Druga księga dżungli - Rudyard Kipling (biblioteka ludowa txt) 📖
Druga księga dżungli to drugi zbiór luźno powiązanych opowiadań dotyczących życia Mowgliego w dżungli, wśród zwierząt.
Przedstawiona jest nie tylko codzienność chłopca wychowywanego w dżungli, lecz także wiele problemów moralnych przeniesionych na relacje zwierząt. Opowiadania pozwalają dostrzec w zwierzętach wrażliwe istoty. Podobnie jak ludzie, budują więzi społeczne, posiadają uczucia i zasady, wedle których żyją.
Druga księga dżungli to powieść autorstwa angielskiego pisarza Rudyarda Kiplinga, wydana w 1895 roku. Kipling zasłynął przede wszystkim jako autor pierwszego zbioru opowiadań, zatytułowanego Księgi dżungli, jego twórczość była kierowana głównie do młodzieży.
- Autor: Rudyard Kipling
- Epoka: Współczesność
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Druga księga dżungli - Rudyard Kipling (biblioteka ludowa txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Rudyard Kipling
— Coraz to więcej krwi, im bardziej zbliżam się choćby do rzeczy wyrobionych rękoma Ludzkiej Gromady! — rzekł Mowgli z obrzydzeniem, a ankus zaczął mu już nieco ciężyć w dłoni. — Gdybym o tym wiedział, nigdy bym nie wziął w rękę tego paskudztwa. Przedtem widziałem krew Messui na krępujących ją powrozach, teraz zaś czuję krew Hathiego. Nie chcę mieć przy sobie tej rzeczy! Patrz, co z nią zrobię!
Ankus warknął w powietrzu, zamigotał i utkwił ostrzem w ziemi pośród kępki drzew, o pięćdziesiąt sążni opodal.
— Teraz ręce moje oczyściły się od piętna śmierci — to mówiąc Mowgli jął wycierać dłonie o świeżą, wilgotną ziemię. — Thuu powiadał, że śmierć będzie szła w ślad za mną. Nie wiem, czy mu wierzyć, bo jest to gad stary, biały i bzikowaty.
— Czy biały, czy czarny, czy śmierć, czy życie, mało mnie to wzrusza. Ja kładę się spać, Mały Bracie. Nie umiem polować przez całą noc i wyć przez cały dzień, jak to czynią niektóre plemiona.
To rzekłszy, Bagheera odeszła do wiadomej sobie myśliwskiej kryjówki odległej o dwie mile. Mowgli zaś wdrapał się z łatwością na drzewo, które wydało mu się dogodne, związał razem kilka pnących się łodyg i w prędszym czasie, niż zdołaliśmy to opowiedzieć, bujał się już w przepysznym hamaku na wysokości pięćdziesięciu stóp ponad ziemią. Wprawdzie nie czuł się nieswojo w jaskrawym świetle słonecznym, jednakże idąc za nawyczkami swych przyjaciół, starał się jak najmniej w nim przebywać. Zasnął niebawem, rojąc przez sen, że zabawia się rzucaniem przepięknych kamyczków. Gdy się obudził, już wśród gałęzi rozlegały się donośne głosy wszelkiego stworzenia, a ziemię znów zalegał szary zmierzch wieczorny.
— E, nie zawadzi chyba, że sobie zerknę jeszcze raz na tę zabawkę — rzekł sam do siebie i ześliznął się po drabince pnączy na ziemię. W tejże chwili jednak posłyszał przed sobą w ciemności jakieś prychanie. Rozpoznał Bagheerę.
— Gdzie się podział ten kolczasty przedmiot? Nie widzę go! — zawołał Mowgli.
— Zabrał go jakiś człowiek. Oto ślad tego człowieka.
— No, w takim razie przekonamy się, czy Thuu powiedział prawdę. Jeżeli to żądło istotnie grozi śmiercią, to człowiek ten umrze niebawem. Chodźmy za nim.
— Zapolujemy sobie wpierw — doradziła Bagheera. — Pustka w żołądku źle wpływa na bystrość wzroku. Ludzie chodzą zazwyczaj krokiem powolnym, a dżungla jest okryta rosą, która nam ułatwi znalezienie choćby najlżejszego śladu.
Z łowami uwinęli się prędko, niemniej prawie trzy godziny zbiegły, nim uporawszy się z jedzeniem i piciem, mogli na koniec puścić się tropem człowieka. Mieszkańcy kniei wiedzą dobrze, ze żadne okoliczności nie upoważniają do tego, by śpieszyć się z posiłkiem.
— Czy sądzisz, że ten szpikulec odwróci się w dłoni człowieka i zabije go? — zapytał Mowgli. — Thuu opowiadał, że w tym kolcu siedzi śmierć.
— Dowiemy się o tym, gdy go wykryjemy — odrzekła Bagheera, biegnąc z głową przy ziemi. — Widzę, że tu idzie pojedyncza stopa — chciała przez to powiedzieć, że widzi ślad jednego tylko człowieka a brzemię, które niesie, wcisnęło mocno w ziemię jego pięty!
— Hail! Toż to jasne, jak wszystkie pioruny! — odpowiedział Mowgli.
Poczęli biec wartkim, krętym kłusem gończym poprzez gmatwaninę cieniów i blasków księżycowych, idąc wiernie śladami dwóch bosych nóg ludzkich.
— Tu już biegł szybko — rzekł Mowgli, gdy dochodzili do wilgotnej i grząskiej polany. — Palce jego nóg są rozwarte szeroko. Ale czemu w tym miejscu nagle skręcił w bok?
— Zatrzymaj się! — krzyknęła Bagheera, odsadzając się przepysznym skokiem na możliwie największą odległość; albowiem gdy ślad przestaje być jasny i wyraźny, najlepszą rzeczą bywa przerzucić się naprzód, nie zostawiając przy tym własnych śladów, by nie mieszały się z innymi. Stanąwszy na ziemi, Bagheera odwróciła się w stronę Mowgliego, wołając:
— Tu idzie nowy ślad na spotkanie tamtego! Stopa jest znacznie mniejsza, a palce zwracają się ku środkowi.
Mowgli podbiegł i przyjrzał się śladom.
— To stopa myśliwca gondyjskiego! — zawołał. — Przypatrz się! Tędy on wlókł łuk po murawie! Teraz rozumiem, dlaczego pierwszy ślad tak nagle zboczył. Człowiek o dużej stopie ukrył się przed człowiekiem mającym małą stopę.
— Prawdę mówisz! — potwierdziła Bagheera. — A teraz musimy się rozłączyć, byśmy nie włazili sobie wzajemnie w trop i nie zacierali śladów. Ja będę szła za dużą stopą; a ty, Mały Bracie, pójdziesz za Gondem, który ma małą stopę.
To rzekłszy, Bagheera jednym susem wróciła na ślad pierwotny, zostawiając Mowgliego pochylającego się nad cudacznym, palcami do środka obróconym śladem małego dzikusa leśnego.
— A teraz — mówiła do siebie Bagheera, posuwając się krok za krokiem po linii większych odcisków — ja, Duża Stopa, skręcam tu w bok. Teraz chowam się za skałę i waruję tu cicho, nie ośmielając się nawet ruszyć nogą. Ogłaszaj swoją drogę, Mały Bracie.
— Teraz ja, Mała Stopa, dochodzę do skały — mówił Mowgli, biegnąc swym szlakiem. — Teraz siadam pod skałą, wspierając się na prawej ręce i przytrzymując łuk nogami. Czatuję tu długo, przeto ślad mych stóp wrył się głęboko w ziemię.
— Ja to samo — odezwała się Bagheera ukryta za skałą. — Czatuję, opierając koniec ościenia o kamień. Szpic się ześliznął, bo na kamieniu widać rysę. Ogłaszaj swoje ślady, Mały Bracie.
— Jedna... dwie gałązki... i jedna duża gałąź są ułamane — mówił Mowgli półgłosem. — A teraz... w jakiż sposób mam to głosić? Aha! Teraz rzecz się wyjaśniła! Ja, Mała Stopa, oddalam się z głośnym tupaniem i wrzawą, tak iżby mnie posłyszał człek o dużej stopie...
Jął krok za krokiem oddalać się od skały, wchodząc w gęstwę drzew, i coraz bardziej podnosił głos, w miarę zbliżania się ku wielkiej siklawie.
— Idę — coraz — dalej — tam — gdzie — huk — spadającej — wody — przygłusza — moje — wołanie — i — tutaj — się — zatrzymuję! Odkrzyknij się ze swego tropu, Bagheero, Duża Stopo!
Pantera przez jakiś czas uwijała się na wszystkie strony, by wymiarkować, jakim szlakiem ciągną się spod skały ślady Dużej Stopy. Niebawem jednak dała znać o sobie.
— Wyczołgałam się na klęczkach spoza skały, ciągnąc za sobą oścień. Nie widząc nikogo, zaczynam biec. Ja, Duża Stopa, umiem biec szybko. Ślad jest wyraźny. Idźmy każdy swoją drogą! Ja zmykam!
To mówiąc, Bagheera mknęła rysującym się wyraziście dużym śladem, a Mowgli kroczył drobniejszym śladem Gonda. Przez czas pewien panowała w puszczy cisza.
— Gdzie jesteś, Mała Stopo?! — zawołała Bagheera.
Odpowiedział jej na to głos Mowgliego z odległości niespełna pięćdziesięciu sążni z prawej strony.
— Um! Um! — znacząco chrząknęła Bagheera. Oba ślady biegną pobok109, zbliżając się coraz bardziej ku sobie!
Przebiegli znów dobre pół mili, pozostając wciąż w jednakowym oddaleniu od siebie. Naraz Mowgli, który nie trzymał głowy tak nisko przy ziemi jak Bagheera, zawołał:
— Spotkali się z sobą! Szczęśliwych łowów! Patrz! Tu stała Mała Stopa, oparłszy się kolanem o skałę... a tam widać Dużą Stopę.
O niecałe dziesięć sążni od nich leżało na zwale głazów ciało chłopca z okolicznej wioski, przeszyte na wylot przez pierś małą, pierzastą strzałą gondyjską.
— I cóż powiesz na to, Mały Bracie? — łagodnie zagadnęła Bagheera. — Czy Thuu istotnie jest tylko starym wariatem? Jedną śmierć w każdym razie jużeśmy widzieli!
— Idziemy dalej! Ale gdzież się podział ów cierń o czerwonym oku... pijący krew słoni?
— Może... może ma go obecnie człowiek o małej stopie. Widzę znowu tylko ślad pojedynczy.
Ślady drobnego człowieczka, który najwidoczniej pędził szybko, dźwigając na lewym ramieniu jakiś ciężar — biegły nieprzerwanym ciągiem dokoła długiego zakosu niskiej, wypalonej trawy, gdzie każdy odcisk wpadał od razu w oczy tropicielom, jakby był wytłoczony w rozpalonej sztabie żelaznej.
Żaden z łowców nie odezwał się ani słowem, póki nie dotarli do małej kotliny, na której dnie taiły się świeże jeszcze popioły obozowego ogniska.
— Znowu! — krzyknęła Bagheera, stając w miejscu jak skamieniała.
Koło ogniska leżał osiniaczony zewłok małego Gonda, z nogami zagrzebanymi w popiele.
Bagheera wzrokiem pytającym spojrzała na Mowgliego.
— Tego dokonano laską bambusową — wyjaśnił chłopak, ledwo rzuciwszy okiem na nieboszczyka. Sam posługiwałem się takim kijem, gdym służył za pastucha bawołów w Ludzkiej Gromadzie. Żałuję teraz, żem sobie pokpiwał ze starego kobry. Widzę, że on znał się na ludziach, jak ja sam powinienem był na nich się poznać! Czyż nie mówiłem, że ludzie mordują nie z potrzeby, ale ot, dla zabicia czasu?
— W rzeczywistości jest trochę inaczej. Zabijają się dla różnych czerwonych i błękitnych kamyczków — odpowiedziała Bagheera. — Pamiętaj, że kiedyś przebywałam w królewskim zwierzyńcu w Udajpurze.
— Jeden, dwa, trzy, cztery tropy — rzekł Mowgli, pochylając się nad zgliszczami ogniska. — Ślady czterech ludzi mających stopy obute. Szli oni nie tak szybko, jak chodzą Gondowie. Ale cóż złego mógł im wyrządzić ten mały leśny człeczyna? Przypatrz się, Bagheero! Oni tu stali w pięciu i rozmawiali przez czas jakiś, zanim jego zabito. Wracajmy, Bagheero! W brzuchu mi coś zaciążyło i coś tak we mnie skacze to w dół, to w górę, jak gniazdko wilgi na czubku gałązki.
— Niedobre to łowy, gdy wypuszcza się zwierzynę znajdującą się tuż obok. W drogę! — krzyknęła pantera. — Tych osiem stóp obutych nie mogło zajść daleko!
Przez całą godzinę nie przemówili do siebie ani słowa, posuwając się szerokim szlakiem wydeptanym obutymi stopami czterech ludzi.
— Ludzie zawsze bywają skwapliwsi do jadła niż do biegu — odrzekł Mowgli, mknąc nurkiem wśród niskich krzaków młodej dżungli, którą teraz przetrząsali.
Bagheera, biegnąc na lewo od niego, zawarczała nagle w jakiś dziwny sposób, niedający się opisać.
— Otóż mamy takiego, który już zginął... pożarty! — zawołała.
Pod jednym z krzaków leżał bezładny kłąb pstrej odzieży, a koło niego była rozsypana garść mąki.
— Zginął również od bambusowego kija — odpowiedział Mowgli. — Przypatrz się! Tym białym pyłem żywią się ludzie. Oni zabrali zdobycz temu człowiekowi, który dźwigał ich pożywienie, a jego samego oddali na żer Chilowi.
— To już trzeci! — stwierdziła Bagheera.
— Przyniosę Ojcu Okularników dużo świeżych i tłustych ropuch, żeby się stary najadł do syta! — rzekł Mowgli sam do siebie. — Ta dziwna rzecz pijąca krew słoni jest chyba wcieloną śmiercią... ale i tak jeszcze nie wszystko rozumiem.
— Chodź dalej! — rzekła Bagheera.
Nie uszli jeszcze i pół mili, gdy naraz posłyszeli złowrogą pieśń pomoru, rozgłaszaną przez wronę Ko spośród gałęzi drzewa tamaryszkowego. Pod tym właśnie drzewem leżeli jacyś ludzie, otaczając półprzygasłe, dymiące ognisko, nakryte blachą, na której widać było sczerniały i zwęglony placek z przaśnej mąki. Tuż przy ognisku spoczywał nabijany rubinami i turkusami ankus królewski, skrząc się i błyszcząc w świetle słonecznym.
— Dziwnie sprawny jest ten przedmiot! Tylu ludzi sprzątnął w tak krótkim czasie! — zauważyła Bagheera. — Ale jak oni pomarli, mój Mowgli? Na żadnym z nich nie widać ani sińca, ani skaleczenia.
Mieszkaniec dżungli dzięki swemu doświadczeniu zna się lepiej na trujących jagodach i ziołach niż niejeden lekarz. Mowgli powąchał dym wznoszący się znad ogniska, odłamał kawałek zwęglonego placka, wziął go do ust i natychmiast wypluł z obrzydzeniem.
— Jabłko śmierci! — zawołał, odchrząknąwszy po kilkakroć. — Człowiek, któregośmy wpierw spotkali, musiał wmieszać tę truciznę do jadła przeznaczonego dla tych, co się go pozbyli, a przedtem zabili Gonda.
— Ładne łowy, nie ma co mówić! Cios za ciosem! Trup za trupem... — zauważyła Bagheera.
„Jabłkiem śmierci” nazywają mieszkańcy dżungli kolczasty owoc dziędzierzawy, najstraszliwszą i najprędzej działającą truciznę, jaką znają Indie.
— I cóż dalej? — spytała pantera. — Mamyż teraz my oboje wymordować się wzajemnie dla tego krwawookiego narzędzia zagłady?
— Czy ono umie mówić? — zapytał Mowgli szeptem. — Zali wyrządziłem mu krzywdę, gdym odrzucił je precz od siebie? To jednak pewne, że ani tobie, ani mnie nie zdoła ono uczynić nic złego, boć nie pożądamy tego, o co ubiegają się ludzie. Gdyby tę rzecz tu pozostawić, na pewno nie omieszkałaby zabijać człowieka jednego za drugim, i to z taką szybkością, z jaką spadają z drzewa orzechy strącone wichurą. Nie miłuję ludzi, to prawda, ale sześć trupów w ciągu jednej nocy to i dla mnie za dużo!...
— E, co się tym przejmować! — mruknęła Bagheera. — Ludzie to ludzie, nic więcej. Mordują się wzajemnie i jakoś im z tym dobrze!... Ów pierwszy mały człowiek leśny polował naprawdę zręcznie.
— Ludzie to po prostu szczeniaki, które gotowe potopić się, byle ugryźć kawałek księżycowego blasku zwierciedlącego się na wodzie. Ale cała wina jest po mojej stronie! — mówił Mowgli takim tonem, jak gdyby znał się wybornie na wszystkim. — Już nigdy nie przyniosę do puszczy żadnych obcych wymysłów... choćby były od kwiatów piękniejsze! Ten zaś dziwotwór — dodał biorąc ankus ostrożnie w rękę — winien wrócić do Ojca Okularników. Wprzódy jednak musimy się wyspać, a nie chciałbym spać obok tych ludzi... uśpionych... Trzeba też pogrzebać tę błyszczącą gadzinę... bo gotowa znów nam uciec i zabić jeszcze z sześciu ludzi. Wykop mi jamę pod tym drzewem.
— Ależ, Mały Bracie — burknęła Bagheera, podchodząc ku wskazanemu miejscu. — Powiadam ci, że ten krwiopijca nic tu nie jest
Uwagi (0)