Tętniące serce - Selma Lagerlöf (dostęp do książek online TXT) 📖
Tętniące serce to powieść szwedzkiej autorki, Selmy Lagerlöf, poruszająca temat miłości ojcowskiej.
Akcja powieści rozgrywa się pod koniec XIX wieku w szwedzkiej wsi, a jej głównym bohaterem jest Jan, ojciec Klary. Mężczyzna, który początkowo był niezadowolony z tego, że zostanie ojcem, zmienia się diamteralnie, gdy po raz pierwszy widzi nowo narodzoną córeczkę. Od tej pory Klara staje się najważniejsza w jego życiu. Przychodzi jednak moment, kiedy ukochana córka musi opuścić dom rodzinny. Jan, przeżywając wyjazd dziecka, tworzy swój własny mit o jej postaci…
Powieść została opublikowana w 1914 roku i wzbudziła ogromne zainteresowanie ze względu na poruszenie miłości nie macierzyńskiej, a ojcowskiej. Selma Lagerlöf została laureatką literackiej Nagrody Nobla w 1909 roku jako pierwsza kobieta w historii.
- Autor: Selma Lagerlöf
- Epoka: Modernizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Tętniące serce - Selma Lagerlöf (dostęp do książek online TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Selma Lagerlöf
W chwili gdy proboszcz wypowiadał te słowa, rozległ się w przeciwległym kącie izby cichy płacz. Lars Gunnarson, siedzący przez cały czas z pochyloną nabożnie głową, wstał szybko, przeszedł pokój stąpając na palcach, by nie przeszkadzać proboszczowi, otoczył swą teściową ramieniem i przyprowadził ją do stołu, przy którym siedział kaznodzieja.
Tu musiała zająć miejsce Larsa, a on stanął za nią i spoglądał z góry. Dał znak swej żonie, a ona wstała i stanęła obok. Wyglądało to bardzo pięknie i wszyscy zrozumieli, co chciał przez to wyrazić; chciał zaznaczyć, że właśnie u niego jest tak, jak wedle słów proboszcza wszędzie dziać się powinno.
Proboszcz spoglądał radośnie uśmiechnięty na starą matkę i młodą parę, jedno mu tylko psuło wrażenie, a mianowicie, że stara Erykowa płakała i to coraz bardziej, coraz rozpaczniej64. Zaprawdę, takiego rozrzewnienia nie wywołały słowa jego u żadnego z parafian.
Uczynił małą pauzę, a potem ciągnął dalej:
— Niewielka sztuka przestrzegać czwartego przykazania jak długo jesteśmy mali i potrzebujemy opieki rodziców, potem natomiast wymaga to pewnego wysiłku i przezwyciężenia. Gdy dorośniemy, gdy dojdziemy do pełni wieku, wyda nam się zaraz, że jesteśmy tak samo jak rodzice mądrzy...
Proboszcz urwał, przeszkodził Jan, który dopchawszy się z trudem sam do drzwi, otworzył je i wyszedł.
Musiał mieć więcej od innych szczęścia, gdyż wszyscy usłyszeli, że pozdrawia kogoś i rozmawia z nim.
Oczy wszystkich zwróciły się na drzwi, pod którymi ktoś stał od tak dawna, nie śmiejąc wejść do środka. Słyszano w całej izbie, jak Jan prosił owego kogoś, by wszedł i widzieli szeroko otwarte drzwi, ale ów nieznajomy wzbraniał się widocznie. W końcu przyciągnął Jan drzwi do siebie i wrócił sam. Nie skierował się jednak ku swemu miejscu, ale przeciskał się wprost ku stołowi, przy którym siedział proboszcz.
— No i cóż, Janie — spytał proboszcz trochę zniecierpliwiony — któż to nam dziś ciągle przeszkadza w katechizacji?
— Pod drzwiami stał stary gospodarz z Falli, Eryk! — oświadczył Jan, nie okazując wcale, że dziwią go lub przestraszają własne słowa. — Nie chciał wejść do środka, kazał mi tylko powiedzieć Larsowi Gunnarsonowi, by się miał na baczności w pierwszą niedzielę po świętym Janie.
W pierwszej chwili nie dorozumieli się65 wszyscy, co znaczyć mają te słowa.
Siedzący w tyle nie dosłyszeli dobrze, co Jan mówił, gdy jednak proboszcz rzucił się wstecz, pojęli, że to coś strasznego być musi. Zerwali się z miejsc, zaczęli się cisnąć, rozpytując na prawo i lewo siedzących bliżej, od kogo, na miły Bóg, Jan otrzymał to zlecenie.
— Janie! — zawołał groźnie proboszcz — czy wiesz, co mówisz?
— Naturalnie, że wiem! — potwierdził Jan i skinął głową dla potwierdzenia swych słów. — Słyszałem od dawna, że jest pod progiem. Wyszedłem i poprosiłem do środka, ale nie chciał, dał mi tylko zlecenie do zięcia. Potem poszedł sobie gdzieś. „Powiedz mu — dodał jeszcze — że nie mam doń urazy za to, iż mnie zostawił tyle czasu w śniegu zranionego i nie pośpieszył z pomocą, choć mógł. Ja się nie mszczę, ale czwarte przykazanie boskie! Pozdrów go i powiedz, by złożył wyznanie i wzbudził w sobie żal, to będzie dlań najlepsze. Ma jeszcze czas do pierwszej niedzieli po świętym Janie”.
Jan mówił zupełnie rozsądnie i wywiązywał się z dziwnego zlecenia w sposób tak wiarogodny, że zarówno proboszcz, jak i wszyscy zebrani przez kilkanaście sekund trwali w przeświadczeniu głębokim, iż rzeczywiście Eryk z Falli stał pod drzwiami domu i rozmawiał ze swym dawnym wyrobnikiem. Toteż oczy wszystkich zwróciły się na Larsa Gunnarsona, by zobaczyć, jakie to na nim wywiera wrażenie.
Lars jednak roześmiał się i rzekł:
— Uważałem Jana dotąd za rozsądnego, inaczej bowiem nie brałbym go na katechizację. Ksiądz proboszcz raczy łaskawie przebaczyć, że mu przeszkodził. Widocznie szaleństwo wystąpiło znowu.
Proboszcz przesunął dłonią po czole, odetchnął z ulgą i powiedział:
— Tak... tak... to prawda!
Omal że nie uwierzył w rzecz nadnaturalną, szło tu jednak tylko o wizję chorego umysłowo i to odkrycie uspokoiło go bardzo.
— Trzeba księdzu proboszczowi wiedzieć jeszcze — dodał Lars — że Jan nie czuje dla mnie wielkiej sympatii. Zdradza się z tym teraz, kiedy go opuścił rozum. Przyznaję się zresztą do tego, iż z mojej to winy córka jego musiała porzucić dom, by zarobić pieniądze. Tego właśnie Jan przebaczyć mi nie może.
Proboszcza zdziwił ten ton gorączkowy i to publiczne, niespodziane wyznanie. Głębokie, błękitne oczy jego wpatrzyły się w twarz Larsa, a on nie mógł wytrzymać tego spojrzenia i odwrócił głowę. Uczuł w tej chwili, że jest to niewłaściwe, przeto zebrawszy wszystkie siły, znowu zwrócił oczy na proboszcza, ale nie mogąc w żaden sposób patrzyć nań, zaklął głośno i ponownie głowę odwrócił.
— Larsie Gunnarsonie, co to ma znaczyć? — zawołał proboszcz. — Co się z wami dzieje?
Lars opamiętał się.
— Nie mogę się pozbyć tego wariata! — powiedział z gniewem, udając, że niby to klął pod adresem Jana. — Stoję tu przed księdzem proboszczem i wszystkimi sąsiadami niby pod pręgierzem dlatego tylko, że się staremu szaleńcowi spodobało nazwać mnie mordercą przez zemstę. Powiedziałem już. Żywi do mnie nienawiść z powodu córki. Nie mogłem przecież wiedzieć, że wpadnie w nieszczęście z tego powodu, iż się upominałem o należytość66! Czy nie ma tu kogo, kto by się zajął Janem, my zaś mogli wrócić do przerwanej nauki?
Proboszcz przesunął ponownie dłoń po czole. Słowa Larsa dotykały go boleśnie, ale nie mógł mu uczynić formalnego zarzutu, gdyż nie wiedział niczego na pewno. Obejrzał się za starą Erykową, ale wymknęła się z izby. Potem objął spojrzeniem zebranych. Oni wiedzieli niewątpliwie, czy Lars jest zbrodniarzem, czy nie, każdy z nich wiedział, gdy jednak spojrzenie księdza zaczęło padać na parafian, zamykała się pod tym dotknięciem jedna twarz po drugiej, przygasała, okrywała się drętwią67 obojętności, a oczy spoglądały tępo. Bali się.
Tymczasem zbliżyła się Katarzyna i ujęła Jana pod ramię. Wyszli niezatrzymani przez proboszcza, który nie chciał dzisiaj rozmawiać z chorym.
— Na dzisiaj będzie chyba dość! — powiedział proboszcz. — Zakończmy tedy modlitwą.
Odmówił krótką modlitwę, odśpiewano hymn i wszyscy się rozeszli.
Proboszcz był ostatnim.
Lars, wiodąc go do bramy, sam skierował rozmowę na to, co dopiero zaszło.
— Słyszał ksiądz proboszcz, że mam się wystrzegać pierwszej niedzieli po świętym Janie? To jest dowód, że Jan mści się za córkę. Właśnie roku zeszłego w pierwszą niedzielę po świętym Janie udałem się do niego w sprawie zapłaty za grunt!
Proboszcza wszystkie te wyjaśnienia wprawiały w coraz to większy niepokój. Szybkim ruchem położył dłoń na ramieniu Larsa Gunnarsona i próbował spojrzeć mu w oczy.
— Larsie Gunnarsonie! — powiedział serdecznie, ciepło. — Nie jestem sędzią. Jeśli macie coś na swym sumieniu, możecie przyjść do mnie. Zapamiętajcie to dobrze! Będę czekał codziennie... Larsie Gunnarsonie, baczcież, by nie było za późno!
Druga już nastała zima od kiedy dziewczyna ze Skrołyki puściła się w świat szeroki, a z końcem stycznia przyszły takie mrozy, że niech ręka boska! Mróz ścisnął siarczysty. Askadalarnczycy musieli wznosić wokół ścian domów swoich wysokie śnieżne wały, by jako tako ogrzać izby, zaś krowy po stajniach otulano na noc słomą, by nie zamarzły do rana na śmierć.
Okropne były mroziska. Zamarzał chleb, zamarzał ser, a masło dawno przemieniło się w kloc lodowy. Nawet ogień utracił, zda się, moc swoją czasu tej klęski i nie grzał jak dawniejszym czasem. Choć się roznieciło ogromne płomienisko na kominie, to w izbach nie było cieplej, a gorąco nie przedostało się poza okap kuchni, nie chciało się dalej posunąć i basta.
Pewnego najmroźniejszego dnia nie poszedł Jan ze Skrołyki do roboty, ale został w domu i pomagał Katarzynie w podsycaniu ognia. Ani on, ani Katarzyna nie mieli śmiałości wychylić się za próg, ale im dłużej siedzieli w izbie, tym im zimniej było. Około piątej po południu zaczęło się zmierzchać i Katarzyna powiedziała, że najlepiej by było położyć się do łóżka. Nie ma sensu siedzieć dłużej koło ognia i marznąć.
Szyby pokryte były grubą warstwą zlodowaciałego śniegu w przeróżne desenie, ale w jednym rogu, tuż przy ramie znalazło się małe, przezroczyste miejsce i Jan co chwila wyglądał na świat przez ten otwór.
— Połóż się, Katarzyno! — radził żonie, spozierając ciekawie. — Ja muszę jeszcze troszkę posiedzieć!
— Tego jeszcze brakowało! Cóż to za koncept? Ciekawam bardzo, co masz tak pilnego do roboty? — odburknęła. — Możesz śmiało kłaść się spać!
Nie odpowiedział wprost, rzekł tylko:
— Dziwna rzecz, że nie widziałem dotąd przechodzącego drogą Agrypy Prästberga.
— Acha! Na niego tedy czekasz? — powiedziała — Nie był dla ciebie tak życzliwy, byś z jego powodu wyczekiwał i marzł!
Jan podniósł rozkazującym gestem ramię. To jedno pozostało mu jeszcze z czasów cesarskich, ruch ten zachował, zda się, na pamiątkę. Nie czekał odwiedzin Agrypy Prästberga, ale wiedział, że był on zaproszony na wieczerzę do pewnego rybaka z Askadalarny, dziwiło go przeto, że jeszcze nie udał się tam.
— Pewnie miał tyle rozumu, by zostać w domu przy piecu! — zawyrokowała.
Ciemność rosła, a wraz z nią potęgował się mróz. Trzeszczały belki w ścianach i powale, jakby zamróz pukał, chcąc wejść do środka. Krzaki i drzewa stały się nieforemnymi bryłami, przyodziawszy grube futra ze śniegu i lodu i wydawało się, że dobyły wszystką, jaką jeno miały odzież celem ochrony przed zimnem.
Po chwili ponowiła Katarzyna wezwanie położenia się spać.
— Jest wprawdzie dopiero pół do szóstej — powiedziała — ale postawię wody na ogień i zgotuję wieczerzę. Potem rób, co chcesz, kładź się, albo czekaj na Prästberga, nie moja w tym głowa!
Przez cały czas Jan nie odstępował od okna.
— Niepodobieństwo, by już przeszedł — powiedział — musiałbym go chyba zobaczyć!
— Czyż zależy ci na tym, czy taki włóczęga przeszedł, czy nie? — burknęła ostro; zniecierpliwiło ją bowiem ciągłe gadanie o tym drabie Prästbergu.
Jan westchnął ciężko. Katarzyna, mówiąc tak, miała więcej słuszności, niż sama sobie sprawę zdawała. Janowi nie zależało wcale na tym, czy Agrypa przeszedł już, czy nie. Mówiąc, że nań czeka, chciał jeno zyskać pozór, by stać przy oknie i wyglądać na świat.
Od onego dnia, kiedy Lars z Falli odjął mu wszystką potęgę i cesarski majestat, nie było żadnej wieści od wielkiej cesarzowej, od dziewczyny ze Skrołyki, nie było wcale znaku ni poselstwa do niego. Wiedział, że wszystko, co zaszło, stało się z jej woli lub za jej zgodą i poznał, że musiał coś uczynić, co ją zraziło czy pogniewało. Łamał sobie głowę, co by to być mogło, ale nie mógł zmiarkować. Rozmyślał ciągle nad tym jednym przez długie wieczory zimowe, ciemne poranki, młócąc w stodole zboże lub wożąc na małym dniu drzewo z lasu na folwark.
Nie mógł uwierzyć, by mogła się czuć obrażoną za jego zachowanie się w sprawach związanych z cesarstwem. Przez całe trzy miesiące wszystko szło wyśmienicie. Była to pora szczęścia, o jakim nigdy marzyć nawet nie mógł. Przeżył po prostu cuda nie zdarzające się w życiu biednego wyrobnika. Klara Gulla nic chyba mieć przeciw temu nie mogła!
Musiał tedy uczynić coś czy powiedzieć, z czego nie była zadowolona i dlatego spadła nań kara.
Skądże jednak wzięła się u niej owa srogość i czemu mu nie przebaczyła do tej pory? Pragnął tego jeno, by mu objawiła, czym ją mógł rozgniewać. Uczyniłby, co chce, byle nastała zgoda, poddałby się wszystkiemu bez skargi. Sama się przecież przekonała, że gdy otrzymał znak, że tak chce, natychmiast wdział roboczą odzież i jął się ciężkiej, codziennej pracy.
Nie chciał ani z Katarzyną, ani ze starym sieciarzem mówić o tym, co go nurtuje. Czekał pokornie i cierpliwie wyraźnego znaku Klary Gulli. Czuł też czasem, że znak ów zbliża się, że jest tuż, tuż, że mógł go sięgnąć ręką, że się oń68 ociera.
To uczucie ogarnęło go znowu wraz z nastaniem mrozów, a dziś, gdy zamknięty siedział w izbie, wzmogło się aż do zupełnej pewności, iż wieści od Klary Gulli idą. Onych to właśnie wieści, onego to znaku wypatrywał przez mały przejrzysty otwór w zamarzłej szybie swej nędznej chałupy, czując, że jeśli nie nadejdą rychło, niepodobieństwem mu będzie żyć dalej i znosić udręki codzienne.
Pociemniało już tak, że ledwo mógł dojrzeć furtkę w płocie, toteż stracił nadzieję, by dziś coś się zdarzyć mogło. Kiedy Katarzyna po raz trzeci wezwała do łóżka, nie wzbraniał się już. Katarzyna zastawiła na stole kaszę, zjedli ją i zanim zegar wskazał kwadrans na siódmą69, oboje udali się na spoczynek.
Zasnęli niezwłocznie, ale sen trwał niedługo. Zaledwo stary zegar wybił pół do siódmej, Jan zerwał się i wyskoczył z łóżka. Przyłożył prędko drzewa na węgle niewygasłe jeszcze, potem zaś ubrał się co tchu.
Starał się zachowywać jak mógł najciszej, mimo to jednak zbudził Katarzynę. Usiadła w łóżku i spytała, czy już świta.
Jan
Uwagi (0)