Darmowe ebooki » Powieść » Muza z zaścianka - Honoré de Balzac (gdzie można czytać książki online za darmo .TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Muza z zaścianka - Honoré de Balzac (gdzie można czytać książki online za darmo .TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Honoré de Balzac



1 ... 14 15 16 17 18 19 20 21 22 ... 25
Idź do strony:
zechciałam się przyjrzeć własnymi oczami gospodarstwu człowieka, który ma zostać moim zięciem. Choćby Felisia miała to śmiercią przypłacić, nie będzie żoną człowieka takiego jak pan. Pierwszym pańskim obowiązkiem jest szczęście twojej Dynuśki!

I dewotka wyszła, uprowadzając Felisię, która płakała, Felisia bowiem przyzwyczaiła się do Stefana. Straszliwa pani Cardot wsiadła do dorożki, zmierzywszy groźnym spojrzeniem Dinę, która czuła jeszcze w sercu sztylet owego: To się tak ładnie mówi, ale która, podobna wszystkim kochającym kobietom, wierzyła mimo to w: Nie płacz, Dynuśka. Lousteau, któremu nie zbywało na pewnej determinacji, jaką dają perypetie burzliwego życia, rzekł sobie: „Dynuśka jest szlachetna; skoro raz dowie się o moim małżeństwie, poświęci się dla mej przyszłości, a wiem, jak się wziąć do tego, aby ją uwiadomić”. Zachwycony, iż znalazł podstęp, którego skutek zdawał mu się pewny, zaczął tańczyć na znaną melodię: „Larifla! fla, fla! Następnie, raz omotawszy Dynuśkę — powiadał sobie w duchu — pójdę opowiedzieć cały romans mamie Cardot: uwiodłem jej Felisię, którą poznałem... mniejsza o to gdzie... Felicja, występna z miłości, nosi w łonie zakład naszego szczęścia i... larifla! fla, fla! Ojciec nie może mi zadać łgarstwa, fla, fla... ani córka, larifla! Ergo, rejent, rejencina i rejentówna są w saku, larifla, fla, fla!...” Ku wielkiemu swemu zdumieniu Dina zastała Stefana tańczącego niedozwolony taniec.

— Twój przyjazd i nasze szczęście czynią mnie pijanym z radości!... — rzekł, tłumacząc jej ów napad szaleństwa.

— A ja myślałam, że mnie już nie kochasz!... — wykrzyknęła biedna kobieta, upuszczając torebkę i płacząc ze szczęścia na fotelu, na który się osunęła.

— Rozgość się, mój aniołku — rzekł Stefan, śmiejąc się w duchu — muszę napisać dwa słowa, aby się wymówić z kawalerskiego obiadku, chcę mieć wszystek czas dla ciebie. Rozkazuj, jesteś tu u siebie.

Stefan napisał do Bixiou17:

„Mój drogi, baronowa spadła mi na kark i gotowa jest udaremnić moje małżeństwo, jeżeli nie wprowadzimy na scenę jednej z najoklepańszych sztuczek tysiąca i jednego wodewilów z Gymnase. Zatem liczę na ciebie, że przybędziesz jako starzec molierowski połajać swego siostrzeńca Leandra za jego szaleństwa, gdy dziesiąta Muza będzie ukryta w moim pokoju; chodzi o to, aby ją wziąć na uczucie, jedź ostro, bądź brutalny, przypiecz ją do żywego. Co do mnie, rozumiesz, jestem ślepo jej oddany i będę głuchy, aby ci dać prawo krzyczeć. Przybywaj, jeżeli możesz, o siódmej.

Twój stary kompan,

E. Lousteau”.

Wysławszy ten list przez posłańca pod adresem człowieka, który jak nikt w Paryżu lubował się w owych psikusach zwanych przez artystów kawałami, Lousteau rozwinął na pozór wielką gorliwość w zainstalowaniu Muzy z Sancerre; zajął się rozmieszczeniem wszystkich rzeczy, które przywiozła; zapoznał ją ze sprzętami i personelem domowym, z tak zupełną dobrą wiarą, z przyjemnością, która tak przelewała się w słowach i pieszczotach, że Dina mogła się uważać za kobietę najbardziej kochaną pod słońcem. Apartament ten, w którym najmniejsze rzeczy nosiły piętno mody, podobał się jej o wiele bardziej niż zamek w Anzy. Dziennikarz wezwał Pamelę Mignon, ową inteligentną czternastoletnią dziewczynkę, pytając, czy zechce być panną służącą imponującej baronowej. Zachwycona Pamela objęła natychmiast funkcje, idąc zamówić obiad w restauracji na bulwarze. Nie widząc żadnych sprzętów potrzebnych do życia, Dina zrozumiała wówczas, jaka nędza kryła się pod na wskroś powierzchownym zbytkiem tego kawalerskiego gospodarstwa. Obejmując w posiadanie szafy, komody, tworzyła najsłodsze projekty: zmieni obyczaje Stefana, obudzi w nim zamiłowanie domu, stwarzając mu dobrobyt we własnym mieszkaniu. Nowość położenia kryła oczom Diny całe jego niebezpieczeństwo; widziała w odwzajemnianej miłości rozgrzeszenie swego błędu, nie sięgała jeszcze oczyma poza ściany tego domu. Pamela, której inteligencja stała na wyżynach loretki, poszła prosto do pani Schontz poprosić ją o srebro, opowiadając, co się zdarzyło Stefanowi. Oddawszy cały sprzęt do rozporządzenia Pameli, pani Schontz pobiegła do Malagi, swojej serdecznej przyjaciółki, aby uprzedzić rejenta o nieszczęściu, jakie spadło na przyszłego zięcia. Wolny od niepokoju o swoje małżeństwo, dziennikarz był coraz serdeczniejszy dla gościa z prowincji. Obiad odbył się wśród tych rozkosznych dzieciństw dwojga kochanków, wreszcie swobodnych i szczęśliwych, iż są razem. Po kawie, gdy Lousteau trzymał Dinę na kolanach przy kominku, ukazała się Pamela pomieszana18.

— Przyszedł pan Bixiou! Co mu powiedzieć? — spytała.

— Wejdź do gabinetu — rzekł dziennikarz do kochanki — zaraz go wyprawię; to jeden z moich najbliższych przyjaciół, któremu zresztą trzeba będzie wyznać odmianę w mym życiu.

— Och! Och! Dwa nakrycia i niebieski aksamitny kapelusik — wykrzyknął szczwany wyga — ...odchodzę... Oto co znaczy żenić się, trzebaż się pożegnać z kawalerstwem! Jak człowiek czuje się bogaty w chwili, gdy się przeprowadza, hę?

— Alboż ja się żenię? — rzekł Lousteau.

— Jak to! Więc już się nie żenisz? — wykrzyknął Bixiou.

— Nie!

— Nie! Ej, do paralusza? Czyżbyś naprawdę miał popełnić głupstwo? Jak to!... Ty, który dzięki błogosławieństwu niebios znalazłeś dwadzieścia tysięcy franków renty, pałacyk, żonę, świetny kwiat bogatego mieszczaństwa...

— Dosyć, dosyć, Bixiou, wszystko skończone, idź sobie.

— Iść sobie! Mam prawa przyjaciela, nadużywam ich. Cóż się stało?

— Przyjechała ta pani z Sancerre, jest matką, będziemy żyć razem szczęśliwi przez resztę naszych dni... Dowiedziałbyś się o tym jutro, na jedno wyjdzie powiedzieć ci dziś.

— Tam do kata! Za dużo cegieł na głowę naraz! Ale jeżeli ta kobieta kocha cię szczerze i naprawdę, w takim razie wróci, skąd przybyła. Alboż kobieta z prowincji zdoła się kiedykolwiek stać paryżanką? Będziesz przez nią męki cierpiał we wszystkich ambicjach. Czy zapominasz, co to kobieta z prowincji? Będzie równie nudna w szczęściu co w nieszczęściu, rozwinie tyleż talentu w tym, aby unikać wdzięku, ile paryżanka wkłada w to, aby go wynaleźć. Słuchaj, Lousteau, to, że miłość każe ci zapomnieć, w jakich czasach żyjemy, pojmuję; ale ja, twój przyjaciel, nie mam opaski mitologicznej na oczach... No więc zastanów się nad swą pozycją. Pływasz od piętnastu lat w świecie literackim, nie jesteś już młody, wyświechtałeś się jak rękaw kancelisty! Tak, mój stary, robisz jak paryscy ulicznicy, którzy, aby ukryć dziury w pończochach, zawijają je: nosisz już łydki na pięcie! Słowem, twój dowcip ledwie dyszy, starowinka. Twoje koncepta bardziej są znane od sekretnego lekarstwa...

— Powiem ci jak Regent kardynałowi Dubois: Dosyć już tego kopania w...! — wykrzyknął Lousteau, śmiejąc się.

— Ha! Stary młodzieńcze — odparł Bixiou — czujesz w ranie żelazo chirurga! Wyczerpałeś się, nieprawdaż? I ot, w ogniu młodości, pod naporem nędzy, cóżeś zyskał? Nie jesteś na świeczniku i nie masz odłożonych ani tysiąca franków. Oto twoja pozycja w cyfrach. Czy będziesz mógł na schyłku sił utrzymać piórem dom? Toć twoja połowica, jeśli jest uczciwa, nie będzie miała środków loretki, aby wydobyć jedną i drugą tysiączkę z głębokości, w których ją chowa filister? Zarzynasz się po prostu. To tylko strona finansowa. Przypatrzmyż się stronie politycznej. Żeglujemy w epoce na wskroś mieszczańskiej, w której honor, cnota, delikatność, talent, wiedza, geniusz jednym słowem polega na tym, aby płacić weksle, nie być nic dłużnym nikomu i dobrze chodzić koło interesików. Bądź stateczny, bądź przyzwoity, miej żonę i dzieci, płać czynsze i podatki, pełń dyżury narodowego gwardzisty, bądź podobny do wszystkich gemajnów swojej kompanii, a możesz zabiegać się o wszystko, zostać ministrem, a masz szanse, bo nie nazywasz się Montmorency! Miałeś oto dopełnić warunków wymaganych dla męża stanu, byłeś zdolny robić wszystkie świństwa potrzebne w tym rzemiośle, nawet odgrywać miernotę, byłbyś prawie że w naturalnej roli. I dla kobiety, która cię puści kantem w terminie wszystkich wiecznych miłości, za trzy, pięć lub siedem lat, zużywszy twoje ostatnie siły umysłowe i fizyczne, obracasz się plecami do kwiatu mieszczaństwa, do całej przyszłości politycznej, do trzydziestu tysięcy franków renty, do szacunku świata... Czy na tym powinien był skończyć człowiek, który nie miał już złudzeń?... Mógłbyś ostatecznie gnieździć się z aktorką, która by ci przypadła do smaku, to jest, co się zowie, kwestia gabinetowa; ale żyć z kobietą zamężną? To się nazywa walić w samo centrum nieszczęścia! Połykać wszystkie jaszczurki grzechu bez żadnej z jego przyjemności...

— Dosyć, powiadam, rzecz zamyka się w tym słowie: kocham panią de La Baudraye i wolę ją od wszystkich majątków świata, od pozycji... Mogłem się dać odurzyć dymowi ambicji... ale wszystko znika wobec szczęścia zostania ojcem.

— A, giez ojcostwa cię ukąsił? Ależ, nieszczęśliwy, jest się ojcem dzieci tylko swojej prawej żony! Cóż znaczy smarkacz, który nie nosi twego nazwiska? To ostatni rozdział romansu! Zabiorą ci to twoje dziecko! Widzieliśmy ten temat od dziesięciu lat w dwudziestu wodewilach. Społeczeństwo, mój drogi, zaciąży nad wami wcześniej czy później. Odczytaj Adolfa! Och, mój Boże, widzę was, kiedy się już poznacie na wylot, widzę was nieszczęśliwych, bez szacunku świata, bez majątku, bijących się z sobą jak akcjonariusze spółki załapani przez dyrektora! Wasz dyrektor, moje aniołki, to szczęście.

— Ani słowa więcej, Bixiou.

— Ależ ja ledwie zacząłem! Słuchaj, mój drogi. Wiele od pewnego czasu nagadano złego o małżeństwie; ale poza tą zaletą, iż jest to najprostszy sposób ustalenia dziedzictwa, jedynie małżeństwo daje ładnym chłopcom bez grosza sposób zrobienia majątku w dwa miesiące: dlatego opiera się wszystkim tym atakom! Toteż nie ma kawalera, który by wcześniej lub później nie żałował, iż chybił z własnej winy małżeństwa z trzydziestoma tysiącami franków renty...

— Nie chcesz mnie tedy zrozumieć! — wykrzyknął Lousteau zrozpaczonym tonem. — Idźże... Ona jest tam.

— Daruj, czemu było nie powiedzieć wcześniej... jesteś pełnoletni... i ona także — dodał ciszej, dość głośno wszakże, aby Dina słyszała. — Ładnie ci każe odpokutować swoje szczęście...

— Jeśli to szaleństwo, chcę je popełnić... Bądź zdrów!

— Człowiek w morzu! — wrzasnął Bixiou.

— Niech diabli porwą przyjaciół, którzy czują się w prawie mówić człowiekowi kazania — rzekł Lousteau, otwierając drzwi od gabinetu, gdzie ujrzał na fotelu panią de La Baudraye złamaną, wycierającą oczy haftowaną chusteczką.

— Po co ja tu przyjechałam — rzekła. — Och, Boże! Po co?... Stefanie, ja nie jestem taką prowincjonalną gąską, jak myślisz... Ty sobie drwisz ze mnie.

— Drogi aniele — odparł Lousteau, który wziął Dinę w ramiona, podniósł z fotelu i przeprowadził wpół martwą do salonu — poświęciliśmy sobie nawzajem swoją przyszłość, ofiara za ofiarę. Podczas, gdy serce moje było w Sancerre, żeniono mnie tutaj, ale opierałem się i... wierzaj! Byłem bardzo nieszczęśliwy.

— Och! jadę! — wykrzyknęła Dina, zrywając się jak szalona i robiąc dwa kroki ku drzwiom.

— Zostaniesz, Dynuśka, wszystko skończone. Ech! Ta fortuna, czyliż przychodziła mi tak tanio? Czyż nie trzeba mi było ubrać się w grubą blondynę o czerwonym nosie, córkę rejenta, plus teściową, która zapędziłaby w kozi róg panią Piédefer na punkcie dewocji...

Pamela wbiegła do salonu i szepnęła do ucha Stefana: „Pani Schontz!...”.

Lousteau wstał, zostawił Dinę na kanapie i wyszedł.

— Wszystko przepadło, kotuśku — rzekła loretka. — Cardot nie chce się pokłócić z żoną o zięcia. Dewotka zrobiła scenę... pierwsza klasa! Koniec końców, obecny pierwszy dependent, który był od dwóch lat drugim dependentem, bierze córkę i kancelarię.

— Podły! — wykrzyknął Lousteau. — W jaki sposób w ciągu dwóch godzin mógł się namyślić?...

— Mój Boże, to bardzo proste. Ladaco, któremu nieboszczyk zwierzył się z sekretem, pochwyciwszy parę słów sprzeczki z panią Cardot, odgadł pozycję pryncypała. Rejent liczy na twój honor i delikatność, wszystko już jest ułożone. Dependent, którego prowadzenie jest bez zarzutu (ba! Hultaj chodził regularnie na mszę, skończony hipokryta!) podoba się rejencinie. Cardot pragnie zostać z tobą w dobrej przyjaźni. Ma objąć dyrekturę olbrzymiego towarzystwa finansowego, będzie ci mógł oddać jaką przysługę. Ha! Budzisz się z pięknego snu.

— Tracę fortunę, żonę i...

— Kochankę — rzekła pani Schontz z uśmiechem. — Jesteś dziś bowiem więcej niż żonaty, zrobisz się nudny, będziesz chciał wracać do domu, nie będziesz miał fantazji ani w stroju, ani w życiu; zresztą mój Artur jest bardzo dobry chłopiec, zostanę mu wierną i zerwę z Malagą... Pozwólże mi obejrzeć przez dziurkę od klucza swoją Muzę z Sancerre? — spytała loretka. — Czy nie było — wykrzyknęła — piękniejszego zwierzęcia w całej pustyni? Okradziono cię! Godne to, suche, płaczliwe, brakuje jej tylko turbanu lady Dudley.

— Cóż jeszcze się stało?... — spytała pani de La Baudraye, której ucha doszedł szelest jedwabnych spódniczek i szept kobiecego głosu.

— Stało się, mój aniele, że jesteśmy spojeni nierozłącznie... Przyniesiono mi ustną odpowiedź na list, który pisałem przy tobie, a którym zrywam moje małżeństwo...

— To była ta kolacja, z której się wymawiałeś?

— Tak.

— Och, będę więcej niż twoją żoną, oddaję ci moje życie, chcę być twoją niewolnicą... — rzekła biedna oszukana istota. — Nie przypuszczałam, abym była zdolna bardziej cię kochać!... Nie będę zatem przypadkiem w twoim życiu, będę całym twoim życiem?

— Tak, moja Dynuś, moja piękna, szlachetna...

— Przysiąż mi — rzekła — że zdoła nas rozłączyć tylko śmierć!...

Lousteau chciał upiększyć swą przysięgę najbardziej czarującymi przymilnościami. Oto czemu. Od drzwi, w których otrzymał pożegnalny całus loretki, do drzwi salonu, gdzie spoczywała Muza oszołomiona tyloma wydarzeniami, Lousteau przypomniał sobie wątły stan pana de La Baudraye, jego majątek i to słówko Bianchona: „To będzie kiedyś bogata wdowa!”. I powiedział sobie w duchu: „Wolę sto razy za żonę panią de La Baudraye

1 ... 14 15 16 17 18 19 20 21 22 ... 25
Idź do strony:

Darmowe książki «Muza z zaścianka - Honoré de Balzac (gdzie można czytać książki online za darmo .TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz