Darmowe ebooki » Powieść » Życie Henryka Brulard - Stendhal (książka czytaj online txt) 📖

Czytasz książkę online - «Życie Henryka Brulard - Stendhal (książka czytaj online txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Stendhal



1 ... 17 18 19 20 21 22 23 24 25 ... 43
Idź do strony:
się w Rzymie w Braccio Nuovo, że to była głowa Musy, lekarza Augusta). Rysunek mój był czysty, zimny, bez żadnej wartości, jak rysunek młodego uczniaka.

Rodzina moja, która przy wszystkich frazesach o pięknie wsi i pięknych krajobrazach nie miała najmniejszego poczucia sztuki i nie posiadała ani jednego znośnego sztychu w domu, uznała, że jestem bardzo tęgi w rysunku. Pan Le Roy żył jeszcze i malował pejzaże gwaszem (gęsty kolor) mniej licho niż resztę.

Uzyskałem tyle, że pozwolono mi rzucić ołówek i zacząć malować gwaszem.

Pan Le Roy zrobił widok mostu Vence, między Bouisserate a Saint-Robert. Przechodziłem ten most dość często, udając się do Saint-Vincent: uważałem, że ten rysunek, zwłaszcza góra, są bardzo podobne, doznałem olśnienia. Zatem przede wszystkim i nade wszystko trzeba, aby rysunek podobny był do natury!

Nie było już mowy o doskonale równoległych kreskach. Po tym pięknym odkryciu robiłem szybkie postępy.

Biedny pan Le Roy niebawem umarł, żałowałem go. Mimo to byłem wówczas jeszcze niewolnikiem, a wszyscy młodzi ludzie chodzili do pana Villonne, rysownika wzorów na materię, wypędzonego z Wyzwolonej Gminy przez wojnę i gilotynę. Wyzwolona Gmina to było nowe miano dawane Lyonowi od czasu jego zdobycia.

Zwierzyłem ojcu (ale przypadkiem, bez specjalnej myśli) moją pasję do gwaszów i kupiłem od pani Le Roy, za trzykrotną ich wartość, wiele gwaszów jej męża.

Bardzo pragnąłem dwóch tomów Powiastek La Fontaine’a z rycinami bardzo delikatnie wykonanymi, ale bardzo niedwuznacznymi.

„To ohyda — rzekła pani Le Roy ze swymi ładnymi, obłudnymi oczami subretki — ale to są arcydzieła”.

Przekonałem się, że nie zdołam przemycić kupna Powiastek La Fontaine’a w kupnie gwaszów. Otworzono Szkołę Centralną, nie myślałem już o gwaszach, ale odkrycie zostało mi: trzeba naśladować naturę; i to sprawiło może, że moje wielkie głowy, skopiowane z tych lichych rysunków, nie były tak okropne, jak mogły być. Przypominam sobie Oburzonego Żołnierza w Wypędzeniu Heliodora Rafaela; nie mogę spojrzeć na oryginał w Watykanie, aby sobie nie przypomnieć mojej kopii; technika ołówka, zupełnie dowolna, nawet fałszywa, widniała zwłaszcza w smoku sterczącym na kasku.

Kiedy który z nas zrobił coś znośnie, pan Jay siadał na miejscu ucznia, poprawiał trochę głowę i rezonował z emfazą, ale ostatecznie rezonował; wreszcie podpisywał głowę z tyłu, rodzaj ne varietur, aby ją można było z końcem roku przedstawić do konkursu. Rozpalał nas, ale nie miał najlżejszego poczucia piękna. Zrobił w życiu tylko jeden niegodziwy obraz, Wolność skopiowaną z własnej żony, krótką, przysadkowatą, bez linii. Aby ją uczynić lżejszą, zawalił pierwszy plan grobowcem, za którym Wolność była schowana po kolana.

Przyszedł koniec roku, egzaminy w obecności komitetu i, zdaje mi się, jednego członka Departamentu.

Zdobyłem jedynie nędzną promocję, i to jeszcze, jak sądzę, dano mi ją, aby zrobić przyjemność panu Gagnon, głowie komitetu, i panu Dausse, drugiemu członkowi komitetu, przyjacielowi pana Gagnon.

Dziadek czuł się upokorzony, powiedział mi to z doskonałą grzecznością i miarą. Jego wymówka tak prosta zrobiła na mnie silne wrażenie. Dodał, śmiejąc się: „Umiałeś nam tylko pokazać swój tłusty zadek”.

Tę mało interesującą pozycję zauważono przy tablicy w sali matematycznej.

Była to tablica mająca sześć stóp na cztery, wsparta na wysokości pięciu stóp na silnej ramie; wchodziło się po trzech stopniach.

Pan Dupuy kazał nam udowodnić twierdzenie, na przykład kwadrat przeciwprostokątni, lub też to zagadnienie: coś kosztuje 7 funtów 4 su 3 denary łokieć; robotnik zrobił dwa łokcie, pięć stóp, trzy cale. Ile mu się należy?

W ciągu roku pan Dupuy zawsze wołał do tablicy panów de Monval, którzy byli szlachcicami, pana de Pina, szlachcica i wstecznika, panów Anglès, de Renneville, szlachcica; mnie nigdy albo jeden raz.

Młodszy Monval, zakazana gęba, ale dobry matematyk (określenie szkolne), zginął zamordowany przez rozbójników w Kalabrii około 1806, zdaje mi się. Starszy, mimo dobrych stosunków z Pawłem Ludwikiem Courier, stał się wstrętnym starym „reakiem”. Został pułkownikiem, zrujnował w szpetny sposób pewną wielką damę z Neapolu; w Grenobli chciał siedzieć na dwóch stołkach w 1830, odkryto go ku powszechnej wzgardzie. Umarł z tej dobrze zasłużonej wzgardy, bardzo chwalony przez dewotów (patrz „Gazeta” z 1832 albo 1833). Był to piękny mężczyzna, łajdak bez czci i wiary.

Pan de Pina, mer Grenobli od 1825 do 1830. „Reak” zdolny do wszystkiego i zapominający o uczciwości przez wzgląd na swoich dziewięcioro czy dziesięcioro dzieci, zebrał 60 000 czy 70 000 franków renty. Ponury fanatyk i, jak sądzę, łajdak zdolny do wszystkiego, prawdziwy jezuita.

Anglès, później prefekt policji, niestrudzony pracownik lubiący porządek, ale w polityce łajdak do wszystkiego; bądź co bądź, wedle mnie, nieskończenie mniejszy łajdak niż dwaj poprzedni, którzy w gatunku „łajdak” zajmują w moim pojęciu pierwsze miejsce.

Piękna hrabina Anglès była przyjaciółką hrabiny Daru, w której salonie ją poznałem. Ładny hrabia de Meffrey (z Grenobli, jak Anglès) był jej kochankiem. Biedna kobieta nudziła się, jak przypuszczam, bardzo, mimo dygnitarstw męża.

Ten mąż, syn sławnego skąpca i sam skąpy, to było najbardziej ponure bydlę, umysł najbardziej jałowy, najbardziej antymatematyczny. Zresztą paskudny tchórz, opowiem później historię o jego policzku. Około roku 1826 czy 1827 stracił prefekturę policji, zbudował sobie piękny zamek w górach blisko Roanne i wnet umarł tam bardzo nagle, jeszcze młodo. Było to skończone bydlę, miał wszystkie przywary charakteru delfinackiego, podły, chytry, małostkowy, wyzyskujący każdy drobiazg.

De Renneville, kuzyn Monvalów, był piękny i zwierzęco głupi. Ojciec jego był to najbrudniejszy i najpyszniejszy człowiek w całej Grenobli. Nie słyszałem o nim od czasu szkoły.

De Sinard, dobry uczeń, doprowadzony do torby żebraczej przez emigrację, protegowany i wspierany przez panią de Valserre, był moim przyjacielem.

Wróćmy do owej tablicy, przy której głowa wydającego lekcję była na dobrych osiem stóp nad ziemią. Ja, wywoływany raz na miesiąc, bynajmniej niewspomagany przez pana Dupuy, który rozmawiał z Monvalem lub z panem Pina, gdy ja przeprowadzałem dowód, bełkotałem wystraszony. Kiedy z kolei wyszedłem do tablicy przed sędziami, strach mój spotęgował się, zaplątałem się, patrząc na jury, a zwłaszcza na straszliwego pana Dausse, siedzącego po prawej stronie koło tablicy. Zdobyłem się na tę przytomność umysłu, aby na nikogo nie patrzeć, aby myśleć już tylko o moim rachunku, i wywiązałem się z niego poprawnie, ale zmęczywszy moich egzaminatorów. Co za różnica z tym, co miało być w roku 1799! Mogę powiedzieć, że to własną zasługą wybiłem się w matematyce i w rysunku.

Byłem gruby i nieduży, miałem surdut jasnoszary. Stąd ta wymówka: „Czemu nie dostałeś nagrody?” — pytał dziadek. „Nie miałem czasu”.

Kursy trwały w tym pierwszym roku, zdaje mi się, tylko cztery czy pięć miesięcy.

 

Chodziłem do Claix, oszalały na punkcie polowania; ale uganiając po polach na przekór ojcu, zastanawiałem się głęboko nad tymi słowami: „Czemu nie dostałeś nagrody?”.

Nie mogę sobie przypomnieć, czy chodziłem cztery, czy tylko trzy lata do Szkoły Centralnej. Jestem pewien daty wyjścia, egzamin z końcem 1799, oczekiwaliśmy Rosjan w Grenobli.

Arystokraci i moja rodzina, jak sądzę, powiadali:

O Rus, quando ego te aspiciam79

Co do mnie, drżałem o egzamin, który miał mnie wydobyć z Grenobli! Jeżeli wrócę tam kiedy, archiwa Urzędu Departamentalnego w Prefekturze pouczą mnie, czy Szkołę Centralną otwarto w 1796, czy aż w 1797 roku.

Liczyło się wówczas lata wedle Republiki: był to rok V albo VI. Dopiero znacznie później, kiedy Cesarz głupio tak zarządził, nauczyłem się znać rok 1796, 1797. Widziałem wówczas rzeczy z bliska.

Cesarz zaczął wówczas wznosić tron Burbonów, a wspomagała go w tym bezgraniczna nikczemność pana de Laplace. Rzecz osobliwa, poeci mają odwagę, a tak zwani uczeni są służalcy i tchórze. Jakże służalczy i nikczemny wobec władzy był Cuvier! Budził wstręt nawet w roztropnym Sutton Sharpe. W Radzie Stanu baron Cuvier był zawsze po stronie najnikczemniejszych.

W czasie stworzenia Orderu Zjednoczenia byłem w samym sercu dworu; przyszedł dosłownie płakać, aby dostać ten order. Przytoczę w swoim czasie odpowiedź Cesarza. Wybili się przez nikczemność: Bacon, Laplace, Cuvier. Lagrange był mniej nikczemny, zdaje mi się.

Pewni chwały swoich pism, panowie ci mają wiarę, że uczony przesłoni polityka; w sprawach pieniężnych, jak i w kwestii odznaczeń są utylitarystami. Sławny Legendre, pierwszorzędny geometra, kiedy dostał krzyż Legii, przypiął go do fraka, popatrzył w lustro i podskoczył z radości. Mieszkanie było niskie, uderzył się głową o sufit i upadł półmartwy. Byłaby to godna śmierć dla tego następcy Archimedesa!

Ileż nikczemności spełniono w Akademii Nauk od 1815 do 1830 i później, aby wyżebrać krzyże! To nie do wiary, mam szczegóły tego od panów de Jussieu, Edwardsa, Milne-Edwardsa przez salon barona Gérard. Zapomniałem tyle świństw.

Mąż stanu mniej jest nikczemny, kiedy mówi otwarcie: „Zrobię wszystko, co trzeba, aby się wywindować”.

Przyjaciele Wolnych Lektur otrzymują dostęp do prapremier wcześniej niż inni. Zadeklaruj stałą wpłatę i dołącz do Towarzystwa Przyjaciół Wolnych Lektur: wolnelektury.pl/towarzystwo/
Rozdział XXV

Dusza moja, oswobodzona od tyranii, zaczynała nabierać prężności. Pomału przestało mnie oblegać to tak wyczerpujące uczucie — bezsilna nienawiść.

Poczciwa ciotka Elżbieta była moją opatrznością. Bywała prawie co wieczór na partyjce u pani Colomb albo pani Romagnier. Te zacne siostry były kołtunkami tylko w pewnych maniach i nawykach. Miały piękne dusze, rzecz tak rzadka na prowincji, i były tkliwie przywiązane do ciotki Elżbiety.

Jeszcze nie dość mówię dobrego o tych zacnych kuzynkach, to były dusze wielkie, szlachetne, dały tego osobliwe dowody w ważnych okolicznościach swego życia.

Ojciec mój, coraz bardziej pogrążony w swojej pasji do gospodarstwa i do Claix, spędzał tam trzy albo cztery dni tygodniowo. Dom dziadka, gdzie jadał obiad i wieczerzę od śmierci żony, pociągał go już znacznie mniej. Mówił szczerze tylko z Serafią. Hiszpański charakter ciotki Elżbiety nakazywał mu uszanowanie; rozmawiali z sobą bardzo niewiele. Przyziemny delfinacki sprycik oraz przykra nieśmiałość ojca nie bardzo się godziły ze szlachetną szczerością oraz prostotą ciotki. Panna Gagnon nie lubiła mego ojca, który znowuż nie był zdolny podtrzymywać rozmowę z dziadkiem; był pełen szacunku i grzeczny, dziadek był bardzo grzeczny, to i wszystko. Ojciec nie poświęcał tedy nic, spędzając kilka dni w tygodniu w Claix. Mówił do mnie parę razy, kiedy mnie zmusił, abym mu towarzyszył do Claix, że smutno jest w jego wieku nie mieć swego domu.

Kiedy wracałem, aby wieczerzać z ciotką Elżbietą, dziadkiem i dwiema siostrami, nie potrzebowałem tedy obawiać się zbyt surowego śledztwa. Zazwyczaj mówiłem, śmiejąc się, że byłem po ciotkę u pani Romagnier i pani Colomb; często w istocie odprowadzałem ją do tych pań, aż do bramy, po czym zbiegałem pędem, aby wałęsać się pół godziny w parku, który wieczorem w lecie, przy świetle księżyca, pod wspaniałymi kasztanami wysokimi na osiemdziesiąt stóp, służył za miejsce schadzki wszystkiemu, co było młodego i żywego w mieście.

Stopniowo ośmieliłem się, chodziłem częściej do teatru, zawsze na stojący parter.

Czułem jakąś tkliwość w sercu, patrząc na młodą aktorkę nazwiskiem panna Kubly. Niebawem zakochałem się w niej bez pamięci; nigdy z nią nie rozmawiałem.

Była to młoda kobieta, szczupła, dość wysoka, z orlim nosem, ładna, smukła, dobrze zbudowana. Miała jeszcze szczupłą linię młodej dziewczyny, ale twarz poważną i często melancholiczną.

Wszystko było nowe dla mnie w osobliwym szaleństwie, które nagle opanowało wszystkie moje myśli. Wszystkie inne zainteresowania zgasły dla mnie. Zaledwie rozpoznałem uczucie, którego obraz oczarował mnie w Nowej Heloizie, tym mniej była to rozkosz Felicji. Stałem się nagle obojętny i sprawiedliwy dla wszystkiego, co mnie otaczało; w tej epoce zgasła moja nienawiść do nieboszczki ciotki Serafii.

Panna Kubly grała w komedii role pierwszych amantek, śpiewała także w operach komicznych.

Łatwo zrozumieć, że prawdziwa komedia nie była mi dostępna. Dziadek oszałamiał mnie zawsze wielkim słowem: „znajomość serca ludzkiego”. Ale co ja mogłem wiedzieć o tym „sercu ludzkim”? Parę spostrzeżeń zaledwie, pochwytanych z książek, szczególnie z Don Kiszota, jedynej prawie książki, która nie budziła we mnie nieufności; wszystkie inne były z porady moich tyranów, bo dziadek (świeżo nawrócony, jak sądzę) nie pozwalał sobie na żarty z książek, które wtykali mi ojciec i Serafia.

Trzeba mi było tedy teatru romantycznego, to znaczy dramatu niezbyt ponurego, przedstawiającego niedole miłosne, a nie pieniężne (ponury i smutny dramat opierający się na braku pieniędzy zawsze mnie mierził jako zbyt mieszczański i zbyt prawdziwy; „Moja d... to także natura” — powiedział Préville pewnemu autorowi).

Panna Kubly święciła tryumfy w Klaudynie Floriana.

Młoda Sabaudka, która miała małe dziecko w Montenvers z młodym wykwintnym podróżnym, przebiera się za mężczyznę i wraz ze swoim bębnem pełni rzemiosło czyściciela ulic w Turynie. Odnajduje swego kochanka, którego wciąż kocha, i zostaje jego służącym; ale kochanek ma się żenić.

Aktor, który grał kochanka, nazwiskiem Poussi, zdaje mi się, przypomniało mi się nagle to nazwisko po tylu latach — mówił zupełnie naturalnie: „Klaudiuszu! Klaudiuszu!”, łając swego służącego, kiedy ten mówił źle o jego przyszłej. Ten głos, akcent słyszę jeszcze w duszy, widzę aktora.

Przez wiele miesięcy utwór ten, często żądany przez publiczność, sprawiał mi najżywszą przyjemność, powiedziałbym najżywszą, jakiej zaznałem w dziele sztuki, gdyby od dawna przyjemnością moją nie była najbardziej oddana i szalona, najtkliwsza admiracja.

Nie śmiałem wymówić nazwiska panny Kubly; jeśli ją ktoś nazwał w mojej obecności, czułem osobliwe ściskanie serca, zdawało mi się, że padnę. Była niby burza w mojej krwi.

Jeżeli ktoś powiedział „Kubly” zamiast „panna Kubly”, czułem nienawiść i oburzenie, które zaledwie mogłem powstrzymać.

Śpiewała swoim małym głosikiem w Nieważnym traktacie, operze Gaveaux (słaba głowa, umarł niepoczytalny w kilka

1 ... 17 18 19 20 21 22 23 24 25 ... 43
Idź do strony:

Darmowe książki «Życie Henryka Brulard - Stendhal (książka czytaj online txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz