Darmowe ebooki » Powieść » Straszny dziadunio - Maria Rodziewiczówna (jak za darmo czytać książki na internecie .TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Straszny dziadunio - Maria Rodziewiczówna (jak za darmo czytać książki na internecie .TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Maria Rodziewiczówna



1 ... 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20
Idź do strony:
on słuchał.

Dziecko porwano podstępem ze stolicy. Gryzła i drapała — nic nie pomogło. Bazyli coś wiedział o tym, on ją przywiózł do Tepeńca.

Niesłodki mieli żywot nauczyciele i służba — nie chciała słuchać nikogo ani się uczyć. Morzyła się głodem, próbowała ucieczki. Złowiona, zapadała w swój upór piekielny; była na wszystko głucha i niema.

Wówczas to dziad Polikarp użył innego argumentu:

„Jeżeli się będziesz uczyć i ulegniesz, to cię oddam Ruciowi. Inaczej go nigdy nie zobaczysz!”

Nauka poszła jak czarem na to zaklęcie. Znalazła się ochota i zdolności, rosła, kształciła się, ale nie zapomniała nigdy obietnicy dziada. Od roku w Dreźnie uczyła się rzeźby, skończywszy zakład235 zagraniczny. Do Tepeńca przyjeżdżała co jesień. Oto i wszystko.

Spojrzeli znów na siebie. W oczach chłopca błyskała gorąca łuna, w jej źrenicach zjawił się cień jakiś; spuściła powieki. Milczeli, ogarnięci wielką potęgą, co nagle stanęła wśród nich.

— Czy to już koniec, dzieci? — zagadnął pan Polikarp, wstając. — Rucio wyznał swoje grzechy, a ty, Broniu, wyspowiadałaś się detalicznie, ilu podrapałaś ludzi, gdy cię od niego zabrali? No, teraz gdzie ta piosenka? Chcemy ją słyszeć.

— Jutro, dziadku! — prosiła dziewczyna. — Dzisiaj nie mogę.

— A to coś nowego! Nabierasz chimerów236, dziecko! To zły znak. Za to zabieram ci teraz Rucia. Nie zobaczysz go więcej; wyślę na koniec świata.

— Dwa razy jedna sztuka się nie udaje! — zaśmiał się chłopiec. — Ze mną by sobie dziad nie dał rady.

— Z człowiekiem bez woli można zrobić, co się chce! Jemu wszystko jedno! Dobranoc, Broniu!...

Stary pocałował ją w czoło i wyszedł. Hieronim wyciągnął dłoń. I on ją całował niegdyś, ale dziś zamiast w skroń, podniósł rączkę do ust. Wyrwała mu ją i spojrzała z wyrzutem, lecz nie przygarnęła się, jak niegdyś, do jego ramion — pożegnała chmurnym spojrzeniem.

Dawny stosunek ich był pochowany bezpowrotnie.

Nazajutrz rano Hieronim wyszedł do ogrodu. Przed nim mignął zielony parasol. Szanowna Adelgunda uprzedziła go. Teraz to go mało obchodziło.

Spojrzał w okna lewego skrzydła; były jeszcze zasłonięte, ruszył więc do grobowca.

Przez tę jedną noc stał się z niego inny człowiek. Dawny szalony Rucio zbudził się znów, z domieszką czegoś głębszego, poważniejszego w błyszczących oczach. Szedł lekko, wesoło, znikła chorobliwa bladość i zmęczenie; był wyświeżony, ogolony, ubrany elegancko, z kwiatkiem u surduta, z uśmiechem na ustach. I, rzecz dziwna, przez tę noc stracił też swój brak chęci do czegokolwiek.

O, teraz pragnął wielu rzeczy, pragnął gorąco, niecierpliwie, całą siłą duszy. Był zdrów nareszcie.

Ktoś go uprzedził i w odwiedzinach katakumb. Na progu spotkał się oko w oko z Bronią.

Powitali się rumieńcem i uśmiechem.

— Pani tak rano! — rzekł.

Owo „pani” urosło także przez tę jedną noc, nie wiadomo skąd.

— O, ze mnie ranny ptak! Oboje z dziadkiem wstaliśmy o świcie, on mnie przyprowadził tu i pojechał w pole do robót.

Hieronim dużo by dał za usłyszenie owej wczesnej rozmowy opiekuna z pupilką!

— Pani tu na długo? — spytał.

— Ja? Ile dziadek zechce. A pan?

— Tydzień. Czekają na mnie roboty.

— Tylko tydzień! — szepnęła smutno.

W tej chwili sylwetka Bazylego ukazała się na zakręcie, oznajmił śniadanie.

Hieronim napadł na niego z góry.

— Szpiegu! Zaprzedańcze! Toś ty donosił o wszystkim dziadkowi! Toś ty dręczył panienkę.

— Uchowaj Boże! Panienka mnie drapała i gryzła, sądny dzień miałem. Służyłem wiernie staremu panu; co kazał, robiłem. Wy go nie znacie, paniczu. On mi nie mówił, po co to lub owo każe robić, ale ja pojąłem. Chciał, żeby z panicza był człowiek, jakiego drugiego nie znaleźć na świecie, i zrobił. Oj, to wielki pan, rozumny! Prowadził was przez biedę i różne utrapienia, żeby wypróbować. Ot, i ma pociechę! A tamtemu sypali złoto i zmarniał! Kto chce duszę zgubić, niech się czepia pieniędzy.

— Tyś na to niełakomy, zdaje się?

— Ja? Ot, pieniądze kosztowały mnie oko, to dosyć! Nie cierpię ich za to.

— A to jakim sposobem? — zagadnęła dziewczyna. — Dziad zawsze cię drażni, żeś je postradał w przeprawie ze mną.

— Rodzony brat mi je wybił kamieniem w kłótni o dziesięć rubli! Warto było? A panicz niech do mnie złości nie ma. Pan każe, sługa musi!

— Ja dziś nawet bym do diabła złości mieć nie potrafił! — zaśmiał się chłopiec.

Śniadali we dwoje w wielkiej jadalni, potem dziewczyna wezwała go za sobą.

— Pokażę panu moją pracownię. Pamięta pan główkę Medora? Figurek nie zapomniałam lepić.

Pracownia to była urządzona z całym przepychem. Mnóstwo studiów, modeli, gipsów napełniało ją po brzegi. Zaprowadziła go do niewielkiej grupy z gliny, świeżo ukończonej.

— To moja pierwsza praca na wystawę — rzekła.

Grupa przedstawiała młodzieńca wyzwolonego, kruszącego w ręku laskę, godło niewoli. Ruch był śmiały i naturalny, postać gibka i wyniosła, szczęście promieniało z oblicza.

— Lubi pani sztukę? — spytał Hieronim.

— Ubóstwiam! W życiu kochałam tylko figurki swoje i...

Zająknęła się i urwała:

— I co? — spytał, obejmując ją spojrzeniem.

— Ej! Nie! Pomyliłam się! Widzi pan tę główkę dziada? Czy podobna?

— Figurki i kogo? — spytał powtórnie.

Podniosła na niego przelotnie oczy.

— Po co pan pyta, kiedy wie? — rzuciła z odbłyskiem dawnej dzikości.

Męczyła ją ta rozmowa widocznie. Nie umiała udawać.

— Znałem panią dzieckiem. Co mogę wiedzieć o dorosłej?

— A jednak ja wiem wszystko o panu! I pan kochał w życiu tylko matkę i...

— I panią! — rzekł. — Ot, jestem szczery!

Uśmiech szczęścia rozjaśnił chmurną twarzyczkę. Spojrzała mu w oczy tak cudnie, tak miłośnie, że ani się spostrzegł, jak po dawnemu wziął ją w ramiona i przycisnął do piersi.

— Figurki i mnie? — szepnął pochylony.

— A kogóż by innego? — mruknęła niewyraźnie. — Ja nie zapominam nigdy.

— Dziękuję!

Usta chłopca znalazły koralowe wargi dziewczęcia i spoczęły na nich długo, gorąco.

Bronia po chwili podniosła głowę i spojrzała mu w oczy przejmująco.

— Niech pan pamięta, jak ja — szepnęła głucho — bo teraz już nie potrafię żyć bez pana. Wolę umrzeć.

— Jeśli dochowałem wiary dziecku, to teraz nie będę miał żadnej trudności i zasługi! — odparł wesoło, całując jej spuszczane powieki.

— Broniu, Broniu! — rozległ się w dalszych pokojach głos dziada Polikarpa.

Dziewczyna spojrzała żałośnie na ukochanego i wyrwała mu się z objęć.

— Słucham! — zawołała, wybiegając na spotkanie.

— Czy nie wiesz, gdzie się schował Hieronim? — pytał dziad.

— Jest tutaj. Pokazywałam mu pracownię.

— To jednak dziwne, żeby się przy artystycznych odwiedzinach tak zgrzać okropnie. Czerwonaś jak upiór! Myślałem, że co najmniej tańczyliście trzy godziny mazura.

Hieronim parsknął śmiechem.

— Mogę zaręczyć, żeśmy nie pokazywali żadnych sztuk choreograficznych! — zawołał zza pleców Broni.

— Coście robili zatem?

— Kochaliśmy się, dziadku! — zaśmiał się chłopiec, cały promieniejąc szczęściem.

— W to wierzę. To wam z oczu patrzy. Bronia od wczoraj nauczyła się kłamać. To smutny nabytek! No, nie licz kwadratów posadzki, dziewczyno! Nie marnuj chwil szczęścia! Ono się wam obojgu całe, wielkie należy. Nie rozrzuciliście go po świecie, jesteście warci dobrej doli.

Oboje pochylili się do jego rąk. Objął dwie młode głowy i przycisnął je do piersi.

— Słuchajcie mnie! — rzekł. — Byłem suchy jak próchno, to dziecko nauczyło mnie kochać. Pogardzałem ludźmi, nie cierpiałem ich. Ten chłopiec wrócił mi wiarę w szlachetność i dobroć. Przeprowadziłem go przez piekło życia, wyszedł z niego czysty jak złoto. Weź go sobie, Broniu, on cię potrafi uszczęśliwić. A ty, chłopcze, byłeś wzorowym synem, bratem, przyjacielem — wszystkich. Bądź mi teraz wnukiem i podporą, a ją kochaj i szanuj. To nie petersburska studentka. No, a teraz powiem wam naukę na przyszłość. Jeśli będziecie wychowywać ludzi, bierzcie lepiej dziewczęta. To wynik mego doświadczenia.

— A chłopcom nie dawajcie pieniędzy! — dopowiedział wesoło Hieronim.

— A prawda! Przypomniałeś mi, z czym szedłem do ciebie. Masz, czytaj!

Starzec podał mu gazetę. W rubryce faits divers237 paryskiego „Figara”238 Hieronim przeczytał:

„Wczoraj w klubie X zdarzył się tragiczny wypadek. Podczas gry w baccarat239 wynikła sprzeczka, wskutek której jeden z grających wystrzałem z rewolweru zabił na miejscu przeciwnika, któremu dowiedziono oszustwo. Zabójcą był książę O., zabitym Albert B., przybyły od niedawna do Paryża. Śledztwo się toczy”.

— Jakie życie, taka śmierć! — rzekł ponuro Hieronim, opuszczając gazetę.

— Kosztował mnie dwa miliony rubli. Mogę ci pokazać rachunki — dodał stary.

— Wielkopolski patron nie dodał mu wielu cnót, a miliony nie dały szczęścia. Szkoda Wojtaszka.

— Bardzo mała! Nie sfałszuje nic więcej. Niech go tam sobie chowają. Ten kochany książę O. godzien orderu. Oczyścił świat z jednego zbrodniarza. Dosyć o nim. Nie wart wzmianki. Chodźcie, dzieci, do salonu. Bronia nam dokończy piosenki. Jest tu jeszcze list do ciebie. Naczelnik widocznie nie może istnieć bez twojej obecności. Dziś ci pozwalam odpisać! Spokojny jestem, że nie zdezerterujesz! Piosenki, Broniu!

Dziewczyna siadła do fortepianu i, zapatrzona marzycielsko przed siebie, snuła melodię:

A gdy będziesz kuł z granitu 
Posąg bohatera, 
Aby stworzyć cel zachwytu, 
Który nie umiera, 
Nie kładź laurów mu na skronie, 
Nie dawaj mu gromów w dłonie, 
Nie staraj się, żeby głazy 
Były śnieżne i bez skazy, 
Bo te ludzi nie poruszą, 
Lecz pierś natchnij wielką duszą! 
Natchnij duszą!... 
 

Przy końcowych wierszach oczy jej przeszły na Hieronima, pełne gorących blasków i zachwytu.

Śpiewała o nim i dla niego z serca.

A naczelnik wyglądał z dnia na dzień przybycia swego socjusza240; zamiast niego przyszedł nareszcie list następującej treści:

„Szanowny Panie! Nie mogę Panu służyć, bo dziś wyszły moje pierwsze zapowiedzi241. Zresztą nie mógłbym być teraz użyteczny, bo zapomniałem nie tylko matematyki, ale nawet prostego dodawania. Smutne to byłyby mosty, budowane przez zakochanego, i to szalenie! Popsułbym sobie reputację i stracił pańskie zaufanie, które cenię nade wszystko.

Za miesiąc wyjeżdżam z żoną na zimę do Włoch. Jeżeli kiedy oprzytomnieję z miłości, a żona zechce, to stanę na usługi pana. Sądzę jednak, że to dalekie czasy”.

— I ja tak sądzę! — mruknął naczelnik, rzucając ze złością list na stół. — On co robi, to robi dobrze i wytrwale! Jak kocha, to kocha. Już ja go nie zobaczę! Biedne moje mosty!...

Przypisy:

1. burka — dawne wierzchnie okrycie z grubej tkaniny, rodzaj obszernej peleryny z kapturem, zwykle używanej podczas podróży. [przypis edytorski]

2. płowy — żółtawy o szarym odcieniu. [przypis edytorski]

3. Olimp — najwyższy masyw górski w Grecji; w mit. gr. siedziba najważniejszych bogów. [przypis edytorski]

4. Walhalla (mit. germ.) — zaświaty, kraina wiecznego szczęścia; zamek najwyższego boga germ. Odyna, w którym gości on poległych chwalebnie na polu bitwy wojowników. Tu użyte błędnie jako siedziba bogów, Asgard. [przypis edytorski]

5. alkierz — osobna izba w rogu budynku; w domach mieszkalnych używana często jako sypialnia. [przypis edytorski]

6. ciekawym — skrócenie: ciekawy [jeste]m. [przypis edytorski]

7. Hiob — bohater biblijnej Księgi Hioba, ciężko doświadczony na skutek zakładu między Bogiem a diabłem zawartego w celu wypróbowania jego wiary. Skutkiem zakładu było zesłanie na Hioba trądu, śmierć jego rodziny i pozbawienie go bogactwa. Mimo namów przyjaciół, nie zwątpił w Boga, za co został nagrodzony późniejszym zdrowiem, nowymi dziećmi i ponownym bogactwem. [przypis edytorski]

8. wniwecz (daw.) — w nicość, doszczętnie, całkiem. [przypis edytorski]

9. juści (daw., gw.) — pewnie, oczywiście. [przypis edytorski]

10. Dlategom nierad — skrócone: dlatego [jeste]m nierad (niezadowolony). [przypis edytorski]

11. zatrata (daw.) — zatracenie, zguba. [przypis edytorski]

12. Dajże pokój — dziś: dajże spokój. [przypis edytorski]

13. nikczemny (daw.) — mało warty, marny, mizerny. [przypis edytorski]

14. fircyk — lekkoduch, modniś, elegant. [przypis edytorski]

15. durzyć głowę (komuś) (daw.) — zawracać głowę. [przypis edytorski]

16. salve (łac.) — witaj. [przypis edytorski]

17. pierwej (daw.) — najpierw. [przypis edytorski]

18. rak, co to chodził po drożdże — w ludowej opowiastce rak został posłany po drożdże do ciasta na nadchodzące święta Bożego Narodzenia. Zanim dotarł do sklepiku i wrócił, była już Wielka Sobota, dzień przed Wielkanocą. Kiedy gospodyni zaczęła mu wytykać powolność, rak potknął się na progu i stłukł niesione naczynie z drożdżami. [przypis edytorski]

19. ozwać się (daw., gw.) — odezwać się. [przypis edytorski]

20. zagrać „Tadeusza” — zagrać pieśń o św. Judzie Tadeuszu, orędowniku w sprawach beznadziejnych. Śpiewali ją żebracy, stąd śpiewać a. grać Tadeusza oznaczało wpaść w nędzę, pójść z torbami. [przypis edytorski]

21. Przypomniała babka dziewic wieczór — przysł. litewskie. [przypis edytorski]

22. facecja (daw.) — żart, dowcip. [przypis edytorski]

23. najady (mit. gr.) — nimfy wodne, opiekunki strumyków, jezior i źródeł. [przypis edytorski]

24. swawolnik (daw.) — psotnik, figlarz, wesołek. [przypis

1 ... 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20
Idź do strony:

Darmowe książki «Straszny dziadunio - Maria Rodziewiczówna (jak za darmo czytać książki na internecie .TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz