Darmowe ebooki » Powieść » Drugie życie doktora Murka - Tadeusz Dołęga-Mostowicz (biblioteka na zamówienie txt) 📖

Czytasz książkę online - «Drugie życie doktora Murka - Tadeusz Dołęga-Mostowicz (biblioteka na zamówienie txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Tadeusz Dołęga-Mostowicz



1 ... 11 12 13 14 15 16 17 18 19 ... 42
Idź do strony:
też zaraz po obiedzie wycofał się z towarzystwa. Był zły, i dokuczały mu najrozmaitsze podejrzenia. Czyż wszystkie kobiety, wszystkie bez wyjątku muszą być takie nędzne, jak Nira, jak Karolka?... Jak Arletka?... Nie, Arletka to coś innego. Tam było nieszczęście. Ale ta?... Oczywiście ten przystojniaczek i elegancik jest kochankiem Tunki. Poto przecie przyjechał. A matka jej, głupia jak wszystkie matki, jeszcze mu nadskakuje. Nie jest wykluczone, że oficerek dybie też na posag, ale tymczasem nie marnuje okazji. Jest zwykłą świnią. Gdyby mu to powiedzieć, no, wówczas oburzyłby się i zażądał pewno pojedynku. Oto jest sekret ich rządów nad światem: bezczelność, tupet. Oni wszyscy z tak zwanych wyższych sfer brak etyki umieją pokrywać szlachetnem oburzeniem. A te puszczające się panny udawaniem cnoty.

Zaklął i złamał gałązkę klonu, zwisającą nad ławką. Tunka mu nigdy nie podobała się. Teraz jednak nabrał do niej wstrętu. Tak, stokroć, tysiąckroć wolał Arletkę.

Tu jednak zastanowił się: zawsze ją wolał i przecie zajął się Czabanówną, nie pod wpływem jakichkolwiek uczuć, czy pociągu fizycznego, czy szacunku, lecz jedynie i wyłącznie dla pieniędzy jej ojca.

Ta refleksja otrzeźwiła go szybko. Cóż go w gruncie rzeczy mogła obchodzić moralność tej dziewczyny! Niechże robi, co się jej podoba! Z tym oficerkiem, czy innym. Nie wynika stąd jednak bynajmniej, by miał rezygnować z otrzymania jej posagu. I pod tym względem obecność porucznika przy Tunce była niebezpieczna.

— Muszę go odsadzić — postanowił Murek i setki projektów zaczęły mu się snuć po głowie.

Ból w nodze minął pannie Tunce do wieczora o tyle, że mogła zejść na kolację. Szułowski siedział przy stole obok niej i początkowo spoglądał na Murka dość niechętnie, lecz widząc z jego sposobu zachowania się, że nie żywi urazy o ów przytyk kawaleryjski, traktował go z sympatją. Rozmowa była ogólna i wkrótce zeszła na tematy okultystyczne. Jedna z pań zaczęła atakować Murka, by opowiedział cokolwiek ze swych, niewątpliwie fascynujących doświadczeń. Jemu nie sprawiło to większej trudności, przytoczył kilka eksperymentów, znanych z książek, napomknął o spirytyzmie i chiromancji, gdy jednak niemal wszyscy zaczęli go molestować o urządzenie seansu, kategorycznie odmówił. Może dla laików byłoby to zabawą, on jednak zbyt dobrze zna możliwości fatalnych skutków jakie zdarzają się w następstwie takich seansów, pod postacią wstrząśnień nerwowych, by mógł się na podobne rzeczy zgodzić.

— Zresztą bawimy tu dla wypoczynku i nie trzeba go zakłócać — zakończył, — a i ja chcę odetchnąć od swojej normalnej pracy naukowej.

Natomiast chętnie zgodził się zbadać linje na dłoniach każdego, kto tego sobie życzy, życzyli zaś sobie prawie wszyscy. O większości z nich Murek już sporo wiedział, zarówno dzięki gadatliwości Czabanowej, jak i służby. To też raz po raz rozlegały się okrzyki zdumienia nad trafnością charakterystyki, nad prawdziwością szczegółów z przeszłości i t. p.

— Pan, doktorze, mógłby majątek zrobić na wróżbiarstwie — zachwycał się gruby pan Piaskowski, któremu Murek oświadczył, że wygra proces najdalej w ciągu roku, ale musi zmienić adwokata.

— Na swoje badania naukowe wydaję majątek — pobłażliwie zauważył Murek.

Gdy po kolacji towarzystwo rozeszło się do bridża, a Tunka, Szułowski i Murek zasiedli w trzcinowych fotelach, na jasno oświetlonym tarasie, oficer powiedział:

— Nie wierzę w chiromancję i w inne podobne rzeczy, ale niech doktór zajrzy i w moją łapę.

— Do tego wiara nie jest potrzebna. Służę.

Szułowski wyciągnął rękę. Murek ujął ją lekko i długo milczał, przyglądając się uważnie gładkiej, starannie wypielęgnowanej skórze, śladom po skrupulatnie epilowanych włosach na przegubie, wypolerowanym paznokciom i równym, jasnym linjom dłoni.

— Temu życie musi iść gładko — myślał. — Zamożny, szykowny, bardzo ładny, świetnie zbudowany. Ale muszę mu przecież coś istotnego, rzeczowego wywalić, by uwierzył.

Przecie po to tylko skierował przy stole rozmowę na okultyzm. Zresztą dość już miał doświadczenia, by wiedzieć, czem należy go wziąć i umyślnie milczał długo, by podniecić delikwenta.

— Nadzwyczajne — odezwał się wreszcie cichym, skupionym głosem. — Tysiące rąk badałem... tysiące... Ale takiego egzemplarza... hm..

Zgiął rękę i wpił poważny surowy wzrok w oczy oficera:

— Czy pan wie, kto miał tę oto linję, jaki człowiek?... Jedna jedyna zresztą, ze znanych chiromancji?

— Kto?...

— Napoleon Bonaparte. Jeszcze niewiem, czy u pana linja ta oznacza to samo. Powtarzam, iż widzę ją na żywej ręce pierwszy raz w życiu. Musiałbym sprawdzić. Uczeni nazwali tę linję łukiem genjuszu strategicznego.

Porucznik zaśmiał się niewyraźnie, lekko zażenowany.

— Co dalej? — niecierpliwie pochyliła się ku jego dłoni Tunka.

— Jest pan bardzo odważny i raz... dwa, tak, trzy razy wskutek tego był pan w nader niebezpiecznej sytuacji. Pozatem cechuje pana duża wrażliwość na piękno. W tych rzeczach ma pan subtelny smak. Kocha pan zwierzęta. Ludzie lubią pana. Znacznie bardziej, niż się panu zdaje. Ale, ma pan i wrogów. Zwłaszcza jeden... niemłody już mężczyzna, nienawidzi pana. Przez niego miał pan stosunkowo niedawno, dużo przykrości. Ale to człowiek nędzny.

— A... czy on zwycięży mnie? — jakimś nieswoim głosem, zapytał Szułowski.

— O, nie. Z całą pewnością nie. Proszę spojrzeć na ten krzyżyk, tu.

— Cóż to znaczy?

— Że pan zobaczy jego grób. Ale.. niezbyt prędko. Cóż jeszcze... Jest pan szlachetny, uczciwy, może zanadto dumny, ma pan nie błyskotliwy, — lecz głęboki umysł. Jest pan stuprocentowym dżentelmenem i był pan nim... bardzo mi przykro, nie zawsze. Ale, to są sprawy bardzo prywatne.

— Ja sobie pójdę — podniosła się Tunka.

— Nie, niech pani nie wstaje. Proszę doktora, proszę mówić — zaoponował porucznik. — Nikogo nie zamordowałem, ani okradłem.

— O, tak — kiwnął głową Murek, — to pewne, ale ciąży na panu wina może większa... Wyrządził pan wielką krzywdę kobiecie. Złamał jej pan życie. Było jeszcze kilka wypadków podobnych... Ale dajmy już temu spokój. Jednej rzeczy nie rozumiem... Hm... to dziwne. Wygląda to tak, że będzie pan żył długo, ale jakby... wbrew własnej woli. To oczywiście nonsens. O, tu linja życia odwraca się niemal pod prostym kątem od wszystkiego... od wszystkiego... co ważne i przyjemne. Doprawdy, to śmieszne, ale wygląda na... klasztor. A nie może być klasztorem... Ani więzieniem. Zdumiewające. Proszę, poruczniku, o prawą rękę, ona nam tę zagadkę wyjaśni.

Szułowski podał prawą. Murek pochylił się nad nią, poczem wyjął z kieszeni lupę, i wyraźnie drgnął. Jeszcze obejrzał dłoń lewą, przygryzł wargi i spojrzał badawczo w oczy oficerowi, który nie ukrywał już zdenerwowania:

— Proszę, cóż pan tam widzi — zapytał.

Lecz Murek, obejrzawszy jeszcze raz ręce Szułowskiego, zaśmiał się z widocznym przymusem:

— Ach nic! nic ważnego. Bardzo miły ma pan charakter, panie poruczniku. A życie szczęśliwe przed sobą. To wszystko. Tak, to wszystko... Piękny mamy wieczór. Prawda?... Ani cienia wiatru. Jakże nóżka, proszę pani, boli jeszcze?

Jego demonstracyjne zabiegi o skierowanie rozmowy na inne sprawy nie odniosły jednak skutku. Panna Tunka miała przygnębioną minę, oficer palił w milczeniu papierosy, zmuszając się do wtrącenia od czasu do czasu jakiegoś obojętnego zdania. Na szczęście nadeszła pani Czabanowa i jeszcze dwie panie.

Murek już wstał i życzył towarzystwu dobrej nocy, gdy wpadła pokojówka z oznajmieniem, że do pana doktora jest telefon, dzwoni Lwów. Pobiegł do kancelarji.

Telefonował Czaban. Bardzo śpieszył i nie mógł mówić obszerniej. Żądał, by Murek najbliższym pociągiem wyjechał do Lwowa.

— Będę pana czekał na dworcu. W wagonie niech pan mówi tylko po niemiecku. Na wszelki wypadek. To konieczne. Dowidzenia.

Pierwszy pociąg odchodził około trzeciej, do stacji nie było daleko. Murek miał czas zamówić konie, uregulować rachunek i bez gwałtu spakować walizkę. Kończył właśnie pakowanie, gdy do drzwi zapukał porucznik Szułowski.

— Musiałeś przyjść — z satysfakcją pomyślał Murek.

— Pan wyjeżdża?...

— Tak. Bardzo przykre wiadomości. Wie pan kto telefonował? — Murek zniżył głos — mój wspólnik, pan Czaban.

— Może chory?

— Nie. Gorzej. Hm — powiedziałbym porucznikowi, ale musi mi pan dać słowo, że nie wspomni o tem nikomu ani słówkiem. Biedne panie przeraziłyby się. Zwłaszcza szkoda mi panny Tunki. Taka miła dziewczyna. Takie nieszczęście. Jeżeli da mi pan słowo...

— Więc daję słowo.

— Otóż Czaban, zdaje się, wszystko stracił. Jadę ratować. Ale wygląda na to, że napróżno. Daj Boże uniknąć kompletnej ruiny! I ja przytem też dużo tracę. Nieszczęście.

Oficer nie zdawał się jednak zbytnio wstrząśnięty tą nowiną. Wyraził zdawkową nadzieję, iż może przecież jakoś się da rzecz załatwić bez katastrofy. Zajęty inną myślą, wciąż próbował nawiązać rozmowę do niedokończonej wróżby. Murek jednak udawał całkowicie zaabsorbowanego sprawą Czabana i umyślnie nie dostrzegał zabiegów oficera. Wreszcie Szułowski zapytał wprost.

— Panie doktorze, dlaczego pan nie powiedział mi wszystkiego z ręki?

— Ja?... Ale skądże! Wydaje się panu, drogi poruczniku.

— Nie, proszę pana. I ja bardzo pana proszę, doktorze, o szczerą prawdę — upierał się oficer.

Murek spojrzał nań z niepokojem:

— Kiedy rzeczywiście... Mogę się mylić, zapewniam pana, że w chiromancji zdarzają się pomyłki. A przytem pan taki nerwowy. Tak. Pan jest zanadto nerwowy. Powinien pan trzymać siebie w garści. I nie pić! Unikać alkoholu. Wszelkich podniet. Zarówno sztucznych, jak i naturalnych. Czy leczył się pan kiedy na nerwy?

— Nie.

— Nie? — zdziwił się Murek. — W każdym razie zrobiłby pan dobrze, spędzając co pewien czas dwa, trzy miesiące w jakimś cichym pensjonacie. W jakiemś, powiedzmy, sanatorjum, gdzie byłaby opieka lekarska. Ale to drobiazg. Nie należy tem przejmować się.

Szułowski usiadł i uśmiechnął się z wysiłkiem:

— Ja też nie przejmuję się. Chcę jednak wiedzieć prawdę.

— Ile pan ma lat?

— Dwadzieścia dziewięć.

— Pan jest jeszcze bardzo młody. A czy w rodzinie pańskiej nikt nie chorował?

— Owszem. Musieli przecież chorować.

— Ale na choroby nerwowe, albo syfilis?

Oficer zastanowił się.

— Doprawdy nie wiem. Zdaje się, że mój nieboszczyk stryj nie był zupełnie normalny. Uchodził za dziwaka. No i, w końcu zastrzelił się. Ale panie doktorze! Widzi pan przecie, że jestem spokojny i opanowany. Przytem nie sądzę, bym był tchórzem. Niechże mi pan uczciwie, po męsku powie, co zdaniem pańskiem mi grozi?

— Każdemu z nas różne rzeczy grożą — westchnął Murek. — Czy pan, ale proszę o szczerość, nie uprawiał za młodu pewnego brzydkiego nałogu?

— Owszem — zaczerwienił się oficer.

— I to pewnie nadmiernie?

— Nie wiem... Nie umiem tego określić.

— A uderzył się pan kiedy silnie w głowę.

— Spadłem raz na przeszkodzie z koniem. Mam jeszcze tu nad skronią bliznę. Czaszka jednak nie była naruszona.

— Nad skronią?... To nie jest dobrze... Widzi pan, drogi poruczniku, gdybym był pewien, że pan nie podda się złym myślom... Ale w takich sprawach autosugestja jest wysoce niebezpieczna...

— Więc co? — pobladł Szułowski — czeka mnie obłęd?

— Czeka, czeka! Poco zaraz czeka! Wszystkiego można uniknąć. Zabezpieczyć się. Psychjatrja stoi dziś na dobrym poziomie. Można zastosować kurację zapobiegawczą. A grunt nie przejmować się. Nie myśleć o tem. Proszę mi to obiecać i zwrócić się do specjalistów. Doprawdy robię sobie wyrzuty, że uległem pańskim pytaniom... doprawdy...

— A ja panu jestem wdzięczny, doktorze — wyciągnął rękę oficer. Dłoń miał zimną i mokrą. — Ja też u siebie zauważyłem pewne stany depresji, albo zbytniej wesołości. Pozatem sprawia mi trudność skupienie się na jakimś temacie. To przecież nie jest naturalne. A w gniewie czasami wręcz tracę świadomość tego, co robię. Dziękuję panu.

Zerwał się i wyszedł.

Murek długo nie mógł oderwać oczu od niedomkniętych drzwi. Z całą dokładnością zdawał sobie sprawę z tego, co zrobił. Nie ulegało wątpliwości, że trująca myśl jak ziarno rzucona na wrażliwe podłoże zacznie kiełkować i rozrastać się. A może ogarnąć bez reszty świadomość, umysł i nerwy. Już teraz ten młody kandydat do kieszeni papy Czabana nie będzie zdolny do niczego innego, jak do ustawicznej obserwacji samego siebie. Wywietrzeje mu z głowy i miłość i małżeństwo. Zresztą i Tunka będzie mogła zauważyć ten jego stan. A starzy nie wydadzą przecie córki za półwarjata... Jeżeli nie za zupełnie obłąkanego...

— Tak należy usuwać przeszkody — głośno powiedział Murek, lecz nie poznał własnego głosu.

W tym pokoju zrobiło się mu niewypowiedzianie przykro. Czemprędzej zamknął walizki i zbiegł do hallu. Konie już czekały. Gdy powóz wyjechał z alei i dźwięk kopyt na twardej szosie przeszedł w równy, jednostajny rytm, pomyślał sobie:

— Dużo dałbym za to, by tego człowieka więcej w życiu nie spotkać.

I myśl ta natrętnie wracała przez całą drogę. Uwolnił się od niej dopiero na dworcu we Lwowie pod gradem informacyj i instrukcyj Czabana, który po mistrzowsku przygotował wszystko.

Rola Murka miała tu polegać na udawaniu agenta nafciarzy niemieckich. Musiał stać się przynętą dla anglików z zagłębia borysławskiego i samą swoją obecnością i kręceniem się po mieście podekscytować ich do szybkiej decyzji.

O drugiej był w jednej z najdroższych restauracyj na obiedzie wraz z Czabanem i z dwoma adwokatami, o których całe miasto wiedziało, że są

1 ... 11 12 13 14 15 16 17 18 19 ... 42
Idź do strony:

Darmowe książki «Drugie życie doktora Murka - Tadeusz Dołęga-Mostowicz (biblioteka na zamówienie txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz