Tajemnicza wyspa - Jules Gabriel Verne (darmowa czytelnia online .TXT) 📖
Jedna z najlepszych i najpopularniejszych powieści Juliusza Verne'a, stanowiąca ostatnią część tak zwanej dużej trylogii Vernowskiej, na którą składają się także Dzieci kapitana Granta oraz Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi. Razem z nimi należy do światowego kanonu literatury podróżniczo-przygodowej.
Podczas wojny secesyjnej w Stanach Zjednoczonych kilku zwolenników Unii zostaje uwięzionych w Richmond, oblężonej stolicy konfederatów. Podejmują ryzykowną próbę ucieczki, porywając przygotowany do podróży balon. Nieświadomi, że trafili w środek potężnego huraganu, pędzą w balonie coraz dalej i dalej na południowy zachód, poza krańce lądu, aż nad bezkresne przestrzenie Pacyfiku. Po pewnym czasie okazuje się, że z uszkodzonej powłoki ucieka gaz, balon niepowstrzymanie opada coraz niżej. Pasażerom udaje się dojrzeć zarysy jakiejś wyspy, ale czy uda się do niej bezpieczniej dotrzeć?
- Autor: Jules Gabriel Verne
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Tajemnicza wyspa - Jules Gabriel Verne (darmowa czytelnia online .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Jules Gabriel Verne
Marynarz zbliżył się do niego i dotykając jego ramienia, powiedział:
— Panie Smith!
— Czego sobie życzysz, przyjacielu? — odparł inżynier, jakby zbudzony ze snu.
— Pochodnie niebawem zgasną.
— A więc w drogę! — odparł Cyrus Smith.
Grupka kolonistów opuściła pieczarę i zaczęła wspinać się pod górę ciemnym korytarzem. Top zamykał pochód, warcząc jeszcze od czasu do czasu. Droga była dość uciążliwa. Zatrzymali się chwilkę w górnej grocie, która tworzyła rodzaj półpiętra w połowie długich granitowych schodów. Potem ruszyli dalej.
Wkrótce owiało ich świeże powietrze. Kropelki wody zdążyły wyparować i nie połyskiwały już na ścianach. Pełgające światło pochodni bladło coraz bardziej. Pochodnia Naba całkiem zgasła i trzeba się było spieszyć, żeby nie błądzić w zupełnych ciemnościach.
Tak też zrobili i nieco przed czwartą, w chwili gdy z kolei zgasła pochodnia marynarza, Cyrus Smith i jego towarzysze dotarli do otworu odpływowego.
Plan Cyrusa Smitha. — Fasada Granitowego Pałacu. — Drabina sznurowa. — Marzenia Pencroffa. — Aromatyczne zioła. — Naturalna królikarnia. — Doprowadzenie wody na potrzeby nowego mieszkania. — Widok z okien Granitowego Pałacu.
Nazajutrz, 22 maja, rozpoczęto prace nad przygotowaniem nowego mieszkania. Kolonistom spieszno było zamienić niewygodne schronienie w Kominach na obszerne i zdrowe mieszkanie, wydrążone głęboko w skale, osłonięte zarówno od wody morskiej, jak i od deszczu. Jednak Kominów nie zamierzali całkiem porzucić, lecz zgodnie z planem inżyniera przeznaczyć je na warsztaty do większych prac.
Pierwszą troską inżyniera było przekonać się, w którym dokładnie miejscu znajdowała się fasada Granitowego Pałacu. Udał się więc na wybrzeże, do samego podnóża granitowej ściany, a ponieważ kilof, wymknąwszy się reporterowi z ręki, musiał spaść pionowo, wystarczyło go tylko odszukać, aby zarazem znaleźć miejsce, gdzie została wybita dziura w granicie.
Kilof znaleźli z łatwością. I rzeczywiście o osiemdziesiąt stóp w linii pionowej ponad miejscem, gdzie ugrzązł w piasku, czerniał otwór. Kilka gołębi skalnych właziło i wyłaziło przez ciasną dziurę, jak gdyby Granitowy Pałac został odkryty właśnie dla nich.
Inżyniera plan był taki, aby prawą część pieczary podzielić na kilka izb z przedsionkiem i oświetlić je pięcioma oknami i drzwiami wybitymi w fasadzie. Pencroff ze swej strony zgadzał się na okna, lecz nie rozumiał, po co potrzebne są drzwi, skoro dawny kanał odpływowy tworzył naturalne schody, którymi zawsze łatwo będzie dostać się do Granitowego Pałacu.
— Przyjacielu — odparł na to Cyrus Smith — skoro nam łatwo dostać się tym korytarzem do mieszkania, to równie łatwe będzie to dla innych. Mam zamiar zawalić ten wylot kawałkami skał, zatkać go szczelnie, a nawet, gdyby trzeba było, zupełnie go zasłonić, podnosząc za pomocą tamy poziom wody w jeziorze.
— A jak będziemy wchodzić? — zapytał marynarz.
— Po zewnętrznej drabinie — odparł Cyrus Smith. — Po drabince sznurowej, którą będziemy mogli w każdej chwili wciągnąć do góry, odcinając dostęp do naszego mieszkania.
— Po co taka ostrożność? — odpowiedział Pencroff. — Dotychczas zwierzęta nie wyglądały zbyt groźnie. A co do ludzi, to na naszej wyspie ich nie ma.
— Czy jest pan tego pewny, Pencroffie? — zapytał inżynier, mierząc marynarza wzrokiem.
— Nie będziemy oczywiście pewni, dopóki nie zbadamy wszystkich części wyspy — odparł Pencroff.
— Tak jest — powiedział Cyrus Smith — a dotychczas znamy tylko niewielką jej cząstkę. W każdym razie nawet jeśli nie mamy nieprzyjaciół wewnątrz wyspy, mogą nadciągnąć z zewnątrz, a ta część Pacyfiku nie jest bezpieczna. Przygotujmy się więc na wszelki wypadek.
Cyrus Smith mówił mądrze, więc Pencroff, nie spierając się dłużej, gotów był odtąd na wszelkie jego rozkazy.
W fasadzie Granitowego Pałacu postanowiono zatem zrobić drzwi oraz pięć okien oświetlających część mieszkalną, podczas gdy do wspaniałej nawy przeznaczonej na salę zamierzali wpuścić światło przez jeden przestronny otwór i kilka okrągłych okienek. Fasada, wznosząca się osiemdziesiąt stóp ponad ziemią, skierowana była na wschód, tak że padały na nią pierwsze poranne promienie słońca. Znajdowała się w granitowym murze pomiędzy występem skalnym przy ujściu Rzeki Dziękczynienia a linią biegnącą pionowo od zwalisk skał tworzących Kominy. W ten sposób nieznośne wichry północno-wschodnie uderzały w nią tylko z ukosa, gdyż zasłaniał ją od tej strony występ skalny. Zresztą, dopóki nie będą gotowe futryny okien, inżynier zamierzał zasłonić otwory grubymi okiennicami, które nie przepuszczałyby ani wiatru, ani deszczu i które w razie potrzeby można by było przymykać.
Pierwszym zadaniem było przebicie otworów. Kucie kilofem w tej twardej skale zajęłoby zbyt wiele czasu, a Cyrus Smith, jak wiemy, był miłośnikiem radykalnych środków. Posiadał jeszcze trochę nitrogliceryny i zrobił z niej odpowiedni użytek. Substancję wybuchową umieszczono gdzie należy i granit rozpękł się w miejscach wyznaczonych przez inżyniera. Następnie za pomocą kilofów i oskardów nadali ostrołukowe kształty pięciu oknom, wykończono szeroką niszę nawy, okrągłe okienka i drzwi, z grubsza wyciosali ramy o dziwacznie poszarpanym profilu i w kilka dni później Granitowy Pałac został obficie oświetlony promieniami wschodzącego słońca, które zakradły się do najskrytszych zakamarków pieczary.
Według planu Cyrusa Smitha mieszkanie miało zostać podzielone na pięć pomieszczeń z widokiem na morze: na prawo przedpokój z drzwiami, przy których miała być przymocowana drabinka sznurowe, za nim pierwsza izba — szeroka na trzydzieści stóp kuchnia, pokój jadalny szerokości czterdziestu stóp, sypialnia tej samej szerokości, a na końcu, na żądanie Pencroffa, pokój bawialny przylegający do dużej sali.
Pokoje te, albo raczej szereg pokojów stanowiących część mieszkalną Granitowego Pałacu, nie miały zajmować całej szerokości pieczary. W tyle za nimi, oddzielony korytarzem, miał ciągnąć się długi magazyn, w którym będą mieściły się narzędzia i zapasy żywności. Wszystkie produkty zebrane na wyspie, tak roślinne, jak i zwierzęce, mogły tam być przechowywane w doskonałych warunkach, zabezpieczone przed wilgocią. Przestrzeni nie brakowało i każda rzecz mogła leżeć w odpowiednim miejscu. Zresztą koloniści mieli jeszcze do dyspozycji małą grotę, położoną powyżej głównej pieczary, która mogła w nowym mieszkaniu spełniać rolę strychu.
Po nakreśleniu planu pozostawało tylko wprowadzić go w życie. Koloniści z minerów przedzierzgnęli się w celgarzy; następnie poznosili cegły i ułożyli je u podnóża Granitowego Pałacu.
Dotychczas Cyrus Smith i jego towarzysze mieli dostęp do pieczary tylko przez dawny kanał odpływowy. Wskutek tego zmuszeni byli za każdym razem wspinać się Płaskowyż Pięknego Widoku, iść dokoła brzegiem rzeki, schodzić dwieście stóp w głąb podziemnym korytarzem, a potem przebywać tę samą trasę, aby powrócić na płaskowyż. Powodowało to stratę czasu i wymagało sporo trudu. Cyrus Smith postanowił zatem niezwłocznie przystąpić do sporządzenia mocnej drabinki sznurowej, po usunięciu której Granitowy Pałac stawałby się całkowicie niedostępny.
Drabinka sporządzona została z wielką starannością, a jej sznury, splecione z włókien ketmii za pomocą kołowrotka, były mocne jak grube liny. Materiału na szczeble dostarczył rodzaj czerwonego cedru o lekkich i mocnych gałęziach, a Pencroff po mistrzowsku wykonał całą drabinę.
Przygotowano więcej takich sznurów z włókien roślinnych, a przy drzwiach Granitowego Pałacu zamontowano coś w rodzaju prymitywnego kołowrotu. Za pomocą tego urządzenia z łatwością wyciągano cegły do góry aż do samych drzwi Pałacu. Transport materiałów został przez to znacznie uproszczony, toteż natychmiast przystąpiono do urządzenia wnętrza Pałacu. Wapna nie brakło, a przy tym mieli także kilka tysięcy gotowych cegieł. Z łatwością wzniesiono drewniany szkielet przepierzenia, zresztą bardzo prymitywny, i w krótkim czasie całe mieszkanie zostało podzielone na pokoje i magazyn, zgodnie z planem.
Pod kierunkiem inżyniera, który własnoręcznie dzierżył młot i kielnię, praca postępowała bardzo szybko. Żaden rodzaj rzemiosła nie był obcy Cyrusowi, który dawał przykład zdolnym i gorliwym pracownikom. Pracowali z zapałem, a nawet wesoło. Pencroff w każdym charakterze, czy to cieśli, czy powroźnika, czy też murarza, zawsze miał żart na ustach, a jego dobry humor udzielał się pozostałym. Jego zaufanie do inżyniera było bezgraniczne. Nic nie było w stanie go zachwiać. Wierzył, że jest zdolny podjąć się wszystkiego i że wszystko mu się uda. Sprawa ubrania i obuwia — niewątpliwie poważna, sprawa oświetlenia podczas długich zimowych nocy, wykorzystania urodzajnych części wyspy, przeobrażenia dzikiej roślinności w uprawną, wszystko to wydawało mu się łatwe i wierzył, że przy pomocy Cyrusa zostanie wykonane we właściwym czasie. Marzył już o spławnych rzekach, ułatwiających transport bogactw naturalnych, o eksploatacji kamieniołomów i kopalń, o maszynach do rozmaitych wyrobów przemysłowych, ba, o kolejach żelaznych, tak jest, o kolejach, które gęstą siecią miały kiedyś pokryć wyspę Lincolna.
Inżynier nie przeszkadzał mu w tych marzeniach, nie burzył napowietrznych zamków, jakie budowała fantazja dzielnego marynarza. Wiedział, jak łatwo jego zaufanie udziela się pozostałym. Uśmiechał się więc tylko, nie zdradzając ani słowem niepokoju, który czasem wzbudzała w nim myśl o przyszłości. W tej części Pacyfiku, z dala od szlaków uczęszczanych przez statki, słusznie można się było obawiać, że nigdy nie zostaną uratowani. Mogli zatem liczyć tylko na siebie i na własne siły, gdyż odległość Wyspy Lincolna od najbliższego lądu była tak wielka, że zaryzykowanie pokonania jej stateczkiem o słabej z konieczności konstrukcji byłoby sprawą poważną i niebezpieczną.
— A jednak — mówił marynarz — przewyższamy o niebo dawniejszych Robinsonów, dla których wszystko działo się cudem.
Rzeczywiście, oni mieli wiedzę, a człowiek, który wie, da sobie radę tam, gdzie inny musi wegetować i zginie bez ratunku.
Harbert wyróżniał się w pracy. Był inteligentny i aktywny, szybko wszystko pojmował i dobrze wykonywał, a Cyrus Smith coraz bardziej przywiązywał się do chłopca. Harbert żywił dla inżyniera serdeczne i pełne szacunku uczucie. Pencroff zauważył sympatię, jaka zawiązała się między tymi dwoma, ale nie był o to wcale zazdrosny.
Nab był Nabem. Był tym, kim miał pozostać zawsze: uosobieniem odwagi, gorliwości, oddania i samozaparcia. Miał do swego pana takie samo zaufanie jak Pencroff, lecz objawiał je w sposób mniej hałaśliwy. Gdy marynarz był pełen entuzjazmu, Nab miał zawsze minę taką, jak gdyby chciał powiedzieć: „Przecież to całkiem naturalne”. Bardzo się polubili z Pencroffem i wkrótce mówili sobie po imieniu.
Gedeon Spilett wziął udział we wspólnej pracy i radził sobie wcale nie mniej zręcznie od innych, co ciągle trochę dziwiło marynarza. Dziennikarz, który nie tylko wszystko rozumie, ale i wszystko umie wykonać!
Drabina została ostatecznie założona 28 maja. Na długości osiemdziesięciu stóp liczyła ponad sto szczebli. Na szczęście Cyrus Smith mógł podzielić ją na dwie części, korzystając z występu skalnego, sterczącego na wysokości czterdziestu stóp ponad ziemią. Występ, starannie wyrównany kilofem, utworzył rodzaj podestu, do którego przytwierdzono pierwszą drabinę, dzięki czemu jej wychylenia zmniejszyły się o połowę; za pomocą sznura można ją było podciągnąć do poziomu Granitowego Pałacu. Drugą drabinę przymocowano zarówno za dolny koniec, spoczywający na występie, jak i za górny, przy drzwiach. W ten sposób wchodzenie stało się znacznie łatwiejsze. Zresztą Cyrus Smith zamierzał zainstalować później windę hydrauliczną, która mieszkańcom Granitowego Pałacu zaoszczędziłaby zmęczenia i straty czasu.
Koloniści szybko przyzwyczaili się do korzystania z drabiny. Byli zwinni i zręczni, a Pencroff, jako marynarz przyzwyczajony do biegania po wyblinkach want170, udzielał im lekcji. Trzeba było nauczyć wspinaczki także i Topa. Biedne psisko ze swymi czterema łapami nie było stworzone do tego rodzaju akrobacji. Pencroff jednak był tak gorliwym nauczycielem, że pies w końcu opanował sztukę wspinaczki i właził po drabinie równie biegle, jak jego bracia w cyrkach. Trudno powiedzieć, czy marynarz był zadowolony ze swego ucznia. To tylko pewne, że nieraz dźwigał go na górę na plecach, na co zresztą Top nigdy się nie uskarżał.
Podczas tych robót, prowadzonych z wielkim pośpiechem, gdyż zbliżała się już pora deszczowa, nie zapomniano też o zaopatrzeniu w żywność. Codziennie reporter i Harbert, którzy stali się dostawcami kolonii, spędzali kilka godzin na polowaniu. Dotychczas polowali tylko w Lesie Złotopióra, po lewej stronie rzeki, gdyż z powodu braku mostu, nie mając łodzi, nie mogli przeprawić się na drugą stronę Rzeki Dziękczynienia. Cały ten olbrzymi obszar leśny, nazwany przez nich Lasami Dalekiego Zachodu, pozostał niezbadany. Tę ważną wyprawę odłożyli do pierwszych dni wiosny. Ale i Las Złotopióra obfitował w zwierzynę, pełno w nim było kangurów i dzików, a okute żelazem oszczepy, łuki i strzały myśliwych dokonywały cudów. W dodatku Harbert odkrył w pobliżu południowo-zachodniego rogu jeziora naturalną królikarnię, rodzaj lekko wilgotnej łączki, porośniętej wierzbami i aromatycznymi ziołami, których woń rozchodziła się w powietrzu; rósł tam tymianek, macierzanka, bazylia, cząber i rozmaite wonne gatunki z rodziny roślin wargowych171, na które króliki są niezmiernie łakome.
Reporter zauważył, że skoro stół nakryty dla królików, byłoby dziwne, gdyby nie było w pobliżu królików. Obaj myśliwi zaczęli uważnie rozglądać się po łące. Rosło na niej wiele pożytecznych roślin i przyrodnik miałby okazję poznać niejeden ciekawy okaz świata roślinnego. Harbert nazbierał sporo bazylii, rozmarynów, melisy, bukwicy i innych roślin o rozmaitych własnościach leczniczych: były wśród nich zioła na płuca, inne działające ściągająco, przeciwgorączkowo, przeciwskurczowo lub przeciwreumatycznie. A kiedy później Pencroff zapytał go, na co się przyda ten zbiór ziół, odpowiedział:
— Będziemy się nimi leczyć w razie choroby.
— Dlaczego mielibyśmy chorować, skoro na wyspie nie ma żadnych lekarzy? — odparł bardzo poważnie Pencroff.
Na to nie było co odpowiedzieć, lecz mimo to Harbert nie przestał zbierać ziół, co zostało bardzo życzliwie przyjęte w Granitowym Pałacu. Tym bardziej że oprócz ziół leczniczych przyniósł ze sobą także znaczną ilość monardy dwoistej172, znanej w Ameryce Północnej pod nazwą herbaty Oswega, z której można sporządzać doskonały napój.
Wreszcie, po uważnych poszukiwaniach, pewnego dnia trafili na prawdziwą królikarnię. Ziemia była w tym miejscu podziurawiona jak durszlak.
— To nory! — zawołał Harbert.
— Tak — odparł reporter — widzę je.
— Ale czy zamieszkane?
— To jest właśnie pytanie.
Pytanie zostało natychmiast rozstrzygnięte. W tej samej bowiem chwili setki zwierzątek podobnych do królików
Uwagi (0)