Pustelnia parmeńska - Stendhal (bezpłatna biblioteka internetowa txt) 📖
Fabrycy del Dongo to syn mediolańskiego arystokraty. Niestety choć w domu nie brakuje pieniędzy, młodzieniec nie znajduje w nim miłości i wsparcia, więc postanawia spróbować szczęścia w armii Napoleona.
Bierze udział w bitwie pod Waterloo. Po powrocie rozpoczyna karierę w duchowieństwie, ale nie stroni od romansów…
Powieść Stendhala Pustelnia parmeńska, dzięki przychylnym recenzjom m.in. Honoriusza Balzaka, przyniosła Stendhalowi uznanie już za jego życia.
Marie-Henri Beyle, piszący pod pseudonimem Stendhal, to jeden z najsłynniejszych francuskich pisarzy początku XIX wieku. Był prekursorem realizmu w literaturze — uważał, że zostanie zrozumiany dopiero przez przyszłe pokolenia. Sformułował koncepcję powieści-zwierciadła.
Czytasz książkę online - «Pustelnia parmeńska - Stendhal (bezpłatna biblioteka internetowa txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Stendhal
Nazajutrz Fabrycy, dowiedziawszy się, że codziennie koło jedenastej Fausta słucha mszy w mieście, w tym samym kościele Świętego Jana, gdzie się znajdował grobowiec jego stryjecznego dziadka, arcybiskupa Ascania del Dongo, ośmielił się iść za nią. Lodovico wystarał mu się o wspaniałą angielską perukę z włosem koloru najpiękniejszej czerwieni. Nawiązując do koloru tych włosów, zarazem koloru płomieni, które palą jego serce, ułożył sonet, który Fauście wydał się czarujący; nieznana ręka porzuciła go na jej fortepianie. Oblężenie to trwało ledwie tydzień; ale Fabrycy uważał, iż mimo swych zabiegów nie czyni istotnych postępów: Fausta wzdragała się go przyjąć w domu. Przesadził w oryginalności; wyznała mu później, że się go bała. Fabrycego trzymała już tylko resztka nadziei, że dojdzie do poznania tego, co nazywają miłością; ale często nudził się.
— Panie, jedźmy stąd — powtarzał Lodovico — pan nie jest zakochany; pański rozsądek i zimna krew są wprost rozpaczliwe. Zresztą pan nie robi postępów: przez prostą ambicję zmykajmy.
W pierwszej irytacji Fabrycy miał już odjechać, kiedy dowiedział się, że Fausta ma śpiewać u księżnej Sanseverina. „Może ten boski głos zdoła do reszty rozpłomienić moje serce” — powiadał sobie, i ośmielił się wśliznąć w przebraniu do tego pałacu, gdzie go wszyscy znali.
Można sobie wyobrazić wzruszenie księżnej, kiedy pod koniec koncertu zauważyła strzelca w liberii przy drzwiach do wielkiej sali: przypominał jej kogoś. Odszukała hrabiego Mosca, który dopiero wówczas zdradził jej niewiarygodne szaleństwo Fabrycego. Brał to wesoło. Ta miłość do innej była mu bardzo po myśli; hrabia, poza polityką człowiek nader delikatny, działał w myśl pewnika, że nie może sam znaleźć szczęścia, o ile księżna nie będzie szczęśliwa.
— Ocalę go przed nim samym — powiedział do przyjaciółki — pomyśl, co za radość dla wrogów, gdyby go uwięziono tutaj! Toteż mam tu z górą setkę swoich ludzi i dlatego poproszę cię o klucze od rezerwuarów wodnych. Obnosi się z szaloną miłością do Fausty i nie może jej wydrzeć hrabiemu M..., który stwarza tej wariatce królewską egzystencję.
Na twarzy księżnej odbiła się najżywsza boleść; Fabrycy był tedy jedynie urwisem niezdolnym do poważniejszego uczucia!
— I nie przyjść nas odwiedzić! Czy ja mu to kiedy przebaczę! — rzekła wreszcie. — A ja pisuję do niego co dzień do Bolonii!
— Szanuję jego oględność — odparł hrabia — nie chce nas narazić swoim wybrykiem, a z pewnością opowie nam to bardzo zabawnie.
Fausta była zbyt postrzelona, aby umieć coś zmilczeć; nazajutrz po koncercie, w czasie którego oczy jej przesyłały wszystkie arie rosłemu strzelcowi, wspomniała hrabiemu M... o nieznanym wielbicielu.
— Gdzie go widujesz? — spytał hrabia, wściekły.
— Na ulicy, w kościele — odparła Fausta, zmieszana.
Starała się naprawić swą nierozwagę lub bodaj usunąć wszystko, co mogło przypominać Fabrycego: opisała bardzo obszernie młodego człowieka z rudymi włosami; ma niebieskie oczy; bez wątpienia to jakiś Anglik bardzo bogaty i niezręczny lub jakiś książę krwi. Na te słowa hrabia M..., który nie odznaczał się bystrością, uroił sobie (cóż za rozkosz dla jego próżności!), że ów rywal to nie kto inny niż sam następca tronu Parmy. Ten biedny melancholijny młodzieniec, strzeżony przez pięciu czy sześciu guwernerów, preceptorów etc., którzy odbywali za każdym razem naradę, nim pozwolili mu wyjść na ulicę, obejmował namiętnymi spojrzeniami wszelką niebrzydką kobietę, do której wolno mu było się zbliżać. Na koncercie u księżnej przypadło mu miejsce przed wszystkimi słuchaczami, na osobnym fotelu, o trzy kroki od pięknej Fausty, a sposób, w jaki na nią patrzył, mocno podrażnił hrabiego M... To szaleństwo wyrafinowanej próżności, aby mieć za rywala księcia krwi, ubawiło Faustę, która dla zabawki utwierdziła je za pomocą mnóstwa niby to naiwnie zdradzonych szczegółów.
— Czy twój ród — spytała hrabiego — jest równie stary co ród Famese, do którego należy ten młody człowiek?
— Co ty pleciesz, równie stary? Ja nie mam bękartów w rodzinie50.
Przypadek chciał, że hrabia M... nigdy nie mógł się dobrze przyjrzeć mniemanemu rywalowi, co go utwierdziło w myśli, że ma księcia krwi za współzawodnika. W samej rzeczy, kiedy okoliczności nie wzywały Fabrycego do Parmy, spędzał czas koło Sacca, nad brzegami Padu. Hrabia M... był o wiele dumniejszy, ale też i bardziej ostrożny, odkąd sądził, że trzeba mu walczyć o serce Fausty z osobą krwi monarszej; prosił ją bardzo poważnie, aby się zachowywała najoględniej. Rzuciwszy się do jej kolan, jak zazdrosny i namiętny kochanek, oświadczył wręcz, że kwestią jego honoru jest, aby się ona nie dała uwieść młodemu księciu.
— Pozwól, nie byłoby żadnego uwiedzenia, gdybym go kochała; nie widziałam nigdy panującego u swoich stóp.
— Jeśli ulegniesz — odparł wyniośle — może nie będę się mógł zemścić na księciu, ale to pewna, że się zemszczę. — Rzekłszy to, wyszedł, trzaskając drzwiami. Gdyby Fabrycy był w tej chwili pod ręką, wygrałby sprawę.
— Jeżeli dbasz o życie — rzekł hrabia wieczorem, żegnając się z nią po teatrze — staraj się, abym nigdy nie usłyszał, że młody książę dostał się do twego domu. Nie mogę nic zrobić jemu, do kroćset! Ale nie każ mi pamiętać o tym, że mogę wszystko zrobić tobie!
— O, mój miły Fabrycy — wykrzyknęła Fausta — gdybym wiedziała, gdzie cię szukać!
Podrażniona próżność może daleko zaprowadzić człowieka bogatego i od kolebki otoczonego pochlebcami. Szczera namiętność, jaką hrabia M... żywił dla Fausty, zmieniła się w furię; nie wstrzymało go niebezpieczeństwo walki z jedynym synem monarchy, w którego państwie się znajdował; z drugiej strony, nie przyszło mu do głowy starać się zobaczyć tego księcia lub bodaj go śledzić. Nie mogąc go dosięgnąć inaczej, M... próbował go ośmieszyć. „Wygnają mnie na zawsze z Parmy — rzekł sobie — więc cóż, mniejsza!” Gdyby się starał rozpoznać pozycję nieprzyjaciela, hrabia byłby się dowiedział, że biedny książę nie wychodzi nigdy bez eskorty kilku starców, nudnych stróżów etykiety, i że jedyna dobrowolna przyjemność, jakiej mu dozwolono, to była mineralogia. W dzień i w nocy pałacyk Fausty, gdzie cisnęło się wykwintne towarzystwo parmeńskie, otoczony był przez ciekawych; M... wiedział — godzinę po godzinie — co ona robi, a zwłaszcza, co robią inni w jej pobliżu. Zazdrośnik okazał się godny pochwały w tym jednym: owa tak kapryśna kobieta nie miała zrazu pojęcia o tej zdwojonej czujności. Raporty wszystkich agentów mówiły hrabiemu, że młody człowiek w rudej peruce zjawia się często pod oknami Fausty, ale wciąż w innym przebraniu. „Oczywiście to młody książę — powiadał sobie M... — inaczej po cóż by się przebierał? Do paralusza! Człowiek taki jak ja nie może ustępować. Gdyby nie zamach republiki weneckiej, i ja byłbym panującym.”
W dniu świętego Stefana raporty szpiegów przybrały ciemniejszą barwę i zdawały się wskazywać, że Fausta mile patrzy na zabiegi nieznajomego. Mogę natychmiast wyjechać z tą kobietą — powiadał sobie M... — ale cóż! Z Bolonii uciekłem przed del Dongiem, tutaj uciekłbym przed księciem! I co by powiedział ten młokos? Myślałby, że go się zląkłem! Do kroćset! jestem z równie dobrego domu co on. M... był wściekły; a na domiar niedoli starał się przede wszystkim nie narażać na drwiny Fausty, w razie gdyby okazał swą zazdrość. W dzień san Stefano tedy, spędziwszy z nią godzinę i przyjęty z serdecznością, która pachniała mu fałszem, pożegnał ją koło jedenastej, w chwili gdy się wybierała na mszę do Św. Jana. Hrabia M... wrócił do siebie, włożył czarne wytarte ubranie studenta teologii, udał się do św. Jana i przystanął za grobowcem zdobiącym trzecią kaplicę po prawej: widział wszystko w kościele pod ramieniem kardynała, którego posąg klęczał na grobowcu; posąg ten nie dopuszczał światła do wnętrza kaplicy i zasłaniał go wystarczająco. Niebawem ujrzał Faustę, piękniejszą niż kiedykolwiek; była paradnie wystrojona, a towarzyszyło jej dwudziestu wielbicieli z najwyższego towarzystwa. Radość jaśniała w jej oczach i na jej wargach. „Jasne jest — powiadał sobie nieszczęśliwy zazdrośnik — że ona spodziewa się tu zastać człowieka, którego kocha i którego od dawna może, dzięki mnie, nie mogła oglądać.” Naraz szczęście trysło z oczu Fausty. „Rywal jest tuż” — powiadał sobie M... Podrażniona próżność sprawiała mu nieznośny ból. „Jakże ja wyglądam, dublując rolę książątka, które gdzieś tu tkwi w przebraniu?” Ale mimo wysiłków nie zdołał odkryć rywala, którego drapieżne jego oczy tropiły na wszystkie strony.
Co chwila Fausta, obiegłszy oczami cały kościół, zatrzymywała w końcu brzemienne miłością i szczęściem spojrzenie na ciemnym kącie, gdzie M... znajdował się w ukryciu. W sercu przejętym namiętnością miłość zdolna jest przecenić najlżejsze odcienie i tłumaczyć je najniedorzeczniej; biedny M... był w końcu przeświadczony, że Fausta go widzi; że mimo jego wysiłków, spostrzegłszy jego śmiertelną zazdrość, chce ją zganić i równocześnie pocieszyć tymi czułymi spojrzeniami!
Grobowiec kardynała, za którym M... się umieścił, wznosił się na kilka stóp nad marmurową posadzką kościoła. Msza dla modnisiów skończyła się koło pierwszej, większość wiernych odeszła. Fausta odprawiła swoich galantów pod pozorem modlitwy; osunęła się na klęcznik, oczy jej czulsze i bardziej błyszczące zwróciły się ku M...; od czasu jak kościół się opróżnił, spojrzenia jej nie zadawały sobie tego trudu, aby obiegać cały kościół, nim przystawały z upojeniem na posągu kardynała. „Cóż za delikatność” — powiadał sobie hrabia, myśląc, że ona na niego patrzy. Wreszcie Fausta wstała i wyszła nagle, wykonawszy rękoma parę dziwnych ruchów.
M..., pijany miłością i prawie otrzeźwiony z szalonej zazdrości, opuścił swoje miejsce, aby biec do pałacu kochanki i dziękować jej tysiąc razy, kiedy — mijając grobowiec — spostrzegł młodego człowieka w czerni: ta złowroga postać klęczała wsparta o płytę, tak iż spojrzenia zazdrosnego kochanka mogły przechodzić nad jego głową i nie widzieć go.
Ów młody człowiek wstał i wyszedł szybko; natychmiast otoczyło go kilka dość szczególnych postaci, widocznie będących do jego rozkazów. M... rzucił się za nim, ale niby to przypadkiem ludzie chroniący jego rywala zatrzymali go w drewnianym kołowrocie przy wyjściu. Kiedy wreszcie zdołał po nich wyjść na ulicę, ujrzał zamykające się drzwiczki niepozornej kolaski, która przez osobliwy kontrast zaprzężona była w dwa wspaniałe konie. W jednej chwili powóz znikł mu z oczu.
Wrócił do siebie, dysząc z wściekłości; niebawem przybyli jego szpiedzy, którzy donieśli mu z zimną krwią, że tego dnia tajemniczy kochanek, przebrany za kleryka, klęczał pobożnie, wsparty o grobowiec, przy wejściu do ciemnej kaplicy. Fausta została w kościele, aż się prawie zupełnie opróżniło, i wówczas wymieniła jakieś znaki z nieznajomym niby to czyniąc znak krzyża. M... pobiegł do niewiernej; pierwszy raz nie mogła ukryć pomieszania. Opowiedziała z kłamliwą szczerością kobiecą, że jak zawsze była u św. Jana, ale że nie spostrzegła tam człowieka, który ją prześladował. Na te słowa M..., nie panując nad sobą, potraktował ją jak ladacznicę, opowiedział wszystko, co widział na własne oczy, kiedy zaś śmiałość jej kłamstw rosła z żywością jego oskarżeń, chwycił sztylet i rzucił się na nią. Z najzimniejszą krwią Fausta rzekła:
— A więc wszystko co mi zarzucasz, jest prawdą, ale próbowałam ją kryć, aby cię nie podjudzić do szalonych planów zemsty, które mogłyby zgubić nas oboje; wiedz bowiem wreszcie, iż wedle moich domysłów, człowiek, który mnie prześladuje, niełatwo ścierpi jakikolwiek opór, przynajmniej w tym państwie. — Napomknąwszy bardzo zręcznie, iż ostatecznie on, M..., nie ma do niej żadnych praw, Fausta oświadczyła w końcu, że prawdopodobnie nie pójdzie już do św. Jana. M... był szalenie zakochany, w sercu młodej kobiety spryt zabarwił się może odcieniem zalotności, dość że uczuł się rozbrojony. Myślał o tym, aby opuścić Parmę; młody książę mimo całej swej potęgi nie mógłby podążyć za nim lub, gdyby to uczynił, stałby się już tylko jemu równym. Ale duma nasunęła mu znowu, że ten wyjazd wyglądałby na ucieczkę: zabronił sobie myśleć o tym.
„Nie domyśla się istnienia mego złotego Fabrysia — powiadała sobie uszczęśliwiona śpiewaczka — teraz możemy zadrwić sobie z niego w najrozkoszniejszy sposób!”
Fabrycy nie odgadł swego szczęścia; znajdując nazajutrz okna śpiewaczki szczelnie zamknięte i nie widząc jej nigdzie, zaczął uważać, że zabawa trwa nieco długo. Miał wyrzuty. „W jakimż położeniu stawiam hrabiego Mosca, ministra policji! Wezmą go za mego wspólnika, przybyłem tutaj po to, aby zwichnąć jego karierę! Ale jeśli porzucę tak długo ścigany zamiar, co powie księżna, gdy jej opowiem swoje miłosne próby?”
Jednego wieczora, kiedy — gotów już poniechać wszystkiego — prawił sobie te morały, błądząc pod wielkimi drzewami między pałacem Fausty a cytadelą, Fabrycy zauważył, że idzie za nim szpieg bardzo małego wzrostu. Próżno chcąc się go pozbyć kołował po ulicach; wciąż to mikroskopijne stworzenie zdawało się dreptać w jego ślady. Zniecierpliwiony, pośpieszył w samotną ulicę na przedmieściu, gdzie siedzieli zaczajeni jego ludzie; na znak Fabrycego skaczą na biednego szpiega, który rzuca się im do kolan; była to Bettina, pokojówka Fausty; po trzech dniach nudy i zamknięcia, przebrawszy się za mężczyznę, aby uniknąć sztyletu hrabiego M..., którego i pani jej, i ona bardzo się bały, postanowiła udać się do Fabrycego z wiadomością, że pani jej kocha go do szaleństwa i pała chęcią widzenia go, ale nie może się już pojawić u św. Jana.
„Był już czas — powiedział sobie Fabrycy — niech żyje wytrwałość!”
Pokojóweczka była bardzo ładna, co oderwało Fabrycego od roztrząsań moralnych. Objaśniła go, że promenada i wszystkie ulice, którymi przechodził tego wieczora, obsadzone są dyskretnie przez szpiegów hrabiego M... Najęli pokoje na parterze lub na pierwszym piętrze; ukryci za żaluzją i zachowując głębokie milczenie, śledzą, co się dzieje na
Uwagi (0)