Córka Ewy - Honoré de Balzac (gdzie mozna poczytac ksiazki online TXT) 📖
Historia hrabiny Marii de Vandenesse, która została wydana za mąż za człowieka, którego nie kocha. Dla urozmaicenia swojego życia hrabina nawiązuje romans z poetą Natanem, z którego wynikają fatalne konsekwencje.
Córka Ewy to kolejna powieść Honoriusza Balzaca z cyklu Komedia ludzka w tłumaczeniu Tadeusza Boya-Żeleńskiego. Inspiracją do napisania książki był związek pisarza z hrabiną Guidoboni-Visconti. Autor po raz pierwszy przedstawił w niej szereg postaci odgrywającycg kluczową rolę w innych powieściach.
- Autor: Honoré de Balzac
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Córka Ewy - Honoré de Balzac (gdzie mozna poczytac ksiazki online TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Honoré de Balzac
— Jestem straszliwie udręczona dramatem, jaki rozgrywa się u siostry — rzekła, mówiąc prawdę.
— Popadła w bardzo złe ręce; to hańba dla rodziny posiadać takiego du Tilleta, człowieka bez iskry duchowego szlachectwa; gdyby siostrze zdarzyło się jakie nieszczęście, nie znalazłaby u niego litości.
— Gdzież jest kobieta, która zadowoliłaby się litością — rzekła hrabina z konwulsyjnym ruchem. — Kiedy jesteście bez litości, srogość wasza jest łaską dla nas.
— Nie od dziś znam twoje szlachetne serce — rzekł Feliks całując rękę żony, wzruszony tą dumą. — Kobieta, która tak myśli, nie potrzebuje, aby jej strzec.
— Strzec? — podjęła. — Także hańba, która spada na was.
Feliks uśmiechnął się, ale Maria się zaczerwieniła. Kiedy kobieta potajemnie schodzi z prostej drogi, rozwija ostentacyjnie najwyższy stopień dumy kobiecej. Jest to obłuda duszy, za którą trzeba im być wdzięcznym. Oszukaństwo staje się wówczas pełnym godności, wielkości niemal. Maria napisała parę słów do Natana, pod nazwiskiem Quillet, aby donieść, że wszystko idzie dobrze, i przesłała mu je przez posłańca do hotelu. Wieczorem, w Operze, hrabina zebrała korzyści swego kłamstwa, mąż bowiem uważał za zupełnie naturalne, że opuściła lożę, aby odwiedzić siostrę. Feliks powstrzymał Marię do chwili, w której du Tillet zostawi żonę samą. Jakie wzruszenia przechodziła, mijając korytarz, wchodząc do loży siostry i zasiadając z czołem pogodnym i spokojnym dla świata, zdumionego iż widzi siostry razem!
— I cóż? — rzekła.
Twarz Marii Eugenii była odpowiedzią: tryskała z niej naiwna radość, którą wiele osób przypisywało zadowoleniu próżnostki.
— Będzie ocalony, droga moja, ale tylko na trzy miesiące, przez które pomyślimy nad tym, aby go wyratować bardziej skutecznie. Pani de Nucingen żąda czterech weksli, każdy po dziesięć tysięcy, podpisanych przez kogo bądż, aby ciebie nie narażać. Wytłumaczyła mi, jak należy je wygotować; nic nie zrozumiałam, ale p. Natan się tym zajmie. Przyszło mi zarazem na myśl, że Schmuke, nasz dawny nauczyciel, może nam być użyteczny: podpisałby z pewnością. Skoro dołączysz do tych czterech obligów136 list, w którym zaręczysz pani de Nucingen, iż będą spłacone, jutro otrzymasz pieniądze. Załatw wszystko sama, nie polegaj na nikim. Mam nadzieję, że Schmuke nie będzie robił żadnych kwestii. Aby odwrócić podejrzenie, powiedziałam, że chcesz przyjść z pomocą naszemu dawnemu nauczycielowi muzyki, staremu Niemcowi, który popadł w nędzę. Mogłam tedy prosić o najgłębszą tajemnicę.
— Sprytna jesteś jak anioł! Byleby tylko baronowa de Nucingen nie zdradziła się z niczym przed wypłaceniem pieniędzy! — rzekła hrabina, wznosząc oczy jak gdyby z modlitwą do Boga, mimo iż rozmowa toczyła się w Operze.
— Schmuke mieszka na małej uliczce de Nevers, koło wybrzeża Gonti, nie zapomnij, idź sama do niego.
— Dziękuję — rzekła hrabina, ściskając rękę siostry. — Och! dałabym dziesięć lat życia...
— Tych ostatnich zapewne...
— Aby nigdy nie przechodzić podobnie strasznych wzruszeń — rzekła hrabina, uśmiechając się mimo woli.
Osoby, które lornetowały w tej chwili obie siostry, mogły mniemać, podziwiając ich niewinne śmieszki, iż zajmują je jakieś błahostki; ale któryś z owych światowych wygów, przychodzących do Opery więcej dla studiowania tualet i fizjognomii niż dla przyjemności słuchania, odgadłby może tajemnicę hrabiny, uważając gwałtowne wzruszenie, które zgasiło radość tych dwóch uroczych twarzyczek. Raul, który w godzinach nocnych nie obawiał się już pościgu, blady i wycieńczony, z niespokojnym okiem, z posępnym czołem, ukazał się na stopniu, gdzie zwykle zajmował miejsce. Szukał oczyma hrabiny w jej loży, nie znalazł, utopił czoło w dłoniach.
— Czyż mogłaby być dziś w Operze — pomyślał.
— Spójrzże ku nam, biedny wielki człowieku — rzuciła mu szeptem pani du Tillet.
Co się tyczy Marii, ta, nie zważając, iż się naraża, skierowała nań owo gwałtowne i usilne spojrzenie, przez które wola tryska z oka tak, jak ze słońca tryskają fale świetlne: spojrzenie, które, wedle magnetyzerów, wnika w osobę, na którą jest zwrócone. Raul, jak gdyby tknięty czarnoksięską laseczką, podniósł głowę: oko jego spotkało nagle oczy dwu sióstr. Z cudowną przytomnością umysłu, która nigdy nie opuszcza kobiet, pani de Vandenesse ujęła krzyżyk igrający na jej piersi i wskazała go szybkim i znaczącym uśmiechem. Klejnot rzucił swój odblask aż na czoło Raula, który odpowiedział radosnym wyrazem: zrozumiał.
— Czyż to nic nie jest, Eugenio — rzekła hrabina do siostry — wracać w ten sposób życie martwym?
— Możesz wstąpić do towarzystwa ratowniczego — odparła Eugenia z uśmiechem.
— I cóż, jakże się miewasz, drogi? — rzekł du Tillet, ściskając rękę Raula i zbliżając się doń z objawami serdecznej przyjaźni.
— Ba! jak człowiek, który otrzymał najlepsze wiadomości co do wyborów. Mandat mam w kieszeni — odparł Raul.
— Cieszę się niezmiernie — odparł du Tillet. — Trzeba nam będzie pieniędzy dla dziennika.
— Znajdziemy — rzekł Raul.
— Kobiety są w zmowie z diabłem! — rzekł du Tillet, nie dając się jeszcze omamić sławom Raula, którego nazywał Szarnatanem.
— Do czego to mówisz? — rzekł Raul.
— Pani szwagierka jest w loży mojej żony — rzekł bankier; — w tym siedzi jakaś intryżka. Hrabina, jak się zdaje, szaleje za tobą, daje ci znaki przez całą salę.
— Patrz — rzekła pani du Tillet do siostry — mówią, że my jesteśmy fałszywe. Mój mąż czuli się z Natanem, a to on doprowadził go do więzienia!
— I mężczyźni ważą się nas obwiniać! — zawołała hrabina: otworzę mu oczy.
Wstała, podała ramię mężowi, który czekał na nią w korytarzu, wróciła promienna do swej loży, następnie opuściła Operę, zamówiła powóz na jutro przed ósmą rano i znalazła się o wpół do dziewiątej na wybrzeżu Conti, zawadziwszy wprzódy o ulicę du Mail.
Powóz nie mógł wjechać w małą uliczkę de Nevers; ale, ponieważ Schmuke mieszkał w domu położonym na rogu wybrzeża, hrabina nie potrzebowała brnąć w błocie. Skoczyła prawie ze stopnia powozu w zabłoconą i zrujnowaną sień starego szarego domu, odrutowanego na kształt fajansowego garnka i pochylonego w sposób niepokojący dla przechodniów. Stary kapelmistrz mieszkał na czwartym piętrze, gdzie cieszył się pięknym widokiem Sekwany, od Nowego Mostu aż do pagórków Chaillot. Poczciwiec tak się zdumiał, kiedy lokaj oznajmił mu wizytę dawnej uczennicy, iż, w swoim osłupieniu, pozwolił jej wejść do pokoju. Nigdy hrabina nie byłaby wyobraziła sobie ani podejrzewała egzystencji, jaka odsłoniła się nagle jej oczom, mimo że od dawna znała głęboką wzgardę Schmukego dla tualety i beztroskę, z jaką odnosił się do spraw tego świata. Kto byłby mógł uwierzyć w niedbalstwo podobnego życia, w tak zupełne zapuszczenie? Schmuke był Diogenesem137 -muzykiem, nie wstydził się swego nieporządku, byłby się go wyparł, tak był doń przyzwyczajony. Nieustający użytek poczciwej wielkiej niemieckiej fajki rozlał na suficie, na nędznych tapetach, poszarpanych w licznych miejscach przez kota, płowy odcień, który dawał przedmiotom wejrzenie złotawych płodów Cerery. Kot, przystrojony wspaniałą szatą o długim rozstrzępionym włosiu, odgrywał tam rolę niby gospodarza domu, długobrody, poważny, spokojny. Z wysokości wybornego wiedeńskiego fortepianu, gdzie zasiadał uroczyście, obrzucił wchodzącą hrabinę obleśnym i zimnym spojrzeniem, jakim byłaby ją powitała każda kobieta, zaskoczona jej pięknością. Nie zmienił miejsca, wstrząsnął jedynie srebrnymi kiśćmi sterczących wąsów i zwrócił złociste oczy na Schmukego. Stary i pochylony wiekiem fortepian, z drzewa pomalowanego na czarny i złoty kolor, ale brudny, powycierany, poszczerbiony, ukazywał klawisze zużyte jak zęby starego konia i pożółkłe od oparów fajki. Na pulpicie małe kupki popiołu świadczyły, że poprzedniego dnia Schmuke gnał, na starym instrumencie, na jakiś sabat muzyczny. Podłoga pełna zaschłego błota, podartych papierów, fajczanego popiołu, niewytłumaczonych szczątków, podobna była do podłogi w niezamiatanej od tygodnia oberży. Oko bardziej wyćwiczone niż oko hrabiny byłoby tam znalazło objaśnienie życia Schmukego w łupkach kasztanów, w ogryzkach, skorupkach jajek, w talerzach stłuczonych przypadkiem i zawierających resztki Sauerkraut138. Owo niemieckie cmentarzysko szczątków tworzyło niby dywan zapylonych paskudztw, który chrupał pod nogami i spotykał się z kupą popiołu, spływającą majestatycznie od kominka z malowanego kamienia, gdzie tronowało zwęglone polano obok dogorywających dwóch żarzących się głowienek. Nad kominkiem zwierciadło, w którym twarze tańczyły sarabandę; obok z jednej strony wisiała wspaniała fajka, z drugiej stał chiński garnek, w którym profesor przechowywał tytoń. Dwa fotele, kupione gdzieś okazyjnie, podobnie jak chudy i płaski tapczan, jak zmurszała i pozbawiona marmurowego blatu komódka, jak kulawy stół, na którym widniały resztki skromnego śniadania, składały owo umeblowanie, równie skromne jak w wigwamie139 Mohikana. Lusterko do golenia, zawieszone na oknie i bez firanek, wraz z kawałkiem szmaty pocętkowanej od czyszczenia brzytwy, wskazywało na jedyne poświęcenie, jakie Schmuke czynił Gracjom i światu. Kot, istota słaba i potrzebująca opieki, miał najlepszą cząstkę; posiadał na swój użytek starą poduszkę na berżerce, koło której widać było filiżankę i talerz z białej porcelany. Ale czego żaden styl nie zdoła opisać, to stanu, do jakiego Schmuke, kot i fajka, ta żywa trójca, doprowadziła te meble. Fajka spaliła stół w wielu miejscach. Kot i głowa Schmukego natłuściły utrechcki aksamit foteli, odejmując mu właściwą aksamitowi szorstkość. Gdyby nie wspaniały ogon kota, który częściowo służył do sprzątania pokoju, nigdy niezagracone miejsca komody i fortepianu nie doczekałyby się otarcia z kurzu. W kącie stały trzewiki, które by zasługiwały na epicko-szczegółowy opis. Wierzch komody i fortepianu zawalone były nutami obstrzępionymi na grzbietach. Wzdłuż ściany wisiały, przylepione za pomocą opłatka, adresy uczennic. Liczba opłatków wskazywała wygasłe już adresy. Na obiciu widniały rachunki kreślone kredką. Komoda strojna była wypitymi wczoraj kuflami piwa, które, pośród tych rupieci i papierów, wydawały się dziwnie nowe i lśniące. Higienę reprezentował dzbanek na wodę uwieńczony ręcznikiem i kawałek pospolitego mydła, biały, cętkowany niebiesko, który ubarwił w wielu miejscach drzewo. Dwa kapelusze, oba jednako stare, spoczywały na wieszadle, z którego zwisał ten sam niebieski tużurek140 o potrójnym kołnierzu, jaki hrabina zawsze widziała na Schmukem. Pod oknem trzy doniczki kwiatów, kwiatów niemieckich z pewnością, a tuż obok trzcinowa laska.
Mimo że wzrok i powonienie hrabiny wystawione były na ciężką próbę, uśmiech i spojrzenie Schmukego przesłoniły jej tę nędzę niebiańskimi promieniami, które dały blask spłowiałym barwom i wlały życie w ten chaos. Dusza boskiego człowieka, który znał i odsłaniał tyle boskich rzeczy, promieniowała niby słońce. Śmiech jego, tak szczery, tak naiwny, na widok jednej z jego świętych Cecylii, rozpylił wkoło blask młodości, niewinności, wesela, rozlał skarby najdroższe sercu człowieka i uczynił z nich sobie płaszcz, który zakrył jego ubóstwo. Najbardziej pyszałkowaty dorobkiewicz uważałby może za coś niskiego myśleć o ramie, w której poruszał się ów wspaniały apostoł religii muzycznej.
— Jagim dzutem dudaj, moja troka hrabina?141 — rzekł, kalecząc język francuski okropną niemiecką wymową. Mamsz odźbiefać gantidżgę Zymejona tla meko anjoła?
Ta myśl podsyciła na nowo jego nieumiarkowane wybuchy śmiechu.
— Dama, f gafalersgim mieżgangu? — dodał jeszcze z filuterną142 miną.
Następnie zaczął się znowu śmiać jak dziecko.
— Bżychociż tla musygi, nje tla bietneko nieporaga. — Fiem o dem — dodał melancholicznym tonem; — ale bżychoć tla dżeko dylgo chzeż, fież sze dutaj fżyzdgo jezd dfoje, siało, tuża, fżyzdgo!
Ujął za rękę hrabinę, ucałował ją i uronił łzę; poczciwiec zawsze czuł się jak nazajutrz po otrzymaniu dobrodziejstwa. Radość odjęła mu przez chwilę pamięć, aby następnie przywrócić mu ją z całą siłą. Natychmiast chwycił kredę, skoczył na fotel stojący przed fortepianem; następnie, z żywością młodzieńca, wypisał na obiciu wielkimi literami; 17 lutego 1835. Gest ten, tak ładny, tak naiwny, wykonał z wyrazem tak szalonej wdzięczności, że hrabina uczuła się żywo wzruszona.
— Siostra też przyjdzie — rzekła.
— I truka dagsze? Giety? szepy to było sanim umre! — dodał.
— Przyjdzie podziękować panu za wielką przysługę, o jaką chcę prosić w jej imieniu — ciągnęła.
— Brędgo, brędgo, brędgo — wykrzyknął Schmuke — dzo mam sropidź? Mam iśdź to sameko tjapła?
— Nie, tylko napisać: „Otrzymano za sumę 10 tysięcy franków” na każdym z tych papierów — rzekła, wydobywając z zarękawka cztery akcepty wypełnione wedle formuły przez Natana.
— Och, f mik pęzie kodofe, odparł Niemiec z powolnością143 baranka. Nie fiem dylgo, kcie bióro i adramend. — Ruszsze zię zdąt, meinherr Murr144 , krzyknął na kota, który przyglądał mu się zimno. — Do mój god, rzekł pokazując go hrabinie. Pietne sfiesze, gdóre szyje s pietnym Schmuke! Łatny, prawda?
— Bardzo — rzekła hrabina.
— Kce ko pani? — rzekł.
— Szaleństwo! — odparła. — Czyż to nie jest pański przyjaciel?
Kot, który zakrywał kałamarz, domyślił się, że Schmuke szuka tego sprzętu i skoczył na łóżko.
— Zprydny jag małpa — rzekł Niemiec, wskazując zwierzę siedzące na łóżku. — Nasfałem go Murr, na dżeżdź naszego fielkiego Hoffmana z Perlina, gdóreko topsze snałem.
Poczciwiec podpisał z niewinnością dziecka, które czyni to, co matka mu każe, nie rozumiejąc nic, ale pewne, że czyni dobrze. O wiele więcej zaprzątnięty był prezentacją kota niż papierami, przez które mógł, na zasadzie praw odnoszących się do cudzoziemców, postradać na zawsze wolność.
— Bofiata pani, sze te zdemblofane babirgi...
— Niech się pan niczego nie obawia — rzekła hrabina.
— Ja zie nie opafiam nidżeko — odparł. — Bydam, dży de zdemblofane babirgi zbrafia bżyjemnoźdź
Uwagi (0)