Darmowe ebooki » Powieść » Dwa bieguny - Eliza Orzeszkowa (gdzie czytać książki za darmo txt) 📖

Czytasz książkę online - «Dwa bieguny - Eliza Orzeszkowa (gdzie czytać książki za darmo txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Eliza Orzeszkowa



1 ... 18 19 20 21 22 23 24 25 26 ... 31
Idź do strony:
mogącej w lekkości i wesołości iść o lepsze z wietrzykami i szczygłami. Panienki miały nieszpetne buziaczki, chłopcy byli dość zgrabni i przyzwoici, ale nie wyglądali na rój motylów. Pomimo zdrowia, które im z cery i kształtów postaci tryskało, było w nich coś przygasłego, jakieś ślady troski, pracy, czy ja wiem czego? ale co tamowało w nich ruchliwość i szczebiot młodości. Przypomniałem sobie zresztą Zwirkiewicza i pomyślałem, że istotnie młodość jego córki mogła nie być „snem na kwiatach”. Zapewne i tamci ród swój wiedli od figur przenikniętych do szpiku kości ciężkiemi czasami... Patrząc na nich, zaczynałem lepiej rozumieć Sewerynę. Ale bo i dlaczegoż dają się tak przenikać ciężkiemi czasami? Znam przecież takich współcześników ich, którzy są szczęśliwi. Czy naprawdę są szczęśliwi? Czy jestem szczęśliwy? zapytałem siebie i ogromnie śmiać mi się zechciało. Ja i szczęście!... Wszystko to myślałem nie przestając rozmawiać z panem Bohurskim, bo wieloletnia praktyka konwersacyjna dała mi umiejętność prowadzenia takich podwójnych rozmów: z kimś i z samym sobą. Wtem, interlokutor mój, pomiędzy dwoma zdaniami o skłonności objawianej przez własność mniejszą do naśladowania ekonomicznych i innych obyczajów własności większej, zwrócił się do jednej z panienek i bardzo niespodzianie zapytał:

— Panno Malwino! zielone?

Przytem na twarz jego, trochę zanadto surową, wytrysnął uśmiech tak świeży i prawie swawolny, że nagle odmłodził ją o lat dziesięć. Myślałem przedtem, że ma lat około czterdziestu, teraz spostrzegłem, że jest młodzieńcem, tylko z młodością przygaszoną przez jakąś troskę, pracę czy myśl tak uporczywie palącą się w mózgu, że czoło pod nią więdło. Dziewczyna we flanelowym kaftanie i czerwonej tasiemce na szyi bardzo białej, zarumieniła się aż po brzegi włosów, które w świetle padającem z okna tworzyły u wierzchu głowy delikatną złotawą szczoteczkę, sięgnęła za skórzany pasek i wyjąwszy z za niego listek pelargonji czy geranjum, gestem tryumfującym i nie pozbawionym wdzięku ukazała go pytającemu. On także pokazywał jej jakąś gałązkę z kieszonki surduta wyjętą i dość długo patrzył na nią w taki sposób, że każdy zgadłby odrazu, że był to flirt. Więc boski wynalazek ten i tu był znanym? Pan Bohurski flirtował z panną Zwirkiewiczówną za pośrednictwem gry w zielone, zupełnie już niemodnej, ale przekonywałem się coraz więcej, że pojęcie o tych ludziach koniecznie trzeba oddzielić od pojęcia mody. Mniejsza o modę! Uczyniło to na mnie dobre wrażenie, bo w gruncie rzeczy moja antypatja dla pana Bohurskiego miała źródło w jego zbliżonym i zapewne poufałym stosunku do Seweryny. Nie podejrzewałem ją o nic, niepodobna było podejrzewać ją o cokolwiek w tym kierunku, ale ten przyjaciel brata, ten wspólnik zajęć i dążeń, którego nawet nazwiska nie można było przekręcić bez obudzenia w niej gniewu lub żalu, instynktowo mię irytował. Z przyjemnością więc spostrzegłem, że chmurne jego oczy rozjaśniły się, gdy patrzył na pannę Zwirkiewiczównę, że grał z nią w zielone i że widocznie wzruszały go wdzięki czy przymioty panienki z czerwoną tasiemką na szyi i złotawą szczoteczką niezupełnie starannie uczesanych włosów u wierzchu głowy. Szczęść Boże! Takie umieszczenie sentymentów, gdy mógł doświadczać silnej pokusy umieszczenia ich gdzieindziej, było zupełnie odpowiedniem jego pochodzeniu i stanowisku w świecie. Pomimo pewnej egzaltacji w myślach i niekiedy w mowie, musiał być bardzo rozsądnym skoro zrozumiał, że, bądź co bądź, zbyt wielka odległość dzieliła syna kochanej niani z krasowiecką kasztelanką. Ale moda jest rzeczą równie względną jak wszystkie inne. Tu „zielone” było widać modnem, bo jakby na dane hasło, druga panienka i obaj praktykanci zaczęli też pokazywać sobie nawzajem listki i gałązki, przyczem zapanowało trochę rozmów i śmiechów, przez moją obecność zapewne krępowanych i przyciszonych. Kochana niania poweselała także i do małych sprzeczek młodzieży mieszać się zaczęła w sposób niezmiernie poufały i dobroduszny. Z szerokim uśmiechem na wielkiej twarzy zwróciła się też ku mnie i z tak silnym akcentem prowincjonalnym, że trudno było zdecydować odrazu czy mówi albo śpiewa, zaczęła opowiadać, że znała mego ojca, kiedy raz, przed niewiadomo ilu już laty odwiedzał w Krasowcach pana Romualda Zdrojowskiego.

— Sewerki jeszcze wtedy na świecie nie było, a ja nieboszczyka Adasia karmiłam, bo on i Władek byli mlecznymi braćmi, dlatego może i kochali się potem jak bracia. Pan Romuald Władka razem z Adasiem do szkół i do uniwersytetu posyłał i ot, niech mu światłość wiekuista świeci, wykierował go na człowieka, który może i przyda się na co dobrego na świecie!

Z pustym półmiskiem około syna przechodząc, pogłaskała go po włosach, a on jej rękę z ciemnej czupryny zdjął i pocałował. Czy istotnie nie zażenowała go wzmianka o tem, że życie zawdzięczał mamce Zdrojowskiego, a wychowanie łasce jego ojca, czy tylko tak dobrze nad sobą panował, że tego niczem nie okazał. Bo można mieć wyobrażenia demokratyczne, poniekąd nawet bardzo słuszne, o równości ludzkiej, zawsze jednak z trudnością wierzyłem, aby wytykanie takich rzeczy przez dobroduszne mamy, w przytomności szczególniej osób obcych, mogło nie sprawiać komukolwiek grubej nawet nieprzyjemności.

Wogóle, nie byłem zupełnie pewnym czy śnię czy czuwam i ogarniało mię coraz więcej to uczucie obcości, prawie niezgody głębokiej z otoczeniem, którego już wobec surowej i melancholijnej natury stron tych doświadczyłem. Wszystkiemu, co widziałem i słyszałem, nie potrafiłbym uczynić żadnego poważnego zarzutu. Nakrycie stołu i menu obiadowe były bardzo skromne, ale nie raziły niczem wzroku ani smaku; nie byłem zaś aż takim gastronomem, aby mię trzy dania, zupełnie zresztą przyzwoite, jakiekolwiek niezadowolenie sprawiać mogły. Twarze, stół otaczające, mógłbym nazwać prędzej ładnemi niż szpetnemi, a niektóre z nich, jak np. kochanej niani i p. Bohurskiego, niezwykłością wyrazu interesowały nawet mój zmysł obserwacyjny w rozmowach, których byłem uczestnikiem lub słuchaczem, nie było także najmniejszych złych uczuć, ani rażących pojęć, ani nawet wyrażeń przeciwnych gramatyce, albo dobremu smakowi. Żadnego więc poważnego zarzutu nie mogłem tu uczynić rzeczom, ani ludziom, owszem, znalazłbym raczej pośród nich kilka rysów sympatycznych — tylko wszystko to było dla mnie takie obce, tak od całokształtu życia mego oddalone, że wpadałem z kolei w stany zadziwienia, zażenowania i poczucia swojej całkowitej od tego otoczenia odrębności. Gdybym zaś chciał znaleźć dla tego otoczenia wyraz najlepiej je określający, nie powiedziałbym, że jest ono szpetnem albo złem, albo głupiem, tylko powiedziałbym, że — jest dzikiem. Jeden wszakże w niem szczegół wydawał się podobnym do mnie przybyszem z dalekiego świata, mianowicie: zalatująca mię niekiedy od samego początku obiadu leciuchna woń heljotropu. Byłem niezmiernie wrażliwym na zapachy, a ten więcej od wielu innych lubiłem, więc ilekroć go tu uczułem, doświadczałem wrażenia powiewu ze stron rodzinnych. Nie zdawałem zrazu sobie sprawy, zkąd ten zapach pochodzi, aż spostrzegłem, że wydawała go gałązka z nikłym kwiatkiem, z wazonu zapewne zerwana i przypięta do stanika pani Brożkowej. Przedtem nie było jej tam najpewniej, została więc przypiętą z mego powodu i była to, zdaje się, jedyna fatyga, którą przybycie moje tutaj sprowadziło. Gałązkę tę można byłoby zadedykować: wygnanka wygnańcowi! Ach, tak! Było nas tu tylko dwoje! Z sympatją spojrzałem na swoją sąsiadkę przy stole i zaraz spostrzegłem, że spojrzenie moje trafiło nie w porę, to jest w chwili, kiedy twarz ta, niegdyś niewątpliwie piękna, zapomniała o robieniu swojej toalety. Nie biorąc, naturalnie udziału, w mojej rozmowie z panem Bohurskim o rozmaitych moralnych i materjalnych kulturach, ani tem bardziej w tych, które wznieciła gra w zielone, pani Leontyna wpadła w zamyślenie tak głębokie, że rysy jej ułożyły się nie według jej, ale według własnej woli. Wyglądała teraz tak kwaśno i gorzko, jakby tylko co cytrynę ze skórą połknęła; piękne jeszcze usta zakreśliły linję zupełnie krzywą i na podbródku pogłębiły się dołki palcem czasu wydrążone. Była w tej chwili doskonałem upostaciowaniem goryczy i kwasu, co tworzyło z gałązką heljotropu sprzeczność prawdziwie bolesną.

 

Kiedy u końca obiadu nalewałem wodę do szklanki drugiej mojej sąsiadki, z pod zwolna podnoszących się powiek i długich rzęs utkwiło we mnie jej spojrzenie tak długie i pełne zapytań, takim blaskiem przeniknięte i razem takie strwożone i do dna smutne, że uczułem zawrót głowy i w serce mi uderzyła taka fala czułości, która przez oczy wytrysnąć i ją całą oblać musiała. Rozkwitła też w niej małem ożywieniem i właściwą sobie cichą wesołością, z którą zaproponowała mi obejrzenie obrazów, staroświeckich sprzętów i wogóle całego domu.

— Nic tu nie ma bardzo szczególnego, ale wiem, że jesteś, kuzynie, amatorem rzeczy dawnych, a tu wszystko jest dawne...

Miała słuszność; aż nadto wszystko było tu dawne. Od samego przybycia wahałem się, czy te trzy pokoje, które odgrywały rolę bawialnych, nazywać wypada salonami albo izbami. Posadzki piękne, obicia niegdyś kosztowne, ramy u obrazów z grubem, pobladłem złoceniem, tu i owdzie jakiś świecznik, ekran, serwantka, posiadające wysoką cenę starożytniczą i artystyczną z jednej strony, a z drugiej kanapy jak pół świata szerokie, krzesła z takiemi poręczami, które gwałtem robią z ludzi wyprostowane tyki, nawet firanki u okien z grubego muślinu, obicie na meblach wypłowiałe, całe, słowem, umeblowanie z epoki wniknięcia do Polski pierwszych brzasków cywilizacji. Nic miękkiego, ani wypieszczonego, nic coby świadczyło o guście wybrednym, albo zamiłowaniu w wygodzie i wesołości. Całość nie była brzydką, owszem, miała charakter bogactwa przyćmionego smutkiem i powagą, w które grupy roślin u okien ustawione rzucały jedyne nuty świeżości i ozdobności. Byłem istotnie amatorem takich zbiorów i umeblowań, ale tylko w muzeach, lub w domach zakonserwowanych na pamiątkę wielkich ludzi, którzy mieszkali w nich przed wiekami. Ale dla życia codziennego i towarzyskiego miałem pod tym względem wymagania wcale inne i zupełnie absolutne. Bo trzeba to sobie powiedzieć, że sprzęt jest bagatelą tylko napozór, a w gruncie rzeczy odgrywa rolę nader ważną, mniejsza już, że w fizycznem, ale w psychicznem życiu naszem. Poprostu nie pojmuję, jakim sposobem przodkowie nasi mogli marzyć i kochać się na takich krzesłach i kanapach.

Ich rozmiary i kształty nie pozwalają fizycznej istocie człowieka wiernie wtórować poruszeniom ducha; mnie zaś niepodobna było czuć się zupełnie samym sobą, jeżeli każdemu odcieniowi mojego psychicznego usposobienia towarzyszyć nie mogła odpowiednia pozycja ciała: zamyślona, rozmarzona, leniwa, niedbała i t. p. I nie dlatego wcale, abym te pozycje przybierał umyślnie, ale razem z odpowiedniemi usposobieniami psychicznemi czyniły się one same, znakomicie dopomagając rozwijaniu się tych usposobień. Zupełnie pewny jestem, że gdyby Herkules, zamiast siadywać u nóg Omfalji, musiał obok niej sterczeć na staroświeckiem krześle, historja nie posiadałaby olbrzyma przędzącego kądziel.

Jednak Seweryna nie miała na tych krzesłach pozoru sterczącego, owszem, był to zapewne skutek harmonji jej usposobień ze wszystkiem co ją otaczało, ale ta delikatna kibić, w fałdach czarnej sukni, na tle wysokiej i prostej poręczy, z małą jej rzeźbą nad wysoką koroną warkocza, przypominała coś z poetycznych podań o kasztelankach dawnych, cichych i słodkich, a przecież tak niedostępnych jak wszystko, co jaśnieje na wysokościach. Była to ta sama historja, co z ubraniem, w którem Idalka wyglądała na zmokłą kurę, a ona na zajmujący portret damy z innej epoki. Cała zagadka podobnych różnic w tem zapewne, aby akcesorja na obrazie były zgodne z jego treścią i postacie z tłem. Ona tutaj była więcej jeszcze malowniczą i zajmującą, niż na tle naszego wielkomiejskiego życia. Przez czas rozłączenia naszego zaszły w niej zmiany drobne, lecz które natychmiast spostrzegłem: trochę przychudła i cera jej stała się jeszcze bielszą. Była teraz, bez żadnej poetycznej przenośni, ale ściśle mówiąc, tak białą jak płatek lilji, co przy owalnym zarysie twarzy i oczach, od przychudnięcia powiększonych, nadawało jej cechę wielkiej delikatności. Miała przytem w sposobie mówienia i patrzenia urok nowy, właściwy istotom, które znajdują się pod wpływem wzruszenia zwalczanego, lecz nieprzepartego. Coś w niej było chwiejnego i zamyślonego, coś, co przez uśmiech, spojrzenie, rumieniec wybuchało zatrwożeniem dla mnie niepojętem, albo uszczęśliwieniem, które na czas jakiś obojgu nam przywracało dawną poufałość przyjacielską i wesołą. Poufale i wesoło obejrzeliśmy kilka obrazów dość godnych uwagi, parę prześlicznych świeczników, serwantkę okrytą bronzami, któreby mogły sprawić rozkosz najwybredniejszemu starożytnikowi, aż stanęliśmy w sali jadalnej przed najpiękniejszym bufetem, jaki kiedykolwiek widzieć mi się zdarzyło. Kiedy strukturę i rzeźby jego z wielką przyjemnością oglądałem, pomiędzy Seweryną a panią Brożkową, która nam w tej przechadzce po domu towarzyszyła, zawiązała się znowu mała sprzeczka, zrazu tylko mimiczna. Humor cioci Leontynki po obiedzie poprawił się znacznie i dopomagała siostrzenicy w poznajomianiu gościa z osobliwościami domu, czyniąc nad niemi obserwacje bardzo przyjemne, chociaż płytkie. Zauważyłem w myśli, że szczegóły jej toalety duchowej musiały być niegdyś wcale ładnie dobrane, lecz w samotności przywiędły tak jak i wdzięki. Teraz przed bufetem oczyma wskazywała Sewerynie jego zamek przepysznie oprawny w bronz i rzeźby, na co Seweryna odpowiedziała przeczącem wstrząśnieniem głowy. Więc zaczęła szeptać jej coś do ucha, wywołując przez to tylko powtórzone zaprzeczenia i kilka cichych słów z żartobliwym uśmiechem wyszeptanych. Uczyniwszy na palcach kroków parę, stanąłem za temi paniami w pozie podsłuchującej, z przychylnem ku nich uchem, a kiedy obejrzały się i zaśmiały, z powagą rzekłem:

— Drugi to już raz spostrzegam wśród rodziny mojej różnicę zdań czy chęci i w interesie zgody familijnej żądam wtajemniczenia mię w treść tych sporów...

— Owszem — zawołała Seweryna — bądź sędzią naszym, kuzynie! Ciocia doradzała mi, abym z powodu twego przybycia urządziła wielką wystawę...

Domyśliłem się odrazu o co chodzi.

— Tych wspaniałych zastaw stołowych, których sława uszu moich doszła — dokończyłem.

— Tak, i jeszcze starego lokaja-emeryta.

Mówiła to w sposób tak zabawny, że nie mogłem powstrzymać się od śmiechu i ciocia Leontynka zaśmiała się także.

— Tak się robi wszędzie — broniła się jeszcze zażenowana.

Myślałem, że doskonale rozumiem dlaczego ona zrobić tak, jak się robi wszędzie, nie chciała. Duma, nie pozwalająca na zachwycanie konkurentów blaskiem metalów i malowanej gliny, szczerość, nie chcąca pokazywać lokaja-emeryta, tam, gdzie zazwyczaj żadnego nie bywało. Ale przekonałem się zaraz, że nie były to jedyne jej pobudki, bo prowadząc mię do bocznego pokoju, w którym zobaczyć miałem jakieś ciekawe biórko, powiedziała, że cenne przedmioty, znajdujące się w Krasowcach i przeważnie przez ojca jej, namiętnego ich lubownika, zgromadzone, sprawiają jej duży kłopot. Wartość ich

1 ... 18 19 20 21 22 23 24 25 26 ... 31
Idź do strony:

Darmowe książki «Dwa bieguny - Eliza Orzeszkowa (gdzie czytać książki za darmo txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz