Z jarmarku - Szolem-Alejchem (access biblioteka TXT) 📖
„Autobiografia i testament to jakby jedno i to samo” — pisał Szolem Alejchem w swojej ostatniej powieści. Można powiedzieć, że los zakpił z tego zdania, jako że autor zmarł, nie dokończywszy tego dzieła. Z planowanej opowieści o całym życiu pisarza dostaliśmy zaledwie rozdziały o dzieciństwie i młodości.
Tym, co najbardziej zwraca uwagę, jest nastrój książki. O biedzie i nieszczęściach Szolem Alejchem pisze z humorem, o spotykanych ludziach — z wyjątkowym zmysłem obserwacyjnym i zamiłowaniem do opowiadania anegdot. Powieść nie przekształca się jednak w satyrę, a to ze względu na wielką życzliwość wobec ludzi i świata bijącą z jej kart.
- Autor: Szolem-Alejchem
- Epoka: Modernizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Z jarmarku - Szolem-Alejchem (access biblioteka TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Szolem-Alejchem
Takiego zdania byli wszyscy zacni i ogólnie szanowani obywatele miasta. Zebrali się na naradę, na której postawili takie oto pytanie: Co należy obecnie zrobić? W jaki sposób odwieść od chrztu dwóch młodych żydowskich chłopców? Poruszono niebo i ziemię. Odwoływano się do łask i zasług przodków. Postawiono na nogi całą władzę, całe naczalstwo. Rzecz oczywista, że największą inicjatywę wykazał tutaj stryj Pinie. Zakasał rękawy, rozczesał swoją piękną brodę i biegał po mieście. Oblewały go siódme poty. Nie jadł, nie pił, aż przy bożej pomocy osiągnął sukces. Udało się. Chłopców wyciągnięto z monastyru.
Jednak finał tej całej sprawy był następujący: jeden z chłopców, Chaim Tamarkin, w kilka lat później wychrzcił się. Zaś Szymona Rudermana odprawiono do Żytomierza, do szkoły rabinackiej, na koszt państwa. Przy bożej pomocy nie tylko ukończył szkołę z wynikiem pomyślnym, ale także został nawet rabinem, i to w Lubeniu, niedaleko od Perejasławia.
— A więc? Kto miał rację? Teraz chyba już odbierzesz, mam nadzieję, dzieci od tego mełameda.
W ten sposób przemawiał do swego brata Nachuma stryj Pinie. Był niezmiernie zadowolony. Po pierwsze, udało mu się odwieść od chrztu dwóch chłopców żydowskich. Po drugie, jego bratankowie zapewne nie będą już uczyć się u mełameda, który znał wprawdzie gramatykę hebrajską, ale miał syna w szkole dla gojów. Po trzecie, jego przewidywania sprawdziły się. Każde dziecko żydowskie, które uczęszcza do takich szkół, może się łatwo wychrzcić.
Tym razem jednak stryjek Pinie omylił się. I to na całego. Jego brat Nachum ani myślał odebrać dzieci od tak dobrego mełameda.
— Co ja mam do niego? Nie dość, że miał tyle zmartwień, nie dość, że najadł się tyle wstydu, to jeszcze ma pozostać bez chleba?
Stryj Pinie słuchał słów brata z gorzkim uśmiechem na ustach. Jakby chciał powiedzieć: „Obym był fałszywym prorokiem. Na złą drogę sprowadzisz dzieci”. Po czym wstał z krzesła, ucałował mezuzę124 i szybko, wielce zdenerwowany, opuścił dom Rabinowiczów.
KRS: 0000070056
Nazwa organizacji: Fundacja Nowoczesna Polska
Każda wpłacona kwota zostanie przeznaczona na rozwój Wolnych Lektur.
Obraz dawnego chederu. Uczniowie pomagają rebemu i jego małżonce w pracy. Rebe odmawia błogosławieństwo. Jego morały i nowe grzechy
Nie. Nie odebrano dzieci od znakomitego nauczyciela, mełameda Rudermana, mimo jego zaszarganej opinii. Wprost przeciwnie. Zostały u niego na kolejny i także trzeci sezon szkolny. Obie strony były zadowolone. Rebe ze swoich uczniów i uczniowie ze swego rebego. A nade wszystko ojciec. Ten był zadowolony i z uczniów, i z rebego.
Najbardziej jednak zadowoleni byli uczniowie. Bóg zesłał im nauczyciela, który nie bił. Pod żadnym pozorem. Nawet nie wiedział, co to jest bicie. Chyba że chłopak już zanadto dokuczał rebemu. Nie chciał się modlić albo miał tak zakuty łeb, że tylko kołki ciosaj mu na głowie. Należało to jednak do rzadkości. Rebe kładł wtedy delikwenta na ławę, zdejmował z głowy swoją pluszową miękką jarmułkę i lekko wymierzał chłostę.
Mełamed miał jeszcze jeden plus. W jego domu były żarna. Taka maszyna do łuszczenia ziaren. Miała koło i rączkę. Na jej wierzchu leżał worek hreczki125. Gdy koło obracało się, hreczka powolutku wysypywała się z worka do skrzynki. Tu spadała na kamień. Kamień rozcierał ją, łuszczył powolutku i drobił na kaszę. Taką to maszyną były żarna. Jest rzeczą jasną, że cały gips w tym urządzeniu polegał na obracaniu koła. Im więcej kręcisz, tym więcej sypie się ziaren. Ochotników do kręcenia koła było sporo. Prawie wszyscy uczniowie mieli na to chrapkę. Każdy chciał pomóc rebemu, który nie mogąc wyżyć z samej belferki imał się różnych prac. Łuszczył ziarna, a jego żona wypiekała ciastka. Zapewne uważacie, że przy wypiekaniu ciastek nie ma co robić. Nic podobnego. Wręcz odwrotnie. Jest sporo roboty. Uczniowie również mogą tu pomóc. Nie tyle przy samym wypiekaniu, co przy ugniataniu ciasta, zwłaszcza miodowego. Ciasto należy oburącz jakby policzkować. Obijać je należy tak długo, aż się rozciągnie. A ciasto miodowe potrafi się rozciągać. Kto lepiej od chederowych chłopaków umiał je tłuc? Toteż ochotników było zawsze więcej, aniżeli potrzeba. O to zajęcie po prostu bili się. Każdy chciał ubiec drugiego.
Czytelnik nie powinien się temu dziwić. Może jednak zadać pytanie: Co to za robota, łuszczyć ziarna albo ugniatać ciasto? — Odpowiedź jest prosta. U woronkowskich mełamedów wykonywali znacznie brudniejsze prace. Na przykład u rebego Zurechła w Woronce chłopcy Nachuma Rabinowicza myli podłogi przed nadejściem soboty. Wynosili pomyje we dwójkę, a w pojedynkę nosili wodę z odległej studni gojów. Niańczenie dzieci rebego przydzielano drogą losowania. Na kogo padł los, ten niańczył. Nie wspomnę już o prowadzeniu kóz do szojcheta126. A już szczytem była pomoc przy skubaniu kur. Zresztą każdą pracę uważano za dobrą. Byle się nie uczyć. Nauka była gorsza od wszelkiej pracy. W tym miejscu, wydaje mi się, warto opisać cheder. Opisać tak, jak wyglądał w tamtych czasach. Chodzi mi o to, aby przyszłe pokolenie, jeśli wykaże zainteresowanie życiem Żydów w strefie osiedlenia, otrzymało możliwie wierny jego obraz.
Cheder. Mała chata na kurzych nogach, kryta słomą. Najczęściej lekko pochylona na bok. Czasem bez dachu. Jak bez czapki. Tylko jedno okienko. A jeśli więcej, no to najwyżej dwa. Bez szyb. Zamiast szyby przybijano do framugi kawałek papieru. Czasem poduszkę. Podłoga z gliny, klepisko. Na sobotę i święto posypywano je żółtym piaskiem. Znaczną część chederu zajmuje piec z zapieckiem oraz leżanką. Na leżance śpi rebe. Na zapiecku śpią jego dzieci. Przy ścianie stoi łóżko. Jest to łóżko małżonki rebego. Na nim mnóstwo poduszek. Od największych do całkiem małych jaśków. Piętrzą się pod sam sufit. Na tym to łóżku, na białym prześcieradle, od czasu do czasu pojawia się stolnica do krajania makaronu lub ciasta na obwarzanki. Dzieje się tak, gdy żona rebego zabiera się do wypiekania specjałów na sprzedaż. Czasem w łóżku położą dziecko, jeśli ciężko zachoruje. Pod piecem znajduje się podpiecznik, na Litwie zwany katuchą. Hoduje się w nim drób przeznaczony na sprzedaż. Przy krzywej, nieco wypukłej i przez to jakby brzemiennej ścianie stoi kredens. W nim chleb, garnki i dzbanki. Na kredensie blaszane naczynia, sito, durszlak, tarka itp. Przy drzwiach wejściowych pogrzebacz, łopatka i ogromne wiadro na pomyje — zawsze pełne. Ponadto drewniany ceber oraz wiecznie mokry ręcznik. W środku pokoju długi stół. Przy nim dwie długie ławki.
Ten pokój to cheder. Tu mieści się szkoła, tu rebe prowadzi naukę. Wszyscy nieustannie krzyczą. Krzyczy rebe i krzyczą jego uczniowie. Słychać też krzyk żony rebego, która krzątając się po kuchni łaje swoje dzieci. Łaje dzieci, aby nie krzyczały. Ptactwo pod piecem gdacze ze strachu. Właśnie kot zeskoczył z leżanki i cichuteńko, spokojniutko wtargnął do podpiecznika. Ptactwo oczywiście spłoszyło się i zagdakało. A niech to!
Tak oto wyglądał cheder w Woronce. Wcale piękniej nie wyglądał w Perejasławiu. A mełamed perejasławski wkuwał ze swoimi uczniami identycznie jak woronkowski. Zimą nosił watowany chałat i pluszową jarmułkę, latem koszulę o szerokich rękawach. Zimą, po obiedzie, zamiast herbaty rebe wypijał napar z liści lipowych. Latem zaś pił zwykłą wodę z drewnianego cebra, przecedzoną przez rękaw koszuli. Z wielką żarliwością odmawiał przy tym błogosławieństwo. Zdanie: „...na którego słowo wszystko się stało” wymawiał z niezwykłą nabożnością, a uczniowie wtórem odpowiadali „amen”. Warto było robić wszystko, aby tylko wymigać się od nauki. Doprawdy przejadła się. Od rana do nocy wkuwano. A zimą także w nocy. Wstawało się wczesnym rankiem i zaraz do nauki. Nawet w sobotę. Jeśli tego dnia nie było zwykłej nauki, to siedziało się w soboty po obiedzie w chederze i wysłuchiwało kazań rebego.
Morały rebego to najbogatsze fantazje. Źródło swoje miały w bajkach z tysiąca i jednej nocy. Słuchając jego nauk moralnych człowiek stykał się oko w oko z tamtym światem. Miał przedsmak mąk piekielnych. Wyraźnie słyszał zbliżające się kroki szatana. Czuł, jak diabeł rozcina mu brzuch, wyciąga zeń kiszki i rzuca nimi w twarz ofierze: — Nędzniku! Jak ci na imię, szejgecu? Jak się nazywasz? — Złe duchy chwytają go i miotają nim niby kamieniem wystrzelonym z procy. Niby piłką rzuconą z jednego krańca świata na drugi. A jeśli ktoś kiedyś skłamał, to duchy wieszają go za język na haku. I tak sobie wisi niczym połeć mięsa w jatce. Jeżeli zaś zdarzyło ci się kiedyś, żeś zapomniał umyć ręce przed jedzeniem, to dwa diabły chwytają cię za palce i obcęgami wyrywają paznokcie. Jeśliś w jakiś piątek ścinał sobie paznokcie i przez nieuwagę upuścił choć skrawek na podłogę, to z tamtego świata zrzucają cię z powrotem na ziemię, abyś tę ścinkę odszukał.
To są kary za małe grzechy. A jaka jest kara za wielkie? Na przykład za opuszczenie całych fragmentów modlitwy? Za opuszczenie przedwieczornej modlitwy Mincha127? Za nieodmówienie Kriat Szma128 przed snem? Za grzeszne myśli? Za błędne sny?
Na tamtym świecie nie znają litości. Tam nie istnieje ani pokuta, ani modlitwa, ani odkupienie grzechów przez dobre uczynki. Istnieją one tylko na tym świecie. Tam już na nie za późno. Tam już jesteś w jednym szeregu z grzesznikami i złoczyńcami. Wędrujesz prosto do piekła. Będziesz palony w wiecznym ogniu. Na wieki już będą cię gotować w kotle piekielnym. A rebe krzyczy: — Do piekła pójdziecie, szejgece, do piekła! — Tym oto zawołaniem kończy zwykle swoje kazanie moralne w soboty po południu. A dzieci przysłuchują się słowom rebego bardzo uważnie. Płaczą i żałują za grzechy. Biją się w piersi. Wyznają swoje winy Al chet129. Odczuwają skruchę. Przyrzekają odtąd postępować bogobojnie i posłusznie.
Wystarczyło jednak, aby rebe wstał od stołu, a wszystkie jego morały brały w łeb. Poszły w zapomnienie wszystkie jego pouczenia. Tamten świat z piekłem, diabłami i złymi duchami znikał gdzieś jak kamfora. Jak mara, jak zły sen. Chłopcy grzeszyli na nowo. Znowu opuszczali całe fragmenty modlitw, przepuszczali Minchę, nie odmawiali Kriat Szma. O myciu rąk nie warto już nawet mówić. Nie czas na modlitwę, gdy świeci słońce, a na ścianach tańczą cienie, które mrugają na nas i wołają: — Na dwór chłopaki, na dwór! Tam jest fajnie! Tam jest byczo! — Jeden skok i już jesteś przy mostku. Tam płynie rzeczka. Szumi woda! Tam rośnie trawka. Tam żółci się kwiat i ptaszek fruwa, pasikonik skacze. A pole zielone nie przestaje zapraszać: — Kładź się, chłopcze, na pachnącą ziemię. Natychmiast, niezwłocznie, od razu! — I w tym momencie zjawia się nagle ojciec, matka, starszy brat lub starsza siostra i znowu słychać: — Odmówiłeś już modlitwę? Do chederu, szejgece, do chederu!
Bohater bar micwy zyskuje uznanie. Galeria typów perejasławskich. Łzy matki
Zastanawiając się nieraz nad nauką w takim chederze, u takich mełamedów, których przedstawiłem w poprzednich rozdziałach, mając w pamięci obraz małżonki rebego, której należało zawsze pomagać w pracy, oraz uwzględniając rodziców, braci i siostry, których należało słuchać we wszystkim, wreszcie dodając do tego marnotrawienie czasu na łobuzowaniu, bumelowaniu, grze w karty i guziki zimą, a kąpielach w rzece latem, trudno doprawdy pojąć, jakim cudem dzieci zdołały przyswoić sobie tę wiedzę, którą posiadały.
Nie należy przy tym zapominać, że często oszukiwaliśmy naszego mełameda. Własnego ojca też wprowadzaliśmy w błąd, a wzywani do rabina na egzamin, potrafiliśmy i jego wystrychnąć na dudka. Najwięcej jednak powodów do kpin dostarczyli zgromadzeni w komplecie Żydzi z całego miasta, którzy przybyli na uroczystość bar micwy syna Nachuma Rabinowicza.
Bohater niniejszej autobiografii doskonale pamięta, że nie miał zielonego pojęcia o droszy130, którą miał wygłosić w dniu bar micwy. Mimo to całe miasto nie przestawało trąbić o nim. Ojcowie nie ukrywali zazdrości, a matki głośno wyrażały życzenia, aby i one miały tak udane dzieci.
Było to prawdziwe święto. Wspaniały, cudowny, uroczysty dzień. Do jego uświetnienia przyczyniło się wiele osób. Wszystkie pod komendą babci Mindy, która w swojej sobotniej sukni, ze świąteczną chustką na czole wyglądała jak prawdziwy dowódca. Ona wydawała rozkazy. Ona decydowała, kogo zaprosić, a kogo pominąć. Kto i gdzie ma siedzieć. Jakie talerze mają znaleźć się na stole. Jakie wina i jakie wódki należy podać. Ze wszystkimi pokłóciła się, na wszystkich się pogniewała. Nie uszanowała nawet samego bohatera bar micwy. Pouczała go, jak ma się zachować. Upominała, że ma trzymać fason. Na oczach ludzi nie ogryzać paznokci. Nie śmiać się i innych dzieci nie rozśmieszać. Słowem, nie powinien zachowywać się jak byle huncwot.
— Bóg okazał łaskę i dożyłeś dnia swojej bar micwy. Najwyższy więc czas, abyś stał się człowiekiem. — Tak perorowała babcia, gładząc wilgotnymi palcami resztkę jego pejsów, które ledwo zdołała wywojować u swego syna, ojca Szolema. Nachum Rabinowicz bowiem od dawna miał chętkę, aby zupełnie ostrzyc mu pejsy. Babcia Minda jednak nie dopuściła do tego. — Po mojej śmierci — mówiła — gdy moje oczy już tego nie będą widziały, zrobisz ze swoich dzieci gojów. Ale póki ja żyję, chcę oglądać na ich twarzach choćby
Uwagi (0)