Darmowe ebooki » Powieść » Małe kobietki - Louisa May Alcott (czytaj online książki za darmo .txt) 📖

Czytasz książkę online - «Małe kobietki - Louisa May Alcott (czytaj online książki za darmo .txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Louisa May Alcott



1 ... 19 20 21 22 23 24 25 26 27 ... 37
Idź do strony:
cierpliwy i dobry, jak tylko to w mocy człowieka.

— To prawda — rzekł Artur serdecznie, gdy Małgosia umilkła z rozpaloną twarzą po swym poważnym opowiadaniu. — Jakie to podobne do mego dziadka, że się wszystkiego dowiedział, nie mówiąc mu o tym, i rozgłasza jego przymioty, żeby go ludzie kochali. Brooke nie umiał sobie wytłumaczyć, dlaczego wasza matka jest taka dobra dla niego, zaprasza go razem ze mną i obchodzi się z nim tak przyjaźnie, jak to jest jej pięknym zwyczajem. On też widzi w niej doskonałość, co dzień ją wspomina i was tez zachwala. Jeżeli moje marzenia kiedyś się urzeczywistnią, to zobaczycie, co dla niego zrobię.

— Zacznij od tego, by go nie dręczyć teraz — rzekła cierpko Małgosia.

— Skąd wiesz, że się tego dopuszczam, moja panno?

— Odgaduję z jego twarzy, gdy odchodzi do domu. Jeżeli się dobrze zachowałeś, ma zadowoloną minę i prędko idzie; jeżeli go wymęczyłeś, ma surową twarz i powolny chód, jak gdyby miał ochotę wrócić i poprawić swoją pracę.

— To mi się podoba! Więc prowadzisz rachunki moich dobrych i złych znaków na twarzy Brooke’a, czy tak? Widziałem, że się kłania i uśmiecha przechodząc koło waszych okien, ale nie sądziłem, żeście sobie urządzili telegraf.

— Nie mamy żadnego, nie gniewaj się i pamiętaj, nie mów mu tego! Chciałam ci tylko pokazać, że zależy mi na tym, jak postępujesz, i powiedziałam to w zaufaniu! — wykrzyknęła bardzo zaniepokojona tym, co mogłyby wyniknąć z jej nieostrożnych słów.

— Nigdy nie roznoszę plotek — odparł Artur, strojąc imponującą minę, tak nazywała Ludka pewien wyraz jego twarzy — Tylko jeżeli Brooke ma być termometrem, muszę się mieć na baczności i zawsze przynosić mu piękną pogodę.

— Proszę cię, nie obrażaj się. Nie chciałam ci prawić morałów i niemądrze cię przestrzegać, tylko mi się zdawało, że Ludka zachęca cię do trwania w uczuciu, którego byś później żałował. Taki jesteś dobry dla nas, że uważamy cię za brata i mówimy wszystko, co nam przejdzie przez myśl. Daruj mi, bo miałam dobre chęci — mówiąc te słowa, podała mu rękę przyjaźnie, lecz nieśmiało.

Zawstydzony chwilowym rozdrażnieniem, Artur uścisnął życzliwą rączkę i rzekł szczerze:

— To raczej ja proszę o przebaczenie. Jestem cierpki z natury, a dziś od rana byłem nieswój, ale mi się to podoba, żeś mi wytknęła winy jak siostra. Nie zważaj na to, że czasem jestem szorstki, bo się pod tą powłoką kryje wiele wdzięczności.

Chcąc pokazać, że nie jest obrażony, starał się być bardzo usłużny: przecinał bawełnę dla Małgosi, deklamował wiersze dla Ludki, strząsał szyszki dla Elizy, pomagał Amelce układać paprocie, a to wszystko na dowód, że warto go dopuszczać do „Towarzystwa Pracowitych Pszczółek”. Gdy wiedli ożywioną rozmowę o domowych zwyczajach synogarlic87, bowiem jedna z tych miłych istotek przybłąkała się właśnie od strony rzeki, słaby głos dzwonka ostrzegł, że Anna postawiła herbatę, żeby „naciągnęła”, i że im czas iść na kolację.

— Czy będzie mi wolno tu przychodzić? — spytał Artur.

— Odpowiem ci jak małemu chłopczykowi: jeżeli będziesz grzeczny i polubisz książeczkę z abecadłem — odrzekła Małgosia z łagodnym uśmiechem.

— Będę się starał.

— W takim razie możesz przychodzić, a ja cię nauczę robót na drutach, jak robią to Szkoci, a właśnie teraz potrzebne są skarpetki — dodała Ludka, potrząsając swoją jak wielką chorągwią wojenną. Po chwili rozstali się przy bramie.

Tego wieczoru, gdy o zmroku Eliza grała panu Laurence’owi, Artur ukryty za firanką przysłuchiwał się małemu Dawidowi, którego pełna prostoty muzyka zawsze koiła jego kapryśne usposobienie. Stojąc tam, przyglądał się starcowi, który siedział z siwą głową wspartą na ręku, tkliwie zamyślony o ukochanej, nieżyjącej już wnuczce. Przypomniawszy sobie popołudniową rozmowę, Artur postanowił poświęcić się ochoczo i powiedział sobie: „Wyrzeknę się mego zamku na lodzie i zostanę z tym drogim starcem, któremu jestem potrzebny, bo prócz mnie nikogo nie ma na całym świecie”.

Rozdział XIV. Tajemnice

Ludka wiele pracowała na poddaszu, październikowe dni zaczynały bowiem być chłodne, a popołudnia krótkie. Przez dwie czy trzy godziny palące promienie słońca zaglądały do wysokiego okna, ukazując ją piszącą gorliwie na starej sofie. Przed nią leżały rozrzucone na kufrze papiery, a ukochany szczur przechadzał się po górnych belkach wraz z najstarszym synem, pięknym młodzieńcem, widocznie dumnym ze swych wąsów. Ludwisia, zupełnie oddana swej pracy, skończyła nareszcie ostatnią stronicę, podpisała z zawijasem nazwiskiem, i rzuciła pióro, wołając:

— Ukończyłam swe najlepsze dzieło! Jeżeli publiczność w nim nie zasmakuje, to będzie musiała długo czekać, żebym się zdobyła na udatniejsze.

Leżąc na sofie, pilnie czytała rękopis, wykreślała to i owo i dodawała mnóstwo wykrzykników, wyglądających jak baloniki. Potem związała arkusze czerwoną wstążeczką i patrzyła na nie chwilę surowym, zamyślonym okiem, co jasno dowodziło, jaką wagę przywiązuje do swego dzieła. Za biurko służyła jej stara skrzynka. W niej trzymała papiery i kilka książek, starannie schowanych przed szczurem, który również będąc literackiego usposobienia, lubił robić ruchomą księgarnię z napotykanych tomów i zjadać kartki. Z tej to skrzynki Ludka wydobyła drugi rękopis i włożywszy oba do kieszeni, zeszła cicho ze schodów, pozwalając swym przyjaciołom, by jej pogryźli pióra i skosztowali atramentu.

Ubrała się w kapelusz i kaftanik, jak mogła najciszej, i przez tylne okno wymknęła się na dach niskiego portyku88. Następnie zsunęła się po pokrytej trawą pochyłości i poszła krętą ścieżką ku drodze. Tam ochłonęła, wsiadła w omnibus89 i pojechała do miasta z miną bardzo wesołą i tajemniczą.

Gdyby jej się ktoś przyglądał, wydałoby mu się, że zachowuje się bardzo dziwacznie: wysiadłszy, szła szybkim krokiem, póki nie znalazła określonego numeru na pewnej ruchliwej ulicy. Potem z pewną trudnością weszła w korytarz, spojrzała na brudne schody, i postawszy chwilkę, nagle wyskoczyła znów na ulicę i uciekła równie prędko, jak przyszła. Powtarzało się to kilka razy, ku wielkiej uciesze czarnookiego młodzieńca, który się przyglądał z przeciwległego okna. Przy trzecim powrocie zapanowała nad sobą, nasunęła kapelusz na oczy i weszła na schody z taką miną, jak gdyby jej miano wyrwać wszystkie zęby.

Przy wejściu pomiędzy innymi znakami był napis dentysty i ów młody gentleman, popatrzywszy chwilę na parę sztucznych szczęk, które z wolna otwierały się i zamykały, żeby ściągnąć uwagę na szereg pięknych zębów, ubrał się w płaszcz, wziął kapelusz, zeszedł na dół i stanął naprzeciwko w korytarzu, myśląc sobie z uśmiechem, chociaż dreszcz go przechodził:

„Jakie do niej podobne, że przyjechała tu sama! Ale jeżeli ból da się we znaki, to będzie potrzebowała kogoś, kto by ją odwiózł do domu”.

Po dziesięciu minutach Ludka zbiegła ze schodów bardzo zaczerwieniona i widać było, że przeszła jakąś ciężką próbę. Zobaczywszy młodego gentlemana, wcale się nie ucieszyła i minęła go z ukłonem, ale on podszedł, pytając ze współczuciem:

— Czy to było bardzo przykre?

— Nie bardzo.

— Prędko przez to przeszłaś.

— Dzięki Bogu.

— Czemu przyjechałaś sama?

— Nie chciałam, żeby ktoś wiedział.

— Dziwne z ciebie stworzenie! Ilu się pozbyłaś?

Ludka spojrzała na przyjaciela, jak gdyby nie rozumiejąc go, lecz po chwili parsknęła śmiechem.

— Chciałam się pozbyć dwóch, ale muszę zaczekać jeszcze tydzień.

— Czego się śmiejesz? Spłatałaś jakiegoś figla, Ludwisiu! — rzekł zaciekawiony.

— To prędzej ty, mój panie. Cóżeś tam robił w sali bilardowej?

— Przepraszam panią, to nie sala bilardowa, tylko gimnazjum, i brałem lekcję fechtunku90.

— Cieszy mnie to.

— Dlaczego?

— Bo mnie nauczysz tej sztuki, a potem będziemy mogli grywać Hamleta. Ty będziesz Laertesem i pięknie przedstawimy scenę z bronią.

Artur wybuchnął tak serdecznym i młodym śmiechem, że kilku przechodniów uśmiechnęło się mimo woli.

— Nauczę cię tak czy owak, czy będziemy grać Hamleta czy nie, bo to bardzo zabawne i znakomicie wzmacnia siły. Ale nie sądzę, żebyś tylko z tego powodu powiedziała w tak stanowczy sposób: „Cieszy mnie to”. Przyznaj, nie miałaś innego?

— Ucieszyłam się, że nie byłeś na bilardzie, bo spodziewałam się, że nie chodzisz w takie miejsca. Czy chodzisz?

— Nieczęsto.

— Chciałabym, żebyś wcale nie chodził.

— Nie ma w tym złego, Ludko. Mam przecież bilard w domu, ale to bawi tylko wtedy, gdy się ma dobrych graczy. Ponieważ lubię grać, przychodzę czasem na partię z Nedem Moffatem lub z inną młodzieżą.

— Ach, mój drogi, tak mi przykro, bo zaczniesz to coraz bardziej lubić, będziesz tracił czas i pieniądze, i taki się zrobisz jak ci szkaradni chłopcy. Miałam nadzieję, że cię będą mogły szanować i kochać osoby, które blisko obchodzisz — rzekła, potrząsając głową.

— Czyż młody chłopiec nie może czasem zażywać trochę niewinnej rozrywki bez utraty szacunku? — zapytał Artur z urażoną miną.

— Zależy od tego, w jaki sposób i w jakim miejscu jej zażywa. Nie lubię Neda i jego towarzyszy i chciałabym, żebyś się trzymał od nich z dala. Mama nie życzy sobie, żeby u nas bywał, chociaż on chce przychodzić, więc jeżeli wyrośniesz na takiego jak on, to nie pozwoli nam bawić się z tobą.

— Nie pozwoli? — spytał się Artur niespokojnie.

— Z pewnością. Mama nie znosi modnych paniczów i prędzej zamknie nas w pudełkach niż się zgodzi, byśmy się z nimi zadawały.

— Nie potrzebuje wydobywać tych pudełek, bo nie jestem modnym światowcem, i nie myślę nim zostać, ale czasem lubię nieszkodliwie pohulać.

— Ja także. Nie ma w tym nic złego, hulaj sobie, ale nie zdziczej, dobrze? Bo inaczej będzie koniec naszym zabawom. Bądź naturalnym, uczciwym, zacnym chłopcem, to cię nigdy nie odstąpimy. Nie wiem, co by się ze mną stało, gdybyś postępował tak jak syn pana Ringa. Miał dużo pieniędzy, a nie umiał ich używać: pił, grał, a w końcu uciekł, podobno sfałszował nazwisko ojca i zhańbił się zupełnie.

— Czy myślisz, że byłbym zdolny do takich rzeczy? Bardzo dziękuję.

— Ach mój drogi! Nie myślę tak, ale słyszę od ludzi, że pieniądze są taką pokusą! Czasem chciałabym, żebyś był ubogi, bo wówczas nie martwiłabym się.

— Martwisz się o mnie, Ludko?

— Trochę, gdy cię widzę smutnego lub niezadowolonego, jak to bywa czasami, bo z taką siłą chwytasz się zła, że mam obawę, iż byłoby cię trudno powstrzymać.

Artur szedł w milczeniu przez kilka minut, ona zaś spoglądała na niego, żałując, że nie poskromiła języka, bo oczy miał gniewne, chociaż usta uśmiechały się jeszcze jak gdyby z jej przestróg.

— Czy przez całą drogę do domu będziesz prawić morały? — zapytał nagle.

— Ma się rozumieć, że nie. Czemu?

— Jeżeli masz taki zamiar, to wsiądę do omnibusu, a jeżeli nie, chętnie pójdę z tobą i powiem ci bardzo ciekawą rzecz.

— Nie będę prawić kazania i ogromnie ciekawa jestem nowiny.

— Bardzo dobrze, chodźmy. To tajemnica i jeżeli ci to powiem, musisz mi także wyjawić swoją.

— Nie mam żadnej — odezwała się, lecz nagle umilkła, przypomniawszy sobie jedną.

— Owszem, masz. Nie możesz jej ukryć, więc wyznaj, bo inaczej nic nie powiem.

— Czy twoja tajemnica jest przyjemna?

— I to jak! Dotyczy osób, które znasz, i taka zabawna! Powinnaś ją poznać i od dawna pragnąłem odkryć ją przed tobą. Zacznij.

— Nie powiesz w domu?

— Ani słowa.

— I nie będziesz mnie dręczył potajemnie?

— Nigdy cię nie dręczę.

— Owszem. Wydobywasz wszystko, co chcesz. Nie wiem, jakie masz sposoby, ale doskonały z ciebie zwodziciel.

— Dziękuję! Wystrzelże w końcu.

— A więc zostawiłam dwie powieści u redaktora gazety i obiecał mi odpowiedź w przyszłym tygodniu — szepnęła do ucha swemu powiernikowi.

— Niech żyje panna March! Słynna amerykańska autorka! — wykrzyknął Artur, to podrzucając, to chwytając kapelusz, ku wielkiej uciesze dwóch psów, czterech kotów, pięciu kur i pół tuzina małych Irlandczyków, byli bowiem za miastem.

— Cicho. Powiadam ci, że z tego nic nie będzie, ale nie miałam spokoju, póki nie spróbowałam, i umyślnie milczałam, żeby nikt się nie rozczarował.

— Ależ to nie chybi! Wszakże twoje powieści są szekspirowskie w porównaniu z ramotami91 drukowanymi codziennie. Jak to będzie miło widzieć tę książkę i jacy będziemy dumni z autorki!

Ludce oczy błyszczały z radości, że ktoś w nią wierzy. Zresztą pochwała przyjaciela zawsze milsza od tuzina gazetowych zachwytów.

— Teraz kolej na twoją tajemnicę. Dotrzymaj zobowiązania, Arturze, bo inaczej nigdy nie będę ci wierzyć — rzekła, usiłując stłumić świetne nadzieje, rozbudzone jego słowem zachęty.

— Mogę narobić sobie kłopotu. Ale nie przyrzekałem milczenia, więc powiem, bo dopóty nie mam spokoju, póki się z tobą nie podzielę wszystkim, co dochodzi moich uszu. Otóż... wiem, gdzie jest rękawiczka Małgosi!

— Nic więcej? — odezwała się Ludka z zawiedzioną miną.

Artur skinął głową i mrugnął tajemniczo, mówiąc:

— To wystarczy jak na teraz, sama przyznasz, jak ci powiem, gdzie się znajduje.

— Powiedzże.

Artur pochylił się i szepnął jej trzy słowa do ucha, co wywołało komiczną zmianę. Przystanęła i przez chwilę patrzyła na niego zdziwiona i niezadowolona, potem poszła dalej, pytając ostro:

— Skąd o tym wiesz?

— Widziałem.

— Gdzie?

— W kieszeni.

— Cały ten czas?

— Tak. Czy to nie romantyczne?

— Raczej szkaradne.

— Nie lubiłabyś tego?

— Ma się rozumieć, to śmieszne. Nie pozwoliłabym nigdy. Ale zobaczymy, co powie Małgosia.

— Nie powiesz nikomu? Pamiętaj.

— Nie obiecywałam wcale.

— To się miało rozumieć, zaufałem ci.

— Nie chciałabym powiedzieć nikomu, za nic

1 ... 19 20 21 22 23 24 25 26 27 ... 37
Idź do strony:

Darmowe książki «Małe kobietki - Louisa May Alcott (czytaj online książki za darmo .txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz