Nietota - Tadeusz Miciński (biblioteka złota .txt) 📖
Nietota to powieść mistyczna. Symboliczna i syntetyczna. Należy więc ze spokojem przyjąć fakt, że o podnóże Tatr uderzają tu fale morskie, a wśród fiordów gdzieś pod Krywaniem książę Hubert (tj. utajniony pod tym imieniem Witkacy) podróżuje łodzią podwodną.
Na drodze poznania — własnej jaźni czy rdzennej istoty Polski — najwznioślejsza metafizyka nierzadko i nieodzownie spotyka przewrotną trywialność.
Postacią spajającą całość tekstu jest Ariaman, wskazywany przez krytyków jako alter ego autora (razem zresztą z Magiem Litworem i królem Włastem). Głównym antagonistą samego bohatera i wzniosłych idei, które są mu bliskie, pozostaje ukazujący w kolejnych rozdziałach coraz to inne swe wcielenie — tajemniczy de Mangro. Któremu z nich dane będzie zwyciężyć?
- Autor: Tadeusz Miciński
- Epoka: Modernizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Nietota - Tadeusz Miciński (biblioteka złota .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Tadeusz Miciński
Przez puszcze lasów limbowych, bezludnych i niemających wody, a stąd i zwierzyny, musieli iść tygodniami całymi, w tej myśli, iż zginą z pragnienia lub od kuli goniących ich kozaków.
Tymi lasami limbowymi szły te tysiące dziarskiej młodzieży wziętej po powstaniu, która nucąc tęskną melodię:
potem przechodząc mimo generałów, grzmiała chórem z junacką zuchwałością:
Z powagą, choć ożywienie dysputujących nad wynikami tych wielkich spraw dla Ojczyzny — zostawiamy na werandzie teremu. Wśród nich podwójnym źródłem wędrowców na pustyni jest Mag Litwor i Mędrzec Zmierzchoświt.
Nie udało się jednak kronikarzowi Anonimusowi wymknąć niepostrzeżenie, bo został przytrzymany naraz sześciorgiem rąk, trzydziestoma palcami i ośmiu gromowładnymi błyskami spojrzeń przez czterech mężów, z których jeden był straszniejszy od drugiego.
Byli to: olbrzymi hrabia Ostafiej Huraganowicz, który o ile był uczonym podróżnikiem (w każdym kraju Azji i Afryki zostawił minimalnie po jednej żonie, która go uczyła również i języka), o tyle wróciwszy do swej wołyńskiej słobody, znał tylko strzelbę, a w łożu sypiał na zgrai psów.
Taki był hrabia Ostafiej Huraganowicz, nie tylko weredyk414, ale i człowiek, który miał tyle krzywd ludzkich na swej za mocnej ręce, że kronikarz życzy, aby miał hr. Ostafiej tyleż arbuzów i dyni w swych basztanach, a wówczas miałby czym utrzymać dobrze podszytą chorągiew.
Splendor Kijowa, Berdyczowa i Korsunia, pan Ostafiej był niegdyś patriotą rusińskim, nazywał swe dzieci Kiryłko, Michajło i Stipa — a sam hrabiowskie nazwisko zmienił na dawne kozackie Demiszczuk.
Na cele małoruskie łożył hojną ręką, ufundował teatr i stypendia dla historyków.
Ale oto stała się przemiana pod wpływem jednej z żon;
nie tylko stał się znowu Huraganowiczem, a synom przywrócił miana według kalendarza, a nie Czetij, Minej, ale co gorsza, zajrzał, co się też dzieje z teatrem i historykami.
Ale to już było niecofnione415.
W teatrach rizali416 panów, a historycy pisali tylko o hajdamakach417, wielbili Żeleźniaka418, Najdę i Żółte Wody419, batkę420 Chmielnickaho421 i Zołtareńkę422.
Hrabia Ostafiej, czyli Euzebiusz, stał się odtąd nadzwyczaj uważnym na wymogi honoru narodowego.
Drugim, niepokaźnym a strasznym, bo wiecznie zadąsanym, zrzędzącym, któremu wciąż wątroba puchła na grubość ręki lub i więcej — był pan Zimorodek omentra423 vel skoczybruzda, jak go zbyt familiarnie i za węgłem domu nazywali chłopi.
W Turowym Rogu wieścił on zawsze zimę i zamrażał wszystkie objawy zapału, będąc zresztą człowiekiem nieposzlakowanej zacności i miłującym mędrca Zmierzchoświta, lecz barbarzyńsko terającym Wieszczkę Marę wraz z jej ideami Ornakowymi.
Trzecim był nikt inny, jak milioner i genialny inżynier, pan Muzaferid — o ponurej twarzy i skośnym spojrzeniu, niemówiący nigdy nic, lecz za to gdy znalazł się sam nad morzem Pratatr we fiordzie Kościeliskim, gdzie potonęły dżunki tatarów — osobliwie kiedy była noc, a księżyc — pan Muzaferid wydawał dzikie, iście nogajskie okrzyki.
Teraz też milczał, przeszywając natomiast strasznym wzrokiem dzięcioła, który wykuwał pracowicie swój powszedni chleb w postaci białych, tłustych robaków, gnieżdżących się pod zestarzałą korą.
Na koniec ostatnim był senator, pan Mogilnicki, o którym nic więcej powiedzieć nie trza424, jeno425 że był stryjem księdza Bazylianina i zakładał, to zrzucał niecierpliwie swoje pince-nez426.
— Hopla! — rzekł tubalnym, jakby ze Synaju, głosem pan Ostafiej Huraganowicz. — Dokąd to, panie Anonimus, tak bieżysz427? i czemu nie na wiecu, gdzie Mag Litwor w kozi róg zapędza dotychczasową Polskę? he? — (stuknął fajeczką o pień drzewa i wytrząsł popiół). — Podaj nam tu waszmość jeszcze Ariamana, chciałby pan Mogilnicki jemu coś powiedzieć z racji polityki, a i ja może zabrałbym głos prawem takiego, co widział prawdziwe lodowce — i mówił z prawdziwymi Maghusami! —
Kronikarz nie miał odwagi odmówić trzem mownym, a czwartemu milczącemu, w myśl przysłowia: gdy ci trzej mówią, żeś pijany — to idź spać.
Szczególniej, że i pan Zimorodek zapiszczał ostro o tym, że tu szacunku nie mają w tym domu dla nikogo i że mu wątroba już puchnie na grubość większą niż zwykle.
Kronikarz podszedł cicho pod wiec obradujący i nasunąwszy się z dala na oczy Ariamanowi, skinął nań.
Ten, lubo428 niechętnie, wstał i podszedł.
— Bój się waszmość Boga — rzekł kronikarz — srogie na ciebie zebrały się chmury. Musisz je sam zażegnać, tylko się nie wymawiaj.
I nie zważając na pytania, a potem protesty, wiódł kronikarz Nietoty, nawet używając zaklęć na najstarszą z limb, na drakonit w mózgu Króla Wężów, na piekło Ornaku i od czasu do czasu całując przez udany szacunek w ramię młodego człowieka.
To musiało Ariamana wzruszyć.
Wyszedł naprzeciw trzech panów, skłonił się im ceremonialnie.
Ależ jakie było kronikarza przykre położenie, gdy ujrzał, że oni na ukłon nie odpowiadając, dysputowali, biorąc obu w trójkąt swych trzech groźnych, bo podnieconych sprawiedliwością i napływem rozsądku, postaci!
Pan Muzaferid zaś stanowił tę jakby gwiazdę w Wielkiej Niedźwiedzicy, która się nazywa jeździec, a na której próbuje się ostrości swego wzroku.
Mówił, jak zawsze, pan Ostafiej Huraganowicz, pierwszy zagajając dysputę.
— Streścimy naprzód argumenty czystego rozumu Kanta.
Ponieważ w Tatrach nie ma Króla Wężów — bo co innego jest ludowy folklor, a co innego człowiek wzięty za plecy i wstrząśniony429 przez Darwina430, Edisona431 i nawet Zolę432; nie ma lodników, ani też ze skał Giewontu wyleźć nie mógł żaden tutejszy Maghus
więc pan Ariaman musi być lunatykiem, rycerzem o smutnej twarzy swoistego wyrobu.
Ale zakaty, kronikarz Nietotki niczym nie stara się zaznaczyć swego Donkichockiego de Saavedra stanowiska, mieliśmy wszyscy trzej sposobność czytać w księdze, przykutej łańcuchem w Turowym Rogu, a będącym kroniką, same metafizyczne dywagacje!
A to ładny kusz! ludzie zasługi — pan senator i marszałek Mogilnicki, mierniczy Wydziału krajowego pan Zimorodek, milioner pan Muzaferid i skromny wasz sługa — nie zgrywają w Tatrach żadnej roli, za to gada się tu ciągle o Maghusie Litworze?!
Ktokolwiek ten urok czy umozejście433 masowe sprawia — byłby on — wykrztuśmy słowo — szarlatanem!! Od wykrztuszenia zatrzęsły się szyby w budynku sąsiednim góralskim, obok którego na płocie i na pniu toczyła się rozmowa.
— Hem! jakże nam odpowie na to kronikarz Anonimus? czy odpowie w ogóle?
— Odpowie. —
Ale nie mógł kronikarz przyjść do słowa, bo pan Zimorodek wyciągnął z kieszeni Ariamana pryzmę434 szklaną i wzniósł ją do oczu — i oczy jego szaro wymokłe zrobiły się kolorowe jak piłki.
— Nie trzeba, nie trzeba, nie trzeba! oto jest! oto jest powód, zarazek, prima causa, narzędzie obrazy, symbol. Hi hi hi! weź panie kochany tę pryzmę — spójrz na ten krajobraz — jak Boga kocham, drzewa w tęczy, trawa jak u naszego wibrysty malarza kochanego Kaktunia; kucharka z pomyjami idąca właśnie, wygląda jak Boga te — kocham — niby balerina z zaklętym świetlanym kubłem pod emanacją ręki —
— czekaj pan, na pana spoglądam, panie Euzebiuszu —
i jak Matkę rodzoną kocham, jesteś pan po prostu wzniosły —
— Co, zahuczał pan Ostafiej-Euzebiusz — powiedz, idiotyczny! —
— Z przystojnego, lecz ze szpetną brodawką na nosie staruszka zrobił —
(Pan Ostafiej stuknął fajeczką o drzewo tak, że aż odłupnęła się kora) —
się czcigodny starzec, palący węża — i ma wygląd, jak Ojca rodzonego kocham — tego jak tam — tego co jest un solitaire, un grand solitaire de Tibet435 —
dalej — dalej — mów drogi, kochany panie Euzebiuszu —
ja będę na Ciebie tak patrzył, a ty czytaj — i ja sprawdzę, czy też choć jedną literę zrozumię z tej Niedojty...
Mów panie Euzebiuszu, mów, jak Trójcę mistyczną kocham, mów!... —
Więc zahuczał głos pana Ostafieja, zaś Ariaman znudzony usiadł na pniu, nie zważając na kronikarza znaki, iż to nie wypada wobec senatora stojącego, pana Mogilnickiego.
I zahuczał tako głos pana Ostafieja:
— Jest albowiem osłostwem w czasach zamętu. —
Tu pan Mogilnicki wzniósł rękę do kapelusza, uśmiechnął się uprzejmie, uścisnął dłoń pana Ostafieja, jako tego, co za jednym zamachem przebył najtrudniejszy poroh — pan Ostafiej zamilkł, jakby wpadł w kapustę — a Magnat Mogilnicki, kręcąc binoklami — mówił już sam wytrawnie, prawdziwy statysta krajowy, którego mowy, na imieninach wygłoszone, są drukowane we wszystkich organach prasy.
— Słusznie wspomniał przedmówca, że jest niebezpiecznym w czasach orgiastycznego zamętu pojęć w Polsce przydawać swoje widzimisię; płodzić legiony niedouków bez udziału kobiety —
— Ha ha — zapodziemił głos pana Ostafieja — chyba przy pomocy egzaltowanych panien, którym też zwidzi się i wlazłszy na gruszkę...
— Należy wprzódy — znów zaczął pan Mogilnicki — ad infinitum widzieć i pojmować realność, w niej utworzyć ojczyznę, przyjąć warunki piachów, nędzy galicyjskiej, analfabetyzm w Królestwie, płodzenie bez błogosławieństwa kościelnego, małostkowości rusińskie, zwyrodnienie socjalistów, ograniczoność modernistyczną umysłu ludzkiego, — a wtedy dopiero w przyszłym Państwie Polskim, mając się tak dobrze, jak Niemcy, Francja lub Ameryka — lub choćby jak Serbia, Afganistan i Papuasia —
pozwolić sobie na grupę fantastów, teozofów, czy tam badaczy somnambulizmu —
i owszem! grupę czy sekcję, gminę, osadę:
błękitną, szafirową, ultrafioletową, zgoła niewidzialną itd. Społeczeństwo, mające nadmiary bogactw, może mieć Dżokejkluby, mające nadmiar pracy intelektualnej — może sobie pozwolić na fantastów w rodzaju Hoene Wrońskiego436, Jeremiasza Lévi lub Fabrycjusza Oliveta, którego się lękał sam Napoleon, będąc, jak wszyscy Korsykanie, przesądnym.
Kto wie, czasem który jak Mongolfier odkryje radiometr, bo istotnie w mrokach siedzimy i czasem ktoś z komina ujrzy lepiej, iż gdzieś pogoda świta.
Nie dowód, żeby żyć na stałe w kominie, a za jedyny sposób komunikacji używać miotły czarodziejskiej, zamiast bryczki lub lokomobili.
— Zatem, kochany panie Franciszek — zabrał głos pan Ostafiej — który wziąłeś za pseudonim Ariaman: wybij sobie z głowy owe Pratatry i mnie, uczciwego Wołyniaka, który miał sklep tytoniu w zarażonych febrą i fantazjami Indiach i zna parę wschodnich języków, nie czyń z łaski swojej Madżusem, bo to u Arabów znaczy po prostu nicpoń.
Załóż waćpan cukrownię albo szkołę, albo jedź jeszcze i doucz się czegokolwiek na serio. Milionerkę pannę Zolimę zostaw w spokoju. Ludzi w chałupie Turowego Rogu, w której cię dotąd uprzejmie przyjmują — nie tykaj, bo będziesz miał tylko milion nieprzyjemności. Nikomu nie dogodzisz, chwaląc, nikomu tym bardziej nie dogodzisz, ganiąc.
Czy nie masz pan ognia, tylko czasem nie z ołtarza braminów, ale zapałki narodowe Feigenbluma z Brodów?
A jeśli chcesz Waszmość koniecznie morza — to, jak wiadomo, 99/100 powierzchni globu faluje. Jedź na Ocean Spokojny, opisuj tam, czy też tylko w milczeniu przeżywaj różne tajfuny, odpływy, przypływy, poluj na Węża morskiego i na samego Krakena, jak to czynił u nas dr Triplin, który, nie wyjeżdżając z Warszawy, bił białe niedźwiedzie pod biegunem. —
— Ale nie wolno ci, młody człowieku — podjął pan Mogilnicki — w tych chorych mózgach polskich zaszczepiać nowego rodzaju niedowarzoną poetyczność —
— O której mówi nasze wołyńskie przysłowie: Dureń dumkoju bohatije! — dociął pan Ostafiej.
— Ty się kochasz — to znaczy, organizm twój potrzebuje pięknej kobiety.
I ona jest —
tylko się rozejrzyj. Czeka na ciebie, jest tak samo nieprzytomna, jak i ty.
Jeszcze Wam obu powiem — już bardzo serio!
Jeśli ten kronikarz Turowego Rogu tak będzie dalej oczerniał Zolimę, to po prostu uznają, iż ty go przekupiłeś i on się mści, jak drugi Aretino437.
Baron de Mangro usłyszy o tym z ust Pani Bredulskiej (bo sam czytać nie lubi takich elukubracji) —
no, i będzie miał szczery żal.
I któż zaprzeczy, że nie ma racji? i za nim obrażą się nie tylko żony Witeziów, kapłanki i kanoniczki narodowych świątyń, które to żony ciebie w wulkanie Piekielnika rade utopić —
— Krótko! — ryknął pan Ostafiej — młodzieńcze, nie umitygujesz swojej imahinacji, zmarniejesz.
Nawet w prawdziwej hinduskiej religii nie dozwala się unosić jak babie lato, lada podmuchowi imahinacji.
Wszakoż mówi przysłowie, iż kobieta silniej ciągnie jednym włosieniem niż cztery byczki w pługu! wiem to, bom zaświadczył na sobie.
Opowiedziałbym ci, jak niejaki mój znajomy kapitan korsarski szukał blondyny po morzu, której włosień znalazł na pałubie podczas sztilu morskiego i kiedy marzył o miłości. Postanowił szukać tej blondyny. Napadł na pierwszy spotkany anglicki bryg, wymordował moc ludzi, przeszukał wszystkie zachołuścia — i w ogóle nawet niewiasty nie znalazł. Potem, w jakimś porcie Batawii trafił pędzącą na koniu Amerykankę o bujnych włosieniach blond. Pogonił za jej odpływającym brygiem i dowiedział się w innej znowu porcie Portoryku czy Pekinu, że już ma jego Wybranka lat około sześćdziesięciu. Naresztę, gotów był z tej biedy porwać żonkę jednego kamerhera, grubą, jasnowłosą moskiewkę, gdy ahent od towarów, spojrzawszy na włosień, który on znalazł na morzu podczas sztilu morskiego wśród nienaturalnej tęsknoty za — powiedzmy, za miłością —
otóż ten włosień okazał się roślinką róży Jerychońskiej — —
Chciał
Uwagi (0)