Przygody młodych Bastablów - Edith Nesbit (gdzie czytać książki w internecie za darmo txt) 📖
Pamiętacie młodych Bastablów, szóstkę sympatycznych psotników, którzy w Poszukiwaczach skarbu próbowali ratować sytuację finansową rodziny? Udało im się już znaleźć skarb, ale to wcale nie znaczy, że ich przygody dobiegły końca.
Świat czeka na odkrycie, ekscentryczne osoby na poznanie, a tajemnicze domy na odwiedzenie. W końcu nasi bohaterowie mogą jeszcze zostać wróżbitami, naukowcami lub szlachetnymi przemytnikami. Ich wyobraźnia i ciekawość świata nie pozwolą Wam się nudzić.
Przedstawiamy kolejną część perypetii Dory, Oswalda, Dicka, Ali, Noela i Horacego Oktawiusza Bastablów — pomysłowego rodzeństwa, znanego czytelnikom z Poszukiwaczy skarbu.
Edith Nesbit, autorka tej pełnej ciepła książki, w Polsce znana jest najbardziej z cyklu o Piaskoludku (Pięcioro dzieci i coś, Feniks i dywan, Historia amuletu).
- Autor: Edith Nesbit
- Epoka: Współczesność
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Przygody młodych Bastablów - Edith Nesbit (gdzie czytać książki w internecie za darmo txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Edith Nesbit
Około wpół do piątej do namiotu wpadł jakiś starszy pan: Sir Blockson.
— Gdzie moja córka, gdzie panna Blockson? — zawołał.
Powiedzieliśmy mu, że nie znamy jego córki, panny Blockson.
— Od jak dawna jesteście tutaj?
— Od drugiej — rzekła Ala.
Stary pan zaklął i zapytał:
— Kto was tu przyprowadził?
Opisaliśmy pana z kwiatkiem w butonierce.
— Przeklęty Carew! — zaklął starszy pan.
— Czy stało się coś złego? — zapytała Dora. — Jeżeli pan sobie życzy, możemy dłużej zostać i zastąpić panią, która wróżyła, nim przyszliśmy tutaj.
— Wątpię, czy znajdę tę panią — rzekł wściekłym głosem. — A wy wynoście się stąd, bo was każę zaaresztować!
Uciekaliśmy co sił! Pobiegliśmy po osła i w bardzo prędkim czasie znaleźliśmy się w drodze powrotnej. Mieliśmy dwa funty i dużo tematu do rozmowy.
Lecz żadne z nas — nawet Oswald — nie mogło zrozumieć, w jaką historię byliśmy wmieszani. Wyjaśnił nam to dopiero list ze znaczkiem zagranicznym. Prócz listu dostaliśmy wielkie pudło atłasowe, a wewnątrz trzy flaszki perfum i trzy flaszki wody kolońskiej. Paczka była dla Dory.
List był następującej treści:
Moi Kochani Cyganie!
Zwracam wodą kolońską i serdecznie dziękuję za pożyczenie. Pani na ból głowy dałem wyborne lekarstwo, wywiozłem ją za granicę dla zmiany klimatu. Zabrałem ją do miasta pociągiem o czwartej minut piętnaście, a teraz jesteśmy już po ślubie i mamy zamiar żyć do późnej starości itd., jak mi to wywróżyła Zaida, tajemnicza wróżka Złotego Wschodu. Stało się także coś, czego nie przewidziała wróżka, a mianowicie, że będę musiał żenić się wbrew woli Sir Blocksona, który uważał, że jestem zbyt biedny. Widzieliście jednak, że nie należę do najuboższych. Teraz wszystko jest w porządku. Żona moja i ja dziękujemy za pomoc i przepraszamy, jeżeliśmy was przetrzymali. Ale uczyniliśmy to, aby nas nie przyłapano na stacji.
Uściski i pozdrowienia szczerze oddany
C. Carew22
Gdyby był Oswald wiedział, toby nigdy nie wziął dwóch funtów i nie zgodził się na podobną rzecz!
Oswald nie uznaje małżeństwa i nigdy by nie przyłożył ręki do czegoś podobnego!
Kochane dzieciaki!
Zamężna siostra panny Sandal wróciła właśnie z Australii i czuje się bardzo zmęczona. Nic w tym dziwnego, prawda, podróż trwała bardzo długo. Udaje się do Lymchurch na wypoczynek. Proszę was bardzo, moi najmilsi, ażebyście się zachowywali jak najspokojniej. Starajcie się być dużo na świeżym powietrzu, a w mieszkaniu nie hałasujcie; specjalnie zwracam uwagę na buty H. O. Pani Bax podróżowała bardzo dużo i omal nie była porwana przez tygrysa. Mam nadzieję, że nie będziecie nudzić jej pytaniami. Przyjeżdża w piątek. Z radością dowiedziałem się z listu Ali, żeście się dobrze bawili na balu u Sir Blocksona. Proszę zwrócić uwagę Noelowi, że nie mówi się „poetykalnie”, ale poetycznie. Posyłam wam dziesięć szylingów na drobne wydatki i jeszcze raz błagam o uszanowanie spokoju pani Bax.
Wasz kochający
Ojciec
P. S. Napiszcie mi, jeżeli macie jakieś specjalne życzenia, to poproszę panią Bax, by zabrała. Ukłony od Pani z Czerwonego Dworu, z którą byłem razem na proszonym obiedzie.
Po odczytaniu listu zapadło przykre milczenie.
— Fatalne — pierwszy przerwał milczenie Dick — ale mogłoby być jeszcze gorzej.
— Nie wiem, jak mogłoby być jeszcze gorzej — westchnął H. O. — Co mam zrobić z moimi butami, one muszą skrzypieć.
— A ja ci mówię, że mogłoby być znacznie gorzej — powtórzył Dick — przypuśćmy, że zamiast unikać pani Bax, musielibyśmy odwrotnie.
— Co znaczy odwrotnie? — zapytał H. O.
— Ano odwrotnie — podchwyciła Ala — korzystać bezustannie z jej towarzystwa, bawić ją, chodzić z nią wszędzie, nie byłoby to stokroć gorzej?
— W każdym razie trzeba ją przyjąć gościnnie; mieszkamy bądź co bądź u jej siostry i goście panny Sandal są naszymi gośćmi. Kto pójdzie po nią na stację?
Nikt nie miał odwagi i w końcu Oswald wziął na siebie ten ciężki obowiązek.
Pani Bil uporządkowała najładniejszy pokój.
— Trzeba by jakoś upiększyć jej pokój — rzekła Ala — przyjeżdża przecież z ojczyzny papug i palm kokosowych.
Chcieliśmy początkowo sprowadzić wypchanego jastrzębia, który się znajduje „Pod Okrętem”, ale przypomnieliśmy sobie, że gość nasz przyjeżdża na wypoczynek, musi mieć absolutny spokój i że widok drapieżnego ptaka mógłby ją zdenerwować; pożyczyliśmy więc od pani Bil słój i wpuściliśmy doń szarą rybkę. Słój postawiliśmy na komodzie. Dziewczęta zerwały piękne kwiaty, a na stole przygotowaliśmy piękną lekturę, to jest książki spokojne: „Sonety o śnie”, „Na cichych wodach”, „Pamiętniki marzyciela”. Książki oprawiliśmy w szary, spokojny papier. Zawiesiliśmy szare firanki i położyliśmy na stół szarą serwetę. Postawiliśmy zegar, ale nie nakręcony, aby nie mącił jej spokoju.
Oswald pojechał po nią na stację. Usiadł na koźle przy woźnicy i z bijącym sercem zastanawiał się, jak się zachowywać, by nie zakłócać spokoju pani Bax. Przybyliśmy na stację w ostatniej chwili. Tylko jedna pani wysiadła z pociągu i Oswald domyślił się, że jest to pani Bax. Miała krótkie włosy i złote binokle. Nosiła króciutką suknię, a w ręce trzymała klatkę z papugą. Była to nasza papuga. Pisaliśmy wprawdzie do ojca, że do szczęścia brakuje nam naszej papugi i naszego psa, ale nie przypuszczaliśmy, że pani Bax przywiezie nam jedno z nich.
— Czy mam przyjemność mówić z panią Bax? — zapytał Oswald.
— Jak się masz, chłopcze? — zapytała dość żywym głosem. — Czy to Oswald, czy Dick?
Oswald odparł jednym słowem. W tej chwili wyskoczył zza pani Bax nasz ukochany piesek i Oswald pochwycił go w ramiona. Klatkę z papugą przymocował z tyłu powozu. Psu zaleciłem ciszę i wskoczyłem na kozioł.
— Czemu nie siądziesz ze mną? — zapytała pani Bax. — Jest miejsce obok mnie.
— Nie, dziękuję — rzekł Oswald spokojnym głosem.
Droga była bardzo spokojna. Zajechaliśmy przed nasz domek. W drzwiach czekały dzieci, świeżo umyte i uczesane. Przywitały się szeptem z panią Bax. Jak żyję, nie widziałem spokojniejszej rodziny.
Pani Bax udała się do swojego pokoju. Spotkaliśmy się z nią dopiero przy podwieczorku. I znowu gromadka uczesanych, umytych dzieci siedziała przy stole, zachowując się bez zarzutu. Zostawiliśmy pani Bax miejsce przy stole, które dawniej zajmowała panna Sandal, a potem Dora. Ale pani Bax nie chciała tam siedzieć i zwróciła się do Dory:
— Może się przesiądziesz ze mną?
A Dora rzekła półgłosem:
— Jeżeli sobie pani życzy, przesiądę się.
Podawaliśmy pani Bax wszystkie potrawy. Wszystko odbywało się w najgłębszym milczeniu.
— Jak się bawicie w Lymchurch?
— Dziękuję, dobrze — odpowiedziały przyciszone głosy.
— A co robicie?
Nie chcieliśmy niepokoić pani Bax opowiadaniami o tym, co robimy, więc Dick szepnął:
— Nic szczególnego.
W tej samej chwili szepnęła Ala:
— Rozmaite rzeczy.
— Opowiedzcie mi, proszę was bardzo.
Milczenie, grobowe milczenie.
— Jesteście zawsze nieśmiali? — zapytała. — Bo mnie obcy ludzie szalenie onieśmielają.
Podobały nam się bardzo jej słowa i Ala powiedziała:
— Mam nadzieję, że nie będziemy pani onieśmielać.
— I ja tak sądzę. Wyobraźcie sobie, że w pociągu jechała razem ze mną jakaś pani, która wiozła z sobą siedemnaście paczek. Przez całą drogę liczyła te paczki, a jedną z tych paczek był kot, który co chwilę chował się pod ławkę i ciągle mylił swą panią w liczeniu.
Mieliśmy ochotę usłyszeć coś jeszcze na ten temat, pragnęliśmy dowiedzieć się, jak się nazywał ten kot, ale milczeliśmy zawzięcie i tylko Oswald zapytał półgłosem:
— Może pani pozwoli kawałek ciasta?
Pani Bax postępowała bardzo mile z nami. Starała się zagaić rozmowę na wszelkie tematy. Mówiła o Australii, o polowaniach, lasach, a my — ażeby uszanować jej spokój — milczeliśmy, chociaż sprawiało to nam wielką przykrość.
Po podwieczorku wysunęliśmy się cichutko.
Daremnie starała się pani Bax nawiązać z nami rozmowę przez cały następny dzień. Unikaliśmy jej towarzystwa, a podczas wspólnych posiłków zachowywaliśmy się jak duchy, podsuwając jej tylko pieprz, sól, musztardę, pieczywo, masło, ocet i oliwę.
Czuwaliśmy kolejno przed domkiem, odganiając kataryniarzy. Mówiliśmy im, że nie wolno grać przed domem, gdyż gości u nas pewna osoba z Australii, której zalecono spokój. Odchodzili natychmiast. Kosztowało nas to sporo, gdyż każdemu kataryniarzowi trzeba było dawać po kilka pensów.
Wcześnie poszliśmy spać tego dnia, gdyż byliśmy znużeni naszym cichym zachowaniem. Nic tak nie męczy jak spokój, niemniej byliśmy radzi z dobrze spełnionego obowiązku.
Nazajutrz Jake Lee nadwerężył sobie nogę. Jake jest wędrownym handlarzem. Posiada własny wózek z koniem, na wozie prawdziwy sklep z szpilkami, igłami, nićmi, guzikami, grzebieniami, lusterkami i tysiącem innych rzeczy, które kupują wieśniaczki i wieśniacy. Jake jeździ z tym ze wsi do wsi i pędzi cudowne życie. Ale tego dnia wyminął go na szosie samochód, koń się zląkł, szarpnął Jake’a i nawet wzywano doktora do handlarza. Poszliśmy do pani Lee, chcieliśmy, by nam pozwoliła zastąpić chorego męża i dała wózek z rzeczami na sprzedaż. Ale nie chciała się zgodzić.
Wtedy Dick rzekł:
— Dlaczegóż nie mielibyśmy zająć się handlem? Możemy przecież wynająć osiołka i wózek?
Pomysł był olśniewający.
— Czy przebierzemy się? — zapytał H. O.
Przebieranie się należy do dobrych zabaw, ale nie słyszeliśmy nigdy, ażeby handlarze chodzili w przebraniu.
— Przeciwnie, musimy wyglądać bardzo biednie — powiedziała Ala — zresztą większość naszych ubrań jest skromna i robi wrażenie nader ubogich. A co będziemy sprzedawać?
— Rzeczy użyteczne — rzekła Dora — igły, nici, obrusy, serwetki.
— Masło też — zawołał Noel — to straszne, gdy nie ma masła!
— Miód jest smaczny — dodał H. O. — a serdelki też są niezbędne.
— Jake sprzedawał spódnice i spodnie — przypomniała Ala.
— Młoty, gwoździe, obcęgi, haki — rzekł Oswald.
— Obrazki, koniecznie obrazki — powiedział Dick. — Jake mówił, że wieśniaczki chętnie kupują obrazki.
Poszliśmy więc do sklepu po zakupy. Igły i nici, obrusy i ścierki, słój miodu i konfitur, scyzoryki i ołówki, młotki i gwoździe, guziki i zatrzaski, stalówki i papier — oraz setki innych pożytecznych rzeczy.
Tego wieczoru przy kolacji uprzedziliśmy panią Bax, że nazajutrz nie będzie nas w domu przez cały dzień.
Pani Bax nie zapytała nawet, dokąd idziemy (tego wieczoru nie odezwała się do nas ani słowem).
— Mnie także jutro nie będzie w domu.
— Mamy nadzieję, że się pani nie zmęczy — rzekła Dora bardzo cichym i bardzo uprzejmym głosem.
— Dziękuję — odparła suchym głosem.
W mieszkaniu czuć było dym; przypuszczaliśmy, że był ktoś z wizytą u pani Bax i zmęczył ją.
Nazajutrz rano ruszyliśmy razem z osłem, wozem i towarem daleko za naszą wieś. Kurz pokrył nasze ubrania i wyglądaliśmy bardzo biednie i dosyć brudno.
Zatrzymaliśmy się w sąsiedniej wsi. Jakaś kobieta chciała kupić guziki do bielizny, ale nie mogła znaleźć odpowiednich, więc wmówiliśmy jej, że zatrzaski zastępują guziki. Kupiła — i poszliśmy dalej.
Przed następną zagrodą doznaliśmy bardzo niegościnnego przyjęcia. Wyrzucono nas po prostu, szczuto psami i gospodyni nawymyślała nam od „komediantów”. Odeszliśmy czym prędzej.
— Ale czemu mówiła „komedianci”? — pytał H. O.
— Bo zauważyła od razu, że jesteśmy ludźmi z wyższym wykształceniem — rzekła Ala — to się nie daje ukryć.
— A mnie się zdaje, że byłoby najlepiej pójść drogą szczerości i uczciwości — powiedział Dick. — Gdyby ludzie wiedzieli, że sprzedajemy towary i zajmujemy się handlem, ażeby poprawić byt pewnej ubogiej pani, na pewno odnosiliby się do nas z żywą sympatią.
Podjechaliśmy przed jakiś domek i zastukaliśmy do drzwi. Tym razem otworzył nam mężczyzna. Dora wygłosiła piękną mówkę na temat uczciwej pracy. Prosiła go, żeby się przyczynił do wspomożenia biednej osoby i kupił parę użytecznych sprzętów. Mężczyzna wytrzeszczył na nas oczy, ale kupił scyzoryk, słoik miodu i trochę gwoździ.
W porze obiadowej siedliśmy pod laskiem i spożyliśmy trochę prowiantów przeznaczonych na sprzedaż: kawał kiełbasy, ogórki, pierniki i konfitury.
— Czuję się odrodzona — rzekła Ala — teraz sprzedamy resztę rzeczy i wrócimy do domu.
Ale odwróciła się szczęśliwa karta...
Zapukaliśmy do drzwi. Wyszła z nich kobieta, obejrzała nieprzebrane skarby i uśmiechnęła się. Widziałem ten uśmiech. Potem odwróciła głowę i zawołała:
— Jimie!
Odpowiedziało jakieś chrapanie.
— Jimie, chodź tu natychmiast.
Po chwili zjawił się Jim. Dla niej był to Jim, gdyż była jego żoną, ale dla nas był to policjant, zaspany, w rozpiętym mundurze.
— Co się stało? — mruknął mąż. — Czy człowiek nie może mieć chwili wypoczynku we własnym domu?
— Mówiłeś mi, żebym cię zawołała, jeżeli będą przychodzić z rzeczami.
Nie rozumiejąc nieszczęścia, które wisiało nad nami, Ala rzekła:
— Sprzedaliśmy już bardzo dużo rzeczy, mamy jeszcze trochę, może państwo zechcą kupić.
Ale policjant, który w trakcie tego zapiął swój mundur, zapytał:
— A gdzie pozwolenie?
— Nie mamy z sobą, ale możemy przynieść jutro — odrzekł Noel.
— Gdzie wasze pozwolenie? — huknął policjant po raz drugi, zwracając się do najstarszego i najwyższego Oswalda.
— Mamy pozwolenie na psa — odrzekł Oswald z godnością.
— Cóż to, kpiny będziecie robić ze mnie? Jazda, pójdziecie ze mną do Sir Jamesa. Kazał mi przyprowadzić pierwszą partię włóczęgów i złodziejaszków.
— Ależ my nie jesteśmy...
— Nie poniżaj się, Doro — przerwał Oswald — rozmową z takim człowiekiem. Idziemy do domu.
Policjant czesał się wyszczerbionym grzebieniem, a myśmy szykowali się do odejścia. Daremnie.
Zanim młodsi wdrapali się na wózek, już srogi policjant złapał za lejce i poprowadził osła. Nie mogliśmy zostawić mu osła, zwłaszcza że nie był
Uwagi (0)