Król Maciuś Pierwszy - Janusz Korczak (biblioteka publiczna online txt) 📖
Pięknie by było zostać królem — móc jednym rozkazem zapewnić karuzelę i czekoladę dla siebie — i dla wszystkich dzieci w kraju! Takie marzenia z własnego dzieciństwa przypomina sobie wielki pedagog, „Stary Doktór” Janusz Korczak — i zasiada do pisania książki.
Mały Maciuś prędko jednak odkrywa, jak trudno być prawdziwym reformatorem, jak łatwo dobre chęci mogą obrócić się przeciwko nam, jeśli mamy tyle władzy. Królów obowiązuje surowa etykieta, dlatego Maciuś ucieka na wojnę w przebraniu zwykłego chłopca. A potem zdobywa przyjaźń króla ludożerców i jego dzielnej córki Klu-Klu. Razem walczą pod zielonym sztandarem o prawa dzieci, to jednak nie podoba się białym królom. Zorganizowany przez Maciusia dziecięcy parlament uchwala niezwykłe prawa.
A kiedy jest się władcą, trzeba się stale mieć na baczności przed intrygami.
- Autor: Janusz Korczak
- Epoka: Dwudziestolecie międzywojenne
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Król Maciuś Pierwszy - Janusz Korczak (biblioteka publiczna online txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Janusz Korczak
Więc dobrze. Teraz podzielili się na dwie partie. Ci napadają, ci się bronią. Hałas taki, aż lokaje wybiegli zobaczyć, co się dzieje. Ale zauważyli króla, więc tylko się zdziwili, nic nie powiedzieli i odeszli.
Nikt nie poznałby króla, gdyby go nie znał. Tak samo był cały zaśnieżony, bo się parę razy przewrócił i niejedną kulę dostał w plecy, w głowę i w ucho. Bronił się zajadle.
— Słuchajcie — krzyknął nagle. — Umówmy się tak, że kto zostanie uderzony kulą, ten będzie się liczył, że zabity, i już w bitwie udziału brać nie może. Wtedy będziemy wiedzieli przynajmniej, kto wygrał.
To nie było dobrze, bo za prędko wszyscy byli zabici. Więc wymówili, że kto trzy razy dostanie kulą, będzie zabity. Co prawda, niektórzy oszukiwali — i nawet trzy razy uderzeni — dalej się bili. Ale już było lepiej. Mniej było hałasu, lepiej lepili kule i uważniej celowali. Potem zmienili tak, że zabity był, kto się przewrócił.
Śliczna — prześliczna była zabawa.
Potem ulepili ze śniegu ogromnego bałwana, dali mu do trzymania miotłę, zrobili mu oczy z węgla i nos z marchwi. Raz wraz wbiegał Maciuś do królewskiej kuchni.
— Panie kucharzu, proszę o dwa węgielki.
— Panie kucharzu, proszę o marchew na nos dla bałwana ze śniegu.
Kucharz był zły, bo za Maciusiem wpadali wszyscy chłopcy, a że w kuchni było gorąco, więc śnieg topniał i brudziła się podłoga.
— Dwadzieścia osiem lat jestem królewskim kucharzem, ale takiego chlewa w mojej kuchni jeszcze nie pamiętam — mruczał kucharz i gniewnie poganiał kuchcików, żeby wycierali podłogę.
— Szkoda, że w kraju Bum-Druma nie ma śniegu — pomyślał Maciuś. — Nauczyłbym dzieci murzyńskie lepić bałwany.
Kiedy już bałwan był gotów, Felek zaproponował jazdę sankami. Były cztery małe saneczki dla dzieci królewskich i cztery kuce. Zaprzężono kuce.
— Sami będziemy powozili — powiedział Maciuś do stajennych. — Będziemy się ścigać naokoło parku: kto pierwszy pięć razy objedzie cały park.
— Dobrze — zgodzili się chłopcy.
I już Maciuś siadał do sanek, gdy nagle zobaczył prezesa ministrów, który szedł szybko w ich stronę.
— Pewnie po mnie — posmutniał i westchnął Maciuś.
I tak było naprawdę.
— Przepraszam, stokrotnie przepraszam waszą królewską mość. Jest mi niezmiernie przykro, że muszę przerwać zabawę waszej królewskiej mości.
— No trudno. Bawcie się beze mnie — powiedział Maciuś do chłopców. — Więc co się takiego stało?
— Przyjechał nasz najważniejszy szpieg zagraniczny — szeptem powiedział minister. — Ten szpieg przywiózł takie nowiny, których nie mógł pisać, bo się bał, że jego list może wpaść w czyjeś ręce. Musimy się zaraz naradzić, bo on za trzy godziny jedzie za granicę.
Akurat pierwsze sanki przewróciły się, bo kuc dawno już nie był zaprzęgany i zły taki, zamiast naprzód, w bok skoczył. Ze smutkiem spojrzał Maciuś, jak chłopcy, śmiejąc się, podnosili się ze śniegu i ustawiać zaczęli sanki. Ale co robić. Poszedł.
Ciekaw był Maciuś zobaczyć prawdziwego szpiega, bo do tej pory tylko słyszał o nich.
Maciuś myślał, że wprowadzą jakiegoś chłopaka bosego albo dziada z workiem na plecach, a tymczasem zobaczył bardzo eleganckiego pana, że w pierwszej chwili nawet myślał, że to minister rolnictwa, którego mniej znał, bo minister gospodarował na wsi i rzadko przyjeżdżał na posiedzenia.
— Jestem szefem szpiegów u pierwszego króla zagranicznego — powiedział elegancki pan — przyjechałem uprzedzić waszą królewską mość, że syn tego króla skończył wczoraj budowę fortecy. Ale to jeszcze nie najgorsze. On w wielkiej tajemnicy zbudował w lesie przed rokiem wielką fabrykę pocisków i jest zupełnie gotów do wojny. On ma sześć razy więcej prochu niż my.
— A to łotr — krzyknął Maciuś — ja w lasach budowałem domy dla dzieci, żeby mogły na lato wyjechać na wieś. A on robił w lesie kule i armaty, żeby napaść na moje państwo i zniszczyć, co ja zbuduję.
— Zaraz, to jeszcze nie wszystko — ciągnął dalej szef szpiegów swoim miłym cichym głosem. On chciał zrobić jeszcze coś gorszego. Wiedząc, że wasza królewska mość wyśle do zagranicznych królów zaproszenie na uroczystość otwarcia sejmu, przekupił naszego sekretarza, i ten zamiast zaproszenia miał wysłać sfałszowane wypowiedzenie wojny.
— Ach, to łotr. Ja od razu wtedy widziałem, kiedy byłem u nich w gościach, że on mnie nie cierpi.
— Jeszcze nie skończyłem. O, on jest bardzo mądry, ten syn starego króla. Gdyby sekretarzowi nie udało się tu zamienić listów, były przygotowane takie same dwa papiery ze sfałszowanym podpisem Maciusia króla na dworach smutnego króla i przyjaciela żółtych królów. A teraz wasza królewska mość pozwoli mi stanąć w jego obronie.
— A jakże pan może bronić takiego wiarołomnego zbója?
— To trudno: on dba o swój kraj tak, jak my dbamy o nasz kraj. My chcemy być pierwsi i oni chcą. Gniewać się nie ma potrzeby, trzeba tylko pilnować się i wszystkiemu w porę zaradzić.
— Więc co ja mam robić?
— Wasza królewska mość podpisze zaraz zaproszenia do zagranicznych królów i ja te listy w tajemnicy zabiorę. Jutro na posiedzeniu będziecie radzili, jak i kiedy zaprosić zagranicznych królów, niby że listy jeszcze nie wysłane. Sekretarzowi trzeba pozwolić zmienić te listy i dopiero w ostatniej chwili je otworzyć — i wtedy go aresztować.
— No dobrze, ale co będzie z fortecą i tą fabryką armat?
— Ach głupstwo — uśmiechnął się szef szpiegów. — Fortecę i fabrykę wysadzi się w powietrze. Właśnie przyjechałem w tej sprawie do waszej królewskiej mości, żeby otrzymać pozwolenie.
Maciuś zbladł.
— Jakże to? Przecież nie ma wojny. Co innego podczas wojny wysadzać w powietrze nieprzyjacielskie prochownie. Ale tak: niby zapraszać z wizytą do siebie, niby nic nie wiedzieć, co on robi, i wyrządzać mu taką szkodę.
— Ja rozumiem — mówił dalej szef szpiegów — wasza królewska mość myśli, że to jest nieszlachetne, nieładne. Jeżeli wasza królewska mość nie pozwoli, ja tego nie zrobię. Ale nie będzie dobrze: on ma sześć razy więcej prochu niż my.
Maciuś chodził po gabinecie strasznie zdenerwowany.
— A jakże pan to zrobi? — zapytał się Maciuś.
— Pomocnik głównego inżyniera tej fabryki jest przez nas przekupiony. On wie dokładnie, gdzie co jest. Tam jest jeden nieduży budynek na skład desek. O tym nikt nie będzie wiedział. Tam leży dużo wiórów, wióry się zapalą, wybuchnie pożar.
— No to go zgaszą.
— Nie zgaszą pożaru — uśmiechnął się szef szpiegów i przymrużył oczy. — Bo tak się dziwnie stanie, że akurat pęknie główna rura wodociągowa i w całej fabryce nie będzie ani kropli wody. Wasza królewska mość będzie spokojny.
— A robotnicy czy zginą? — zapytał znów Maciuś.
— Pożary zwykle wybuchają w nocy, więc dużo robotników nie zginie. A w razie wojny zginęłoby ludzi sto, tysiąc razy więcej.
— Wiem, wiem — powiedział Maciuś.
— Wasza królewska mości, musimy tak zrobić — wtrącił nieśmiało prezes ministrów.
— Ja wiem, że musimy — z gniewem powiedział Maciuś. — Więc po co mnie pytacie się, czy pozwalam.
— Nam nie wolno inaczej.
— Musimy, nie wolno. Więc proszę fabrykę spalić, ale fortecy tymczasem nie ruszać.
Maciuś szybko podpisał zaproszenia na otwarcie parlamentu do trzech zagranicznych królów i poszedł do swego pokoju.
Usiadł Maciuś przy oknie i — patrzał143, jak Stasio, Felek i wszyscy chłopcy wesoło wozili się sankami. Oparł ciężko głowę na rękach i pomyślał:
— Teraz rozumiem, dlaczego smutny król tak smutnie gra na skrzypcach. I rozumiem, dlaczego on wtedy nie chciał, a musiał ze mną prowadzić wojnę.
Kiedy miało się odbyć ostatnie posiedzenie, na którym podpisane już zaproszenia będą włożone do kopert i zapieczętowane królewską pieczęcią — Maciuś niecierpliwie czekał na sekretarza stanu, żeby widzieć, jak on będzie kładł do kopert sfałszowane wypowiedzenie wojny, zamiast zaproszenia do stolicy Maciusia na otwarcie parlamentów. Zdziwiło go bardzo, że sekretarz nie przyszedł, tylko jego pomocnik.
— Więc domy będą gotowe? — zapytał się Maciuś.
— Z pewnością będą gotowe.
— Doskonale.
Więc zrobi się tak. Uroczystości trwać będą tydzień. Pierwszego dnia — nabożeństwo, przegląd wojsk, obiad galowy i wielkie przedstawienie w teatrze.
Drugiego dnia — otwarcie sejmu dorosłych. Trzeciego dnia otwarcie sejmu dla dzieci. Czwartego dnia — otwarcie ogrodu zoologicznego. Piątego dnia wielki pochód dzieci, które wyjeżdżają na wieś na całe lato do domów, które dla nich w lasach swoich zbudował Maciuś.
Szóstego dnia — wielki bal pożegnalny dla zagranicznych królów. A siódmego dnia wyjazd wszystkich gości.
Maciuś dodał jeszcze do programu czwartego dnia odsłonięcie pomnika dzielnego pilota, który zginął w ostatniej jego podróży — i wielką zabawę dla czarnych królów.
Na wszystkich zabawach będą obecni posłowie obu sejmów, i Felek-minister siedzieć będzie po lewej stronie Maciusia, a prezes ministrów po prawej. To znaczy, że minister dorosłych i minister dzieci są zupełnie równi wobec króla; i do Felka wszyscy tak samo zwracać się będą:
— Panie ministrze.
Kiedy już wszystko uradzono, Maciuś podpisał zaproszenia do zagranicznych królów: do białych na białym papierze, do żółtych — na żółtym, i do czarnych — na czarnym papierze. Do białych królów zaproszenia napisane były czarnym atramentem, do żółtych — czerwonym, a do czarnych królów zaproszenia napisane były złotym atramentem. Zaproszenia do czarnych królów miał zawieźć Bum-Drum, do żółtych królów zaproszenia miały być posłane przez ich przyjaciela — białego króla. Ale z góry umówione było, że biały król zatrzyma te zaproszenia u siebie i nie pośle. Wtedy żółci królowie obrażą się na Maciusia i będą się przyjaźnili z tamtym.
Mistrz ceremonii przyniósł skrzynkę z królewską pieczęcią. Zaproszenia po kolei wkładano do kopert i pomocnik sekretarza stanu pieczętował je czerwonym i zielonym lakiem.
Maciuś patrzał144 uważnie. Dawniej śmieszyła go ta cała ceremonia pieczętowania listów, uważał ją za niepotrzebną i złościł się, że trwa tak długo. A teraz już rozumiał, że to jest ważne.
Już były zapieczętowane wszystkie listy, oprócz ostatnich trzech. Ministrom znudziła się też ta ceremonia, zapalili cygara i rozmawiali sobie po cichu, chociaż regulamin zabraniał rozmawiać podczas pieczętowania listów królewską pieczęcią. Oni nie wiedzieli, co będzie. Wiedział wszystko tylko Maciuś, prezes ministrów i minister sprawiedliwości. Potem nawet bardzo się obraził minister spraw zagranicznych, że jemu nic nie powiedzieli.
Pomocnik sekretarza stanu zbladł, ale ręce mu ani trochę nie drżały. I kiedy miał włożyć zaproszenie do białych królów, nagle zaczął kasłać. Niby że nie może znaleźć chustki do nosa, zaczął szukać w kieszeniach. I tak zręcznie wyjął z kieszeni razem z chustką takie same arkusze, a tamte schował, że zauważyć mogli tylko ci, którzy o wszystkim wiedzieli.
— Przepraszam waszą królewską mość — powiedział pokornie — ale w moim gabinecie jest wybita szyba i tak się zaziębiłem.
— O, nie szkodzi — powiedział Maciuś — nawet to moja wina, bo tę szybę ja wybiłem, kiedy bawiliśmy się kulami śniegowymi.
Ale on taki kontent, że mu się dobrze udało. A tu nagle minister sprawiedliwości mówi:
— Panowie ministrowie, proszę o uwagę. Odłóżcie panowie cygara.
Zaraz się domyślili, że coś się stało. A minister sprawiedliwości włożył na nos okulary i zwraca się do pomocnika sekretarza stanu.
— Aresztuję pana w imieniu prawa, jako szpiega i zdrajcę. Zgodnie z paragrafem 174 będzie pan powieszony.
A temu oczy wyszły na wierzch, jak gały, zaczął wycierać pot z czoła, ale udaje jeszcze spokojnego.
— Panie ministrze, ja nic nie wiem, ja nic nie rozumiem. Jestem chory, mam kaszel. Bo szybę wybili w moim gabinecie. Muszę iść do domu, położyć się do łóżka.
— Nie, bratku, nie uciekniesz mi. Już ciebie w więzieniu wyleczą.
Wchodzi pięciu więziennych stróżów i zakładają mu łańcuchy na ręce i nogi.
— Co się stało? — pytają zdumieni ministrowie.
— Zaraz panowie zobaczycie. Proszę, niech wasza królewska mość złamie pieczęcie tych listów.
Maciuś otworzył koperty i pokazał papiery fałszowane.
Tam było napisane:
„Teraz, kiedy wszyscy dzicy królowie są moimi przyjaciółmi, nie dbam o was wcale. Pobiłem was raz, pobiję drugi raz. I wtedy będziecie się mnie słuchali. Wypowiadam wam wojnę”.
A piąty stróż więzienny wyjmuje z kieszeni pomocnika sekretarza zgniecione razem z chustką do nosa zaproszenia do białych królów.
Okutemu w kajdany kazano podpisać protokół, że to wszystko prawda. Wezwano telefonicznie sekretarza stanu, który przestraszony zaraz przyjechał.
— Ach to łajdak — krzyczał. Ja chciałem przyjść sam, a on tak mnie prosił, że chce mnie zastąpić; kupił mi bilet do cyrku, że w cyrku tak ładnie przedstawiają. I ja głupi mu wierzyłem.
Zaraz przyjechało pięciu generałów na sąd.
— Niech oskarżony mówi prawdę, to może mu pomóc. A jak będzie kręcił, wszystko przepadło.
— Będę mówił prawdę.
— Od jak dawna oskarżony był szpiegiem?
— Od trzech miesięcy.
— Dlaczego oskarżony został szpiegiem?
— Bo przegrałem dużo pieniędzy w karty i nie miałem zapłacić. A długi karciane trzeba płacić w ciągu dwudziestu czterech godzin. Więc wziąłem rządowe pieniądze.
— Ukradł pan.
— Ja myślałem, że będę mógł oddać, że się odegram.
— No i co?
— Znów grałem w karty, żeby się odegrać, i jeszcze więcej przegrałem.
— Kiedy to było?
— Jakieś pół roku temu.
— I co było potem?
— Potem ciągle się
Uwagi (0)