Poglądy księdza Hieronima Coignarda - Anatole France (czytamy książki online .TXT) 📖
Hieronim Coignard był katolickim duchownym oraz profesorem krasomówstwa w kolegium Beauvais, późniejszym m.in. sekretarzem katedry. Był bardzo płodnym pisarzem i zostawił wiele rękopisów niewydanych przed jego tragiczną śmiercią.
Jego dorobek został przekazany jednemu z jego uczniów, spisał on również wspomnienia o Coignardzie, jednak została ona przejrzana i opublikowana dopiero przez Anatole'a France'a. Poglądy księdza Hieronima Coignarda to traktat filozoficzno-moralny z 1893 roku, ubrany w szatę powieści — przedstawia spotkania tytułowego bohatera z różnymi ludźmi i umieszcza go w różnych sytuacjach, prowokujących do ujawnienia jego światopoglądu, a niekiedy interwencji w los bohaterów.
Anatole France był francuskim pisarzem, którego lata twórczości przypadają na przełom XIX i XX wieku. Był bibliofilem i historykiem, prezentował postawę racjonalistyczną i sceptyczną, jego dzieła mają charakter filozoficzny, ale także satyryczny. Miał duży wpływ na twórczość m.in. Conrada, Prousta i Huxleya. W 1921 roku został uhonorowany Nagrodą Nobla w dziedzinie literatury.
- Autor: Anatole France
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Poglądy księdza Hieronima Coignarda - Anatole France (czytamy książki online .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Anatole France
Drogi mistrz mój siedział właśnie na szczycie drabiny w księgarni „Pod Obrazem Św. Katarzyny”, czytając z uczuciem niesłychanej rozkoszy Kasjodora, gdy w sklepie pojawił się nagle starzec o minie obrażonej niewinności i surowym spojrzeniu i zwrócił się do pana Blaizota, uśmiechającego się doń spoza kantorka.
— Panie — powiedział doń — jesteś pan osiadłym i płacącym podatki księgarzem, przeto suponować by można, iż jesteś człowiekiem przyzwoitym. Tymczasem na wystawie pańskiej widzę tom dzieł Ronsarda, otwarty na karcie tytułowej, wyobrażającej nagą kobietę, co takim wstrętem przejmuje, iż nie można po prostu patrzeć na ów bezwstyd ohydny.
— Przepraszam pana najmocniej — odparł łagodnie pan Blaizot. — Tę kartę tytułową rytował Leonard Gautier, uchodzący za bardzo zdolnego artystę w swoim czasie.
— Głupstwo! — obruszył się przybyły. — Nie idzie wcale o to, czy rytownik był artystą, czy nie, faktem jest, iż przedstawił nagą kobietę, która za cały strój posiada jeno włosy. Toteż dotknęło mnie to boleśnie, iż człowiek w pewnych latach, jak pan, rozumny, jak widzę, wystawia na pokaz młodzieży, snującej się po ulicy Św. Jakuba, taki gorszący rysunek.
Powinien byś go pan spalić, idąc za przykładem ojca Garasse’a, który poświęcił majątek na skupywanie i rzucanie w ogień dzieł obrażających obyczajność publiczną i zakon ojców jezuitów. Radziłbym panu szczerze, panie Blaizot, zdjąć to przynajmniej z wystawy i schować w najciemniejszym kątku sklepu, który, jak się obawiam, mieści sporą ilość książek tak pod względem rysunku, jak i tekstu podniecających dusze czytelników do występku przeciw czystości, wszeteczeństwa i porubstwa najgorszego gatunku.
Pan Blaizot zaczerwienił się po uszy i oświadczył, że podejrzenie tego rodzaju jest zgoła nieuzasadnione, a martwi go tym więcej, iż padło z ust człowieka uczciwego.
— Winienem powiedzieć panu, kto jestem! — powiedział przybyły. — Otóż jestem Nicodème, prezydent Ligi Obyczajności Publicznej, a celem mym jest odrodzić wstydliwość i obyczajność wedle regulaminu represji moralno-obyczajowych królewskich władz policyjnych. Współdziała ze mną dwunastu radców parlamentu oraz dwustu wikariuszów największych parafii i staramy się usuwać nagości wystawiane po miejscach publicznych, więc placach, bulwarach, ulicach, uliczkach, skwerach, zaułkach i ogrodach.
Nie poprzestając na wprowadzeniu skromności drogą akcji publicznej, staram się przywrócić ją również w salonach, gabinetach i sypialniach, dokąd niestety nazbyt często nie ma dzisiaj dostępu. Dowiedz się pan, że towarzystwo przeze mnie założone sporządza wyprawy dla młodych mężatek, a w szczególności długie i szerokie koszule, posiadające mały, owalny otwór, który pozwala małżonkowi spełnić przykazanie boże dotyczące wzrostu i rozmnożenia rasy ludzkiej bez obrażania obyczajności i nieskromnego sycenia zmysłów nagością ciała.
Celem otoczenia pewnym, że tak rzekę, wdziękiem owej daleko posuniętej surowości, otwory te posiadają wokół haft zdobny i powabny. W ten sposób, zdaje mi się, osiągnąłem ideał bielizny, który każde młode małżeństwo upodobni do Sary i Tobiasza i oczyści św. sakrament małżeństwa z wyuzdania i sprośności, jakimi splamiony jest niestety w czasach dzisiejszych.
Drogi mistrz mój słuchał przemowy tej z nosem utkwionym w Kasjodorze i nagle z wysokości drabiny zabrał głos, pochwalając w zupełnie poważnych słowach genialny wynalazek imć pana Nicodème. Dodał jednak zaraz, iż przyszedł mu na myśl wynalazek inny, doskonalszy może jeszcze.
— Należy, zdaniem moim, pociągać młodych małżonków przed aktem kopulacji od stóp do głowy pastą czarną i glancować szczotkami. W ten sposób skóra ich uczyni się podobną do buta, co owionie ponurą żałobą rozkosz zmysłową, podniecaną do tej pory bielą ciała i zaróżowieniem pewnych jego miejsc. Będzie to zarazem ogromną przeszkodą pieszczotom, pocałunkom i niektórym formom wyuzdania, w którym biorą udział usta, a tak często niestety praktykowanym przez kochanków w łożu miłosnym.
Na te słowa pan Nicodème podniósł głowę, zobaczył na szczycie drabiny drogiego mistrza mego, a z miny jego wywnioskował, iż stroi żarty.
— Księże dobrodzieju! — zawołał ze smutkiem i oburzeniem jednocześnie. — Przebaczyłbym panu, gdybyś mnie samego jeno miał zamiar okryć śmiesznością. Niestety, natrząsasz się jednocześnie ze mnie i obyczajności publicznej i poniżasz moralność. Jest to wielka zbrodnia, zaiste. Wbrew tym żarcikom, stowarzyszenie założone przeze mnie dokonało już wielkiego i zbożnego dzieła. Drwij dalej, księże! Zatknęliśmy dotąd sześćset listków figowych i winogradowych na posągach i figurach królewskich ogrodów.
— Podziwiam! Podziwiam! — odrzekł drogi mistrz mój, poprawiając okulary. — Jeśli tak dalej pójdzie, to figury owe niebawem pokryją się całe liśćmi i gałęziami. Tylko (zważywszy, że przedmioty mają dla nas o tyle jeno znaczenie, o ile budzą pewne idee) pokrywając figury liśćmi figi i winorośli, przenosicie panowie ową cechę sprośności i porubstwa na też właśnie liście. Niedługo, ktokolwiek spojrzy na winnicę lub drzewo figowe, mimo woli przepoi myśl wszetecznymi obrazami, a od myśli do czynu krok tylko jeden, i to niewielki. Dzięki tedy zabiegom pańskiej ligi każda winnica zmienić się może w szaleńczy lupanar sub jove. Zaiste, wielka to zbrodnia i diabelstwo wprowadzać w czystą naturę roślin żar ludzkich namiętności.
Nie koniec na tym! Bardzo niebezpieczną jest rzeczą zwracać nieustanną baczność, jak pan to czynisz, na wszystko, co może być źródłem podniety płciowej. Nie liczysz się pan ze skutkami. Strasząc duszę ogółu obywateli sprośnymi obrazami, zwracasz uwagę każdego ze swych zwolenników na to, że przecież sam jest żywym obrazem, wcieleniem owej sprośności i pod suknią własną nosi nagość zupełną. Tego rodzaju nastrój, zapanowawszy pośród ludzi młodych czy nawet starszych, spowodować może wybryki bardzo nieobyczajne, a wolnym od nich będzie chyba jeno rzezaniec, istota, o której pomyśleć bez wstrętu nie sposób.
— Księże! — zakrzyknął starzec, zaperzony mocno. — Słowa pańskie świadczą, iż jesteś libertyn i rozpustnik wielki!
— Szanowny panie — odparł spokojnie mistrz — jestem katolik tylko, zaś o życiu rozpustnym marzyć nawet nie mogę, zmuszonym będąc pracować na chleb codzienny, wino i tabakę. Mówię szczerze, drogi panie, jedyną orgią, na jaką sobie pozwolić mogę, jest upojenie cichej medytacji, a jedyny bankiet, do którego każdego dnia zasiadam, to sympozjon Muz. Sądzę jednak, jako człowiek mądry i pobożny, iż zła to rzecz chcieć rozumem swym sięgać poza przepisy świętej wiary naszej, która na punkcie skromności jest bardzo wolnomyślną i chętnie stosuje się do zwyczajów, obyczajów, a nawet przesądów poszczególnych ludów i narodowości.
Mam dużo danych do posądzenia pana o skłonność ku kalwinizmowi oraz pewność niemal, iż zaliczasz się pan do zwolenników straszliwej herezji ikonoklastów. Widząc pański fanatyzm, nie wiem, czy nie posuniesz się wraz ze swą hordą do palenia i darcia wyobrażeń Pana naszego oraz jego świętych pod wpływem nienawiści do wszystkiego, co w nich przejawia naturę człowieczą.
Owo gadanie o skromności, obyczajności, przyzwoitości itd., które słyszę ciągle, nie jest oparte o żadne ścisłe pojęcie i żadnej myśli przewodniej nie posiada. Rozstrzygają w tych sprawach same jeno zwyczaje, obyczaje i uczucia danego wieku i narodu, i to stanowi całą ich prawdę. Za jedynych arbitrów w zakresie tych subtelności uznaję jeno poetów, artystów oraz piękne kobiety. Cóż za kaduczny, heretycki pomysł oddawać sąd o uroku i rozkoszy w ręce hordy prokuratorów i posiepaków kryminału!
— Ależ, księże... ależ, panie — błagał pan Nicodème — nie sięgajmy tak wysoko, nie tykajmy Olimpu ani też wyobrażeń Boga i jego świętych. Widzę, że ksiądz zamierzasz wciągnąć mnie w spór fatalny. Jesteśmy ludzie uczciwi, chcemy tylko usunąć sprzed oczu młodzieży naszej wyobrażenia rzeczy nieprzyzwoitych. A wszakże co do znaczenia tego pojęcia nie ma dwu sprzecznych zdań. Czyż chcesz ksiądz, by młodzież płci obojga, przechodząc ulicą, narażoną była na niebezpieczne pokusy?
— Przezacny Katonie! — powiedział ks. Coignard spokojnym, poważnym tonem. — Pokusa dobrą jest dla człowieka. Jest to zresztą przeznaczeniem prawdziwego chrześcijanina-katolika na tej łez dolinie. Zważ przy tym, że najstraszniejsze pokusy płyną z wnętrza, nie z zewnątrz. Zapewniam pana, że nie uganiałbyś się z taką furią za nagimi kobietami, wyobrażonymi na rysunkach wystaw księgarskich, gdybyś, jak ja, zgłębiał żywoty i dzieła świętych pustelników, żyjących w bezludnych pustyniach, oraz pisma ojców Kościoła. Przekonałbyś się, tropicielu pokus, że anachoreci przebywający w odosobnieniu zupełnym, nie widzący nigdy żadnej nagiej postaci rzeźbionej czy malowanej, znękani postami i włosiennicą, wyczerpani umartwieniami, poranieni od biczów, wijący się na łożach zasłanych cierniami, doznają straszliwych ukłuć żądzy zmysłowej, przenikających aż do szpiku kości. Widywali oni w wilgotnych grotach swoich czy szałasach leśnych obrazy tysiąc razy wszeteczniejsze i bardziej wyuzdane zarówno w rysunku, kolorycie czy ruchu od owej nikłej alegorii w oknie pana Blaizota, która doprowadza pana do szału.
Diabeł (libertyni zwą go również naturą) jest lepszym nierównie malarzem porubstwa od samego Juliusza Romain. Przewyższa wszystkich, zaprawdę, mistrzów Italii czy Flandrii w kompozycji, ruchu i nasyceniu barwnym. Niestety, bezsilnym pan jesteś wobec jego uwodzicielskiej sztuki. Czymże są oburzające pana bazgroty? Wierzaj mi, możesz je pozostawić czułej pieczy policji, a nawet rozsądniej by było poprzestać na jej staraniach około obyczajności, gdyż liczy się ona po trochu z upodobaniami obywateli.
Niewinna naiwność pańska dziwi mnie bardzo! Nie masz, widzę, wyobrażenia o tym, czym jest człowiek, czym społeczeństwo, i nie zdajesz sobie sprawy z wrzenia żądzy w zbiorowisku ciał, jakim jest wielkie miasto. Jesteście ludzie naiwni, pan i pańscy zwolennicy, skoro zatopieni w nurcie pożądań nowego Babilonu, gdzie co chwila podnosi się firanka ukazując ramiona i piersi dziewki publicznej, gdzie po placach i skwerach trą się o siebie z namiętnym pośpiechem ciała zgrzane, rozpłomienione, gdy, powiadam, w takich warunkach biegniecie aż do parlamentu królewskiego, żaląc się i lamentując, iż w jakimś sklepiku księgarza wisi w oknie rysuneczek wyobrażający gołą dziewczynę, albo wyrywacie sobie włosy z głowy, gdy na balu danserka pokaże swemu danserowi łydkę, będącą dlań rzeczą najzwyczajniejszą, na którą patrzy codziennie bez najmniejszego wrażenia, gdyż widywał rzeczy inne.
Tak przemawiał drogi mistrz mój siedząc, niby bocian na dachu, na szczycie drabiny księgarza, zaś pan Nicodème zatykał sobie uszy i wymyślał mu od cyników.
— O Boże! — lamentował starzec. — Cóż to za okropność patrzyć na gołe dziewki! Cóż za wstyd słuchać sofisterii takiego księdza, wchodzącego w pakty ze zgorszeniem publicznym i niemoralnością, która podkopuje byt każdego narodu i powoduje jego ruinę! Wszakże państwa stoją jeno czystością obyczajów obywateli!
— To prawda! — zgodził się drogi mistrz mój. — Siła ludów polega na ich obyczajności, ale pojęcie to ujmujesz pan zbyt ciasno. Odnosi się ono do całokształtu zasad, uczuć i namiętności oraz pewnego obowiązującego wszystkich, a dobrowolnego posłuszeństwa prawom i instytucjom, nie zaś drobiazgów czy obrazków, co pana wtrąca w otchłań rozpaczy. Pamiętaj pan, że gdy skromność zatraca urok ponęty zmysłowej, staje się głupotą i śmiesznością. Ponura tedy czystość pańskiego świątobliwego oburzenia jest w wysokim stopniu komiczna, a nawet, powtarzam raz jeszcze, mocno nieprzyzwoita i w skutkach wprost niemoralna.
Tak zakończył, ale pana Nicodème dawno już nie było w księgarni.
Ksiądz Hieronim Coignard, zasługujący w pełni na to, by go wdzięczna republika żywiła na koszt państwa, zarabiał na życie pisaniem pokojówkom listów w nędznej spelunce tuż przy dawnym cmentarzu Św. Innocentego. Pewnego razu przydarzyło mu się służyć za sekretarza pewnej damie portugalskiej, podróżującej po Francji wraz z małym służącym, Murzynkiem. Zapłaciła liarda za list do męża, zaś dukata sześcioliwrowego za list do kochanka. Była to pierwsza złota moneta, jaka zabłądziła od Świętego Jana56 do kieszeni mego drogiego mistrza.
Z natury hojny i wspaniałomyślny, zaprosił mnie zaraz do garkuchni „Pod Złotym Jabłkiem” przy Quai de Grève, niedaleko ratusza, gdzie podawano wyśmienite kiełbaski i niefałszowane wino. Schodzili się tam bogaci kupcy po ukończeniu na targu du Mail obrotów handlowych, a więc około południa. Była właśnie wiosna, ciepło i przyjemnie. Drogi mistrz kazał nakryć stolik na werandzie, tak że spożywając dary Boże przysłuchiwaliśmy się jednocześnie pluskowi wioseł łodzi i galarów, sunących po rzece. Ogarnęło nas uczucie swobody, radzi byliśmy z życia i z tego, iż siedzieć możemy w słońcu, przy zastawionym stole. Zajadaliśmy właśnie ze smakiem smażone kiełbiki57, gdy nagle doleciał nas tętent kopyt końskich, szczęk oręża i turkot wozu. Odgłosy te zwróciły naszą uwagę.
Domyślając się, że jesteśmy zaciekawieni przyczyną owego łomotu, zwrócił się ku nam jakiś staruszek czarno ubrany, biesiadujący przy stoliku sąsiednim, i rzekł uprzejmym tonem:
— To nic wielkiego, proszę panów, wiozą tylko pod szubienicę pewną służącą, która skradła swej pani żabot koronkowy.
W chwili gdy mówił, ujrzeliśmy rzeczywiście przystojną dziewczynę, siedzącą na niewielkim wózku, otoczonym konnymi policjantami. Zdawała się zdziwioną niesłychanie. Ręce miała skrępowane na plecach, przez co jędrne, wydatne piersi wystąpiły naprzód. Jezdni i wózek znikli po małej chwili na zakręcie, ale nie zapomnę chyba nigdy tej bladej jak ściana twarzy i spojrzenia wytrzeszczonych oczu, nie rozróżniających już niczego wokół.
— Tak — powiedział czarny staruszek — to pokojówka pani radczyni Josse. Chcąc zachwycić swego kochanka na zabawie u Ramponneau, skradła swej pani żabot z prawdziwych koronek alansońskich, a popełniwszy tę zbrodnię, uciekła. Schwytano ją w mieszkaniu kochanka, przy Pont-au-Change, i przyznała się niezwłocznie. Dlategoż poddano ją torturom najwyżej jedno- lub dwugodzinnym. Mówię prawdę, szanowni panowie, albowiem jestem woźnym departamentu sądowego parlamentu, gdzie rozpatrywano tę sprawę.
Czarny starowina nadkroił z lubością kiełbaskę i jadł żywo, by nie ostygła. Połknąwszy ostatni kąsek, podjął na nowo:
— W tej chwili łotrzyca ta stoi zapewne u szczytu drabiny, a za jakichś pięć minut mniej więcej wyda ostatnie tchnienie. Różni zdarzają się wisielcy. Jedni umierają spokojnie natychmiast po założeniu
Uwagi (0)