Palimpsest Powstanie - Radosław Wiśniewski (gdzie czytać książki online txt) 📖
Palimpsest Powstanie Radosława Wiśniewskiego, opowiadający o Powstaniu Warszawskim, a jeszcze ściślej:będący swoistym przeglądem czy prześwietleniem pamięci jednostki, której ten temat leży na sercu,trudno zaklasyfikować pod względem formalnym. Jest to esej? Osobliwy rodzaj gawędy wojennejtraktującej o wojnie, w której gawędziarz nie uczestniczył? Może, biorąc pod uwagę nagromadzenieszczegółów, reportaż bez uczestnictwa?
Zupełnie jednoznaczne jest natomiast oddziaływanie emocjonalne utworu, sytuujące się gdzieś pomiędzyapelem poległych a wywoływaniem duchów. Autor umiejętnie przechodzi od szerokiej perspektywyginącego miasta do jednostkowych, przeważnie tragicznych losów. Szczególnie dba o przybliżenieczytelnikowi swoich bohaterów, nawet tych, o których wiadomo niewiele, stara się zrekonstruować ichcharaktery z dostępnych strzępków informacji. Opowieść ma przy tym mocne podstawy źródłowe. Mimojej meandrycznego toku czytelnik może mieć pewność, że fakty zostały sprawdzone. Relacja budzizaufanie na poziomie biografistycznym, historycznym i zwłaszcza geograficznym, bo z tekstu przebijadojmująca świadomość kurczenia się przestrzeni opanowanej przez powstańców.
Pamięć pozostaje żywa, dopóki można się do niej odwołać w sposób nieoficjalny. A takiejest przecież pochodzenie Palimpsestu Powstanie Radosława Wiśniewskiego. Notki, które potem weszły w jegoskład, w pierwszej chwili publikowane były na Facebooku. Tym większe wrażenie wywiera fakt, że ten materiał udało sięzebrać w jednolitą całość.
- Autor: Radosław Wiśniewski
- Epoka: Współczesność
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Palimpsest Powstanie - Radosław Wiśniewski (gdzie czytać książki online txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Radosław Wiśniewski
W tych decydujących dniach ani Komenda Głowna AK, ani dowództwo Okręgu AK nie mają żadnej łączności z Czerniakowem. Nie udało się odtworzyć lądowego korytarza natarciem z południowego Śródmieścia, nie ma łączności przez kanały — ta jest jedynie z Mokotowem, nie ma łączności radiowej. Nie ma amunicji, żywności. W tej sytuacji trudno uznać, że ktokolwiek koordynuje walkę na przyczółku i wokół niego.
18 września 1944 roku Nikolaus von Vormann, dowódca 9 Armii niemieckiej, raportuje do dowódcy Grupy Armii „Środek”, że:
„Siła bojowa użytych w Warszawie oddziałów po stracie 9000 zabitych i rannych od 1 sierpnia jest obecnie na wyczerpaniu. Jednostki zdolne do walk ulicznych są wykrwawione”.
Nie wiadomo, czy do tego bilansu wlicza się straty jednostek czasowo podporządkowanych grupie korpuśnej von dem Bacha oraz straty sprzed 5 sierpnia, kiedy grupa nie istniała. W okresie raportowanym niektóre pododdziały w czasie walk w Warszawie po doliczeniu uzupełnień ponosiły straty krwawe na poziomie 145–150%. Gdyby nie fakt, że po wycofaniu z prawego brzegu Wisły von dem Bachowi podporządkowano czasowo elementy 19 i 25 Dywizji Pancernej oraz Dywizji „Hermann Goering” — tłumienie Powstania mogłoby trwać jeszcze długo. W dziennikach i raportach von dem Bach skarży się, że żołnierze nie chcą schodzić do kanałów, że czołgi nie działają dosyć agresywnie, że boją się podjeżdżać blisko barykad i umocnionych domów, ostrzeliwując z daleka cele, wystawiając piechotę na ostrzał Powstańców.
Tego samego dnia 18 września 1944 roku około godziny 14:45 basowy pomruk setek lotniczych silników. Nad Warszawę nadlatuje wyprawa 104 „Latających Fortec”135 z amerykańskiej 8 Armii lotniczej. To wyprawa z zaopatrzeniem, którą wstępnie anonsował 10 września w depeszy premier RP Stanisław Mikołajczyk. Na widok setek otwierających się na niebie spadochronów wielu mieszkańców zaczyna wiwatować, tańczyć na ulicach, nieliczni martwią się, że teraz Niemcy zmasakrują spadochroniarzy Sosabowskiego. Dopiero po dłuższej chwili do ludzi dociera, że to nie jest zrzut oczekiwanej Brygady Spadochronowej, ale masowy zrzut zaopatrzenia. Spadochroniarze Sosabowskiego czekają w tym czasie na lotniskach południowej Anglii w oczekiwaniu na poprawę pogody w rejonie Arnhem. Ze 107 B-17 „Flying Fortress”, które rano wystartowały z baz w Wielkiej Brytanii, nad Warszawę dociera 104, co zadaje nieco kłam teorii, że straty w takiej wyprawie musiałyby być wysokie. Amerykanie zrzucają 1284 zasobniki z wysokości około 4000 metrów, z czego do rąk Powstańców trafia około 20% zrzutu, KG AK kwituje 16 ton zaopatrzenia. Resztę przejmują Niemcy.
„Bór”-Komorowski w depeszy do Londynu dziękując za pomoc, kładzie nacisk na to, że akcja musi być kontynuowana. Nikt nie wie, że to były dwie wyprawy w jednej — pierwsza i ostatnia. 22 września 1944 ostatni raz nad Warszawę przylecą samoloty z baz we Włoszech, wystartuje ich dwanaście, zrzutu dokona pięć.
Tymczasem żaden zasobnik z amerykańskiej wyprawy nie trafia na będący punktem ciężkości walk Czerniaków. Czerniaków walczy sam.
19 września z zaskoczenia Armii Wojska Polskiego udaje się wysadzić desant między mostami Poniatowskiego i Średnicowym, ląduje 1062 żołnierzy z 8 pułku piechoty i sowieckiej 20 kompanii miotaczy ognia, z zadaniem wykonania natarcia na skrzydło Niemców atakujących od północy Czerniaków. Cały desant składający się z 1 i 2 batalionu 8 Pułku piechoty na drugim brzegu ma tylko jedną radiostację, pozostałe toną w postrzelanych pontonach. Berlingowcy zajmują trochę terenu, trochę domów wokół ślimaka zjazdowego z Mostu Poniatowskiego. Z Czerniakowa rusza też powstańczy wypad, mający nawiązać łączność z desantem rzuconym między mostami. Powstańcy zajmują Przystań Wioślarską, widzą się z ludźmi po drugiej stronie wiaduktu Poniatowskiego. Jednak nie mają szans na połączenie. Rozdziela ich lawina ognia. Brak jest jakiegokolwiek współdziałania ze Śródmieścia. Być może nawet nie wiedzą tam o desancie. Z desantu, który wylądował między mostami, wróci na praski brzeg tylko 163 żołnierzy. Reszta — czyli około 800 — zginie lub dostanie się do niewoli. Niemcy raportują 283 zabitych i 300 jeńców. Ale nie raportują ludzi, którzy giną na rzece.
19 września w nocy zapada w sztabie AWP decyzja o wstrzymaniu akcji desantowej, od tej pory ma być prowadzona jedynie ewakuacja.
Mści się na Powstaniu brak ogólnej koncepcji, który gorzko wyrzuca dowódcom w swoim opracowaniu Jerzy Kirchmayer. Skoro Powstanie miało liczyć na pomoc zza Wisły, argumentuje, to trzeba było od początku siły swoje skupiać przy rzece tak, żeby mieć do niej dostęp, a nie skupiać się w centrach dzielnic odległych od brzegu. Tymczasem próbowano zdobyć mnóstwo kluczowych punktów w mieście, większości nie zdobywając. Bo jak poucza stara napoleońska maksyma — kto chce obronić wszystko, wszystko straci. Trzeba mieć przewagę, owszem, ale przez chwilę w decydującym momencie i na ograniczonym obszarze — czyli decydującym miejscu, w schwerpunkt, jak mawiali niemieccy sztabowcy sprzed stu lat. Schwerpunkt był na ginącym Czerniakowie, z którym dowództwo Powstania nie miało łączności.
19 września „Radosław”, ranny jeszcze w sierpniu w obie nogi, leżący na noszach w piwnicach budynku Wilanowska 18/20, pisze meldunek. Informuje dowodzącego obroną Mokotowa Józefa Rokickiego ps. „Karol”136, że zamierza do niego udać się kanałami z resztkami swojego zgrupowania. Patrol kanałowy przenosi ten meldunek na Mokotów, w odpowiedzi „Karol” pisze:
„Melduję o Waszym położeniu i chęci Waszej wycofania się albo na północ albo na mnie — do K-dy Okręgu. Jednocześnie według mojej oceny nie możecie opuścić absolutnie przyczółka, który obecnie zajmujecie, tym bardziej, że posiadanie tego skrawka daje Wam możność uzyskania stopniowego wzmocnienia ze strony praskiej [...] gdyby Śródmieście było w możności, już dawno przyszłoby Panu z pomocą. Co do mnie droga specjalna absolutnie nie nadaje się do przemieszczenia wojska, które swoją siłą mogłoby zaważyć na Pańskiej sytuacji. Przesyłam obecnie 800 sztuk amunicji do pm [pistoletów maszynowych] — amunicji do kb [karabinowej] niestety nie posiadam”.
800 sztuk amunicji to jest około 40 magazynków. W nocy „Radosław” podejmuje decyzję o odwrocie kanałami. Do włazu na ul. Zagórnej wchodzi około 200–260 (źródła, relacje, opracowania nie są zgodne co do takich szczegółów) żołnierzy. Ze względu na to, że walka mimo niewielkiego obszaru rozpada się już na poszczególne punkty oporu — rozkaz odwrotu nie dociera do wszystkich. Niektórzy liczą na ewakuację na Pragę, niektórzy nie chcą zostawiać rannych. Ludzie w coraz większej ilości zbierają się na skrawku brzegu Wisły, głównie nocą, rankiem chowają się w ruinach, krzakach, lejach. Berling zapowiada wielką ewakuację, 100 pontonów, nie wiadomo skąd, skoro Armia posiada ich 49, a jak wynika z powojennych dokumentów, większość była łatana. Niemcy są wstrzelani w wąski odcinek rzeki i mimo zadymiania — panują nad nią niepodzielnie ogniem. Szczególnie morderczy jest ogień broni maszynowej z wieżyczek wiaduktu Mostu Poniatowskiego, których do końca nie trafi ani jeden pocisk artyleryjski czy bomba.
Tej nocy z 19 na 20 września na brzegu rzeki leży ponownie kapitan Zygmunt Netzer ps. „Kryska”137, pierwszy dowódca Czerniakowa. Ktoś wnosi „Kryskę” na ponton. Uzbrojeni żołnierze pilnują porządku ewakuacji. Razem z „Kryską” w pontonie znajduje się 40 osób. Odbijają. Kilka metrów od brzegu Niemcy oświetlają rakietami rzekę, otwierają ogień, są świetnie wstrzelani, kilka łodzi od razu tonie. Ponton wiozący „Kryskę” też dostaje się pod ogień, ginie 27 z 40 osób. Ponton dryfuje na resztki wysadzonego Mostu Poniatowskiego, lżej ranni wynoszą ciężej rannych na resztki przęsła wystające z wody i czekają na pomoc cały dzień 20 września. Leżący na noszach, owinięty kocami „Kryska” zostaje ponownie ranny, odłamki pocisku artyleryjskiego gruchoczą mu nogę. W nocy jeden z lżej rannych płynie na Pragę po pomoc. Potem kolejny. Wreszcie, po dwóch dniach i trzech nocach na przęśle, z praskiego brzegu przypływa łódź i zabiera wszystkich rannych. Jedna z łączniczek, Halina Kłosińska ps. „Halina”138, umiera w szpitalu. „Kryska” przeżyje wojnę, chociaż w Warszawie zostanie uznany za zaginionego w akcji. 2 października 1944 roku zostanie awansowany — jak wszyscy uważają, pośmiertnie — na majora.
Po wojnie będzie zgłaszało się do niego wielu ludzi, podających się za tych, którzy wynieśli go nieprzytomnego ze szpitala na brzeg Wisły i potem na ponton. Będzie zapisywał ich nazwiska. Nie będzie wśród nich ani jednej osoby, którą zapamiętał „Kryska”, bo tak się składa, że w czasie przenoszenia na ponton odzyskał przytomność i widział, że niósł go m.in. Tadeusz Kornaszewski ps. „Tadek Wilk” z plutonu „Łokietka” i jego ludzie. Na miesiąc przed śmiercią „Kryski” lista będzie zawierała 48 nazwisk.
Pięćdziesiąty pierwszy dzień czuwania. Po odejściu kanałami resztek zgrupowania „Radosława” nocą z 19 na 20 września, dzień zastaje Powstańców, którzy nie odeszli, na skrawku Czerniakowa wyznaczonym ulicami Wilanowska, Solec, Zagórna, Idźkowskiego. W ręku Powstańców pozostaje też skrawek wybrzeża nad Wisłą szerokości około 250 metrów z zatopionym statkiem wycieczkowym „Bajka”, na który znosi się rannych do ewakuacji. Za dnia ten rejon jest przestrzeliwany ze wszystkich stron i w praktyce nie ma szans tam się utrzymać. Ma to znaczenie, bo zaczyna brakować nie tylko żywności, ale i wody, a tę trzeba czerpać z rzeki, ale jest to możliwe tylko nocą. Walka toczy się nawet nie o poszczególne domy, ale o piętra i pokoje.
Na Czerniakowie zostaje około 90 żołnierzy „Parasola” i „Zośki” pod dowództwem Ryszarda Białousa ps. „Jerzy”139, resztki 1 i 2 batalionu 9 Pułku piechoty pod dowództwem majora Łatyszonka140, resztki zgrupowania „Kryska” — razem kilkaset osób, w większości kontuzjowani, ranni, ogłuszeni. Dowodzi ten, kto krzyknie i zbierze wokół siebie ludzi. Walka trwa, bo ciągle jest nadzieja już nie na kolejny desant, ale na ewakuację na drugi brzeg Wisły, na opiekę szpitalną dla rannych, na jedzenie. Tak zostaje ocalony, poprzez ewakuację na Pragę, Jan Rodowicz ps. „Anoda”141, żołnierz kompanii „Rudy” z batalionu „Zośka” — 9 sierpnia ranny w lewe płuco na Woli, odznaczony Krzyżem Srebrnym Orderu Virtuti Militari, ranny znowu w lewe ramię i bark, z potrzaskaniem kości, 15 września i ranny po raz trzeci 16 września w tę samą lewą rękę. Ewakuowany — przeżyje wojnę. Zostanie aresztowany 24 grudnia 1948 roku przez UB, 7 stycznia 1949 roku zginie — według oficjalnej wersji wyskakując z IV piętra budynku Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego.
Zginie za to tego dnia „Czarny Jaś”, Jan Wuttke142, zastępca kompanii w batalionie „Zośka”, od 5 września 1944 roku mąż Ireny Kowalskiej, ps. „Irka”143. Żona przeżyje męża o kilka dni, nie wiadomo dokładnie ile, widziana ostatnio na Wilanowskiej 1 w dniu poddawania budynku 23 września rano. Miejsce mordu i pochówku — nieznane. Miejsce pochówku Jana Wuttke — także nieznane.
Rankiem 20 września do budynku szpitala powstańczego przy Wilanowskiej 18/20, gdzie jeszcze kilka godzin temu leżał na noszach „Radosław”, wchodzą Niemcy. Szpitalem zajmuje się Irena Konopacka-Semandeni ps. „dr Konstancja”144. Przed powstaniem należała do grupy tzw. ciotek, które przyjmowały cichociemnych i pomagały im się asymilować w warunkach okupowanej Warszawy. Przez jej mieszkanie przewinęło się łącznie trzynastu z nich. W sierpniu w walkach o Politechnikę straciła męża i syna, żołnierzy batalionu AK „Golski”145. Młodszego syna zabrała do siebie do szpitala na Czerniaków, wydawało się, że to spokojniejsze miejsce. Przed zajęciem szpitala przez Niemców usunięto z niego wszelkie rzeczy świadczące o tym, że mógłby być to szpital wojskowy. Mimo uznania praw kombatanckich przez państwa alianckie Niemcy za znalezioną jedną opaskę powstańczą potrafią wymordować wszystkich rannych w szpitalu. Wszyscy o tym wiedzą. Podobnie ryzykowne są czapki, elementy niemieckich „panterek”, zdjęcia zrobione w czasie Powstania. Na pytanie, czy wśród rannych są Powstańcy, dr. Konopacka odpowiedziała, że nie i wówczas jeden z rannych, prawdopodobnie volksdeutsch, odezwał się po niemiecku, że owszem, że wszyscy ranni to Powstańcy. Został rozstrzelany przez niemieckiego oficera w pierwszej kolejności. Następnie niemiecki oficer, od posłania do posłania, szedł i strzelał do wszystkich pozostałych, każąc dr. Konopackiej potwierdzać zgon. I tak 110 razy. Po wyjściu Niemców okazało się, że siedemnastu rannych mimo postrzałów, ciężkich ran głowy — jednak żyje. Kolejny oficer zgodził się na ewakuację rannych. Dziesięciu z nich zabrano w nieznanym kierunku, z siedmioma z nich do końca powstania dr. Konopacka wegetowała w podziemiach zrujnowanego budynku Okrąg 2, dawnej reducie „Parasola”, następnie na gestapo wywalczyła prawo do ich ewakuacji. Niemcy mówili na nią „Die Hexe” — Wiedźma, ale tych siedmiu ze 110 przeżyło. Przeżyje też jej młodszy syn — Zbigniew. Po wojnie zostanie wybitnym matematykiem.
Po południu 20 września Niemcy otaczają budynek przy ulicy Zagórnej 6, podpalają go i odcinają drogi wyjścia, szykują się do szturmu. W ostatniej chwili radiotelegrafista 3 pułku artylerii lekkiej chorąży Borys Kunysz nadaje ostatni meldunek, pali książki kodowe i podaje koordynaty dla ostatniej nawały ogniowej. Współrzędne, które podaje, to budynek Zagórna 6, kieruje ogień kolegów z pułku na siebie i swoich dwóch podkomendnych — kaprala Rentza i kanoniera Sekureckiego. Wszyscy giną wraz z Niemcami atakującymi budynek.
Szukałem Jego zdjęcia, biogramu w sieci. Nie wiem, jakie były jego drogi do Armii Berlinga. Nie ma jego zdjęć, nie ma biogramu. Pojawia się w wielu relacjach innych ludzi. Żołnierz wyklęty.
Tego dnia przy wyprowadzaniu cywilów i jeńców z magazynów Społem na Czerniakowie wyprowadzono łączniczkę Marię Cetys, ps. „Szympans”146, ciężko ranną 10 września, w wyniku czego amputowano jej rękę. Była ubrana jak inni cywile.
— Bist du Banditin? — zapytał jakiś Niemiec.
— Jestem żołnierzem Armii Krajowej — odpowiedziała dumnie i została natychmiast zastrzelona.
Ta wymiana dwóch
Uwagi (0)