od którego idzie, przez którego przyszła, którego krwią się oblała... śmiercią i zmartwychwstaniem dowiodła... żadna moc świata i ciała nie pożyje jéj... Wszystko co nasi mówili prorocy, co przeczuwał świat, stało się i spełniło...
— I my już o tém zdala zasłyszeliśmy — rzekł Helios — że przyszedł Obiecany, żé sam się na ofiarę poświęcił, że życiem i śmiercią nową wiarę stęsknionemu opowiedział światu. Mówią nam przybyli z Alexandryi, że wszyscy uczniowie tego Mistrza dobrami doczesnemi gardzą78 i nic na ziemi własnego mieć nie chcą; że wszędzie, gdzie są, mają domy do modlitwy, gdzie nic nie wnoszą ziemskiego; żadnych posągów nie stawią i ofiar krwawych nie czynią, ale śpiewają i modlą się wedle obyczaju nowego, ducha ku Bogu podnosząc... Że niektórzy z nich z miast wychodzą na miejsca odludne, i tłumu innego obyczaju się strzegąc, życie wiodą samotne, a Bogu jedynie oddane; że za główną cnotę
Uwagi (0)