Darmowe ebooki » Powieść » Macocha - Józef Ignacy Kraszewski (darmowa biblioteka internetowa .txt) 📖

Czytasz książkę online - «Macocha - Józef Ignacy Kraszewski (darmowa biblioteka internetowa .txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Józef Ignacy Kraszewski



1 ... 21 22 23 24 25 26 27 28 29 ... 76
Idź do strony:
myśląc już o rybie i jajecznicy u Arona...

Gdy tak smutnie opuszczona, gospodyni bez dworu, przyjmuje swych gości, na dole wszyscy zajęci jeszcze to pogonią, to opowiadaniami i domysłami o ucieczce. Dobek nie tracił nadziei, iż Laura wrócić będzie zmuszona... lękał się tylko, by obłąkawszy się w lesie, nie ucierpiała od głodu, lub od zwierza nie była w niebezpieczeństwie.

Mówiliśmy już o położeniu Borowiec, ze wszech stron okrążonych szerokim pasem lasów i trzęsawisk. Granicy tej nie wszędzie z łatwością, gdzie niegdzie całkiem przejechać nie było można. Laura nie udała się wielkim, jedynym traktem, jaki ztąd na świat prowadził, gdyż tu by łatwo dościgniona być mogła, a pogoni musiała się lękać i spodziewać...

Wedle wszelkiego podobieństwa, dosyć dobrze znając lasy okoliczne, skierowała się jedną z drożyn w bór, mając nadzieję w Muni, przebrnąć grzęzawice tam gdzie były dostępniejsze i hrudami poprzecinane. Takich ścieżek po lasach wijących się w różnych kierunkach było wiele; wyrób klepki, łuczywa, balów pomnożył je, ale razem poplątał tak, iż na nich i najwprawniejszy leśniczy w głębinach puszcz by się zabłąkał. Bywały dawniej przykłady ludzi, którzy nieopatrznie wybrawszy się na jagody lub grzyby, po dni kilka głodem marli i osłabli do domów wracali... Opowiadano o kobiecie, która znikła, a drugiego roku znaleziono po niej kości tylko i reszty odzieży... Wszystko to rozpowiadali sobie ludzie po cichu... a Dobka dopiero z południa potrafił Eljasz skłonić, by poszedł nieco spocząć do izby, albo się nawet położył.

O jejmości nie pomyślał nikt, i w kuchni dopiero coś nastawiono, gdy się ludzie sami głodnymi poczuli.

Dobrze z południa już powrócił jeden ze stajennych, któremu koń zakulał i opowiadał, że ludzie w lesie nade dniem widzieli konno jadącego młodego nieznajomego panicza, który ich o drogę rozpytywał, mówiąc, że na polowaniu zbłądził. Wedle opisu konia i ubioru, musiała to być Laura... Ludzie się jednak w opowiadaniach różnili, gdyż młodzi przestraszeni tak niezwykłym widokiem jeźdźca w lesie o tej porze rannej, pouciekali od niego jak od widma, i jeden tylko starszy na pytania mu odpowiadał. W tym kierunku pojechało właśnie dwóch ludzi, i spodziewano się, że mogli doścignąć uciekającą, gdyż mieli najlepsze konie. Mała to była pociecha dla nieszczęśliwego Dobka...

Panowie Radwan i Buczyński, doczekali się flaszki wódki, piernika toruńskiego i suszonych śliwek na rożenkach, po których ani pruszynki nie pozostało; wynieśli się wreszcie złożywszy uszanowanie pani, do Arona na szczupaka... Dobek leżał i widzieć się z nim już nie mogli.

Ku wieczorowi żałobny dom począł przybierać spokojniejszą postać; ludzie się porozchodzili... reszta płakała po kątach. Eljasz siedział przy panu...

Już pod noc, po jednemu powracać coraz gęściej zaczęli pogońce. Żaden z nich nie przynosił nic pocieszającego. Niektórzy zapuścili się byli za granicę Borowiec, na różne trakta, wstępowali do wsi i karczem, nigdzie języka nie dostali... Ci, którzy pojechali wskazaną drożyną, gdzie się Laura rozpytywała, śladu najmniejszego nie natrafili. Inni tego dnia nie wrócili wcale, docierając jak mogli najdalej...

Wieczorem przyszła jejmość jeszcze raz do pana Salomona. Leżał on na łóżku, blady, z widoczną gorączką, z oddechem krótkim, z oczyma osłupiałemi. Na kilka jej pytań nie odpowiedział nic, odwrócił głowę, i Sabina wyjść musiała przemyśliwając, iż nawet testamentu uczynić nie miał czasu... a nużby broń Boże! poszedł na tamten świat?

Całą noc paliła się lampka w izbie, a że ludzie przybywali i z miasta przychodzili z różnemi bałamutnemi wieściami, Eljasz się nie kładł spać, bo Dobek najmniejszy szmer chwytając, ciągle go wołał, czy nie ma jakiej wiadomości...

Wiadomości pewnej brakło... a nawet pokrzyżowały się one tak, że nie wiedzieć było którą wziąć za prawdziwą. O brzasku bowiem miano ją widzieć na jednej drodze, a o wschodzie słońca z przeciwnej strony żyd w małej karczemce leśnej opowiadał o młodym paniczu na siwym koniu, który zsiadł tu z niego, coś koło siodła poprawiał, wody się napił, siana wiązkę wziął i z dobry kwadrans wypocząwszy, wcale nie pytając o dalszą drogę, pojechał... Koń był trochę zmęczony i bokami robił, a panicz bardzo rumiany ze znużenia snadź i niespokojny. Wódki, którą go chciał arendarz częstować odmówił.

Szczegóły te, które zmyślonemi być nie mogły, wskazywały, że Laura udała się w stronę najbliższego znaczniejszego miasteczka, którego z powodu rzeki i przewozu jedynego na niej w okolicy, pominąćby nie była w możności.

Równie niespokojną noc spędziła i pani Dobkowa, żałując, że niewinnego rotmistrza w gniewie odpędziła i pozbawiła się jedynej opieki, jaką w nim mieć mogła. Spadli jeszcze na nią Siwiński i Parawęsowski pozostawieni bez wynagrodzenia, dokuczliwi, odgrażający się, których się zbyć trzeba było co najprędzej, ażeby się z czem nie wygadali. Nie mogąc tego zrobić z wieczoru, pani Dobkowa zabierała się nazajutrz rano pozbyć natrętów, gdy Parawęsowski nie doczekawszy się tego, na miód poszedłszy do Arona, wszystko wyśpiewał... Powiedział po co tu ich obu sprowadzono, i że jejmość pewnie była w spisku z rotmistrzem...

Aron dobywszy z niego zeznania, nazajutrz rano pośpieszył do Dobka, a Parawęsowskiego podchmielonego w alkierzu zamknął i stróża mu dodał.

Pomimo znękania i osłabienia, pan Salomon chciał wiedzieć wszystko... Uderzyło go to, że rotmistrz wkrótce po zniknięciu Laury odjechał... i mógł ją napędzić, a gorzej jeszcze zgryzła ta myśl, iż pani Sabina choć niedoszły ohydny spisek knowała. Jawnem jednak było, że Lorka wyrwała się sama o niczem nie wiedząc... kazano Parawęsowskiego wypuścić... bo nie było z nim co robić. Nieudane knowanie łzy z powiek wyrwało Dobkowi, bo wszystko teraz sobie przypisywał. Gdy z rana przyszła do męża dowiedzieć się co się z nim dzieje jejmość, stary odezwał się:

— A toż to jejmość Siwińskiego tak koniecznie przyjąć chciała pono, żeby panu rotmistrzowi do napaści pomagał?

— Do jakiej?

— A mieli to nieszczęśliwe dziecko porywać i na wczorajszy wieczór naznaczony był termin... czemuś pani pewnie obcą nie była.

Buchnęła wielkim gniewem Dobkowa,

— Coś ty oszalał czy co, że takie rzeczy pleciesz?

— Przecież siedział uwięziony jeden z tych zbójów... a Siwiński, co z nim miał do tego należeć, był w usługach jejmości.

— Ale ja o bożym świecie nie wiem, ofuknęła Sabina, co ci się śni? Przecież rotmistrza wyłajawszy przepędziłam precz... a jeśli sobie jakie łajdactwo wymyślił... pewnie się z niego przedemną nie spowiadał! Za kogoż ty mnie masz? dodała... czy to się godzi kobietę, która ci młodość swą poświęciła, posądzać tak ohydnie?...

Tu się rozpłakała, siadła naprzeciw pana Dobka, i jęczała a szlochała ocierając oczy, dopóki starego w tych łzach gorących nie ugotowała na miękko... Pomiarkował wreszcie, że może do zbytku był ostry dla nieszczęśliwej niewiasty, a sam więcej winien niż ona...

Nastąpiło zbliżenie się małżonków, chociaż dawna czułość pana Dobka nie powróciła jeszcze... Jejmość tylko nie sprzeciwiając mu się i potakując w ubolewaniach, usiłowała z wolna mu wpoić to przekonanie, iż Laura ucieczką swą głównie przeciwko niemu, jego władzy ojcowskiej i sercu rodzicielskiemu zawiniła...

Stary jednak ilekroć wspomniał o niej i pomyślał o losach, jakie nieszczęśliwą na tym szerokim świecie spotkać mogły, drżał i płakał a rozpaczał.

Użyto też wszelkich środków, jakie się nastręczały, by zbiegłą odszukać. Gdzie się podziać i co z sobą uczynić mogła, nie znając świata, nie mając stosunków, nie wiedząc nawet dokąd się udać? Pani Dobkowa poddawała tę myśl, że mogła się schronić do Dobków w Konopnicy mieszkających, gdyż czule bardzo była z Honorym. Wyprawiono z listem zaufanego człowieka, by się o tem przekonać...

Pierwsi posłańcy, którzy byli wyruszyli na prędce, sądząc, że dognąją Laurę niedaleko, wszyscy drugiego i trzeciego dnia popowracali bez skutku. Niektórym z nich zdawało się, że coś potrafili dośledzić, lecz fakta zebrane razem tak były sprzeczne, iż nie wiedzieć którego trzymać się należało. Młodego człowieka na siwym koniu widziano przejeżdżającego tu i tam, a z porównania danych, okazywało się, iż razem w miejscach tych być nie mógł.

Trzeciego poranku po tym wypadku żebrak z odpustu na odpust chodzący po okolicy, przyniósł list, który oddał Eljaszowi. Zapisany on był do samego Dobka i brzmiał dosłownie:

„Kochany ojcze! Walczyłam długo starając się cierpliwością przezwyciężyć niechęć macochy ku mnie; z każdym dniem życie się cięższem stawało... Najdroższy skarb, serce twoje mi odebrano; wymagałeś odemnie, bym dla niej kłamała miłość i uszanowanie, tego uczynić nie mogłam. Dusza się oburzała, w domu własnym stawałam się obcą, bo i ty mi przestałeś być po dawnemu ojcem, i dom stał się szpiegowanem więzieniem. Przyszłość i dla mnie, i dla ciebie gotowała się straszna; lepiej jej było jedną boleścią uniknąć i rozstać się na zawsze... Nie przeklinaj, drogi ojcze, twej dawnej kochanej córki; uszłam, bom musiała, bo dłużej wytrwać było mi niepodobna; chciałam ci oszczędzić zmartwień a sobie męczarni. Idę więc w świat szeroki bez obawy, ufając w opiekę Opatrzności. Między obcymi źle mi być może, ale to będą obcy, do których miłości ja nie mam prawa. Nie lękaj się mnie; nie splamię imienia naszego, nie przestanę być godną imienia córki twojej... Napróżnobyście mnie szukać chcieli... nie wrócę, skryję się... potrafię osłonić od oczu... Nie byłam tobie potrzebna, ani ja, ani serce moje.... Może kiedyś — Bóg wie, wrócę do stóp twoich i do mojego drogiego kątka... pamiętaj o mnie, ja ściskam nogi twe i całuję... pobłogosław sierocie na drogę! pobłogosław... Niech ci Bóg da szczęście, tatku mój... moje serce nigdy się nie zmieni. Twoja Laura.”

Rzewnemi łzami stary oblał list... kazał przywołać żebraka i sam chciał rozpytać, kto i gdzie mu go oddał. Żebrak znany dobrze po kościołach sąsiednich, pijaczyna stary, włóczący się o kuli, chociaż mówiono, że nosił ją tylko dla obudzenia miłosierdzia u ludzi, przelękły spowiadał się z najmniejszych okoliczności, które wręczeniu karty towarzyszyły.

Trzy dni temu znajdował się on na odpuście o mil kilka odległego kościoła i już po rozejściu się ludzi odpoczywał w gospodzie, gdy nadjechał młody mężczyzna konno, dał mu jałmużnę i począł go rozpytywać zkąd i dokąd idzie. Kazał mu się potem zatrzymać, dowiedziawszy się, że będzie w okolicy Borowiec, napisał list i dał mu go płacąc za fatygę, byle kartę do rąk własnych Dobka oddał.

Rozpytywany żebrak opowiadał, że młody chłopak wyglądał smutnym, ale zdrowym i nie strwożonym, że wybierał się zaraz w dalszą drogę, i nim jeszcze on wyszedł z gospody, odjechał konno w dalszą podróż wielkim traktem, sam jeden. Niewiele zresztą dobyć się dało z włóczęgi, który już od czasu jak list dostał, parę razy sobie podchmielił i w opowiadaniu bałamucił. W miejscu, w którem list ten miał otrzymać, gościniec wielki rozchodził się właśnie jeden ku Litwie, drugi ku Warszawie, tak, że odgadnąć było trudno, którym się udał podróżny, a żebrak sprzecznie opowiadał, że w tę, to że w inną stronę widział go odjeżdżającym. Pan Salomon miał przynajmniej tę pociechę, iż wiedział, że Laura w lasach otaczających Borowce nie zbłąkała się, coby życiem przypłacić mogła.

Jakkolwiek posłanemu do Konopnicy pośpieszać kazano, upłynęło dni dziesięć, nim się go z powrotem doczekano. Z listu pana Honorego, wyrażającego przestrach i boleść niezmierną, łatwo się było przekonać, iż tam nic o Laurze nie wiedziano. Chorąży i jego syn pisali z ubolewaniem największem nad tym nieszczęśliwym wypadkiem, zaręczając panu Dobkowi, że gdyby się tam Laura ukazała; najtroskliwszą nad nią mieć będą opiekę.

Posłaniec tam i nazad wywiadywał się wszędzie po drodze, lecz na żaden też ślad trafić nie mógł.

Tak spełzły ostatnie nadzieje nieszczęśliwego ojca, który codzień chodził do mieszkania córki, i spędzał tam smutny godzinę, jaką był zwykł dawniej z nią przebywać. Rozkazał też, aby pokoje jej w porządku nienaruszonym nietknięte pozostały, zawsze się jeszcze spodziewając powrotu.

Dla pani Lassy nie pozostawało nic oprócz proszenia o dymissję lub oczekiwania na nią. Wybrała ostatnie, gdyż szczerze nie chciało jej się opuszczać Borowiec i trzymała się umowy rocznej z Dobkami, którzy ją do tego czasu utrzymywać byli obowiązani. Nie gniewała się też za to znudzona samotnością Sabina, której tęskno było samej jednej z Dobkiem, po wyjeździe rotmistrza. Wolałaby była inne towarzystwo, lecz na męzkiem zbywało zupełnie...

Już o Porębie mowy nawet nie było, i nie zdawało się, ażeby kiedy mógł się znowu na horyzoncie Borowiec pokazać, gdy jednego poranku zjawił się niespodzianie. Szczęściem, właśnie w chwili przyjazdu, jejmość była przed domem, i gdy wysiadł, pośpieszyła uwiadomić, że Parawęsowski i Siwiński go zdradzili, i że się tu już pokazać więcej nie może.

— Ale ja właśnie dla tego przybywam, zawołał mrugając oczyma: ażeby się z potwarzy tych infamisów oczyścić...

To byli złodzieje i łajdaki... ja ich nie znam... a czy mi wolno będzie zostać w Borowcach czy nie, idę do pana Salomona i muszę się z nim rozmówić, ażeby ta potwarz do mnie nie przylgnęła...

Śmiało tedy udał się do gospodarza, i tak przez pół godziny krzyczał, bił się w piersi, dowodził, tupał, odgrażał się, iż pan Dobek dał mu pokój i skończył rozmowę.

— A no, już dość, niech i tak będzie.

— Wyjechałem natychmiast — dodał, bo chciałem być pomocą w odzyskaniu panny Laury i do grosza się na tę pogoń wyekspensowałem. Jeździłem od karczmy do karczmy, po dworach, po wsiach, szukając śladu, i mam to przekonanie, a nawet poszlaki, iż się schroniła do klasztoru...

— Gdzie spytał Dobek.

— Otoż wtem sęk, że jeszcze nie wiem do którego... ale tego z czasem dojdziemy, rzekł niezmieszany rotmistrz...

Tymczasem muszę tu spocząć, bo już kości nie czuję, takem się potłukł...

W ten sposób wkręcił się znowu do Borowiec, a powracającemu z gitarą na urozmaicenie długich poobiednich godzin i Rózia, i pani Dobkowa były rade. Przez dni kilka

1 ... 21 22 23 24 25 26 27 28 29 ... 76
Idź do strony:

Darmowe książki «Macocha - Józef Ignacy Kraszewski (darmowa biblioteka internetowa .txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz