Darmowe ebooki » Powieść » Puk z Pukowej Górki - Rudyard Kipling (czytaj książki za darmo .txt) 📖

Czytasz książkę online - «Puk z Pukowej Górki - Rudyard Kipling (czytaj książki za darmo .txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Rudyard Kipling



1 ... 12 13 14 15 16 17 18 19 20 ... 30
Idź do strony:
z niechęcią centurion. — Siostra moja i ja mieliśmy głowy dość tępe, ale dwaj moi bracia (jestem średni pomiędzy nimi) lubili te zajęcia, a matka, trzeba ci wiedzieć, przewyższała nas sześciokrotnie swym wykształceniem. Była niemal tego wzrostu, co ja teraz, a przy tym podobna do nowego posągu Demetry120 z koszykami, stojącego koło zachodniego gościńca. A jaka dowcipna! Ach, na bóstwo Romy! Jak ta mateczka umiała nas rozśmieszyć!

— A czym?

— Żarcikami i powiedzonkami, jakie bywają w każdej rodzinie; czy wy o tym nie wiecie?

— Że u nas są takie domowe żarciki, to wiemy, ale nie wiedziałam, że są one i w innych rodzinach — odpowiedziała Una. — Opowiedz mi o swej rodzinie! Proszę cię pięknie!

— Dobre rodziny są bardzo do siebie podobne. Matka siadywała wieczorami i przędła. Aglaja czytała w kącie; pater familias121 — czyli nasz ojczulek — prowadził rachunki domowe, a nasza czwórka hasała po korytarzach. Gdy nasze hałasy stawały się zbyt głośne, pater wołał: „Ciszej tam, ciszej! Czyście nigdy nie słyszeli, jaką władzę ma ojciec nad swymi dziećmi? Ma prawo nie tylko dać im w skórę, ale nawet je zabić... zabić na śmierć... a bogowie pochwalą w zupełności jego postępek!” Wówczas matka wykrzywiała znad kołowrotka swe kochane usteczka i odpowiadała: „Hm! Hm! Coś mi się zdaje, że nie bardzo się nadajesz na rzymskiego ojca rodziny!” Ojciec natychmiast zwijał swe rachunki i krzyczał: „Zaraz wam tu pokażę!” — ...a potem... a potem... zachowywał się jeszcze niesforniej niż my wszyscy!

— O tak! Tatusiowie to potrafią... jak im przyjdzie ochota! — odpowiedziała Una, a oczka jej zaiskrzyły się figlarnie.

— Czyż nie powiadałem, że we wszystkich porządnych rodzinach bywa mniej więcej podobnie?

— A cóż porabialiście w lecie? — zapytała Una. — Czy bawiliście się na dworze jak my?

— Tak jest, bawiliśmy się i chodziliśmy w odwiedziny do znajomych. Na Vectis nie ma wilków. Za to mieliśmy tam wielu przyjaciół i tyle kucyków, ileśmy tylko chcieli.

— Musiało tam być bardzo przyjemnie! — rzekła Una. — I czy zawsze tak było?

— O nie, dzieweczko. Gdy liczyłem sobie lat szesnaście czy siedemnaście, ojciec nabawił się podagry, więc pojechaliśmy do wód.

— Do jakich wód?

— Do Aquae Sulis122. Wszyscy tam jeżdżą. Poproś swego ojczulka, żeby cię kiedy tam zabrał.

— Ale gdzie to jest? Ja nie wiem...

Młodzian miał przez chwilę minę wielce zdumioną.

— Aquae Sulis! — powtórzył. — Najlepsze kąpielisko w całej Brytanii! Powiadano mi, że lepszych łaźni nie ma nawet w Rzymie. Rozmaite tłuściochy i pasibrzuchy siedzą tam godzinami w gorącej wodzie, plotkując i rozprawiając o polityce. Po ulicach maszeruje gwardia, towarzysząca wielkim wodzom, albo posuwają się w lektykach wysocy dostojnicy, za którymi kroczy oddział posępnych liktorów123. Można tam spotkać wróżbitów, złotników, kupców, filozofów, ptaszników, arcyrzymskich Brytyjczyków, arcybrytańskich Rzymian, obłaskawionych dzikusów, co udają ludzi cywilizowanych, dalej kaznodziejów żydowskich i... o, wiele jeszcze innych ciekawych rzeczy. My, młodzi, rzecz zrozumiała, nie interesujemy się polityką i nie mamy podagry, ale ponieważ spotykamy tam wielu do nas podobnych, przeto nie nudzi się nam bynajmniej.

Gdyśmy się tak tam bawili niefrasobliwie, moja siostra poznała syna jednego z urzędników z zachodniej części kraju — i po roku została jego żoną. Mój brat młodszy, który zawsze miał upodobanie do różnych ziół i korzonków, zawarł znajomość z naczelnym lekarzem jednego z legionów stojących w Grodzie Legionowym i postanowił zostać lekarzem wojskowym. Ja uważam, iż zawód ten niezbyt jest godny człowieka wolno urodzonego, ale ostatecznie... nie mogę odpowiadać za poglądy młodszego brata. Pojechał tedy na studia lekarskie do Rzymu i teraz jest naczelnym lekarzem jednego z legionów, stojących w Egipcie (zdaje mi się, że w Antinoi), ale od owego czasu nie miałem o nim wieści.

Najstarszy mój brat poznał pewnego greckiego filozofa i oświadczył ojcu, iż zamierza osiąść na roli jako ziemianin i myśliciel. A trzeba ci wiedzieć (tu oczy centuriona zmrużyły się figlarnie), że ten filozof, który go do tego skłonił, miał długie włosy...

— Myślałam, że wszyscy filozofowie są łysi — rzekła Una.

— Nie wszyscy. Mój brat miał dobry gust w filozofii, bo wybrał sobie za żonę piękną dziewczynę. Jego postanowienie było mi bardzo na rękę, bo miałem zawsze pociąg do wojaczki i obawiałem się, że będę musiał siedzieć w domu i doglądać gospodarstwa, a brat zabierze mi... to!

To mówiąc stuknął ręką w wielką, błyszczącą tarczę, która nie zdawała się mu zawadzać ani ciężyć.

— Byliśmy więc wszyscy zadowoleni, jak to młodzi!... I z całym spokojem, niefrasobliwie, wracaliśmy leśną drogą do Clausentum. Ale gdyśmy dojechali do domu, nasza ochmistrzyni Aglaja od razu spostrzegła, co się z nami stało. Pamiętam, jak stała przy wrotach, trzymając pochodnię nad głową, i patrzyła na nas wspinających się wąską ścieżką, wiodącą śród skał od przystani. „Hej, hej! — zawołała. — Odjechaliście stąd dziećmi, a wracacie jako dorośli mężczyźni i niewiasta!” Potem ucałowała matkę, a matka rozpłakała się. Tak to podróż do wód zdecydowała o losach nas wszystkich, dzieweczko.

W tej chwili zerwał się na równe nogi i jął nadsłuchiwać, opierając się na obrzeżu tarczy.

— Zdaje mi się, że to Dan... mój brat... — rzekła Una.

— Nie inaczej! A Faun też z nim przyszedł — odrzekł centurion, widząc Dana i Puka gramolących się z trudem przez leśny wyrąb.

— Przyszlibyśmy tu o wiele wcześniej — tłumaczył się Puk — gdyby nie to, że powaby twej rodzinnej mowy, o Parnezjuszu, oczarowały tego młodego obywatela.

Parnezjusz zdawał się nic nie rozumieć, nawet gdy Una zabrała się do wyjaśnień:

— Dan powiedział, że liczba mnoga od dominus brzmi domino, a gdy panna Blake kazała mu poprawić omyłkę, rzekł, że jak nie domino, to chyba będzie „Czarny Piotruś”. Został więc, jak widzisz, ukarany za niegrzeczny wybryk, bo kazano mu przepisać dwa razy całą odmianę.

Tymczasem Dan, zgrzany i zasapany, zdołał już wdrapać się na Volaterrae.

— Leciałem pędem prawie cały czas — wykrztusił — a potem spotkałem Puka. Jak się pan miewa?

— Jeżeli jesteś zdrów, dobrze jest! Mnie zdrowie dopisuje124 — odrzekł uprzejmie Parnezjusz. — Patrzaj! Usiłowałem napiąć ten łuk Uliksesa125, ale...

I pokazał skaleczony palec.

— Współczuję panu! Pewno pan pociągnął za mocno! — odrzekł Dan. — Ale Puk mi doniósł, że pan opowiada Unie jakąś historię.

— Opowiadaj dalej, Parnezjuszu! — rzekł Puk usadowiwszy się na uschniętej gałęzi ponad ich głowami. — Ja będę dodawał objaśnienia do jego opowieści. Czy bardzo ci suszył głowę, Uno?

— O nie, wcale nie! Tylko... tylko... nie bardzo wiem, gdzie się znajduje to jakieś Ak... Ak...

— Aha, Aquae Sulis! Jest to miejscowość kąpielowa, z której przywożą wam obwarzanki. Niech no ten bohater opowiada swoje dzieje!

Parnezjusz udawał, że zamierza dźgnąć włócznią nogi Puka, ale Puk szybkim ruchem zsunął się w dół, chwycił za koński pióropusz i ściągnął pyszny szyszak z głowy wojownika.

— Dzięki ci, wesołku! — rzekł Parnezjusz potrząsając czarną, kędzierzawą czupryną. — Tak mi będzie chłodniej. A teraz zawieś szyszak na gałęzi... Opowiadałem właśnie twej siostrze, jak zaciągnąłem się do armii — dodał zwracając się do Dana.

— Czy musiałeś zdawać egzamin? — zapytał Dan podniecony.

— O nie! Poszedłem do ojca i oznajmiłem, że chciałbym wstąpić do konnicy dackiej126 (żołnierzy tego autoramentu widywałem w Aquae Sulis). Ojciec mi jednak jął doradzać, bym raczej rozpoczął służbę w jednym z regularnych legionów, przybyłych z Rzymu. Ja zasię, jak większość młodego pokolenia, nie bardzom sobie lubował w tym, co rdzennie rzymskie. Ci urzędnicy i oficerowie, którzy byli rodowitymi Rzymianami, patrzyli z pogardą na nas, urodzonych w Brytanii, jak gdyby mieli nas za barbarzyńców. Wytłumaczyłem to wszystko mojemu ojcu, a on mi na to: „Wiem, iż oni tak postępują, ale pomnij, mój synu, iż mimo wszystko jesteśmy latoroślą starego szczepu i że mamy obowiązki względem cesarstwa”.

„Jakiego cesarstwa? — zapytałem. — Wszak rozdarliśmy naszego orła, zanim jeszcze na świat przyszedłem”.

„Cóż to za złodziejska mowa?” — huknął ojciec nie lubiący gminnych127 wyrażeń.

„Zaraz ci wytłumaczę, panie ojcze — odrzekłem. — Przecie mamy jednego cesarza w Rzymie, ale w dalej położonych prowincjach zdołano w różnych czasach obwołać nie wiem już ilu cesarzy. Któremu z nich winieniem posłuszeństwo?”

„Gracjanowi128! — odrzekł ojciec. — Ten przynajmniej jest miłośnikiem zabaw rycerskich...”

„Juści129! — odpowiedziałem. — Podobno nawet niedawno przemienił się w Scytę130 żywiącego się surową wołowiną?”

„Gdzieżeś słyszał takie plotki?!” — zawołał pater.

„W Aquae Sulis” — odpowiedziałem. Wiadomość zresztą była najzupełniej prawdziwa. Nasz sławetny cesarz Gracjan miał gwardię przyboczną złożoną z samych w skóry odzianych Scytów i tak się w nich rozmiłował, że zaczął się ubierać tak jak oni. Było to nie gdzie indziej, ale w samej stolicy, w Rzymie! Coś równie niesłychanego, jak gdyby mój rodzony ojciec pomalował się na niebiesko!131

„Mniejsza o stroje! — rzecze mi na to pater. — One są jeno rąbkiem i pozorem całej sprawy. Niesnaski rozpoczęły się już wtedy, gdy ani ciebie, ani mnie nie było jeszcze na świecie. Roma zapomniała o swych bogach i musi za to ponosić karę. Wielka wojna z Malowanym Plemieniem wybuchła w tym samym roku, w którym świątynie naszych bogów uległy zburzeniu. A gdy świątynie odbudowano, natychmiast pokonaliśmy znowu Malowane Plemię. Ale cofnijmy się jeszcze dalej...” I cofnął się aż do czasów Dioklecjana132. Słuchając słów ojca, można było nabrać mniemania, jakoby wiekuisty Rzym stanął już nad brzegiem ruiny dlatego tylko, iż garstka ludzi nieco rozpuściła wodze swym myślom. Wpierw o tym wszystkim nie miałem pojęcia. Aglaja tak była przejęta wspomnieniami odległych dziejów greckich, iż nie stało jej czasu na opowiedzenie nam dziejów naszej własnej ojczyzny.

„Nie ma już ratunku dla Rzymu — rzekł w końcu pater. — Rzym zapomniał o swych bóstwach! Ale jeżeli bogowie nam przebaczą, to zdołamy ocalić przynajmniej Brytanię. Żeby to osiągnąć, musimy odeprzeć najazdy Malowanego Plemienia. Przeto powiadam ci, Parnezjuszu, jako ojciec, że jeżeli serce twoje rwie się do służby, tedy miejsce twe jest pomiędzy mężami na Wale, a nie pośród niewieściuchów miejskich”.

— Na jakim wale? — zapytali jednocześnie Dan i Una.

— Ojciec miał na myśli wał, który zwą Wałem Hadriana133. Opowiem wam o nim później.

Zbudowano go przed wieloma laty w poprzek Północnej Brytanii, by powstrzymywać najazdy Malowanego Plemienia, zwanego przez was Piktami. Ojciec w swoim czasie brał udział w wielkiej wojnie piktyjskiej, która trwała lat z górą dwadzieścia, przeto wiedział, co to służba wojskowa. Teodozjusz, jeden z naszych wielkich wodzów, jeszcze na wiele lat przed moim urodzeniem wyparł na północ ów drobny ludek, którym my w Vectis oczywiście nie potrzebowaliśmy sobie zaprzątać głowy, jako że oddzielał nas do niego wielki szmat lądu. Atoli gdy ojciec wyjaśnił mi całą sprawę, ucałowałem jego dłoń i czekałem na jego rozkazy; my, Rzymianie w Brytanii urodzeni, wiemy, cośmy winni naszym rodzicom.

— Mój ojciec śmiałby się ze mnie, gdybym go pocałował w rękę... — rzekł Dan.

— Co kraj, to obyczaj! — odpowiedział Parnezjusz. — W każdym razie jeżeli ktoś nie słucha ojca i matki, bogi mu tego na pewno nie przebaczą... Ojciec mój, wnosząc z naszej rozmowy, że mam zamiar poważny, wyprawił mnie do Clausentum. Wypadło mi tam odbywać musztrę piechoty w koszarach zawalonych wojskami posiłkowymi. Ładne towarzystwo! Takiej hałastry nie golonych i nie mytych barbarzyńców nigdym chyba już nie oglądał, choć nieraz jeszcze przebywałem z nowo zaciężnymi! Gdyby ich nie tłuc kijem w brzuch i puklerzem po twarzy, nigdy by ich człek nie nauczył porządnie stać w szeregu. Gdym już wprawił się w tym, czego wymagano ode mnie, instruktor powierzył mi garść Galów i Iberyjczyków134 (prawdziwą garść, bo było to zgarnięte z najzapadlejszych kątów świata!), ażebym ich musztrował, póki nie będą przydzieleni do oddziałów w głębi kraju. Czyniłem, co w mej mocy, by zrobić z nich jakich takich żołnierzy. Pewnej nocy wybuchł nagle pożar w jednym z dworków na przedmieściu. Nim inne oddziały zdążyły się zebrać, już skrzyknąłem mą garstkę i wzięliśmy się do gaszenia ognia. Gdyśmy sobie podawali wiadrami wodę ze stawu, postrzegłem jakiegoś nie znanego mi człeka stojącego na łące. Wsparty na lasce, długo przyglądał się w spokoju naszej robocie, aż w końcu odezwał się do mnie: „Któżeś ty zacz?”

„Nowicjusz oczekujący przydziału” — odrzekłem po prostu, nie wiedząc, jaki to potomek Deukaliona135 stoi przede mną.

„Czyś rodem z Brytanii?” — on na to.

„Tak jest, a ty chyba jesteś z Hiszpanii!” — odparłem słysząc w jego słowach coś, co mi przypominało rżenie muła iberyjskiego.

„A jaki byś chciał mieć tytuł, gdy powrócisz do domu?” — spytał śmiejąc się.

„Zależy... raz taki, drugi raz owaki — odpowiedziałem. — Ale teraz jestem zajęty i nie mam czasu na gadanie!”

On się już nic nie odzywał, ale gdyśmy uratowali mienie rodzinne cnych właścicieli onego dworku, krzyknął na mnie i odezwał się spoza kuszcza136 laurowego: „Słuchaj no, młody panie Taki-owaki! Odtąd będziesz się nazywał centurionem siódmej kohorty trzydziestego legionu, zwanego Ulpia Victrix. W ten sposób łatwiej mi będzie ciebie zapamiętać. Co do mnie, to ojciec twój i inni jeszcze ludzie zwą mnie Maximusem

1 ... 12 13 14 15 16 17 18 19 20 ... 30
Idź do strony:

Darmowe książki «Puk z Pukowej Górki - Rudyard Kipling (czytaj książki za darmo .txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz