Darmowe ebooki » Powieść » Drugie życie doktora Murka - Tadeusz Dołęga-Mostowicz (biblioteka na zamówienie txt) 📖

Czytasz książkę online - «Drugie życie doktora Murka - Tadeusz Dołęga-Mostowicz (biblioteka na zamówienie txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Tadeusz Dołęga-Mostowicz



1 ... 14 15 16 17 18 19 20 21 22 ... 42
Idź do strony:
do ósmej dziesięciu tysięcy, było nielada sztuką. Część wydobył od swoich kawiarnianych znajomych, część z Zarządu Dóbr Zasławskich, część z różnych przedsiębiorstw Czabana. Resztę dopożyczył od Żołnasiewicza.

Gdy jednak miał już wszystko i uprzytomnił sobie, że tyle pieniędzy pójdzie na marne, postanowił targować się z tymi łotrami.

Spotkanie umówione było w małej kawiarence na Grzybowskiej i Murek stawił się punktualnie. Tamci już czekali. Zanim jednak zaczął przygotowane usprawiedliwienia, że tak dużej kwoty niepodobna było w jeden dzień wydostać, Piekutowski oświadczył:

— Twoje szczęście, żeś przyniósł forsę. Trafia się nam z Majstrem niezła fabryczka na Ceglanej. Jakby nam przepadła, no!... Tylko, że tej forsy mało. Te dziesięć tysięcy pójdą na zadatek. A jutro musimy dopłacić drugie dziesięć.

Nie pomogły żadne zaklęcia Murka. Śmieli się mu w nos z jego przysiąg.

— Jak nie możesz, no, to twoja sprawa. I tak lekkośmy ci popuścili. Szkoda każdego następnego słowa.

Umilkł. Widział teraz, że Arletka miała rację. Należało uciekać z temi pieniędzmi. Przecie wiedział, że drugich dziesięciu tysięcy nie wydobędzie! Z rozpaczą patrzał, jak paczki banknotów znikały w kieszeni Piekutowskiego.

Przemknęła mu przez głowę myśl, by natychmiast podnieść gwałt i sprowadzić policję.

— Przepadnę, ale i oni przepadną.

Jednak pohamował się. Nawet przyjął ich zaproszenie na wódkę. Ponieważ zaś kawiarenka nie miała koncesji, kelnerka przynosiła im angielki pod fartuchem. Posępna mina Murka wprawiała tamtych w dobry humor. Po czwartej angielce Majster zawołał:

— No, coś taki smutny, frajerze!

— Też byłbyś smutny. Skąd ja dla was tę forsę wydobędę?

— Weźmiesz od swego Czabana. Nie martw się.

— Niema go w Warszawie.

— No, to pożycz od swoich komunistów — zaśmiał się Piekutowski.

Murek nagle zakaszlał, by ukryć rumieniec, który wystąpił mu na policzki. Słowa Piekutowskiego uprzytomniły mu, że jego sytuacja nie jest jeszcze tak beznadziejna, jak sądził.

Nie rozpogodził się wprawdzie, lecz swobodniej już rozmawiał i pił chętniej.

— No, to stanę na głowie, ale postaram się — powiedział wreszcie. — Gdzie się spotkamy?

— Choćby tutaj.

— Zgoda. O której?

Chcieli wyznaczyć piątą, lecz Murek oburzył się.

— Ludzie! Miejcież sumienie! Nie zdążę. Najwcześniej o dziesiątej.

Zgodzili się.

— Tylko równe dziesięć i bez kantów! — przypomniał mu Piekutowski.

Murek z rezygnacją machnął ręką:

— Wiem, wiem.

Wprost z kawiarni pojechał do towarzysza Dyla, dawnego swego pomocnika z Wydziału Akcji Partji Komunistycznej. Wiedział, że Dyl nie przyjmie go serdecznie. Odsunięcie się Murka od roboty partyjnej nie było tam dobrze widziane. Przez dłuższy czas śledzono go nawet, by przekonać się, czy nie został konfidentem policji. Wówczas podsyłano mu różnych członków partyjnego wywiadu, którzy usiłowali sprowokować go do denuncjacyj. Za sprytny jednak był na taką grę i nie dał się złapać. Za każdym razem, gdy od któregoś z rzekomych malkontentów i zdrajców partyjnych słyszał narzekania, gdy sondowali jego opinje o organizacji, gdy zwierzali się mu z zamiarów „sypania”, gdy udając naiwnych udzielali informacyj o zamiarach i planach partji, — za każdym razem Murek składał o tem w Egzekutywie wyczerpujące raporty, nie szczędząc słów oburzenia i domagając się kary dla zdrajców proletarjatu. Oczywiście, później spotykał nieraz owych „zdrajców”, a sam fakt, iż żyli, potwierdzał słuszność jego ostrożności. Czujność ta kosztowała go sporo nerwów, w rezultacie jednak zapewniła towarzyszowi Garbatemu jeżeli nie zaufanie w kierownictwie partji, to przynajmniej patent lojalności.

Pomimo to towarzysz Dyl przyjął go ze zdziwieniem. Z kiepsko ukrywaną podejrzliwością słuchał jego rozczulań się nad dawną pracą w partji, wymijająco odpowiadał na zapytania, dotyczące różnych towarzyszów, uśmiechał się słuchając skarg na nerwy i westchnień na temat powrotu do działalności organizacyjnej.

Po długiej rozmowie Murek doszedł do przekonania, że nie dowie się odeń tego, o co mu jedynie chodziło: hasła dla którejś „piątki”. Co miesiąc hasła te zmieniano, a komendant każdej piątki miał obowiązek wykonania każdego rozkazu przyniesionego mu przez bodaj nieznanego człowieka, który wymienił hasło. Rozkazy takie dotyczyły wielu spraw, najwięcej jednak wydawane były przez Egzekutywę, gdy trzeba było wykonać na kimś wyrok sądu partyjnego. Z reguły praktykowało się przytem przesyłanie hasła i rozkazu przez kogoś nieznanego komendantowi, co gwarantowało bezpieczeństwo władz organizacji nawet w wypadku „wsypania się” całej piątki.

Murek już zaczął żegnać się z Dylem, straciwszy wszelką nadzieję, gdy ten powiedział:

— Za jedno jestem wam wdzięczny, towarzyszu Garbaty.

— No? Za co?

— Za waszą opinję o Kuzyku. Dzielny chłop. I doskonały wykonawca. Pewno czytaliście, że go aresztowano przy likwidacji łamistrajków w fabryce „Niwex”? Pierwszorzędnie to przeprowadził. A pozatem wykręcił się doskonale. — Wiem, choć on nie w mojej dzielnicy.

— Czytałem — skłamał Murek — i domyśliłem się, żeście powierzyli mu piątkę.

— Bardzo serdecznie was wspominał — dodał Dyl.

— On może jeszcze wysoko zajść — kiwnął głową Murek.

— Eeee... to, to nie. Ale wykonawca wyborny.

— Tak człowiekowi smutno — westchnął Murek — bełcze się w życiu bez przydziału, bez racji. Dobre były czasy, gdy jeszcze nerwy miałem mocne. Czułem się wtedy pożytecznym i potrzebnym, a teraz... Ot, i wy towarzyszu Dyl, patrzycie na mnie z politowaniem... Głupie życie. Jednak po takiej pogawędce z wami, to tak, jak po orzeźwiającej kąpieli. Człowiek widzi, że jest jeszcze prawdziwe życie, energja i radość walki o wielką przyszłość... Dziękuję wam. Dziękuję i za to.

— Otrząśniecie się jeszcze — poklepał go po ramieniu Dyl i odprowadził do drzwi.

Znalazłszy się na ulicy, Murek zatarł ręce. Dowiedział się jednak dużo i przy odrobinie szczęścia mógł liczyć na pomyślne rozwiązanie swoich trudności.

Z najbliższego sklepiku zatelefonował do Kuzyka. Telefon odebrała Kuzykowa i powiedziała, że męża niema w domu.

Ucieszony wskoczył do taksówki i w dziesięć minut był już na Sosnowej.

Kobieta otworzyła mu drzwi i nie poznała w pierwszej chwili. Nie ukrywała jednak radości. Zwracając się doń na zmianę to na ty, to na pan, to na wy, kręciła się po pokoju, zdejmując palto i kapelusz. Właśnie wybierała się do ciotki na Mokotów, ale teraz mowy niema o wyjściu. Gdzie tak długo był? Czemu się nie pokazywał? Co porabiał?...

Murek śmiał się i robił do niej oko:

— Zaglądałem kilka razy — zapewniał — ale zawsze twój mąż był w domu. A jemu wolałem w oczy nie leźć. I tak nas posądzał. A ja teraz stale w Łodzi. Rzadko bywam w Warszawie.

— To szkoda — krygowała się.

— Pewno. Boś tak wypiękniała!..

— Gdzież tam...

— Ale jak jeszcze! Strasznie często wspominałem ciebie. W Łodzi niema takich kobiet! Niema.

Kuzykowa klasnęła w ręce:

— A możeś głodny!? Że też ja... No, musimy wypić, zaraz skoczę po flaszkę.

On jednak zaprotestował:

— Szkoda czasu. A nuż mąż nadejdzie?...

— Nie nadejdzie. Siedzi „Pod Szczupakiem” i chla. Przed zamknięciem knajpy nie przyjdzie.

Narzuciła chustkę na głowę i wybiegła. Murek nasłuchiwał chwilę, później czemprędzej otworzył komodę. W górnej szufladzie Kuzyk chował pieniądze, rachunki, broń i wogóle wszystko, co stanowiło dlań większą wartość.

Jeżeli miał zanotowane hasło, musiało być tutaj. Napróżno jednak Murek przetrząsnął od góry do dołu całą szufladę, napróżno przejrzał wszystkie kieszenie w starej marynarce, wiszącej za szafą. Ledwie zdążył usiąść na krześle pod oknem, gdy wróciła Kuzykowa.

Wydostała salceson, masło, zimny kotlet wieprzowy, zasłała stół białym obrusem. Sama jeść nie chciała, tylko piła z temperamentem i coraz bliżej przysuwała się do Murka. Pachniało od niej chlorkiem i potem, wyraźne zmarszczki otaczały usta, a zaczynająca więdnąć skóra na szyi przy każdym uśmiechu wyciągała się na żylastych ścięgnach.

Kuzykowej było pilno, a i Murek śpieszył się, chociaż z innych powodów. To też przy stole niewiele spędzili czasu. Uniknąć łóżka było niepodobna. Kobieta później rozgadała się.

Narzekała na nudy i monotonję życia, na to, że czeladnik Syrkowski myśli o ożenku z jedną kuchtą, co służyła u lekarza i uzbierała wielkie pieniądze, podobno dwa tysiące, na męża, który pije coraz więcej, że go z knajpy trudno wyciągnąć.

— A jakże w partji patrzą na to jego pijaństwo? — zapytał Murek.

— Im co? Dla nich on zawsze jest na zawołanie. Tylko dla mnie nie.

— Na zawołanie, jak na zawołanie, bo jakże to, szukają go po knajpach?

— Nie, gdzież tam! On się ukrywa przed nimi z tem chlaniem. Tylko, jak wzywają go, jak przyjdzie kto, to ja po niego lecę i sprowadzam. Nawet jak klient z obstalunkiem przyjdzie, to dla niego nieważne.

— A z partji ważne?

— Juści.

— A skąd ty wiesz, że dany facet jest z partyjnym interesem?

— Onże mi powiedział: Jak przyjdzie gość i powie, że chce ze mną się widzieć, to mam zapytać, w jakiej sprawie? A on dopiero musi umówione słowa wymówić. Jak wymówi, to znaczy swój i mam po męża lecieć.

— A jakież to słowa? — obojętnie zapytał Murek.

— Różne. Co miesiąc inne. Ktoby je tam spamiętał.

— U nas w Łodzi, to komuniści mają hasło „Robotnicza siła w jedności”. A u was?

— I spamiętać trudno — ziewnęła Kuzykowa — pierwej to było takie śmieszne, niby zapytanie, „Czy Michałek wyjechał do Ameryki?” A teraz ta jakoś o hiszpańcach. Ot, różnie.

— A jak o hiszpanach? — nalegał Murek.

— Coś taki ciekawy... Czekaj, czekaj... Aha! „W Hiszpanji rewolucja buduje nowy porządek”.

Chcąc się przekonać, czy Kuzykowa dobrze powtórzyła hasło, Murek wrócił jeszcze kilkakrotnie do tego tematu. Upewnił się jednak dopiero wtedy, gdy pokazała mu te słowa wypisane na pudełku od gilz, w którem trzymała przybory do szycia.

Wróciwszy do domu, zastał Arletkę zaniepokojoną w najwyższym stopniu jego długą nieobecnością. Spodziewała się nieszczęścia, wiadomość zaś o nowych wymaganiach Piekutowskiego i Majstra wprawiła ją we wściekłość.

— Uciekać, mówiłam odrazu, uciekać! Czy ty naprawdę nie rozumiesz tego, że to jedyne wyjście?!

— Znalazłem lepsze — odpowiedział spokojnie Murek.

— No to chyba zabić ich obydwóch!

— Właśnie.

Arletka potrząsnęła głową:

— Nie dasz rady. To starzy praktycy w tych rzeczach.

— Wiem o tem — zgodził się — ale znalazłem takich, którzy to zrobią.

— Któż to taki?

— Bojowcy.

— Komuniści?

— Tak.

— Zechcą? Przez przyjaźń?... Czy za pieniądze?

Murek zaśmiał się:

— Bez pieniędzy i bez przyjaźni. Z rozkazu.

— Z twojego? — zdziwiła się.

— Nie. Z twojego.

Spojrzała nań niepewnie:

— Słuchaj, tyś pijany!

— Bynajmniej. Uważaj chwilkę, a zaraz wszystko zrozumiesz. W partji bojowcy podzieleni są na piątki. Po czterech i komendant. Panuje przytem ścisła konspiracja. Niema żadnych rozkazów na piśmie, ani telefonicznych, gdyż boją się podsłuchu. Cała robota robiona jest na gębę. Do komendanta piątki przychodzi ktoś przysłany z komitetu rejonowego, nawet najczęściej nieznany komendantowi i wydaje mu rozkaz: zrobić to a to. Kapujesz?

— Nie bardzo, bo skąd taki komendant ma wiedzieć, czy to prawdziwy rozkaz władz partyjnych?

— Otóż to! Żeby mógł wiedzieć, wprowadzone są hasła. Umówione hasła! Otóż, gdy przyjdziesz do towarzysza Kuzyka, powiesz mu hasło „W Hiszpanji rewolucja buduje nowy porządek” i wydasz mu polecenie, by w takiem a takiem miejscu o takiej a takiej godzinie zastrzelił takich a takich ludzi, towarzysz Kuzyk zastosuje się do tego z matematyczną ścisłością. Zbierze swoją piątkę, obsadzi dane miejsce i o wyznaczonej porze zrobi swoje.

— Ale tamci będą się bronić.

— Napewno.

— I mogą postrzelić twoich komunistów.

— Na zdrowie.

— Jakto?... Wtedy przecie dojdzie do wiadomości władz partyjnych, że to twoja robota?

— Nie dojdzie, bo nikt nie dowie się, że ja mam z tem coś wspólnego. Wszystko załatwisz ty, a ciebie nie znają.

Nazajutrz przed południem Arletka nacisnęła na głowę poplamiony granatowy beret, włożyła okulary, ubrała się w zniszczony płaszcz i stare pantofle i ruszyła na Sosnową.

Murek dokładnie i wyczerpująco poinformował ją o wszystkiem. Uradzili przytem, że w razie, gdyby Kuzyk, co było prawdopodobne, wyraził jakiekolwiek wątpliwości i chęć sprawdzenia rozkazu w komitecie Arletka odwoła się do autorytetu towarzysza Garbatego. Groziło to nader niebezpiecznemi konsekwencjami, jednakże największem niebezpieczeństwem było narazie pozostawienie przy życiu Piekutowskiego i Majstra.

Arletka bez trudu odszukała stolarnię Kuzyka i jego samego zajętego robotą przy warsztacie.

— Czy pan Kuzyk? — zapytała.

— Owszem. Czem mogę pani służyć?

— Mam do pana interes w cztery oczy.

Kuzyk wytarł ręce i wprowadził Arletkę do komórki za stolarnią.

— O co chodzi?

— Towarzyszu Kuzyk — poważnie zaczęła Arletka — przyniosłam dla was polecenie z komitetu.

— Z jakiego znowu komitetu?... I jaki ja dla pani towarzysz? — zdziwił się.

Wówczas popatrzyła mu prosto w oczy i wyrecytowała:

— W Hiszpanji rewolucja buduje nowy porządek.

Uśmiechnął się i wyciągnął do niej rękę:

— Z komunistycznem pozdrowieniem, towarzyszko. Siadajcie. O co chodzi?

Arletka w krótkich zwięzłych zdaniach wyłożyła mu sprawę. Dwaj nader niebezpieczni prowokatorzy zdołali wkręcić się do szeregów partji. Wiedzą bardzo dużo i trzeba ich wykończyć koniecznie dziś wieczorem. Za wszelką cenę. Pół godziny opóźnienia groziłoby wręcz katastrofą. Komitet rejonowy z towarzyszem Czułkowskim na czele postanowił tę nader odpowiedzialną robotę powierzyć

1 ... 14 15 16 17 18 19 20 21 22 ... 42
Idź do strony:

Darmowe książki «Drugie życie doktora Murka - Tadeusz Dołęga-Mostowicz (biblioteka na zamówienie txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz