W cieniu wiązów - Anatole France (internetowa czytelnia książek TXT) 📖
W cieniu wiązów to pierwsza część tetralogii Historia współczesna autorstwa Anatole'a Franca.
Uczony Bergeret, uznawany za porte-parole autora, obserwuje współczesną mu rzeczywistość i konfrontuje się z jej problemami. Wchodzi w kontakt ze społecznością duchownych, z którymi odbywa interesujące dysputy, a także wyrabia sobie opinię dotyczącą kleru, mogąc dostrzec różne ułomności i niegodziwości. Uprzejmy, ale sceptyczny obserwuje przedstawicieli wyższych sfer, a odpoczywa w intelektualnej atmosferze w księgarni w towarzystwie starożytnych klasyków. Powieść W cieniu wiązów została wydana w 1896 roku.
Anatole France był francuskim pisarzem, którego lata twórczości przypadają na przełom XIX i XX wieku. Był bibliofilem i historykiem, prezentował postawę racjonalistyczną i sceptyczną, jego dzieła mają charakter filozoficzny, ale także satyryczny. Miał duży wpływ na twórczość m.in. Conrada, Prousta i Huxleya. W 1921 roku został uhonorowany Nagrodą Nobla w dziedzinie literatury.
- Autor: Anatole France
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «W cieniu wiązów - Anatole France (internetowa czytelnia książek TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Anatole France
Doszli do placu Vendôme. Delarbre podał marszałkowi swą małą, chudą rękę i wśliznął się pod sklepioną bramę ministerstwa.
*
W następnym tygodniu, ku końcowi posiedzenia, gdy ministrowie już zaczynali się rozchodzić, cesarz kładąc rękę na ramieniu ministra sprawiedliwości rzekł:
— Mój drogi panie Delarbre, dowiedziałem się przypadkowo — w moim położeniu o wszystkim tylko przypadkiem dowiedzieć się można — że wakuje posada podprokuratora sądu apelacyjnego w Nantes. Proszę pana, abyś na to miejsce pomyślał o młodym, bardzo zasługującym na to doktorze praw, który napisał doskonałą pracę o związkach zawodowych. Nazywa się Chanot. To siostrzeniec pani Ramel. Ma pana prosić o audiencję jeszcze dziś. Jeżeli mi pan przedłoży jego nominację, podpiszę ją z przyjemnością.
Cesarz z tkliwością wymówił nazwisko swej mlecznej siostry, której nie przestał kochać, podczas gdy ona, republikanka z krwi i kości, odrzucała jego względy. Choć wdowa i uboga, nie przyjmowała nigdy pomocy, którą jej ofiarowywał, i na swym poddaszu nie przestawała się oburzać na zamach stanu. Ale po piętnastu latach, ulegając nareszcie wytrwałej życzliwości Napoleona III, przyszła na znak pojednania prosić cesarza o protekcję — nie dla siebie, lecz dla swego siostrzeńca, młodego Chanot, doktora praw, chluby wydziału prawnego, jak mówili jego profesorowie. Względy, o które pani Ramel prosiła swego brata mlecznego, były zresztą zupełnie słuszne. Przyjęcie młodego Chanot do sądownictwa nie mogło uchodzić za łaskę niezasłużoną. Ale pani Ramel bardzo pragnęła, żeby jej siostrzeńca umieszczono w departamencie Dolnej Loary, gdzie miał rodziców. Okoliczność tę przypomniał sobie Napoleon i powiadomił o tym ministra sprawiedliwości.
— Byłoby bardzo pożądane, aby kandydat został mianowany w Nantes, skąd pochodzi i gdzie ma rodziców. Jest to okoliczność niezmiernie ważna dla młodego człowieka niezamożnego i lubiącego życie rodzinne.
— Chanot... pracowity, zasłużony i niezamożny... — szeptał minister.
Dodał, że postara się postąpić zgodnie z życzeniem Jego Cesarskiej Mości. Obawiał się tylko, czy prokurator generalny nie przedstawił mu już listy kandydatów na ten urząd, listy, na której, oczywiście, nie ma nazwiska Chanot. Tym generalnym prokuratorem był właśnie pan Méreau, o którym była mowa na poprzednim posiedzeniu Rady. Ministrowi sprawiedliwości zależało na tym, aby względem niego postąpić jak najuprzejmiej. Ale postara się sprawą pokierować zgodnie z życzeniem wyrażonym przez Jego Cesarską Mość.
Skłonił się i wyszedł. Był to jego dzień audiencji. Wszedłszy do gabinetu zapytał sekretarza Labarthe, czy dużo interesantów czeka. Czekało na posłuchanie dwóch prezesów sądu apelacyjnego, radca sądu kasacyjnego, kardynał arcybiskup Nikomedii, mnóstwo sędziów, adwokatów i księży. Minister zapytał, czy nie ma niejakiego Chanot. Labarthe przerzucił bilety wizytowe leżące na srebrnej tacy i wśród mnóstwa innych odnalazł wreszcie bilet pana Chanot, doktora praw, laureata paryskiego wydziału prawnego. Minister kazał go wezwać przed wszystkimi, polecił wszakże wprowadzić go bocznymi korytarzami, aby nie obrazić sądowników i kleru.
Minister zasiadł przy stole szepcząc sam do siebie: „Sentymentalna, powiedział marszałek, lubi przystojnych i wymownych mężczyzn...”
Woźny wprowadził do gabinetu młodzieńca wysokiego, zgarbionego, w okularach, z czaszką spiczastą. Cała jego niezgrabna postać tchnęła jednocześnie nieśmiałością samotnika i zuchwałością myśliciela.
Minister sprawiedliwości zmierzył go od stóp do głów, dostrzegł, że ma twarz dziecka i wątłe ramiona. Skinieniem ręki wskazał mu krzesło. Petent przysiadł na brzeżku fotela, przymknął oczy i zaczął ze swadą:
— Ekscelencjo, przychodzę prosić, aby w swej wysokiej życzliwości Jego Ekscelencja raczył ułatwić mi dostęp do sądownictwa. Może Jego Ekscelencja zechce uznać, że dobre stopnie, jakie uzyskałem na różnych egzaminach, i nagroda, którą otrzymałem za pracę o związkach zawodowych, są dostatecznymi do tego tytułami i że siostrzeniec pani Ramel, siostry mlecznej cesarza, nie jest zupełnie niegodny...
Minister sprawiedliwości przerwał ten potok wymowy ruchem swej małej, żółtej ręki.
— Bez wątpienia, panie Chanot, bez wątpienia, ma pan za sobą protekcję najwyższą, która nie mogłaby przypaść w udziale osobie niegodnej. Wiem, że cesarz interesuje się panem. Pragnie pan miejsca podprokuratora, panie Chanot?
— Jego Ekscelencja spełniłby me najgorętsze życzenia mianując mnie podprokuratorem w Nantes, gdzie mam rodzinę.
Delarbre utkwił w Chanocie ołowiane źrenice i rzekł sucho:
— Nie ma wakansu w sądzie w Nantes.
— Niech Jego Ekscelencja raczy wybaczyć, myślałem...
Minister wstał.
— Nie ma wakansu.
I podczas gdy Chanot niezgrabnie kierował się ku drzwiom i wśród ukłonów szukał przejścia między białymi skrzydłami drzwi, minister sprawiedliwości rzekł tonem przekonywającym, prawie poufnym:
— Wierz mi, panie Chanot, poradź swej ciotce, aby zaniechała dalszych starań i próśb, które mogłyby tylko szkodzić panu, zamiast mu przynieść korzyść. Wiedz pan, że cesarz interesuje się panem, i licz pan na mnie.
Gdy tylko drzwi się zamknęły, minister zawołał swego sekretarza.
— Labarthe — rzekł — przyprowadź swego kandydata.
*
Tego wieczora o ósmej Labarthe wszedł do jednego z domów przy ulicy Jacob, wbiegł aż na poddasze i zawołał ze schodów:
— Gotów jesteś, Leopoldzie?
Otwarły się drzwi małego poddasza. Było tam na półce kilka dzieł prawniczych i parę podartych romansów; nad łóżkiem — czarna aksamitna maska z brodą z koronek, zaschły bukiet fiołków i para floretów. Na ścianie wisiał kiepski drzeworyt, portret Mirabeau. Na środku pokoju wysoki brunet zawzięcie ćwiczył hantlami. Miał włosy kędzierzawe, czoło niskie, oczy piwne, nadzwyczaj miłe i wesołe, nos drgający jak nozdrza konia, a w ustach na pół otwartych wilcze zęby.
— Czekałem na ciebie — rzekł.
Labarthe naglił go, żeby się ubrał. Jeść mu się chciało. O którejże godzinie będą jedli kolację?
Lespardat położył hantle na podłodze, zdjął kaftan: odsłonił kark herkulesowy, łączący okrągłą głowę z szerokimi barami.
„Wygląda co najmniej na dwadzieścia sześć lat” — pomyślał Labarthe.
Gdy Lespardat wdział surdut, pod którego cienkim suknem uwydatniała się silna i gibka gra mięśni, Labarthe wypchnął go na schody.
— Za parę minut będziemy u Magny, mam powóz ministra.
W restauracji kazali sobie dać oddzielny gabinet, chcieli rozmawiać swobodnie.
Po rybie i delikatnym pieczystym Labarthe jasno sformułował kwestię:
— Słuchaj mnie uważnie, Lespardat. Jutro zobaczysz się z ministrem, nominację twoją prokurator generalny z Nantes przedłoży w czwartek, w poniedziałek podadzą ją cesarzowi do podpisu. Podsunie mu się ją znienacka, w chwili gdy z Alfredem Maury zajęty będzie badaniem, gdzie leżała Alesia. Gdy cesarz studiuje topografię Galii za Cezara, podpisuje zwykle wszystko, co kto zechce. Ale pamiętaj, czego wymaga się od ciebie. Musisz podobać się pani prefektowej, musisz podobać się jej do końca. Tylko wtedy, rozumiesz, sądownictwo będzie pomszczone.
Lespardat pożerał i słuchał zadowolony, uśmiechnięty w swej naiwnej próżności.
— Ale — rzekł — cóż to za myśl powstała w głowie Delarbre’a? Myślałem, że to człowiek surowych obyczajów.
Labarthe wstrzymał go podnosząc nóż.
— Przede wszystkim, mój kochany, proszę cię, nie kompromituj ministra, którego nie należy mieszać w to, o czym tu mówimy. Ale skoro go wspomniałeś, powiem ci, że jego surowość jest surowością jansenisty. Jest on w trzecim pokoleniu siostrzeńcem diakona Pâris79. Jego dziadkiem po matce był ów pan Carré de Montgeron, który przed parlamentem bronił epileptyków od Świętego Medarda. Otóż janseniści chętnie stosują swą surowość do spraw alkowy, natomiast są wyrozumiali dla szelmostw dyplomatyczno-kanonicznych. To wynika z ich doskonałej czystości. Poza tym czytają Biblię. Stary Testament jest pełen przygód w rodzaju twojej, Lespardat.
Lespardat nie słuchał. Pławił się w naiwnej radości. Myśląc o rodzicach, niezamożnych sklepikarzach w Agen, mówił sobie: „Co powie ojciec? Co powie matka?” — i początek swych powodzeń jednoczył ze sławą Mirabeau, swego ulubionego bohatera. Od ławy szkolnej marzył o karierze zdobywcy kobiet i wielkiego mówcy.
Labarthe jednak dalej nakłaniał przyjaciela do uwagi.
— Powinieneś wiedzieć, panie podprokuratorze, że możesz być usunięty. Jeśli w normalnym przeciągu czasu nie potrafisz spodobać się pani Pélisson, ale to spodobać się zupełnie, popadasz w niełaskę.
— Ale — zapytał naiwnie Lespardat — ile czasu dajesz mi na to, aby spodobać się pani Pélisson ostatecznie?
— Aż do wakacji — odrzekł poważnie sekretarz ministra. — Dajemy ci prócz tego rozmaite ułatwienia, misje tajemne, urlopy etc. Wszystko ci dajemy, prócz pieniędzy. Jesteśmy przede wszystkim rządem uczciwym. Nie wierzą temu, ale przekonają się później, że nie byliśmy szachrajami. Taki na przykład Delarbre ma ręce czyste. Zresztą fundusze dyskrecjonalne są w ministerstwie spraw wewnętrznych, po stronie męża. Aby uwieść panią Pélisson, musisz liczyć na twą dzielną minę i na twoje dwa tysiące czterysta franków pensji.
— Czy ładna jest moja prefektowa? — zapytał Lespardat.
Pytanie to zadał niedbale, nie przykładając do niego wielkiej wagi, spokojny jak człowiek bardzo młody, dla którego wszystkie kobiety są piękne. Zamiast odpowiedzi Labarthe rzucił na stół fotografię damy chudej, w okrągłym kapeluszu, z włosami na dwie strony rozczesanymi i spadającymi na śniadą szyję.
— Oto — rzekł — fotografia pani Pélisson. Ministerstwo zażądało jej w prefekturze policji, która wysłała ją przyłożywszy, jak widzisz, swą pieczęć.
Lespardat żwawo pochwycił fotografię w swe grube palce.
— Jest piękna — rzekł.
— Czy masz jakiś plan? — zapytał Labarthe. — Masz jakiś wyrozumowany system uwodzenia?
— Nie — odrzekł prosto Lespardat.
Labarthe jako intelektualista zauważył, że trzeba by jednak przewidzieć, kombinować, nie dać zaskoczyć się znienacka przez okoliczności.
— Zapewne będziesz zapraszany na bale prefektury i będziesz tańczył z panią Pélisson. Tańczyć umiesz? Pokaż, jak tańczysz.
Lespardat wstał i trzymając swe krzesło w objęciach zatańczył walca z miną mizdrzącego się niedźwiedzia.
Labarthe poważnie przypatrywał mu się przez binokle.
— Ciężki jesteś, niezręczny, nie masz tego nieodpartego subtelnego uroku, który...
— Mirabeau także źle tańczył — rzekł Lespardat.
— Zresztą — rzekł Labarthe — może przyczyna tkwi w tym, że krzesło nie budzi w tobie zapału.
Gdy znaleźli się obaj na wilgotnym trotuarze wąskiej uliczki Contrescarpe, spotkali dziewczyny uliczne snujące się od placyku Buci do winiarni na ulicy Dauphine. Jedna z nich, ciężka, gruba, w smutnej czarnej sukni, zmęczonym krokiem przechodziła właśnie koło latarni. Lespardat chwycił ją nagle wpół, uniósł i zanim się spostrzegła, na śliskim bruku ulicy wykręcił z nią kilka obrotów walca. Oprzytomniawszy ze zdziwienia, dziewczyna najordynarniejszymi wymysłami obrzuciła tancerza, który unosił ją dalej w niepohamowanym wirze. Sam był orkiestrą; przyśpiewując ciepłym i pełnym jak wojskowa orkiestra barytonem, wirował z dziewką tak wściekle, że obryzgani wodą i błotem ulicznym uderzali o pudła snujących się dorożek i czuli oddech koni na swych karkach. Potańczywszy czas jakiś, bez złości już, opuściwszy głowę na pierś studenta, szepnęła mu do ucha:
— Jesteś jednak ładny chłopak, wiesz? Muszą być szczęśliwe z tobą dziewczyny z Bullier80, hę?
— Dość, dość, mój kochany — zawołał Labarthe. — Nie dostań się teraz do kozy. Chodź, pomścisz sądownictwo!
*
Cztery miesiące później w piękny, pogodny dzień wrześniowy pan minister sprawiedliwości i wyznań przechodząc ze swym sekretarzem pod arkadami ulicy Rivoli ujrzał pana Lespardat, podprokuratora sądu apelacyjnego w Nantes; młody ten sądownik właśnie śpiesznie wchodził do Luwru.
— Labarthe — zapytał minister — czy wiedziałeś, że twój protegowany jest w Paryżu? Czyż go nic nie zatrzymuje w Nantes? Zdaje mi się, że już od dłuższego czasu nie donosisz mi o nim nic poufnego. Pierwsze jego kroki interesowały mnie, ale nie wiem jeszcze, czy odpowiada on w zupełności pochlebnej opinii, jaką o nim powziąłeś.
Labarthe wziął podprokuratora w obronę; przypomniał ministrowi, że Lespardat jest na urlopie, że w Nantes umiał szybko pozyskać zaufanie swych przełożonych w hierarchii sądowniczej, że jednocześnie zjednał sobie życzliwość i względy prefekta.
— Pan Pélisson — dodał — nie może się już obejść bez niego, bo Lespardat organizuje koncerty w prefekturze.
Tak rozmawiając minister ze swym sekretarzem szli dalej ku ulicy de la Paix wzdłuż arkad, zatrzymując się tu i ówdzie przed wystawami sklepów z fotografiami.
— Za dużo nagości wystawiają teraz — rzekł minister. — Należałoby ukrócić trochę tę swobodę wystaw sklepowych. Cudzoziemcy sądzą nas z pozoru, a takie obrazki szkodzić mogą reputacji kraju i rządu.
Nagle, na rogu ulicy de l’Echelle, Labarthe uprzedził ministra, by przyjrzał się gęsto zawoalowanej damie, która szybko szła naprzeciw nich. Delarbre przypatrzywszy się zauważył, że jest pospolita, za drobna, nieelegancka.
— Ma brzydkie obuwie — rzekł — to ktoś z prowincji.
Gdy ich minęła, Labarthe rzekł:
— Wasza Ekscelencja się nie myli. To pani Pélisson.
Na to nazwisko zaciekawiony minister szybko zawrócił. Przez niejasne poczucie swej godności nie śmiał iść za nią. Ale ciekawość przebijała w jego oczach.
Labarthe zachęcał go:
— Założę się, Ekscelencjo, że niedaleko idzie.
Obaj przyśpieszyli kroku i widzieli, jak pani Pélisson szła wzdłuż arkad, potem minęła plac Palais-Royal, wreszcie rzucając na prawo i lewo niespokojne spojrzenia zniknęła szybko w bramie Luwru.
Minister zaczął się śmiać cichym śmiechem. Jego małe, szare źrenice zapłonęły. I przez ściśnięte zęby wyrzekł słowa, których sekretarz raczej domyślił się, niż usłyszał:
— Sądownictwo jest pomszczone!
*
Tego samego dnia cesarz w swej rezydencji w Fontainebleau palił papierosy w bibliotece pałacowej. Stał nieruchomo z miną melancholijnego ptaka morskiego, wsparty o szafę, w której przechowywano misiurkę81 Monaldeschiego82. Dwaj jego powiernicy, Viollet-le-Duc83 i Mérimée84, byli z nim razem.
Napoleon zapytał:
— Panie Mérimée, dlaczego podobają się panu dzieła Brantôme’a85?
— Wasza Cesarska Mość — odrzekł Mérimée
Uwagi (0)