Darmowe ebooki » Powieść » Pałuba - Karol Irzykowski (co czytac 2020 .txt) 📖

Czytasz książkę online - «Pałuba - Karol Irzykowski (co czytac 2020 .txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Karol Irzykowski



1 ... 13 14 15 16 17 18 19 20 21 ... 65
Idź do strony:
samo — o kobiecości i macierzyństwie — umiał pomyśleć sobie i Strumieński, lecz teraz skorciło go zachwiać jej twierdzenie, rzekł więc: „Mógł to jednak być zwykły eksperyment malarski”. W ogóle nie bardzo mu się podobało zbyt łatwe solidaryzowanie się Oli z Angeliką, wolałby był usłyszeć jakieś słowa owijające w sobie zazdrość.

I aby przerwać jej powierzchowne zachwycanie się Angeliką, wybrał dwa ze złożonych w kącie obrazów i postawił je przed Olą. Pierwszy był pomniejszoną kopią, a raczej przeróbką obrazu Ingresa i przedstawiał rycerza Rüdigera uwalniającego nagą Angelikę (jedną z bohaterek epopei Ariosta), przykutą do skały i zagrożoną przez strasznego smoka morskiego. Strumieński opowiedział, że do tego obrazu pociągała jego żonę nie tylko sympatia z uwięzioną pięknością jako z imienniczką, lecz także sam temat, pod który można było podłożyć symboliczny sens, np. taki, że ów potwór to czyhająca na kobietę zmysłowość własna i cudza, od której uwalnia ją idealny rycerz zjeżdżający na skrzydlatym koniu.

— Czy w istocie obraz ma to oznaczać? — spytała Ola z zainteresowaniem.

— Ależ bynajmniej. Gela rozczarowała się też niemało, gdym ją potem zapoznał z Ariostem i przeczytał jej ustęp opisujący, jak ów idealny rycerz po uwolnieniu Angeliki bierze ją poza siebie na konia i galopuje do lasku, gdzie pożerany widokiem jej piękności, zrzuca z siebie gorączkowo i niecierpliwie zbroję i...

— I... co?

— O jaka moja pani ciekawa! Tu właśnie urywa autor pieśń swoją, mogę cię jednak zapewnić, że zanim Rüdiger uporał się ze zbroją, figlarna Angelika dzięki pierścieniowi, który ją niewidzialną uczynił, uniknęła „niebezpieczeństwa”.

Drugi obraz był oryginalny i przedstawiał wnętrze rzymskiej świątyni Westy77; na podłodze leżał skrępowany Nero, otoczony gronem Westalek. Widocznie wtargnął tutaj, aby zadowolić swe chuci, lecz zwyciężono go i związano. Niepokalane kapłanki znicza Westy, obserwując chłodno bezsilną wściekłość okrutnika, naradzały się, co z nim zrobić; jedna z nich, wysoka, o surowych rysach twarzy, stojąc pod światłem wiecznej lampy, próbowała ostrza topora. Ramki obrazu naśladowały lilie. Strumieński objaśnił Olę, że nie jest to bynajmniej wena historyczna, lecz tylko mizoandryczna78 fantazja, wymyślona przez Angelikę w epoce, kiedy chciała założyć klub Amazonek. Każda z Westalek miała twarz jakiejś uczestniczki niedoszłego klubu. Na wezwanie Strumieńskiego, by mu wyjawiła swe szczere zdanie, Ola poprosiła go wpierw, by jej nie miał za złe, jeżeli go w czymś urazi. A potem powiedziała, że jej trudno wyobrazić sobie kobietę z toporem w ręku, że kobieta stworzona jest tylko do kochania, to jest jej całe szczęście, a zajęcia męskie jej nie przystoją. Więc też nawet talent artystyczny jest u niej zboczeniem, a nadzwyczajne wyjątki potwierdzają regułę (por. s. 76 w. 17 i nast79.), zresztą w ogóle wszelka sztuka wysusza serce. Odpowiedź Oli stała w sprzeczności z poprzednim jej zdaniem o kobiecości obrazów tyczących się dziecka, lecz ani Ola, ani Strumieński tego nie zauważyli. Strumieński nie wiedział, jak się wziąć do rzeczy, by Oli zaaplikować jakiś wyższy pogląd na poruszoną przez nią kwestię, lecz na razie wmówił wreszcie w siebie, że to jest objaw zazdrości u Oli, i tak uniknął obowiązku polemiki. By jednak ratować swój dawny pietyzm dla Angeliki, naruszony nieco przez Olę, skorzystał z zapytania Oli: „Czy jej obrazy kupował kto?”, i rzekł: „I owszem, bardzo dużo pesymistycznych krajobrazów zakupił jakiś jej wielbiciel, podobno Szwab z Norymbergi, kupiec, uratowałem tylko kilka, z których ten oto jest mi najulubieńszym”.

Obraz, który Strumieński teraz pokazał, był pierwej pominięty tak przez niego, jak i przez Olę. Przedstawiał skaliste wybrzeże nad jakąś wodą, ogromnie puste i smutne. Wszystkie fale płynęły w kierunku od brzegu, jakby już wrócić nie miały, trzciny na wzgórku pochylone wiatrem w jedną stronę, w powietrzu był mrok i ukryta burza, a całe to miejsce miało tajemniczy nastrój opuszczenia.

— Jakiego doznajesz wrażenia, patrząc na ten obraz? — spytał Strumieński.

— Że to było przeczucie — odpowiedziała Ola po pewnym namyśle, nie wiedząc, do czego Strumieński zdąża, a chcąc mu się przypodobać zgodnością myśli.

— Że to nie wszystko — czy tak?

— Że to nie jest wszystko — powtórzyła Ola tonem na wpół potwierdzającym. — Bardzo nastrojowy krajobraz — dodała potem.

— I więcej nie widzisz nic?

— Nic.

Strumieński uśmiechnął się tryumfująco, gdyż obraz ten zawierał w sobie jeszcze coś, o czym Ola dowiedziała się dopiero w wiele lat później.

— Przy tym i przy innych pejzażach — rzekł — szło nam o rozwiązanie zagadki, jak wygląda natura, gdy jej człowiek nie podgląda. Jakim ci się np. wydaje ten odpływ wody?

— A czy natura jest inną, gdy się jej nie podpatruje? — spytała Ola, sądząc, że tym tak prostym pytaniem wprowadzi w kłopot męża.

— No nie, naturalnie, to wszyscy wiemy. Ale też w sztuce nie idzie o odtwarzanie pospolitej rzeczywistości, lecz hipotez serca — a człowiek ma prawo to i owo sobie myśleć.

— Zupełnie nie pojmuję, coście rozumieli przez te... jak powiedziałeś?... hipotezy serca?

— Toteż ja ciebie chcę tego nauczyć, moja duszo — rzekł Strumieński tonem przewagi i pocałował Olę.

— Ja mam lepsze rzeczy do roboty niż malowanie — odparła Ola, a potem, chcąc naprawić wrażenie tych słów, oddała mężowi całus i mówiła — Jakże mi ciebie rozkaprysiły, czego to ja ciebie będę musiała oduczyć, moja duszo!

I zaczęła po sali tańczyć i śpiewać, mimo że Strumieński zawołał na nią: „Cicho, enfant terrible80!”, aż przewróciwszy kilka obrazów, przestraszyła się i zaczęła męża przepraszać. Ten tymczasem otworzył okno, oparł się na nim i patrzył — w dal. Ola przystąpiła do niego. Widok z okna wychodził na pole, a zamykało go wzgórze, na którego szczycie był cmentarz. Od cmentarza szedł w dół pas drogi, a po obu jej stronach, na tle zielonego pastwiska, leżały duże białe głazy, wykopane dawniej z wierzchołka góry. Ola milczała, szanując uczucia, których mógł jej mąż doznawać wobec tego widoku, lecz (niesłusznie!) zdziwiła się, gdy on, zamiast skarżyć się, zaczął mówić, że te głazy wyglądają brzydko, jak szkielety wyciągnięte z trumien, że należałoby użyć ich do wyszutrowania81 drogi lub sprzedać do budowy mostu kolejowego pod T. Następnie, objąwszy ją, opowiadał o powstaniu tej kaplicy, o pobożnej prababce itd., nie przeczuwając, że przez to wzbudza w Oli myśli: „A więc miejsce to odebrano Bogu i poświęcono marnościom tego świata. Szkoda, że taki libertyn ten mój mąż”.

— Aha, prawda, jeszcze ci jeden obraz pokażę — rzekł Strumieński, przypomniawszy coś sobie. Podszedł do drugiej ściany i chciał odsłonić półkoliste lustro, gdy wtem, rzuciwszy okiem na blat stojącej pod lustrem konsoli, ujrzał odciśnięty na pyle ślad małej ręki kobiecej. Będąc jeszcze pod wpływem cmentarnego widoku, nie wpadł na właściwy i bardzo prosty domysł, lecz wzdrygnął się i ukazawszy palcem na ów ślad, krzyknął lekko: „Co to jest?”. Natychmiast przyskoczyła do niego Ola i wnet oboje zaczęli się cieszyć. „Widocznie nie pamiętasz dobrze jej ręki, o, popatrz na moją”. I położyła znowu swą dłoń na stolik w tym samym miejscu, chwaląc się kokieteryjnie „rączką” i zalecając ją do pocałowania. Strumieński to uskutecznił, otrzepał rączkę z pyłu, a potem odsłonił lustro, do którego Ola zaczęła się zaraz mizdrzyć, poprawiając sobie fryzurę. Tymczasem mąż jej zapuścił storę na okno naprzeciw umieszczone, wskutek czego natychmiast zniknął w lustrze widok cmentarza, a wystąpił obraz pogodnego nieba letniego ze słońcem pobijającym chmury. Ola, zdziwiona tą zmianą, odwróciła się i ujrzała na miejscu okna zawieszony obraz. Strumieński wytłumaczył:

— Nie można przecież było znosić ciągle tak poważnego widoku, więc na złość prababce przemalowaliśmy jej ulubiony pejzaż. — A potem zbliżył się do żony i objąwszy ją, spojrzał teraz razem z nią do lustra, pytając:

— A co, czy ładna para?

— Ale to wyście sobie tutaj ładnie urządzali — rzekła Ola, całując go.

— Teraz nie wy, ale my — prawda?

Na to Ola nic nie odpowiedziała, lecz zaczęła wyrzucać Strumieńskiemu, że tak zaniedbał ten salon; widocznie więc nie ma pietyzmu (nie wymieniła dla kogo). Powinno by się tu urządzić galerię dzieł sztuki, dokupić innych obrazów i pokazywać ludziom, może by kto co na tym skorzystał, może by przyjeżdżali jacy artyści, krytykowali, pisali — to by było bardzo przyjemne. Strumieński milczał na te plany, które i jemu już przychodziły do głowy, lecz które zawsze oddalał od siebie, bo nie chciał, by ktoś obcy profanował swoją ciekawością świętości jego życia prywatnego. Czuł, że kiedyś to uczyni i uczynić powinien, aby Angelice dać sławę, której za życia nie miała, lecz wolał z egoistycznych pobudek odwlec ten czas na jak najdalszą metę. To było prawdą, ale prawdą też było, że Strumieński dotychczas jeszcze wątpił, czy obrazy Angeliki, które jemu się tak podobały — z powodów osobistych — mają w ogóle jakąś wyższą wartość artystyczną, czy może krytyka nie uzna ich za komiczne curiosa82, nie chciał więc skompromitować jej i siebie. Tak dalekim był jednak od podejrzewania siebie o tę drugą pobudkę, że chcąc zamaskować pierwszą, powiedział:

— A na co? Aby pierwszy lepszy krytykował i urągał? Przecież widzisz sama, że tak się nie maluje!

Była w tym powiedzeniu spora doza goryczy, albowiem Strumieński, gdyby był pewnym sukcesu Angeliki, nie chowałby światła pod korzec, zwłaszcza że prawie połowa obrazów była obojętnej treści. Potem Ola wszczęła z nim dysputę, które z tych bohomazów (tak powiedziała żartobliwie, ale pod wpływem jego poprzednich słów) podarowałby jej do urządzenia salonów we dworze. Bądź co bądź obraz to dekoracja, jak się go zawiesi na ścianie, zawsze stanowi ozdobę, wypełnia puste miejsce, a o arcydzieła trudno. Strumieński udawał, że z nią o tym na serio dysputuje, potem jednak krótko, ale stanowczo odmówił, mszcząc się w ten sposób lekko za jej lekceważenie.

— Dać ci mogę tylko kopię Ingresa, to lustro i tę statuę.

Tu wskazał na stojący wśród kwiatów odlew gipsowy, który przedstawiał człowieka wykuwającego samego siebie w kamieniu. Człowiek wyłonił się dopiero do połowy ze skały, która go na kształt niszy otaczała, i pracował mozolnie dłutem nad wyrzeźbieniem reszty swego ciała. — Rzeźba mistrza Florentiniego. — Dźwięk włoskiego nazwiska zelektryzował Olę, mimo to nie mogła się jakoś przekonać do tego dzieła. Wydało jej się to opacznym, żeby rzeźba nie wyobrażała całego człowieka w jakiejś pozie, np. trzymającego winogrona, rzucającego dyskiem. Strumieński, zawstydzony nieco tą arogancją krytyczną, jął tłumaczyć Oli symboliczne znaczenie posągu, mówił, że to ma oznaczać duchowy rozwój człowieka itp. Nie tyle to wytłumaczenie, co słowo „symboliczny”, przekonało nieco Olę, tylko zarzuciła jeszcze:

— Dlaczego jednak wykuwa dalszą połowę swego ciała? Przecież głowa i popiersie to najważniejsze — to przecież siedlisko ducha i serca.

— No, w takim razie można by pojąć to jako symbol kształtowania lub uwalniania siebie w ogóle, a zresztą — powiem ci coś do ucha.

Lecz Ola zaczęła uciekać, potem wybiegła na ogród, gdzie ją wreszcie dogonił i powiedział jej dozwolony żarcik małżeński.

Na drugi dzień Ola, wziąwszy klucz od kaplicy, samowolnie „urządziła” wnętrze muzeum: pozmiatała proch, śmiecie, pajęczyny, poprzewieszała obrazy, kazała lustro i statuę przenieść do dworu. Statuę ludzie jej stłukli po drodze, odniesiono więc szczątki na powrót, złożono je w kącie i jak trupa przykryto prześcieradłem. Strumieński, ujrzawszy, co się stało, rozgniewał się, a Ola żartobliwie obiecała kupić mu za ten jeden posążek dwa inne. Będąc raz w gniewie, gderał też Strumieński na Olę, że mu tutaj pomieszała, popsuła mu pamiątkę, bo od śmierci Angeliki on sam nic tu nie zmieniał. Kłamał — lecz w dobrej intencji, koniecznie bowiem musiał Olę za coś złajać.

— No to ja ci to wszystko na powrót na dawne miejsce poukładam, tak jak było, zaprószę, zaśmiecę — czy może każesz poszukać także wyrzuconych pająków? — mówiła Ola, uwierzywszy mu.

— No... widzisz... ale bo mi się zatracił obraz...

— I cóż z tego? Więc ja go naumyślnie zburzyłam! — podchwyciła Ola, zmyślając naprędce to „naumyślnie” — Po co masz o tym myśleć!

— Czy i w duszy też zburzysz? — spytał Strumieński, ale nie tak dobitnie, jak by wymagał sens tych słów.

— Wszędzie, wszędzie — a to mi się udało!

I zaczęła klaskać w dłonie. Byłby pedantem, łając ją dalej.

— Przede wszystkim wezmę stąd tego nietoperza — rzekła, wskazując na kościotrup anioła, i w mylnym przypuszczeniu, że to może męża obraziło, przepraszała go całusami. — Przepraszam, przepraszam, jak zechcesz, to i nietoperza przeproszę, pocałuję go — rzekła, czując, że wycałowała już sobie prawo używania tego przezwiska. — A czy pozwolisz?

— I owszem, nie wiem tylko, czy to wypada panience z tak dobrego domu? — rzekł ironicznie, bo nie chciał, aby Ola poprzestała na słowach.

Ola, zapędzając się w swawoli, chciała udać odważną, więc przystawiła sobie krzesło do ołtarza, a stanąwszy na nim, sięgnęła aniołowi do piersi. Ona to już była przedtem przewidziała, teraz więc zrobiła gest, jakby się już zrzekła wykonania swego chwilowego pomysłu, który brzmiał zuchwale, ale w praktyce mógł być nieprzyjemny. Strumieński jednak był tak złośliwym, że wziął ją natychmiast z krzesła na ręce i podniósłszy na stosowną wysokość, rzekł: „No, no, pociumaj aniołka!”.

Ola zakołysała się rękami w powietrzu, chwytając równowagę, potem obejrzała się w dół na męża i spytała:

— A... czy nie będziesz zazdrosny?

— Przenigdy w świecie.

Otarłszy czaszce zęby naperfumowaną chusteczką, Ola przybliżyła nieco do nich swe usta i w powietrzu lekko cmoknęła, mimo to

1 ... 13 14 15 16 17 18 19 20 21 ... 65
Idź do strony:

Darmowe książki «Pałuba - Karol Irzykowski (co czytac 2020 .txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz