Palimpsest Powstanie - Radosław Wiśniewski (gdzie czytać książki online txt) 📖
Palimpsest Powstanie Radosława Wiśniewskiego, opowiadający o Powstaniu Warszawskim, a jeszcze ściślej:będący swoistym przeglądem czy prześwietleniem pamięci jednostki, której ten temat leży na sercu,trudno zaklasyfikować pod względem formalnym. Jest to esej? Osobliwy rodzaj gawędy wojennejtraktującej o wojnie, w której gawędziarz nie uczestniczył? Może, biorąc pod uwagę nagromadzenieszczegółów, reportaż bez uczestnictwa?
Zupełnie jednoznaczne jest natomiast oddziaływanie emocjonalne utworu, sytuujące się gdzieś pomiędzyapelem poległych a wywoływaniem duchów. Autor umiejętnie przechodzi od szerokiej perspektywyginącego miasta do jednostkowych, przeważnie tragicznych losów. Szczególnie dba o przybliżenieczytelnikowi swoich bohaterów, nawet tych, o których wiadomo niewiele, stara się zrekonstruować ichcharaktery z dostępnych strzępków informacji. Opowieść ma przy tym mocne podstawy źródłowe. Mimojej meandrycznego toku czytelnik może mieć pewność, że fakty zostały sprawdzone. Relacja budzizaufanie na poziomie biografistycznym, historycznym i zwłaszcza geograficznym, bo z tekstu przebijadojmująca świadomość kurczenia się przestrzeni opanowanej przez powstańców.
Pamięć pozostaje żywa, dopóki można się do niej odwołać w sposób nieoficjalny. A takiejest przecież pochodzenie Palimpsestu Powstanie Radosława Wiśniewskiego. Notki, które potem weszły w jegoskład, w pierwszej chwili publikowane były na Facebooku. Tym większe wrażenie wywiera fakt, że ten materiał udało sięzebrać w jednolitą całość.
- Autor: Radosław Wiśniewski
- Epoka: Współczesność
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Palimpsest Powstanie - Radosław Wiśniewski (gdzie czytać książki online txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Radosław Wiśniewski
Zygmunt Berling był żołnierzem Legionów Piłsudskiego, w 1926 roku w czasie Zamachu Majowego stanął po jego stronie, awansowany na kolejne stopnie w II R. P., zdymisjonowany 31 lipca 1939 roku ze stanowiska dowódcy 4 Pułku piechoty Legionów. Po wojnie twierdził, że odszedł na własną prośbę, ale zapiski jego ówczesnego przełożonego — Stefana Grota-Roweckiego133 — wskazują jednak, że dopuścił się sporych zaniedbań. Istnieją też relacje, że koledzy zostawili mu na biurku naładowany pistolet, żeby jako honorowy oficer z niego skorzystał. Wojnę 1939 roku przeżył jako rozbitek bez przydziału, 4 października aresztowany przez NKWD i zatrzymany w Starobielsku, gdzie zgodził się na współpracę ze śledczymi, co go ocaliło od losu większości polskich oficerów ze Starobielska. Po wyjściu z obozu w Griazowcu dążył cały czas do powstania polskiej jednostki wojskowej przy boku Armii Czerwonej, pisząc przy okazji wiernopoddańcze listy do Stalina. Dziwne, ale generał Anders, wyznaczony na dowódcę Polskiej Armii w ZSRR, powierzył mu odpowiedzialną funkcję szefa sztabu 5 Dywizji Piechoty. Po podjęciu decyzji o wyprowadzeniu polskiej armii do Persji, Berling opuścił szeregi polskiego wojska i został w ZSRR. Polski sąd wojskowy uznał to za dezercję i skazał go na śmierć. W nagrodę Stalin powierza mu w 1943 roku dowództwo na nowo tworzonego Wojska Polskiego, które ma być posłuszne nowemu, komunistycznemu rządowi. Rekruci ci sami, co u Andersa: zekowie, łagiernicy, zesłańcy. Oficerów brak, ale dość jest takich jak Rokossowski, Rosjan o polskich korzeniach — i takich się kieruje do 1 Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki.
Dywizja Piechoty dowodzona przez Berlinga bierze udział w bezsensownej z operacyjnego punktu widzenia i pozbawionej znaczenia Bitwie pod Lenino w październiku 1943 roku. Bitwa była źle przygotowana, nie najlepiej dowodzona tak na poziomie pułków, jak i dywizji czy armii. Straty w zabitych, rannych, zaginionych i wziętych do niewoli wyniosły ponad 3000 ludzi przy ogólnym stanie dywizji razem ze służbami i jednostkami niebojowymi około 12000 ludzi, 1 pułk piechoty stracił 1600 ludzi, a jego dowódca utracił łączność ze swoimi oddziałami. Dywizja została po tej bitwie wycofana z linii, a teren przez nią zdobyty został utracony i trzeba go było zdobywać od nowa, kiedy ruszyła właściwa ofensywa. Drogą kolejnych poborów i naborów, mniej lub bardziej przymusowych, dywizja rozwinęła się w korpus, a następnie w armię. Jej debiutem jako całości po Lenino była próba forsowania Wisły pod Puławami i Dęblinem między końcem lipca a 6 sierpnia 1944 roku. Jak widać — forsowanie Wisły zdecydowanie było w planach dowództwa radzieckiego przed wybuchem Powstania. Niemniej jednak był to nieudany desant, poparty niezdecydowanym, kiepskim dowodzeniem. Teraz, pod Warszawą, jak się wydaje, powtarza się historia spod Lenino, Puław, Dęblina — słaby desant, słabe dowodzenie, brak wsparcia ze strony radzieckich towarzyszy broni, ciężka danina krwi zwykłych żołnierzy i młodszych oficerów.
Nie wiadomo, czy Rokossowski był nad brzegiem Wisły, czy patrzył na miasto, którego nie widział od trzydziestu lat, czy myślał o niewidzianej od trzydziestu lat siostrze Helenie, która przeżyje Powstanie i dopiero po wojnie z gazet dowie się, że jej brat został marszałkiem ZSRR. Wiadomo, że jeszcze we wrześniu 1944 roku opracował autorski plan zdobycia Warszawy przez 1 Front Białoruski i przedstawił go Stalinowi. Tymczasem Stalin osobistym rozkazem 30 września 1944 roku odwołał Berlinga ze stanowiska dowódcy Armii Wojska Polskiego. Być może chodziło o błędy w dowodzeniu, chociaż bywali dowódcy, którzy popełniali większe błędy. A może chodziło o to, że Berling personalnie nie znosił się z Rokossowskim, podejrzewając go, że ten chce zamienić Polskę w siedemnastą Republikę ZSRR, a nie w państwo satelickie. Rokossowski z kolei był jak najgorszego zdania o talentach wojskowych i organizacyjnych Berlinga. Stalin tymczasem 12 listopada usunął też Rokossowskiego z eksponowanego stanowiska dowódcy 1 Frontu Białoruskiego, który oddał Żukowowi. Swojego polskiego janczara przeniósł na mniej eksponowane stanowisko dowódcy 2 Frontu Białoruskiego (kierunek Pomorze, Prusy Wschodnie). I wreszcie kiedy Józef Wissarionowicz kadrowo wszystko uporządkował — 28 listopada 1944 roku zaaprobował przygotowany przez Rokossowskiego plan strategicznego forsowania Wisły i „wyzwolenia” Warszawy. To był dobry plan i przydał się. W styczniu 1945 roku.
Przypomina się tutaj puenta wiersza Jacka Kaczmarskiego134 Czołg, w którym jedyną istotą, która chce iść na pomoc Powstaniu po drugiej stronie rzeki jest maszyna, czołg, tank, który nie rozumie, dlaczego stoi, kiedy za rzeką toczy się śmiertelna walka.
Wiersz ten, jak wiele innych w twórczości Kaczmarskiego, jest przetworzeniem innego wiersza, napisanego przez Rosjanina, Włodzimierza Wysockiego, który w swoim poetyckim dzienniku podróży przez Polskę na tzw. Zachód zawarł taki fragment:
1973 (tłum. B. Jagiełło)
Wątpliwe, by na brzegu rzeki we wrześniu 1944 roku szlochali jacykolwiek czerwonoarmiejcy. Wątpliwe, by zaroślach nad brzegiem rzeki ktokolwiek postawił zamaskowany czołg. Brzegiem nikt nie łaził, był pod niemieckim ostrzałem. Ale słowa Wysockiego zdają się sugerować, że zwyczajni Rosjanie mogli jednak mieć nieco inne zdanie o Powstaniu niż to, jakie głosiło Radio Moskwa w komunikacie z 17 września 1944 roku. Tego dnia temperatura w Warszawie w nocy spada przy gruncie do zera, woda w Wiśle jest lodowata.
Kiedy kończyłem czytać monografię Tadeusza Grigo, dom już spał, było cicho, nie chciałem patrzeć na zegarek, bo wiedziałem, że jaka by pora nie była, było już mocno za późno i powinienem dostać naganę. Towarzyszył mi poszum w głowie, tak jakby oni wszyscy tam byli. Jakiś niepokój, że kiedy siądę do pisania, gdzieś między poranną paletą z zamówionym towarem a klientami hurtowymi i detalicznymi, i potem wreszcie wieczorem, kiedy dzieci śpią, a żona czeka z paluszkami na dole, żeby chwilę spędzić razem — o czymś zapomnę. Nie że o kimś, bo tych głosów jest zbyt wiele i one wiedzą o tym. Uwagę zwraca pojedynczy los, mimo że okazuje się on zabójczo powtarzalny. Ale wyłuskanie tej pojedynczości zarazem ma moc ocalenia wielogłosu, jakby go wzmaga, nie wycisza. Pojedyncze imiona, pseudonimy, a za nimi następne. Imiona krótkie niby salwa — jak napisze Poeta. Piszę. Cmentarze rosną, maleje liczba czytelników. To zrozumiałe. Coraz więcej codziennych spraw się nakłada na to czuwanie. Niektóre wyglądają, jakby naprawdę były ważne. Poza tym Ty już wiesz, że to zmierza ku końcowi. To dosyć nieludzki punkt widzenia. Może na jakiś sposób uzurpujący sobie boskie prerogatywy do przekraczania linearności czasu. Patrzysz na ich zdjęcie — uśmiechnięci, mimo czerni i bieli, zmęczenia, lęku, który zawsze pewnie gdzieś chwyta podstępnie za żołądek, ale młodość, siła, ciepło emanuje. Są ciepli, żywi. A Ty wiesz coś, czego oni jeszcze nie wiedzą. Wiesz gdzie i kiedy — kula snajpera, granat, odłamek, miotacz płomieni, podmuch eksplozji pocisku ciężkiego moździerza, kostka białego fosforu.
Otwierając kolejny plik, działasz jak umysł Zen: pozwalasz myślom, obrazom, słowom przepływać, patrzysz na ręce, która same wiedzą co pisać i nie znasz wcale zakończenia, puenty, wiesz co utrzymywać w umyśle. Kiedyś dawno Mistrz mówił jakoś tak:
„ — Nie skupiajcie się na szczegółach wizualizacji, bo zmusicie umysł do ciężkiej pracy i osiągnięcie tylko zmęczenie; zaufajcie obrazowi, słuchajcie jak podaję wam opis, ale nie podążajcie za nim; to, co ma się pojawić w umyśle, pojawia się spontanicznie”.
Kiedy zasypiasz, budzisz się, pozwalasz krążyć obrazom, szukasz zdjęć miejsc, budynków, portretów ludzi, a potem piszesz tak jak teraz, nie podejrzewając nawet, że to, co ma się wypowiedzieć, przyjmie taką lub inną formę, nie zastanawiając się nad tym, czy to ma sens. Bo odpowiedź brzmiałaby, że nie, że to już zostało opowiedziane. Ale być może chodzi o to, żeby jednak zapamiętale powtarzać, dla pamięci, za pamięć, teraz, dla tych ludzi, którzy czytają te słowa, a nie przeczytają wielu innych słów, które Ty, chłopcze, wyłuskasz, które podpowie ci Twój krwawy zen. Cmentarze rosną, maleje liczba czytelników, ale Ty idź dalej w tę noc. Chłodno już. Idź. Już pora.
Te kilka dni, które nastąpiły po śmierci Andrzeja „Morro” Romockiego, będącej zaledwie epizodem, incydentem, pojedynczym postrzałem wśród wielu innych — były dla Powstania decydujące. W nocy z 15 na 16 września z Saskiej Kępy na Solec i Czerniaków przedostało się 420 żołnierzy i sprzęt, jeszcze bez większych strat, weszli od razu do walki, bez odpoczynku. W nocy z 16 na 17 września już przy sporym przeciwdziałaniu Niemców i nawałach ogniowych kierowanych na rzekę przedostało się kolejnych 390 żołnierzy — wszyscy z 9 Pułku piechoty 3 Dywizji im. Romualda Traugutta. Z 17 na 18 września na drugi brzeg wobec zapory ogniowej na Wiśle przedostało się zaledwie 63 żołnierzy. Berlingowcy to ludzie bez doświadczenia walk w mieście, często gubiący się w miejskiej zabudowie, niepotrafiący korzystać z jej zasłon, maskować się. Powstańcy zdobyli tę wiedzę i umiejętność, płacąc wysoką cenę w czasie kilkudziesięciu dni walk. Na przykład — strzelając z nieumocnionych budynków żołnierze z armii Berlinga wychylają się z okien, zamiast strzelać z ocienionych wnętrz, załomów w głębi budynku. Trudno się dziwić, że wchodząc do walki prosto z marszu ponoszą bardzo duże straty.
Łodzie i pontony w drugą stronę miały zabierać rannych, jednak Niemcy są wstrzelani w pas wybrzeża Wisły oczyszczonego nocnym wypadem z 14 na 15 września przez kompanię „Rudy” i przez to wszelki ruch jest tutaj utrudniony. Nocą ewakuacja odbywa się w niejakim porządku, ale kto ranny w nogi i nie ma kogo poprosić o pomoc, jest bez szans na dostanie się do łodzi. Pierwszy dowódca czerniakowskiego zgrupowania, Zygmunt Netzer ps. „Kryska”, dwa razy jest wynoszony na brzeg Wisły przez kolegów ze zgrupowania, ale nie udaje się go przenieść na żadną łódź.
Armia Wojska Polskiego przed forsowaniem Wisły miała na stanie m.in. 49 pontonów NLP; na zakończenie działań bojowych stany wykazywały 10 sztuk na stanie i straty 37 zatopionych, 41 uszkodzonych ciężko — razem 88, czyli 179% strat, czyli mówiąc po
Uwagi (0)