Spowiedź dziecięcia wieku - Alfred de Musset (biblioteka polska online .txt) 📖
Francuska powieść romantyczna autorstwa Alfreda de Musseta.
Głównym bohaterem Spowiedzi dziecięcia wieku jest Oktaw, młody mężczyzna pochodzący z cenionej rodziny. Cierpi on na ciągły wewnętrzny niepokój, ból istnienia, jest nieprzystosowany do życia w świecie. Jest świadom, że dotknęła go tzw. choroba wieku, poczucie wewnętrznej pustki, której doświadczało wielu ludzi w obliczu klęsk po wspaniałej epoce napoleońskiej. Oktaw stara się odnaleźć sens życia w miłości do Brygidy, jednak okazuje się, że relacja również przynosi wiele trudności.
W powieści Musseta doszukiwano się wielu wątków autobiograficznych, powiązanych z jego trudną miłością do George Sand, jedną z najbardziej zaangażowanych politycznie francuskich pisarek tego okresu. Spowiedź dziecięcia wieku, wydana w 1836 roku, jest pozycją, która doskonale odzwierciedla wewnętrzne rozterki francuskich twórców tamtego okresu.
- Autor: Alfred de Musset
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Spowiedź dziecięcia wieku - Alfred de Musset (biblioteka polska online .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Alfred de Musset
Wstała i podeszła ku mnie.
— No, co to? — spytała jeszcze.
Odparłem, iż widok tej rozległej pustej doliny uprzytomnił mi śmierć ojca; pożegnałem się i wyszedłem.
Dlaczego postanowiłem zmilczeć mą miłość, tego nie mogłem zrozumieć. Ale zamiast wracać do domu, zacząłem błądzić jak szaleniec po polach i lasach. Przysiadałem na każdej ławce po drodze, to znów zrywałem się spiesznie. Około północy znalazłem się pod domem pani Pierson; stała w oknie. Na jej widok uczułem iż drżę, chciałem uciekać, byłem jak urzeczony, podszedłem wolno i smutnie, aby usiąść pod jej oknem.
Nie wiem, czy mnie poznała; byłem tam już od kilku chwil, kiedy usłyszałem jej świeży i słodki głos nucący refren piosenki, równocześnie zaś trącił mnie kwiat, padając mi na ramię. Była to róża, którą, tegoż samego wieczoru, widziałem na jej piersi; podniosłem ją i przycisnąłem do ust.
— Kto to — rzekła — o tej porze? czy to pan? — Nazwała mnie po imieniu.
Furtka była uchylona; wstałem w milczeniu i wszedłem. Zatrzymałem się w połowie trawnika; kroczyłem jak lunatyk, nie wiedząc, co czynię.
Naraz ujrzałem ją w drzwiach domu; zdawała się niepewna i patrzyła uważnie w migocący księżyc. Podeszła nieco ku mnie, ja zbliżyłem się. Nie mogłem mówić; padłem na kolana i ująłem jej rękę.
— Słuchaj, Oktawie — rzekła — ja wiem wszystko: ale jeżeli to aż do tego stopnia, trzeba jechać. Bywasz tu codziennie, czy nie witam cię mile? czy to nie dosyć? Cóż ja mogę więcej? masz moją przyjaźń; byłabym pragnęła, abyś miał siłę zachować mi dłużej swoją.
Po tych słowach pani Pierson zmilkła, jakby czekając odpowiedzi. Ponieważ trwałem tak przygnieciony smutkiem, wysunęła łagodnie rękę, odeszła kilka kroków, zatrzymała się jeszcze, następnie wróciła z wolna do domu.
Zostałem tak na trawniku. Spodziewałem się tego, co mi rzekła; natychmiast powziąłem postanowienie, zamyśliłem wyjechać. Podniosłem się z sercem zbolałym, ale mężnym, i obszedłem ogród dokoła. Patrzałem na dom, na jej okno; wychodząc, zamknąłem furtkę i przyłożyłem wargi do zamku.
Wróciwszy do domu, kazałem służącemu, aby narządził, co trzeba, jako że mam zamiar wyjechać o świcie. Nieborak zdumiał się, ale dałem znak, aby słuchał i nie pytał o nic. Przyniósł walizę i zaczęliśmy czynić przygotowania.
Była piąta rano; zaczynało dnieć, kiedy zapytałem sam siebie, dokąd się mam udać. Na tę myśl tak prostą, która mi wszelako nie przyszła dotąd do głowy, uczułem nieprzeparte zniechęcenie. Spojrzałem na pola, wodząc oczyma po widnokręgu. Ogarnęła mnie wielka niemoc; czułem się bezgranicznie znużony. Usiadłem w fotelu; stopniowo ogarniał mnie jakiś zamęt; przytknąłem rękę do czoła, było zlane potem. Gwałtowna febra wstrząsała wszystkie moje członki; zaledwie miałem siłę zawlec się do łóżka przy pomocy służącego. Myśli moje były tak mętne, iż z trudnością przypominałem sobie to, co zaszło. Tak upłynął dzień; nad wieczorem usłyszałem dźwięki orkiestry. Była to niedzielna zabawa; posłałem Larive’a, aby zajrzał i dowiedział się, czy pani Pierson tam jest. Nie zastał jej; wysłałem go do domu. Okiennice były zamknięte; służąca oznajmiła iż pani wyjechała wraz z ciotką i że mają spędzić kilka dni u krewnego w N***, małym miasteczku, dość odległym. Zarazem przyniósł mi list, skreślony w tych słowach:
„Od trzech miesięcy znam pana, od miesiąca zaś spostrzegłam, iż budzi się w panu to, co w twoim wieku nazywa się miłością. Miałam wrażenie, że pan postanowił ukryć przede mną to uczucie i przezwyciężyć je. Ceniłam pana już wprzódy, to pomnożyło jeszcze mój szacunek. Nie czynię żadnych wymówek za to, co się stało, ani za to, że wola nie dopisała panu.
To, co pan bierze za miłość, jest tylko pragnieniem. Wiem, że wiele kobiet sili się je obudzić; byłoby z ich strony lepiej zrozumianą ambicją sprawić, aby nie było im potrzeba tego środka dla pozyskania czyjejś sympatii; ale nawet i ta próżność jest snadź niebezpieczna, skoro przychodzi mi żałować, iż dopuściłam jej w stosunku do pana.
Jestem starsza od pana o kilka lat i proszę, abyś nie starał się już mnie widzieć. Na próżno siliłby się pan zapomnieć chwilę słabości; to co zaszło między nami, nie może się ani powtórzyć, ani też nie da się zupełnie zapomnieć.
Opuszczam pana nie bez smutku; oddalam się na kilka dni; jeżeli za powrotem nie zastanę już pana, zachowam wdzięczność za tę ostatnią oznakę przyjaźni i szacunku.
Brygida Pierson”.
Gorączka zatrzymała mnie tydzień w łóżku. Z chwilą, gdy byłem zdolny pisać, odpowiedziałem pani Pierson, że wola jej będzie spełniona, i że wyjadę. Przyrzekałem to z dobrą wiarą i bez żadnego zamiaru oszukiwania, ale nie przyszło zgoła do spełnienia obietnicy. Zaledwie zrobiwszy dwie mile, krzyknąłem na woźnicę, aby stanął, i wysiadłem. Zacząłem się przechadzać po gościńcu. Nie mogłem oderwać oczu od wioski majaczącej w oddali. Wreszcie po chwili straszliwego wahania, uczułem, iż nie podobna mi jechać dalej i że raczej skonam na miejscu niżbym wsiadł z powrotem do powozu. Kazałem pocztylionowi nawracać i zamiast jechać do Paryża, jak to oznajmiłem, puściłem się wprost do N***.
Przybyłem o dziesiątej wieczór. Zaledwie wysiadłszy w gospodzie, kazałem sobie przez chłopca wskazać dom owego krewniaka i nie zastanawiając się, co czynię, udałem się tam bezzwłocznie. Otwarła mi służąca; spytałem o panią Pierson i kazałem oznajmić, iż ktoś pragnie ją widzieć na zlecenie ks. Desprez. Było to nazwisko naszego proboszcza.
Podczas gdy służąca odeszła, czekałem w małym dość ciemnym dziedzińcu; ponieważ padał deszcz, posunąłem się aż do sionki koło schodów, również nieoświetlonej. Niebawem nadeszła pani Pierson, wyprzedzając służącą. Zeszła szybko i nie dojrzała mnie w ciemności; postąpiłem parę kroków i dotknąłem jej ramienia. Rzuciła się w tył ze zgrozą i krzyknęła:
— Czego pan chce ode mnie?
Głos jej drżał; kiedy służąca zjawiła się z lampą, ujrzałem, iż jest tak blada, że nie wiedziałem, co myśleć. Czy podobna, aby moja niespodziana obecność zmieszała ją do tego stopnia? Myśl ta przeszła mi przez głowę; ale rzekłem sobie, iż był to bez wątpienia jedynie odruch przestrachu, naturalny u kobiety.
Pani Pierson spokojniejszym już głosem powtórzyła pytanie.
— Trzeba — rzekłem — aby mi pani jeszcze raz pozwoliła pomówić z sobą. Wyjadę, opuszczę te strony; będę posłuszny, przysięgam, i to ponad pani życzenia; sprzedam ojcowiznę, wszystko, i przeniosę się za granicę. Ale tylko pod tym warunkiem, że zobaczę się z panią jeszcze raz; inaczej zostaję; niech się pani nie lęka niczego z mej strony, ale postanowienie moje jest nieodwołalne.
Zmarszczyła brew i powiodła wkoło oczyma z dziwnym wyrazem twarzy; po czym odpowiedziała mi niemal łaskawie:
— Niech pan przyjdzie jutro, przyjmę pana.
Z tym odeszła.
Przybyłem nazajutrz w południe. Wprowadzono mnie do pokoju pełnego staroświeckich mebli i dywanów. Zastałem panią Pierson samą, siedzącą na sofie. Usiadłem na wprost niej.
— Pani — rzekłem — nie przychodzę ani mówić o tym, co cierpię, ani zapierać się mej miłości. Napisałaś mi, że tego, co zaszło między nami nie da się zapomnieć; i to jest prawda. Ale powiada pani, iż z tej przyczyny nie możemy się widywać jak wprzódy, i w tym się mylisz. Kocham cię, ale cię nie obraziłem; nic nie zmieniło się dla pani, skoro mnie nie kochasz. O ile bym panią widywał, chodzi więc tylko o gwarancje z mej strony; ręczy zaś pani za mnie właśnie moja miłość.
Chciała przerwać.
— Pozwól mi pani skończyć, jeśli łaska. Nikt lepiej ode mnie nie wie, iż, mimo całego mego szacunku i na przekór wszystkim zaklęciom, miłość jest silniejsza. Powtarzam, nie myślę się zapierać tego, co czuję. Ale, jak sama powiadasz, nie od dzisiaj wie pani, że ją kocham. Cóż mi broniło tedy wyznać to dotychczas? Obawa, aby pani nie stracić; bałem się, iż nie zechce mnie pani widywać; i tak się stało. Niech pani postawi jako warunek, iż za pierwszym słowem, za pierwszym gestem lub myślą, które by się oddalały od najgłębszego szacunku, drzwi pani zamkną się dla mnie; jak umiałem milczeć dotąd, tak zmilczę na przyszłość. Pani sądzi, że ja panią kocham od miesiąca? nie! od pierwszego dnia. Kiedy pani się spostrzegła, nie przestała pani mimo to mnie przyjmować. Jeżeli pani szanowała mnie wówczas na tyle, aby wierzyć, iż jestem niezdolny panią obrazić, dlaczego miałbym stracić ten szacunek? O niego to przychodzę się upominać. I cóż ja uczyniłem? Ukląkłem; nie rzekłem nawet słowa. Co wyznałem? już to pani wiedziała. Byłem słaby, ponieważ cierpiałem. Otóż, pani, mam dwadzieścia lat; to co widziałem w życiu, wzbudziło we mnie taką odrazę (mógłbym użyć silniejszego słowa), iż nie ma dziś na ziemi, ani wśród ludzi, ani w samotności nawet, tak małego i nie znaczącego miejsca, które bym chciał zajmować. Przestrzeń objęta czterema murami pani ogrodu jest jedynym miejscem na świecie, w którym żyję; pani jesteś jedyną istotą ludzką, która budzi we mnie miłość Boga. Wyrzekłem się wszystkiego, zanim jeszcze cię poznałem; dlaczego chcesz mi odbierać jedyny promień słońca, który Opatrzność mi zostawiła? Jeśli przez obawę, w czym mogłem ją obudzić? Jeśli za karę, w czym zawiniłem? Jeśli przez litość, dlatego że cierpię, myli się pani, sądząc, iż mogę się uleczyć. Mogłem może przed dwoma miesiącami: wolałem raczej żyć przy tobie i cierpieć, i nie żałuję tego, co bądź się stanie. Jedyne nieszczęście, jakie może mnie dosięgnąć, to stracić ciebie. Wystaw mnie na próbę. Jeżeli kiedykolwiek uczuję, że nasz układ jest dla mnie zbyt bolesny, wyjadę; możesz na tym polegać, skoro oddalasz mnie dzisiaj, a ja gotów jestem wyjechać. Cóż pani naraża, przyzwalając mi jeszcze miesiąc albo dwa jedynego szczęścia, jakiego zaznam kiedykolwiek?
Czekałem odpowiedzi. Pani Pierson wstała nagle, po czym usiadła z powrotem. Milczała przez chwilę.
— Niech pan będzie przekonany — rzekła — że to nie jest tak.
Miałem uczucie, że szuka wyrażeń, które by się nie wydały zbyt surowe, i że pragnie mi odpowiedzieć łagodnie.
— Jedno słowo — rzekłem wstając — jedno słowo i nic więcej. Wiem, kto pani jest, i jeżeli jest w pani sercu jakiś ślad współczucia, dziękuję za nie; powiedz słowo! ta chwila rozstrzyga o moim życiu.
Wstrząsnęła głową, ujrzałem, iż się waha.
— Sądzi pani, że ja się wyleczę? — wykrzyknąłem — niechaj ci Bóg zostawi tę myśl, jeśli mnie wypędzisz...
Mówiąc te słowa, patrzałem na widnokrąg; na myśl, że mam jechać, czułem aż do głębi duszy tak straszliwą samotność, iż krew mi się ścinała. Stałem nieruchomo, z oczyma wlepionymi w nią, czekając, aby przemówiła; wszystkie siły mego życia zawisły u jej warg.
— A więc — rzekła — posłuchaj, Oktawie. Przyjazd pański tutaj, to krok bardzo nierozważny; nie trzeba, aby się zdawało, że pan dla mnie tu przybył. Dam panu zlecenie do pewnego przyjaciela mojej rodziny; może się to panu wyda nieco daleko, ale będzie to dla pana sposobność oddalenia się na pewien czas: dłuższy, jeśli pan zechce, ale w każdym razie niezbyt krótki. Co bądź byś mówił — dodała z uśmiechem — mała podróż uspokoi pana. Zatrzyma się pan w Wogezach, po czym uda się pan do Strasburga. Za miesiąc, powiedzmy za dwa miesiące, wróci pan zdać mi sprawę ze zlecenia; zobaczymy się i będziemy mogli lepiej się porozumieć.
Tegoż samego dnia wieczór otrzymałem od pani Pierson list zaadresowany do p. R. U. w Strasburgu. W ciągu trzech tygodni załatwiłem zlecenie i wróciłem.
W czasie podróży myślałem tylko o niej i straciłem wszelką nadzieję, aby ją kiedy zapomnieć. Jednakże postanowiłem milczeć; niebezpieczeństwo postradania jej, na jakie się naraziłem przez nierozwagę, kosztowało mnie zbyt wiele cierpień, abym się miał wystawiać na nie znowu. Szacunek mój nie pozwalał mi wątpić o jej dobrej wierze; w nagłym wyjeździe nie widziałem nic, co by było podobne do obłudy. Miałem niezbite przekonanie, iż za pierwszym słowem straciłbym wstęp do jej domu.
Zastałem panią Pierson wychudłą i zmienioną. Zwyczajny jej uśmiech jak gdyby omdlewał na bladych wargach. Rzekła, iż była cierpiąca.
Nie było mowy o tym, co zaszło. Ona robiła wrażenie, że nie chce pamiętać, ja zaś nie chciałem mówić o tym. Wróciliśmy niebawem do dawnych sąsiedzkich przyzwyczajeń; było w tym jednak pewne skrępowanie i jakby sztuczna poufałość. Zdawało się czasem, jakbyśmy mówili: „Było tak niegdyś, niechże znów będzie tak samo”. Ufność jej była niby moją rehabilitacją, niepozbawioną zresztą dla mnie uroku. Ale gawędy nasze wiele straciły na ożywieniu przez to samo, iż podczas gdyśmy mówili, spojrzenia nasze wiodły niemą rozmowę. W słowach naszych nie było już nic do zgadywania. Nie staraliśmy się jak wprzódy, wniknąć wzajem w swoją duszę; nie było już tej zagadki w każdym wyrazie, w każdym uczuciu, tego dawnego ciekawego odważania. Pani Pierson odnosiła się do mnie z dobrocią, ale nawet jej dobroć przyjmowałem z nieufnością; przechadzaliśmy się po ogrodzie, ale nie podjęliśmy już wspólnych wycieczek, nie przebiegaliśmy razem lasów i dolin. Kiedy byliśmy sami, Brygida siadała do fortepianu: dźwięk jej głosu nie budził już w mym sercu owych porywów młodości, owych radosnych uniesień, które są niby łkania wezbrane nadzieją. Kiedy odchodziłem, podawała mi zawsze rękę, ale ręka ta była martwa. Było wiele przymusu w naszej swobodzie, wiele namysłu w najdrobniejszych odezwaniach, wiele smutku na dnie tego wszystkiego.
Czuliśmy dobrze,
Uwagi (0)