Hrabina Cosel - Józef Ignacy Kraszewski (coczytać .txt) 📖
Życie Anny Cosel, kochanki Augusta II Mocnego, przedstawione w formie powieści dworskiej. Zaskakująco wierna historycznym faktom powieść Józefa Ignacego Kraszewskiego.
Pierwsza część tzw. trylogii saskiej skoncentrowana jest na osobie Anny Cosel, hrabianki ogromnej urody, która wpadła w oko Agustowi Mocnemu. Po szybkim rozwodzie zostaje nałożnicą króla i matką jego dzieci. Jej wpływowa pozycja oznacza jednak, że wiele osób widzi w niej wroga i konkurencję. W efekcie staje się ofiarą intrygantów i na ostatnie czterdzieści lat swojego życia trafia do więzienia. Kraszewski pisanie powieści poprzedził intensywnymi studiami historycznymi, a książka wypełniona jest anegdotami i opowieściami o Auguście II Mocnym.
- Autor: Józef Ignacy Kraszewski
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Hrabina Cosel - Józef Ignacy Kraszewski (coczytać .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Józef Ignacy Kraszewski
August ze śmiechem ją uścisnął.
— Uspokój się hrabino, za żywo rzeczy bierzesz; Flemming mi w téj chwili potrzebny, muszę go oszczędzać.
— A ja? — zapytała Cosel.
— A! wiész przecie że bez ciebie niéma dla mnie życia, ale jeśli mnie kochasz, coś przecie mi powinnaś poświęcić.
— Wszystko, oprócz czci méj — zawołała Cosel.
— Z Flemmingiem trzeba się zgodzić.
— Nigdy!
— On cię przeprosi.
— Ja nie żądam tego, chcę być wolną od widzenia tego człowieka.
August wziął ją za rękę.
— Moja kochana Cosel — odezwał się zimno — dziś chcesz być wolną od Flemminga, jutro toż samo będzie z Fürstembergiem, a gdy ich wypędzę, z Pflugiem i z Vitzthumem: z nikim żyć nie umiesz.
— Bo nikt prócz ciebie, N. Panie, nie sprzyja mi na dworze: wszyscy są nieprzyjaciołmi mojemi.
Zaczęła płakać, król zadzwonił i mimo protestów gospodyni, rozkazał zawołać generała Flemminga.
Dobra chwila upłynęła w milczeniu i dąsach. Cosel chodziła gniewna po sali nim generał nadszedł. Wchodząc wcale się nie skłonił gospodyni, zwrócił się do króla.
Cosel tyłem do niego stojąc cała w płomieniach, ledwie się pohamować mogła.
— Mój Flemming, jak mnie kochasz — odezwał się August — wiész jak ja w mojém gospodarstwie nie cierpię waśni, przebłagaj piękną hrabinę i podajcie sobie ręce.
— Nigdy w świecie! — przerwała Cosel — nie podam ręki nikczemnemu dworakowi, który się ważył uchybić bezbronnéj kobiécie.
— Nie lękaj się pani — zawołał Flemming — ja téż żołnierskiéj dłoni nie myślę jéj narzucać: kłamać nie umiem, a przepraszać nie będę.
Król wstał gniewny.
— Generale uczynisz to dla mnie.
— Ani nawet dla was, N. Panie. Jeśli ci się podoba, rzucam służbę.
— Waćpan jesteś podły, jesteś nikczemny — zakrzyczała zapominając się Cosel — łaski N. Pana uzuchwaliły cię... lecz z Drezna nie daleko chwała Bogu, do Königsteinu.
— Cosel, na miłość Boga! — przerwał August.
— N. Panie, pozwól mi także być szczerą, i ja kłamać nie umiem... powiem mu w oczy co o nim trzymam. Zapowiedział mi wojnę, ja mu ją wypowiadam.
— Z panią hrabiną wojować nie myślę — rzekł Flemming — mam cóś lepszego do czynienia. Miłość dla króla zmusza mnie w istocie do wypowiedzenia jéj wojny, bo pani kraj niszczysz i byłoby z czego wojsko wystawić, koronę odzyskać, gdyby waćpani zbytki ukrócić.
— Flemming, zapominasz się! — zawołał August, który całéj téj wyrazów szermierki słuchał bez wstrętu, pomimo że ją niby zahamować usiłował.
— Idź waćpan precz z mojego domu! — krzyknęła Cosel tupiąc nogą.
— Dom to nie jest wasz i niéma tu ani jednéj rzeczy któraby do niéj należała; jestto pałac króla pana mego, a ja bez jego rozkazu nie wyjdę — odparł Flemming.
Cosel zaczęła płakać szarpiąc suknię na sobie.
— Widzisz, królu, słyszysz, na to ja zeszłam, że mnie w oczach twych lada służalec, najemnik bezcześci, a ty stoisz niemy, obojętny, nie umiejąc ani mnie obronić, ni mnie pomścić.
Załamała ręce. Król łagodnie i spokojnie podstąpił do Flemminga.
— Panie generale — rzekł — ja cię proszę o zgodę, to nieznośne. Oboje mi jesteście drodzy, potrzebni. Mamże ja cierpiéć za waszą popędliwość?
— W. Kr. Mość nie potrzebujesz ani słuchać, ani patrzéć na to; zostawić możesz sprawę naszą nam samym: los ją rozstrzygnie wkrótce.
Wyczerpawszy wszystko co tylko mogła powiedziéć, Cosel rzuciła się na kanapę z oznakami gniewu. Król nie widząc środka ani uspokojenia rozgniewanego także i trzęsącego się Flemminga, ani złagodzenia rozjątrzenia hrabinéj, podał rękę generałowi i odprowadził go do drzwi.
Nim wyszedł Flemming okiem pełném zemsty i gróźb rzucił na hrabinę, któréj wejrzenie odpowiedziało mu takiemiż obietnicami. August zaczął się przechadzać po sali zamyślony, znać było jednak że zajęty może sprawami ważniejszemi, całéj téj kłótni nie brał tak bardzo do serca.
Cosel i ku niemu wejrzała okiem, w którém wyrzuty gorzały.
— A! królu — rzekła — na tom ja zeszła, na to, aby mnie twoja służba w oczach twych obrzucała takiemi wyrazy! To mój los. Flemming poszedł szydzić z téj którą wybrałeś, którą mówisz że kochasz... i ja słabszą jestem od niego.
— Kochana hrabino — odpowiedział król spokojnie — wszystko co mówisz dowodzi tylko że mojego nie znasz położenia. Flemming w tej chwili jest jak prawa ręka potrzebny w Polsce; zrazić jego dla siebie, jest wyrzec się korony. Tego po mnie wymagać nie możesz i tego ja jako król nie uczynię. Przekonałaś się że nie odmawiam ci ani najwyższéj chęci, ani miłości, ani ofiar... ale wszystko ma granice. Wprzódy nim kochankiem zostałem Cosel, byłem królem.
Namarszczona, straszna, wściekła, Cosel rzuciła się do Augusta.
— Kochankiem! Mam przecie na piśmie przyrzeczenie twe: ja nie jestem kochanką, ja drugą żoną twą jestem!
Skrzywił się August.
— Tém więcéj interesów moich, korony méj i czci strzedz pani powinnaś.
Gniew się we łzach znowu rozpłynął. August kilka razy spójrzał na zegarek.
— Nie jestem panem czasu mego — rzekł — tysiące spraw na mojéj głowie. Muszę wkrótce jechać do Polski. Kochana hrabino, uspokój się, Flemming jest porywczy, ale mnie kocha i zrobi to co mu każę...
Na tę obietnicę Cosel nic nie odpowiedziała, chmurna, w milczeniu podała dłoń królowi: August wyszedł.
Wkrótce po téj scenie, mowa już była o wyjeździe do Polski. Hrabina która zwykle towarzyszyła wszędzie królowi, tym razem dla słabości, udać się z nim w tę podróż nie mogła.
Wiedziała dobrze jakie jéj tam groziło niebezpieczeństwo. Król mógł znaleźć w Warszawie księżnę Teschen, chociaż najmniéj powrotu do dawnych stosunków lękać się było można, bo w życiu Augusta, taka zgoda była bezprzykładną, i to ją draźniło. Więcéj trwożyła się o kobiety inne, które nieprzyjaciele jéj mogli królowi stręczyć, aby go od niéj odciągnąć.
Król jakby dla oszczędzenia walk i sporów hrabinie, brał z sobą do Warszawy Flemminga. Kto wié czyby nie wolała miéć go tu w Dreźnie prześladowcą, niż przy boku króla nieustannym podszczuwaczem i wrogiem: nie było jednak środka zapobieżenia temu.
Król dosyć czułym był do ostatniéj chwili rozstania, a zapewniał że najsurowsze wyda rozkazy Fürstembergowi, aby się dla niéj jak najwzględniéj zachowywał. Dla złagodzenia gniewu przypomniał jéj z uśmiechem, że przecież mogła się uważać za zwycięzką, gdy przeciw woli i stręczeniu Flemminga chcącemu narzucić mu Wackerbarth’a, na jéj prośbę baronowi Löwendahl, krewnemu Cosel przez żonę, dał wielkie marszałkostwo dworu po Pflugu. To właśnie obudzało postrach i gniew Flemminga.
Cała klika nieprzyjaźna hr. Cosel na wieść iż Flemming towarzyszy królowi, że hrabina zostaje, przyklasnęła z radością, czując że się rzeczy zmienić muszą, że wpływ Flemminga i jego intryga, starania Przebendowskiéj, muszą kogoś w miejscu Cosel postawić. Upadek jéj był już przewidziany.
Baron Löwendahl, który winien był wyniesienie się swe kuzynce, wcale nie obiecywał jéj zawdzięczyć za to. Szło mu o utrzymanie się na dworze i w łaskach; czuł że Cosel traciła wpływ, rychło więc chwycił się strony tych, którzy go popierać mogli. Zguba hrabiny była już poprzysiężoną, gdy ona jeszcze ani się jéj domyślała, ani chciała przypuścić, aby król po najuroczystszych przyrzeczeniach, po tylu latach pożycia, mógł ją tak zdradzić jak inne.
Gdy przyjazny jéj baron Haxthausen, jedyny człowiek który jéj dobrze życzył i w przyjaźni został wiernym, stawił jéj przykłady Aurory Königsmarck i księżny Teschen, których dzieci także zostały uznane, co nie przeszkodziło rozstać się z matkami, Cosel kazała mu milczéć.
— Teschen i Königsmarck były kochankami króla; ja mam od niego przyrzeczenie ożenienia: ja jestem żoną jego.
Jeszcze przed odjazdem Augusta do Warszawy hrabina dostrzedz mogła, jak liczny niegdyś dwór jéj, przyjaciele, goście, opuszczali pałac czterech pór roku. Pustki w nim były teraz. Wymawiano się różnie, nikt nie śmiał jawnie zrywać: usuwali się wszyscy.
Jedna zjadliwa Glasenapp, która ztąd wynosiła plotki, powtarzała wyraz każdy, umiała ze słowa wysnuć to, czego w niém nie było, gościła tu najczęściéj. Znając jéj charakter, ostrzegano hrabinę.
— Znam ją — odpowiadała — wiem jaką jest, ale cóż mi ona szkodzić może? co wyszpieguje u mnie? Moje postępowanie nie lęka się ani szpiegów, ani potwarzy... nie taję się z niczém, nie potrzebuję ukrywać.
Nigdy może słodszym, milszym, czulszym nie był August jak przy pożegnaniu z hrabiną. Cały dzień spędzili razem. Cosel już wyjeżdżać nie mogła, ani mu towarzyszyć, osłabienie czyniło ją smutną, gniewy i porywczość ustąpiły; była więcéj kobietą słabą, pragnącą wspomnieniami serce do litości pobudzić.
Z Augustem wszakże najmylniejszy to był rachunek. Urokiem dlań były: żywość, wesołość, śmiałość, śmiech, zazdrość, zuchwalstwo: wszystko co na zmysły działało; uczucie dlań było rzeczą nieznaną; odgrywał je czasami, nie miał go nigdy. Po najczulszych z paniami rozmowach, których Vitzthum nie raz bywał świadkiem, za drzwiami śmiał się z nim ze swych frazesów i galanteryj, w najcyniczniejszy sposób.
Rozczulić go chciéć, było najpewniejszym sposobem odstręczenia i znudzenia. Cosel czuła w sercu nieopisaną trwogę: chwytała za ręce króla, całowała je, oblewała łzami prosząc aby się nie oddalał, aby o niéj nie zapominał: August odpowiadał wyszukanemi wyrazy, ale z tych wonnych oświadczeń wiał chłód trupi.
Był to koniec długiego kilkoletniego szału, z którego ostygli oboje. Lecz w kobiecie zostało przywiązanie, wdzięczność, pamięć, czułość: w królu panowało znużenie. Zamiast się litować jéj smutkowi, rad był uciec od niego; łzy go niecierpliwiły, nudziła boleść, wymówki męczyły.
Cosel nie umiała już być wesołą i trzpiotowatą jak niegdyś, gdy z nim razem dosiadała konia, dojeżdżała jelenia, bawiła się dobijając kordelasem dzikiego zwierza, lub strzelała do tarczy o lepszą.
Wdzięk jéj nie zmienił się wcale, lecz w oczach króla spowszedniała. Cosel miała ten rodzaj najrzadszéj piękności, która się nawet czasowi opiera, któréj ból nie może zetrzéć, wiek nie odejmuje blasku, łzy nie gaszą; lecz dziś ani czarodziejskie oczów wejrzenie, ani uśmiech co do stóp jéj ciągnął, nie miały władzy nad Augustem. Oczy te straciły moc swoją, uśmiech ponętę: kochanka stała się pospolitą kobietą, bo urok nowości i niespodzianki ją opuścił.
Zbyt téż zajmowały Augusta układy polityczne, odzyskanie korony, jednanie sobie zwolenników, zapewnienie sprzymierzeńców, ubezpieczenie na tronie, ażeby mógł myśléć w chwilach spoczynku o czém inném jak o rozrywce.
Przyszła godzina rozstania: Cosel płakała, król pocieszał, zapewniał ją o wydanych Fürstembergowi rozkazach; zaprzysięgał wierność niezłomną i zniknął.
Nigdy hrabina nie uczuła tak mocno samotności jaka ją otoczyła, nigdy się téż ona nie objawiła tak zastraszającą, tak znaczenia pełną jak teraz. Po wyjeździe króla, pałac około którego stały tłumy, przedpokoje w których o miejsce było trudno; wieczory na które się cisnęli wszyscy i mieli za szczęście być przyjętemi, wszystko to stało pustką: Cosel nie miała nikogo.
W dzień przylatywała roztrzepana, złośliwa i gadatliwa Glasenapp, na obiad przychodził poważny Haxthausen. Wśród dnia u progu zjawiło się kilku biedaków z prośbami, którzy zasłyszeli o potędze hrabiny, a nie wiedzieli o jéj zachwianiu.
Nic nie brakło napozór, przecież już tu czuć było ruiną. Pierwszych dni każdy posłaniec przynosił listy królewskie i każdy ją wiózł do niego. Ani się domyślała Cosel że nim wyszły, rozpieczętowywano je w kancelaryi księcia Fürstemberga i wysyłano pod kopertą Flemminga, aby w nich wybór mógł uczynić: król nazbyt był zajęty, żeby się o nie dopytywał.
Z ciżby przyjaciół został jeden może najwierniejszym, a ten nosił suknię i imie sługi. Był nim Rajmund Zaklika, który ze swą panią przeżył i przebolał wszystkie jéj losy... któremu nieraz ręka drżała chcąc chwycić za gardło zuchwalca, co śmiał hrabinę obrażać; trzeba było tylko skinienia jéj, by z rąk tych olbrzyma wyszedł żywym ten, kogoby one ujęły...
Kilka razy spojrzawszy nań w chwilach stanowczych, Cosel znajdowała go tak strasznym, tak wzburzonym, iż go powstrzymywać musiała.
Zaklika nie miał prawa ani się nawet odezwać z tém co czuł, lecz Cosel go rozumiała i wiedziała bardzo dobrze iż nań rachować mogła. Gdyby mu kazała zabić Flemminga, byłby z najzimniejszą krwią dopełnił rozkazu i bez jęknięcia poszedł na szubienicę. W jego oczach była ona zawsze tą samą świetną gwiazdą, którą raz piérwszy zobaczył błyszczącą z między gałęzi starych lip w Laubegaście. Owszem, stawała się dlań piękniejszą coraz, i całém szczęściem jego było, że na nią kilka razy na dzień mógł popatrzéć.
Tak smutno i milcząco było w Dreźnie, gdy król pędził wesół i najlepszych pełen nadziei do Warszawy. Flemming był z nim, a pani podskarbina Przebendowska go poprzedziła.
Nie tajono się z tém wcale, iż w Warszawie miano dla króla wyszukać nowéj pani. Nie wymagano od niéj wiele: ani tak niebezpiecznego wdzięku jaki miała Cosel, bo ten groził zbyt długiém i stałém przywiązaniem, ani wielkiego dowcipu, bo królowi dosyć było wesołości i trzpiotowstwa, coby go zabawić mogło; ani serca, bo król tylko przedwstępne sceny odegrywał z tego tonu. Dosyć było trochę młodości, śmiałości wiele, zalotności któraby się narzuciła, imienia i wychowania, aby one przynajmniéj z Cosel ważyć się mogły...
Z temi instrukcyami wyjechała pani podskarbina do Polski, a w Warszawie nie brakło jéj w czém wybierać. Serdeczna przyjaźń łączyła kuzynkę Flemminga z marszałkową Bielińską, któréj dwie córki W. podkomorzyna litewska Marya Denhoffowa i hetmanowa Pociejowa, miały dosyć wdzięku i dosyć lekkości, aby je w liczbie kandydatek śmiało można pomieścić.
Piérwszego zaraz dnia pojechała pani podskarbina do przyjaciółki. Bielińska przyjęła ją z czułością wielką. Znano jéj wpływ na Flemminga, a jego władzę nad królem;
Uwagi (0)