Darmowe ebooki » Powieść » Druga księga dżungli - Rudyard Kipling (biblioteka ludowa txt) 📖

Czytasz książkę online - «Druga księga dżungli - Rudyard Kipling (biblioteka ludowa txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Rudyard Kipling



1 ... 15 16 17 18 19 20 21 22 23 ... 33
Idź do strony:
winien. Całą biedę ściągają na siebie tylko ludzie!

— Wszystko jedno! — żachnął się Mowgli. — Kop jamę, ale głęboką! Gdy się przebudzimy, odgrzebiemy znów to dziwo i zaniesiemy je tam, skąd je wziąłem!

*

W dwie noce później, gdy Biały Kobra siedział markotnie w głębi mrocznej komory, osamotniony oraz pełen żalu i wstydu z powodu poniesionej straty, nagle przez szczelinę w murze przeleciał z furkotem królewski ankus nabijany turkusami i z głośnym szczękiem upadł na warstwę złotych monet.

— Ojcze Okularników! — zawołał Mowgli, chowając się przezornie za murem. — Dobierz sobie któregoś z młodszych a co tęższych i roztropniejszych plemieńców i we dwójkę pilnie strzeżcie królewskiego skarbca, by żaden człowiek nie wydostał się stąd żywcem.

— Aha! Mój ankus-s-s wraca do mnie! Wsz-sz-szak mówiłem, że w nim jest ś-ś-śmierć! Ale jak to się ss-stało, żeś ty jeszcze żyw? — słabym głosem zasyczał stary kobra, owijając się pieczołowicie wokół rękojeści ankusa.

— Sam tego pojąć nie mogę! Na Byka, który był okupem za mnie! Toż ten cudak położył sześciu ludzi trupem w ciągu jednej nocy! Nie pozwól, by miał jeszcze kiedyś wyjść stąd na światło dzienne!

Pieśń młodego myśliwca
Nim wrzaśnie horda małp obrzydła i nim paw Mao otrząśnie skrzydła, 
nim Chil ścierwnik śmignie skrzydłem przez powietrzny szlak — 
przez puszczę mknie niepostrzeżenie cień drobny, nikły, śląc westchnienie: 
To Strach, to Strach, Myśliwcze Młody — och, to Strach! 
 
Cichuśko — hen — przez uroczyska cień baczny, czujny się przeciska 
i szept się szerzy wśród ostępu kniej i wydm, i łach — 
i pot się perli na twej skroni, bo szept ten goni wciąż i goni: 
To Strach, to Strach, Myśliwcze Młody — och, to Strach! 
 
Nim księżyc wzejdzie nad górami i w srebrne smugi je poplami, 
gdy wszelki zwierz, skuliwszy ogon, drży w wilgotnych mgłach — 
tuż poza tobą, w nocnej ciszy, czyjś oddech sapie, parska, dyszy: 
To Strach, to Strach, Myśliwcze Młody — och, to Strach! 
 
Uklęknij żwawo! Łuk napinaj, powietrze świstem strzał przecinaj 
i ostrą włócznię pogrąż w pustych, urągliwych krzach! 
Nie stanie się twym chęciom zadość: drży dłoń, a w licach widna bladość... 
To Strach, to Strach, Myśliwcze Młody — och, to Strach! 
 
Gdy w kłębach kurzu grzmi huragan, gdy bór się wali, wichrem smagan, 
gdy tnie ulewa, rozmywając grząski żwir i piach — 
nad ryk zawiei i nad gromy głos huczy groźny, nieznajomy: 
To Strach, to Strach, Myśliwcze Młody — och, to Strach! 
 
Strumienie z brzegów wystąpiły i z trzaskiem pędzą skalne bryły, 
a każdą żyłkę liścia widać w błyskawicy skrach. 
Twój głos zamiera, dech się późni, a serce wali jak młot w kuźni: 
To Strach, to Strach, Myśliwcze Młody — och, to Strach! 
 
Podoba Ci się to, co robimy? Wesprzyj Wolne Lektury drobną wpłatą: wolnelektury.pl/towarzystwo/
Quiquern
Mieszkańcy Wschodnich Lodów topnieją jako śnieg: 
żebrzą o cukier i kawę; idą, gdzie idzie biały człek! 
Mieszkańcy Lodów Zachodnich umieją walczyć i kraść: 
sprzedają futra handlarzom, duszę sprzedają w obcą właść110. 
Mieszkańcy Lodów Południa z wielorybników biorą wzór: 
ich żonom nie brak świecideł, za to w namiotach pełno dziur... 
Lecz Ludy Najstarszych Lodów, gdzie biały człek już sczezł111, 
zbroją się zębem narwala; ich kraj — to ziem najdalszy kres! 
 

Przekład pieśni

— Patrz! Otworzył oczy!

— Połóż go z powrotem na futrze. Będzie z tego szczeniaka tęgi pies. Gdy skończy cztery miesiące, nadamy mu imię.

— A jakie? — zapytała Amoraq.

Kadlu powiódł oczyma wokoło, po wnętrzu śnieżnej lepianki obficie zasłanej futrami, aż na koniec zatrzymał wzrok na postaci czternastoletniego Kotuka, siedzącego na pryczy i strużącego guziki z zębów morsa.

— Nazwij go moim imieniem! — ozwał się Kotuko, uśmiechając się szeroko. — On mi się kiedyś przyda.

Kadlu odpowiedział mu również szerokim uśmiechem — tak szerokim, iż skośne oczka niemal znikły w tłuszczu płaskich policzków — i kiwnął głową w stronę Amoraq, nie zważając na zajadłe skowyczenie suki, gniewnej, iż nie może dosięgnąć swego szczenięcia szamocącego się w małym worku z fokowej skóry, zawieszonym ponad ciepłym kagankiem tranowym. Kotuko zajął się znów struganiem kości, zaś Kadlu zwinął pęk skórzanych psich uprzęży i cisnął w głąb małej bokówki, po czym zdjął z siebie ciężką skórę reniferową, stanowiącą jego strój myśliwski, złożył ją na fiszbinowej kracie ponad drugim kagankiem, usiadł na narach112 i jął113 krajać na plasterki kawałek zmarzniętego mięsa, czekając, rychłoli114 żona jego, Amoraq, przyniesie mu zwykły obiad składający się z gotowanego mięsa i czerniny.

Od samego świtu bawił na łowach koło jam foczych — osiem mil opodal — i wrócił dopiero przed chwilą, przywożąc jako zdobycz aż trzy ogromne foki. W głębi długiego i niskiego korytarza czy lochu wiodącego do wewnętrznych drzwi domu słychać było warczenie i szczekanie psów, które, wyprzężone z sań i na resztę dnia zwolnione z roboty, biły się z sobą o miejsce w najcieplejszym kącie.

Gdy naszczekiwania stały się zbyt głośne, Kotuko zwlókł się ociężale z legowiska i pochwycił harap115 o giętkiej, osiemnaście cali116 mierzącej fiszbinowej rękojeści oraz długiej na dwadzieścia pięć stóp117, twardej pletni skórzanej.

Gdy wszedł w głąb lochu, podniosła się wrzawa tak przeraźliwa, jak gdyby psy wszystkie zamierzały pożreć go żywcem. Nie było to wszakże nic innego, jak zwykłe przymilanie się przed jedzeniem. Gdy dogramolił się do końca lochu, sześć kosmatych łbów jęło wodzić za nim ślepiami niecierpliwie. On zaś podszedł do wieszaka ze szczęk wielorybich, na którym wisiało mięso przeznaczone dla psów; jął odkrawać szerokim ostrzem włóczni potężne płaty tego zmarzniętego mięsiwa i stał w miejscu, trzymając w jednej ręce ów płat, w drugiej zaś harap. Wywoływał kolejno po imieniu wszystkie psy, poczynając od najsłabszego — a biada psu, który nadbiegł niewołany, bo ostrokończysty rzemień nie omieszkałby spaść z trzaskiem i szybko jak błyskawica, wydzierając mu z grzbietu szmat skóry i kudłatej sierści. Nie pozostało więc zwierzętom nic innego, jak warknąć gniewnie, kłapnąć raz zębami — i dławiąc się otrzymaną porcją — zmykać z powrotem do lochu, gdy tymczasem chłopak stał nadal na śniegu pod jaskrawą zorzą północną i dokonywał wymiaru sprawiedliwości. Na samym ostatku przychodził po swą należność czarny arcypies — olbrzymi przodownik sfory, który utrzymywał porządek wśród psów idących w zaprzęgu; Kotuko obdarzył go podwójną porcją mięsa, jako też dodatkowym chlaśnięciem bicza.

— Ach, prawda! — odezwał się w końcu, zwijając harap. — Mam ci przecie jeszcze ponad kagankiem jednego psiaka, który będzie piszczał wniebogłosy. Szarpok! Do nory!

Przeczołgał się z powrotem wśród zbitych w gromadę psów, otrzepał suchy śnieg z kożucha bijakiem fiszbinowym, położonym koło drzwi przez Amoraq, ostukał skórzany okap domu, by strząsnąć sople lodowe, grożące opadnięciem z śniegowej kopuły, i siadł z podwiniętymi nogami na worku.

Psy w lochu chrapały i skomlały przez sen, niemowlę w głębokiej futrzanej torbie na plecach Amoraq wierzgało nóżkami i dławiło się chlipiącym płaczem, a matka świeżo nazwanego szczenięcia legła przy boku Kotuka, wlepiwszy wzrok w ciepły i bezpieczny tobołek z fokowej skóry, zawieszony nad szerokim, żółtym płomieniem kaganka.

Wszystko to działo się hen daleko na północy, poza Labradorem — poza Cieśniną Hudsona, gdzie wielkie przypływy morskie druzgocą o brzeg lodową skorupę — na północ od Półwyspu Melville’a — ba, na północ od Cieśniny Fury and Hecla — na północnym brzegu Ziemi Baffina, tam, kędy Wyspa Bylota widnieje ponad lodowiskiem Cieśniny Lancasterskiej, niby miseczka z budyniem wywrócona dnem do góry. Na północ od Cieśniny Lancasterskiej już mało co jest nam znane, oprócz kraju Ellesmere’a i Północnego Devonu; atoli i tam żyją z rzadka ludzie, niejako najbliżsi sąsiedzi samego bieguna.

Kadlu był Inuitą — czyli, jak kto woli, Eskimosem, a jego plemię (liczące, ogółem wziąwszy, około trzydziestu osób) zaludniało Tununirmiut, czyli „krainę, która leży poza wszystkim”. Na mapach określono to pustkowie jako Zatokę Popasu Okrętowej Załogi, jednakże nazwa inuicka jest o wiele lepsza, gdyż kraj ten istotnie leży na samym krańcu świata. Przez dziewięć miesięcy w roku bywa tam tylko lód i śnieg, i nawałnica za nawałnicą — oraz mróz, jakiego nie potrafi sobie nawet wyobrazić ten, kto nie oglądał nigdy zera na termometrze. Na dobitkę przez sześć na owych dziewięć miesięcy panują tam nieprzebite ciemności — i to właśnie jest najstraszniejsze. W ciągu trzech miesięcy letnich mróz chwyta tylko co drugi dzień i w każdą noc; wówczas to na południowych stokach lodowców śnieg taje po trosze i garstka przyziemnych łóz wypuszcza kosmate bazie, a wątłe porosty skalne lub inne jakoweś roślinki zdają się kwitnąć; w tęż porę gdzieniegdzie uwalnia się z lodów morze i obrzeża się usypiskami drobnego żwiru i okrągłych kamyków, a gładkie głazy i pasiaste opoki wznoszą się ponad ziarnistym śniegiem. Wszystko to jednak przemija po upływie kilku tygodni; sroga zima na nowo okuwa ląd w twarde dyby, a na pełnym morzu wielkie kry lodowe zaczynają ścierać się i spierać, kłębić się i gnębić, szastać się i zrastać z sobą — w końcu wszystko przymarza, krzepnie, tężeje i tworzy się gruby na dziesięć stóp pomost od strądu118 aż hen ku przestworom morskiej głębiny.

Zimą Kadlu uganiał się za fokami aż do skraju lodowisk lądowych, dźgając je włócznią, gdy wynurzyły się z lodowych świści i przerębli celem nabrania tchu. Foka musi mieć otwartą toń morską, w której by mogła przebywać i poławiać ryby; tymczasem skorupa lodowa niekiedy ciągnie się bez przerwy czterdzieści mil od najbliższego lądu. Dalekie więc nieraz musiały być jego wyprawy. Na wiosnę, gdy lody topniały, cofał się wraz ze swą drużyną w głąb stałego lądu, gdzie rozbijano namioty ze skór, chwytano w sidła przelotne ptactwo lub zabijano młode foki, wygrzewające się w słońcu na wybrzeżu. Później zapuszczano się na południe Ziemi Baffina, gdzie ścigano renifery i zgarniano całoroczny zapas łososi w nielicznych strumieniach i jeziorach. We wrześniu lub październiku wracano na północ, gdzie urządzano polowanie na woły piżmowe lub powszednim obyczajem — na foki. Wędrówki te odbywano przy pomocy psich zaprzęgów, zdolnych przebiec po dwadzieścia do trzydziestu mil dziennie, czasem zaś posuwano się wzdłuż wybrzeża w wielkich skórzanych „babskich kajakach”. Wówczas to psy i dzieci leżały potulnie u stóp wioślarzy, a kobiety nuciły różne pieśni, przemykając się od przylądka do przylądka po zimnej i gładkiej wodzie. Wszystkie przedmioty zbytku, jakie znano w Tununirmiucie, pochodziły z południa, a więc przyniesione wodą kawałki drzewa, przydatne jako płozy do sanek, dalej pręty żelazne do wyrabiania grotów harpuna, noże o stalowych ostrzach, blaszane kociołki, w których o wiele lepiej było przyrządzać strawę niż w dawniejszych naczyniach z miękkiego steatytu, także krzesiwo lub nawet zapałki, kolorowe wstążki dla kobiet, tanie lusterka tudzież czerwone sukno do obrębiania kaftanów reniferowych. Kadlu sprzedawał południowym Inuitom piękny ząb narwala, żółtawy a spiralnie skręcony, oraz zęby wołu piżmowego, cenione na równi z perłami; ci zaś z kolei wiedli handel z wielorybnikami oraz stacjami misyjnymi w cieśninach Ekseterskiej i Cumberlandzkiej; tak podjęty łańcuch posuwał się coraz dalej i zdarzało się, że kociołek, kupiony przez kucharza okrętowego w bazarze Bhendy, dokonywał swego żywota nad pełnym tranu kagankiem kędyś w mroźnym obrębie koła podbiegunowego.

Kadlu, jako tęgi myśliwy, miał pod dostatkiem żelaznych harpunów, noży do zdrapywania śniegu, oszczepów używanych na ptaki oraz wszelkich przyrządów ułatwiających życie podczas wielkich mrozów tamecznych119.

Był on ponadto naczelnikiem swojego plemienia, czyli jak go zwano, „człowiekiem, który na wszystkim znał się z doświadczenia”. Tytuł ten nie dawał mu żadnych praw szczególnych — chyba to, że czasami udało mu się namówić przyjaciół do zmiany łowiska; niemniej jednak Kotuko zwykł był nieco zadzierać nosa z tego powodu — ot tak, jak go zadzierać potrafią ospali i tłuszczem nalani Inuici — i wodził rej pomiędzy chłopcami, ilekroć wyszli nocą bawić się piłką przy świetle księżyca lub śpiewać dziecięce śpiewki przy blaskach zorzy polarnej.

Ale w czternastym roku życia Inuita czuje się już mężczyzną, przeto Kotuko znudził się wyrobem sideł na dzikie ptactwo i młode lisy, a już całkiem obrzydło mu pomaganie kobietom w niemiłej czynności żucia skór foczych i reniferowych (nic nie czyni skóry w tym stopniu giętką i podatną) — czynności zapełniającej całkowicie owe dłużące się dnie, gdy dorośli mężczyźni wyruszali na polowanie.

Kotuko marzył o tym, by mógł chodzić do quaggi, czyli domu śpiewaczego, gdy mężczyźni zbierali się tamże celem odprawienia jakichś tajemniczych obrzędów — gdy angekok, czyli szaman, zgasiwszy światła, budził we wszystkich obecnych dreszcz jakiejś rozkosznej trwogi, gdy słychać było kroki Ducha Renifera, dudniące po dachu, i gdy włócznia, rzucona kędyś w nieprzeniknioną ciemność nocy, wracała, obryzgana ciepłą krwią. Marzył o tym, by mógł wieczorami z wyrazem zmęczenia na twarzy, jak przystało na pana domu, ciskać wielkie buciory na siatkę ponad ogniskiem i z przybyłymi w odwiedziny łowcami zasiąść do gry przypominającej ruletkę, a sporządzonej domowym sposobem z blaszanej miski i gwoździa. Marzył jeszcze o wielu, wielu innych rzeczach i zajęciach, ale starsi śmiali się z niego i powiadali:

— Zaczekaj, aż się znajdziesz w powijaku, mój Kotuko. Polowanie to nie to samo co branie zdobyczy!

Teraz jednak, odkąd ojciec nadał jego imię szczeniakowi, sprawa przedstawiała się o wiele jaśniej. Inuita nie podaruje dobrego psa synowi, póki chłopak nie nabędzie pewnych wiadomości z zakresu psiej tresury; Kotuko zaś był święcie przekonany,

1 ... 15 16 17 18 19 20 21 22 23 ... 33
Idź do strony:

Darmowe książki «Druga księga dżungli - Rudyard Kipling (biblioteka ludowa txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz