Puk z Pukowej Górki - Rudyard Kipling (czytaj książki za darmo .txt) 📖
Wiejskie dzieci z małej miejscowości o wdzięcznej nazwie Pukowa Górka spędzają czas na zabawie w teatr. Przed wiejskimi krowami, wcielając się we dwoje w wiele postaci, wystawiają Sen nocy świętojańskiej Szekspira.
Ku ich zdziwieniu, w trakcie przedstawienia zjawia się tajemnicza, długoucha, niewielka postać. Okazuje się, że wioska nie bez przyczyny nosi tę nazwę — rzeczywiście mieszka w niej elf Puk. Od tej chwili Puk towarzyszy dzieciom, opowiada im o historii Europy, a także przedstawia innym gościom.
Puk z Pukowej Górki to powieść autorstwa angielskiego pisarza Rudyarda Kiplinga, wydana w 1907 roku. Kipling zasłynął przede wszystkim jako autor Księgi dżungli, jego twórczość była kierowana głównie do młodzieży.
- Autor: Rudyard Kipling
- Epoka: Współczesność
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Puk z Pukowej Górki - Rudyard Kipling (czytaj książki za darmo .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Rudyard Kipling
— Co to znaczy „obłaskawieni Piktowie”? — zaciekawił się Dan.
— Ano, tacy Piktowie (a jest ich wielu), którzy znają nieco wyrazów naszej mowy i przekradają się przez Wał, by sprzedawać nam kuce i psy wilczury. Bez konia, psa i przyjaciela człowiek zginąłby snadnie. Bogowie dali mi psa i konia, i przyjaciela, a pomnij, mój chłopcze, gdy wyrośniesz na młodzieńca, że nie ma daru tak cennego jak przyjaźń, albowiem los twój może zależeć od tego, kto ci będzie pierwszym w życiu prawdziwym przyjacielem.
— Słowa jego mają oznaczać — rzekł Puk szczerząc zęby — że jeżeli postarasz się sam być dobrym kolegą za lat młodych, to na pewno w latach dojrzalszych będziesz się przyjaźnił z przyzwoitymi ludźmi. Jeżeli będziesz łobuzem, to będziesz miał samych łobuzów za towarzyszy swego żywota. Posłuchajcie, jak cnotliwy Parnezjusz rozprawia o przyjaźni!
— Nie jestem znowu tak cnotliwy! — odrzekł Parnezjusz. — W każdym razie wiem, co to dobroć. Co się zaś tyczy mojego przyjaciela, to chociaż nie miał się czego spodziewać, jednakże był dziesięć tysięcy razy lepszy ode mnie. Przestań się śmiać, mości Faunie!
— Och młodości, co wiecznie wszystkiemu wierzysz! — zawołał Puk kołysząc się na gałęzi nad jego głową. — Opowiedzże im o twoim Pertinaxie!
— On to był tym przyjacielem, którego zesłali mi bogowie... Ten chłopak, który mnie zaczepił w dniu mojego przybycia. Był mało co starszy ode mnie, a dowodził kohortą Victoria Augusta, stojącą na wieży sąsiadującej z nami i z Numidyjczykami. Dzielnością i zaletami rycerskimi przewyższał mnie znacznie.
— Dlaczego więc przebywał na Wale? — skwapliwie zapytała Una. — Przecież sam mówiłeś, że każdy z ludzi, którzy tam stali, nabroił coś złego...
— Z nim było zgoła inaczej. Utraciwszy ojca, chował się w Galii pod opieką wuja, bogatego człowieka, który nie zawsze odnosił się uprzejmie do jego matki. Gdy Pertinax dorósł, wykrył różne jego sprawki, przeto wuj przemocą i fortelem wsadził go na okręt i wysłał na służbę przy Wale. Zapoznaliśmy się z sobą podczas obrzędu w naszym przybytku... po ciemku. Była to ofiara byka — objaśnił Parnezjusz Pukowi.
— Wiem, o co ci chodzi! — odrzekł Puk i zwrócił się do dzieci: — Ale wy jeszcze byście wszystkiego nie rozumieli. Parnezjusz chce przez to powiedzieć, że spotkał się z Pertinaxem w świątyni.
— Tak... spotkaliśmy się najpierw w pieczarze... i obaj zostaliśmy podniesieni do stopnia Gryfów. — To mówiąc Parnezjusz podniósł na chwilę rękę ku szyi. — On był już dwa lata na Wale, przeto dobrze znał Piktów. Od niego nauczyłem się, jak trzeba nosić wrzos.
— Co to znaczy? — zapytał Dan.
— Znaczy to tyle, co chodzić z obłaskawionym Piktem na wyprawy łowieckie w głąb kraju piktyjskiego. Póki jesteś gościem tego Pikta i nosisz gałązkę wrzosu na widocznym miejscu, póty możesz czuć się tam całkiem bezpiecznie. Jeżelibyś wyprawił się tam samopas, zabito by cię z pewnością, o ile byś przedtem sam nie utopił się w bagnach. Prócz Piktów nikt nie zna drogi przez owe ciemne i zdradzieckie trzęsawiska. Stary Allo, jednooki, cherlawy Pikt, od którego kupowaliśmy koniki, był naszym zażyłym przyjacielem. Początkowo wyprawialiśmy się tam jedynie po to, by uciec od owego straszliwego miasta i pogawędzić o naszych rodzinnych sprawach. Potem Allo nauczył nas polować na wilki i na wielkie jelenie o rogach podobnych do żydowskich świeczników. Rodowici rzymscy oficerowie patrzyli na nas z pewną pogardą, ale myśmy woleli wrzosowiska niźli ich zabawy. Wierzaj mi — tu Parnezjusz zwrócił się do Dana — że chłopak rychło pozbędzie się wszelkich zmartwień i kłopotów, gdy jedzie oklep na koniu lub ściga zwierzynę. Czy przypominasz sobie, mój Faunie — tu zwrócił się do Puka — ten mały ołtarz, który wzniosłem ku czci Pana Sylwana150 koło lasu sosnowego za potokiem?
— Jaki ołtarz? Czy ten kamienny z sentencją z Ksenofonta151? — zapytał Puk odmiennym niż dotąd głosem.
— Nie. Nie znam wcale Ksenofonta. Ten ołtarz chyba wzniósł Pertinax, gdy mu się udało przypadkiem strzałą z łuku ustrzelić zająca. Ja swój ołtarz usypałem z okrągłych kamyczków na pamiątkę pierwszego niedźwiedzia, któregom zabił. Cały dzień trudziłem się nad budową.
To rzekłszy zwrócił twarz śpiesznie ku dzieciom.
— W ten to sposób żyliśmy przez dwa lata koło Wału. Od czasu do czasu miewaliśmy drobne utarczki z Piktami, po większej części jednakże czas nam płynął na polowaniach w krainie piktyjskiej, w towarzystwie starego Allo. On nas zwykle nazywał swymi dziećmi, a myśmy bardzo polubili jego i jego barbarzyńskich rodaków, chociaż nigdy nie zezwoliliśmy na to, by nas pomalowali na sposób piktyjski. Ślady tego malowania pozostają aż do śmierci.
— A jak to się robi? — spytał Dan. — Czy to coś podobnego do tatuowania?
— Nakłuwa się skórę do krwi, a potem się wciera różnobarwne soki roślinne. Allo był malowany na niebiesko, czerwono i zielono od stóp do głów i powiadał, że to należy do powinności ich religii. O tej swojej religii często nam opowiadał (Pertinax bardzo się interesował takimi sprawami), a gdyśmy się dobrze z nim pokumali, opowiadał nam i o tym, co działo się w Brytanii poza murem. A działo się podówczas bardzo wiele poza naszymi plecami. Świadczę się światłością słoneczną — dodał poważnym głosem — że niewiele było takich zdarzeń, o których by ci mali ludzie natychmiast nie byli powiadomieni. Allo opowiedział mi o tym, jak to Maximus przeprawił się do Galii, ogłosiwszy się w Brytanii cesarzem, i jakie wojska, i jakie zastępy wychodźców z nim podążyły. Do nas na Wał te wiadomości dotarły dopiero po upływie dni piętnastu. Potem on nam opowiadał, jakie wojska brał z sobą co miesiąca Maximus, by pomagały mu w zdobywaniu Galii... a przekonywałem się, że podane przez niego liczby zawsze były ścisłe. Opowiem wam jeszcze jedną rzecz dziwną...
Oplótł dłońmi kolana i oparł głowę o brzeg leżącej poza nim tarczy.
— Późnym latem, gdy zaczynają się pierwsze przymrozki, a Piktowie wykurzają pszczoły z barci, wzięliśmy kilka młodych ogarów i pojechaliśmy na łowy za wilkiem. Nasz wódz, Rutilianus, dał nam dziesięć dni urlopu, więc wyruszyliśmy poza drugi wał, opasujący prowincję Walencję, wdzierając się w wyższe góry, kędy nie ma nawet śladu dawnych zwalisk rzymskich. Przed południem ubiliśmy niedźwiedzicę; Allo zaczął obdzierać ją ze skóry. Naraz spojrzał w górę i tak mówi do mnie: „Gdy będziesz komendantem Wału, moje dziecko, nie będziesz mógł już tak się zabawiać”.
Równie dobrze mogłem zostać prefektem dolnej Galii, przeto roześmiałem się na owe słowa i rzekłem: „Poczekaj no, aż zostanę tym komendantem!” „Nie, nie czekajmy! — odrzekł Allo. — Posłuchajcie mej rady i wracajcie obaj do domu!” „Ależ my nie mamy domu! — rzekł Pertinax. — Wiesz przecie o tym równie dobrze jak my. Nasza kariera już się skończyła... Przeciwko nam obu zagięto w dół palec na znak niełaski. Jedynie ludzie nie mający nic do stracenia mogą narażać się na skręcenie karku na waszych kucykach”. Poczciwiec roześmiał się tak, jak to się śmieją Piktowie... krótkim, urywanym śmiechem, przypominającym szczekanie lisa w noc mroźną. „Kocham was wielce — rzekł po prostu. — Zresztą, jeżeli znacie się nieco na łowach, mnie to jeno zawdzięczacie. Posłuchajcie mej rady i wracajcie do domu”.
„Nie możemy — odpowiedziałem. — Po pierwsze bowiem, ja utraciłem względy mego dowódcy, po wtóre zaś Pertinax ma wuja...
„O jego wuju nic mi nie wiadomo — odrzekł Allo — ale z tobą, Parnezjuszu, jest kłopot... Twój wódz ma o tobie dobre mniemanie”.
„Roma Dea! — zawołał Pertinax podnosząc się z legowiska. — A skądże ty możesz wiedzieć, oo myśli Maximus, stary kobyłowłoku?”
W tejże chwili tuż za nami wyskoczyło olbrzymie wilczysko (czy wiecie, jak blisko umieją podpełznąć dzikie zwierzęta, gdy ludzie zajęci są posiłkiem?). Nasze psy, dobrze wypoczęte, puściły się za nim w pogoń, my zaś podążyliśmy ich tropem. Wilk biegł i biegł, aż zaciągnął nas w jakąś odległą okolicę, nie znaną nawet ze słyszenia. Biegliśmy nieprzerwanie, prosto jak strzała, aż do zachodu słońca i właśnie w tę stronę, gdzie zachodziło słońce. Na koniec dotarliśmy do długich mierzei, wijących się pośród krętych strug rzecznych, a u stóp naszych, na szarym wybrzeżu morskim, obaczyliśmy wyciągnięte na ląd okręty. Naliczyliśmy ich czterdzieści siedem; nie były to rzymskie galery, ale czarnoskrzydłe, krukom podobne statki z Północnego Kraju. Na statkach uwijali się ludzie, a słońce połyskiwało na ich szyszakach... Były to skrzydlate szyszaki ludzi z Północnego Kraju, kędy już nie władną Rzymianie. Przyglądaliśmy się im, licząc ich i dziwując się wielce, bo chociaż już dawniej dochodziły nas słuchy o „Skrzydlatych Kołpakach”, jak ich zwali Piktowie, to jednak dotąd nigdy nie udało się nam ich spotkać.
„Oddalcie się stąd! Oddalcie się stąd! — zawołał Allo. — Tu już mój wrzos nie będzie wam obroną. Zginiemy niechybnie!” Głos mu się trząsł i trzęsły się pod nim nogi, gdy to mówił. Poczęliśmy przeto szybko rejterować... wymykając się przy świetle miesięcznym poprzez wrzosowiska, aż wreszcie nad rankiem nasze zziajane koniki padły na ziemię, potknąwszy się na jakichś zwaliskach.
Gdyśmy się ocknęli, skostniali z zimna, Allo właśnie mieszał jakąś strawę gotującą się na wrzątku. W kraju Piktów nikt nie zapala ogniska gdzie indziej, jak tylko w pobliżu osady. Mali ludkowie mają zwyczaj porozumiewać się na odległość za pomocą dymu, więc gdy ujrzą jakiś niezwykły dym, zlatują się natychmiast rojnie i z hałasem jak pszczoły... a umieją też kąsać jak pszczoły!
„To, cośmy widzieli wczoraj wieczorem, była to przystań kupiecka — rzekł Allo. — Nic innego, tylko przystań kupiecka!”
„Nie lubię słuchać bajek, gdy jestem na czczo — odrzekł Pertinax wodząc kędyś daleko wzrokiem, a miał oko bystre niby orzeł. — Przypuszczam więc... przypuszczam... że i tam także jest przystań kupiecka?” To mówiąc wskazał jakiś dym wznoszący się kędyś ze szczytu odległego wzgórza sposobem, któryśmy nazywali „hasłem Piktów”: puf! puf-puf! puf-puf-puf! Znaki te czynią Piktowie to opuszczając mokrą skórę na ogień, to znów ją podnosząc.
„Nie! — rzecze Allo chowając misę do worka. — To znak dla was i dla mnie. Los wasz już się wypełnił. Chodźcie za mną”.
Poszliśmy więc. Kto nosi gałązkę wrzosu, musi słuchać Pikta, któremu zaufał... atoli ów dym przeklęty był od nas odległy o dwadzieścia mil kędyś na wschodnim wybrzeżu, a w powietrzu było gorąco jak w łaźni.
„Cokolwiek się zdarzy — mówił Allo, gdy nasze koniki, postękując, ruszyły w dalszą drogę — chciałbym, żebyście o mnie pamiętali”.
„Nie zapomnę o tobie — odrzekł Pertmax. — Przez ciebie nie jadłem dziś śniadania”.
„Czymże jest dla Rzymianina garstka tłuczonego owsa? — zaśmiał się Allo śmiechem do żadnego śmiechu niepodobnym. — A cóż byście zrobili, gdyby wam samym wypadło być garstką owsa zmiażdżoną dwoma kamieniami młyńskimi?”
„Jestem Pertinax, a nie król Edyp152, co rozwiązywał zagadki!” — odrzekł mój przyjaciel.
„Dureń jesteś — ofuknął go Allo. — Twoim i moim bogom grożą obce bogi, a ty nie umiesz się zdobyć na nic innego, jak na drwiny”.
„Ludzie, którym grozi niebezpieczeństwo, żyją długo” — wtrąciłem się do rozmowy.
„Dajcie, bogowie, by ziściły się twoje słowa! — odrzekł Allo. — Ale jeszcze raz was proszę, byście o mnie nie zapominali”.
Wspięliśmy się na ostatni, goły i skwarny pagórek i jęliśmy poglądać na morze leżące o trzy albo cztery mile na wschód od nas. Stała tam na kotwicy mała galera, zbudowana wedle modły północnogalijskiej. Pomost był rzucony na ląd, a żagiel do połowy rozwinięty. Zaś tuż pod nami, w rozpadlinie górskiej, stał sam jeden, trzymając konia, Maximus, cesarz Brytanii!... Miał na sobie strój łowiecki i podpierał się, jak zwykle, laseczką. Odwrócony był do nas tyłem, ale jam go i tak poznał i zaraz powiedziałem o tym Pertinaxowi.
„E! zbzikowałeś jeszcze gorzej niż Allo! — odburknął mi Pertinax. — Pewno obaj dostaliście porażenia słonecznego!”
Maximus ani się nie poruszył, pókiśmy nie stanęli przed nim. Wtedy zmierzył mnie wzrokiem od stopy do głowy i zapytał bez ogródek: „Cóż to? Znowuś głodny? Zdaje mi się, że to taki mój los, iż karmić cię muszę, ilekroć się spotkamy! Ale mam tu strawę, to ją nam Allo ugotuje!”
„O nie! — sprzeciwił się Allo. — Książę udzielny na własnej ziemi nie usługuje cesarzom-włóczęgom. Nakarmię obu moich chłopców, nie pytając ciebie o pozwolenie”. To rzekłszy począł rozdmuchiwać przygasłe ognisko.
„Myliłem się! — zawołał Pertinax. — Wszyscyśmy widocznie poszaleli! Mów, czego sobie życzysz, szaleńcze, zwany cesarzem!”
Na zaciśnięte wargi Maximusa wybiegł straszliwy uśmiech, który ludzi napawał taką trwogą; ale dwa lata pobytu na Wale sprawiają, że człowiek przestaje obawiać się ludzkich spojrzeń — przeto ów uśmiech nie przeraził mnie wcale.
„Mniemałem, Parnezjuszu — rzekł Maximus — że spędzisz całe życie jako centurion na Wale. Ale z tego, co tu mam przy sobie (to mówiąc jął gmerać w zanadrzu), wnioskuję, że umiesz równie dobrze myśleć, jak rysować”. I wyciągnął z zanadrza zwój pergaminów. Były to listy pisane przeze mnie do rodziny, a pełne rysunków przedstawiających to wojowników piktyjskich, to niedźwiedzia, to różnych ludzi, jakich spotykałem na Wale. Matka i siostra moja bardzo lubiły te rysunki.
Maximus wręczył mi jeden z tych rysunków podpisany: „Żołnierze Maximusa”. Obrazek przedstawiał szereg pękatych bukłaków z winem,
Uwagi (0)