Dwie królowe - Józef Ignacy Kraszewski (biblioteka dla dzieci online .TXT) 📖
Jesteśmy w szesnastowiecznej Polsce, a dokładniej na dworze królewskim na Wawelu. Tytułowe dwie królowe to Bona Sforza i Elżbieta Habsburżanka, żona Zygmunta Augusta.
Pierwsza z nich przeciwna jest małżeństwu syna, ponieważ nienawidzi Habsburgów. Do mariażu jednak dochodzi, co nie powstrzymuje królowej przed knuciem intryg przeciwko synowej, a Zygmunt August, który jest pod wielkim wpływem matki, unika własnej żony. Czy zauważy on niewinność i dobroć żony i wyrwie się spod wpływu matki?
Historia konfliktu królowej Bony i Elżbiety Habsburżanki została spisana przez Kraszewskiego w 1884 roku. Powieść weszła w skład cyklu Dzieje Polski.
- Autor: Józef Ignacy Kraszewski
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Dwie królowe - Józef Ignacy Kraszewski (biblioteka dla dzieci online .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Józef Ignacy Kraszewski
Typ to był zupełnie odmienny, a najpospolitszy pod włoskiem niebem: bujny włos kruczej czarności, nieco kędzierzawy, oczy jak węgle, brwi bujne, usta koralowe, pełne, owal twarzy wdzięczny, formy bogate i już rozwinięte nieco zanadto może. Biała, bez rumieńców prawie, w twarzyczce miała wypisaną nieustraszoną odwagę, energię i jakby urąganie się światu. Usta i oczy piętnowało usposobienie namiętne...
Po chodzie musiała ją Dżemma odgadnąć, rzuciła robotę, podniosła oczy, czekała...
— Pracowita pani z ciebie — zawołała szydersko przybywająca, której oczy padły na różowy atłas i koralową koronkę i usta się uśmiechnęły. — Trzebaż było choć te dary pochować.
— Chcę się niemi nacieszyć — odparta Dżemma — a kryć się z niemi nie myślę.
— Szczególniej przedemną — szydersko i ze śmiechem zawołała czarnooka, która już w białych paluszkach trzymała atłas a wejrzeniem pożerała złote forboty. — Szczególniej przedemną — powtórzyła — która to wszystko wiem na palcach, bo... bom i ja to przeżyła, odplakała...
Dżemmy brwi się ściągnęły.
— Bianko moja — odezwała się dumnie — nie wiem czy to coś ty przeżyła czeka mnie, ale mi się zdaje, że między tobą a mną jest wielka różnica.
Blade lice Bianki zarumieniło się nieco.
— Sądzisz? — podchwyciła — a! zobaczymy wkrótce, moja droga! Na co ci mam krótkie dni szczęścia zatruwać...
Wypuściła z rąk atłas.
— I ja odbierałam takie podarki, atłas tylko był innej barwy, a różaniec z kamieni...
Rozśmiała się szydersko, lice Dżemmy powlokło się chmurą.
— Zazdrościsz mi! — szepnęła.
— Nie, już teraz, nie — rzekła Bianka — bo wiem, że te rozkosze nie mogą trwać i że je potem łzami zapłacić potrzeba, a raz płakałam już długo, długo... i ze łzami poszła miłość.
Ręką w powietrzu pokazała, jakby ptaszek uleciał.
— On był naówczas młodszy — poczęła po małym przestanku — a taki namiętny!... Zaprzysięgał kochać mnie całe, całe życie... a jam wierzyła w to święcie... Tymczasem Carita dorastała i wypiękniała, a nakoniec i tyś najpiękniejsza z nas, zakwitła... Jam była zawsze pewną, że ten los cię spotka...
Dżemma słuchając w początku cierpliwie, w końcu rzuciła robotę z ruchem namiętnym.
— Nie mów mi tego — zawołała. — On wie, że z mojem sercem tak jak z waszemi igrać nie można... Ono raz tylko w życiu może kochać...
— Dżemmo — odezwała się spokojnie Bianka — moje też kochało raz, a teraz się bawi.
— Mojeby pękło, gdybym miała być zdradzoną — przerwała Dżemma.
Bianka spojrzała na nią z politowaniem, zbliżyła się do niej z powagą starszej, objęła wpół i lekki pocałunek złożyła na jej czole.
— Siadaj — rzekła — uspokój się; ja jestem niepoczciwa, że cię poję tą goryczą, lecz tak mi żal biednej Dżemmy zawczasu.
Włoszka siadła znowu w oknie jak wprzódy i sparła się na ręku zadumana. Tymczasem Bianka kręciła się po komnatce, zaglądając wszędzie, przypatrując się wszystkiemu. Na chwilę rozmowa została przerwana.
Bianka Giorgi miała już rozpocząć ją na nowo, gdy ciężki chód dał się słyszeć u drzwi od kurytarza, uchyliły się one ostrożnie i okrągła, rumiana, rozlana twarz ochmistrzyni Zamechskiej w nich się ukazała.
Dżemma jako Włoszka nie należała do jej wydziału, mało widywała i niebardzo lubiła... Domyślała się więc jakiegoś szczególnego powodu tych odwiedzin, które przyjęła dość zimno.
Ochmistrzyni mówiła wprawnie po włosku.
— Tak dawno, dawno nie widziałam pięknej Dżemmy — rzekła wchodząc — iż mijając jej drzwi nie mogłam się oprzeć pokusie... Pozwolisz się pozdrowić?
Ulubienica młodego króla i starej królowej była teraz tak z pochlebstwy oswojoną i do dworowania sobie przywykłą, że ją to nic nie zdziwiło. Przyjęła wymuszonym uśmiechem ochmistrzynię.
Bianka, której brwi się ściągnęły, bo musiała mieć jakiś wstręt szczególny do Polki, zakręciła się tylko i wyszła.
Zamechska na pierwszem krześle najbliższem okna usiadła.
— Ślicznie mi wyglądasz dziś, moja królowo — odezwała się do Dżemmy — choć ty zawsze jesteś tak piękna!
— A wy, tak łaskawi! — szepnęła kwaśno Włoszka.
Nie wiodło się z rozmową. Ochmistrzyni wspomniała o kilku dnia tego wypadkach, o tem co królowa rozkazała, co na jutro się gotowało, o pannach wyznaczonych na służbę... Dżemma milczała główką potrząsając.
Tymczasem zwolna, jakby od niechcenia Zamechska poczęła z bocznej dobywać kieszeni pudełeczko, które uwagę Dżemmy zwróciło na siebie.
— Ty co piękną będąc lubisz i umiesz cenić wszystko co piękne — poczęła zwolna ochmistrzyni — powinnaś zobaczyć to cacko... Właściwie zaszłam do ciebie tylko, aby ci je pokazać. Co też ty powiesz na nie?
I zwolna otworzywszy pudełko, Zamechska na kolanach Dżemmy położyła ową spinkę z rubinem, którą Dudycz jej wręczył.
Włoszka nic się pewnie tak nadzwyczaj pięknego nie spodziewała, zwróciła oczy obojętnie, lecz po chwili uchwyciła pudełeczko i wpatrzyła się zachwycona w maleńkie arcydzieło. Klejnot ten na chwilkę ją rozchmurzył.
— Prześliczna! — zawołała, kładnąc na kolanach pudełko.
— A! ja się na tem nie znam tak jak wy — odparła ochmistrzyni — ale i mnie się zdawało, że to klejnot godzien królowej.
— I zapewne należy też do najjaśniejszej pani — przerwała Dżemma.
Zamechska głową potrząsnęła.
— A czyjeż to jest? — spytała ciekawie.
Uśmiech jakiś niewytłómaczony dla Włoszki, przebiegł po szerokich wargach Zamechskiej.
— To moja tajemnica — rzekła — ale że u mnie nie ma gdzie nawet schować tak drogich rzeczy, tymczasem zostawię spinkę u ciebie. Będziesz mogła przypatrzeć się jej i nacieszyć.
Wejrzenia ich spotkały się, podziwienie odmalowało na twarzyczce Dżemmy. — Milczała.
— Co to ma znaczyć? — zapytała.
Namyślała się Zamechska z odpowiedzią dość długo.
— Hm — rzekła — toby mogło znaczyć, że ktoś się w tobie kocha gorąco, szalenie i radby bóstwo swoje przystroił, ale się lęka przystąpić do niego.
Dżemma natychmiast pochwyciła pudełko, zamknęła je i milcząc położyła na rękach ochmistrzyni.
— Ja podarków nie przyjmuję — rzekła sucho.
— Nawet gdy za nie dziękować nie trzeba? — dodała uśmiechając się Zamechska — możesz nawet nie pytać kto ci to przesyła.
— Nie jestem ciekawa — odezwała się Dżemma.
Pudełeczko leżało zamknięte, stara jejmość otworzyła je znowu, wyjęła spinkę i podnosząc ją w palcach przeciwko światłu, całą jej piękność starała się ukazać. Zwolna oczy Dżemmy spuszczone, zwróciły się na prześliczne cacko i spoczęły na niem długo.
— Bądź co bądź — mówiła Zamechska składając nazad spinkę na atlasowe posłanie — będę cię prosiła, piękna Dżemmo, abym spinkę mogła przynajmniej zostawić u ciebie. U mnie tyle się ciekawych dziewcząt kręci, a ja tak zapominam zamykać, otwieram tak często...
Dżemma nie mówiła nic, ale usta się jej skrzywiły dumnie.
— Królewski podarek — szepnęła ochmistrzyni, i wstawszy z krzesła położyła pudełko na stole obok różańca.
Oczy Włoszki szły za nią, nie zaprotestowała przeciwko temu. Starej zdawało się, że o ile mogła i umiała, spełniła co jej zlecono. Nie obiecywała więcej. Klejnot miał w rękach Dżemmy pozostać i czarowna jego siła powoli działać na kobietę, dla której był przeznaczony.
Uśmiechem i poruszeniem głowy pożegnawszy siedzącą, zadumaną Włoszkę, Zamechska z pośpiechem, nie dając jej czasu na odpowiedź, wyniosła się za drzwi.
Zaledwie się one za nią zamknęły, gdy Dżemma wstała ze swego w oknie siedzenia. Zbliżyła się żywo do stolika, pochwyciła pozostawione pudełko, dobyła z niego spinkę i powróciła z nią do okna.
Teraz dopiero mogła się przypatrzeć ze wszelkiemi szczegółami temu arcydziełu nie złotnika ale rzeźbiarza, który maleńkim figurkom taki wdzięk i takie umiał nadać życie. Zapomniała pewnie o pochodzeniu tego tajemniczego podarku, cała była przejęta zachwytem. Spinka wydawała się jej niezrównanej piękności.
Po długiem obracaniu jej na wszystkie strony, szła już złożyć do pudełka z westchnieniem, gdy w otwartych nagle drzwiach ukazał się powracający z przejażdżki Zygmunt August, w czarnych włoskiego kroju sukniach, w płaszczyku na ramionach... piękny a tak królewsko wyglądający, iż w nim każdy musiał domyślać się pana.
Nim miała czas schować spinkę Dżemma, król młody już ją zobaczył. Był on miłośnikiem wielkim drogich kamieni i wytwornych, kunsztownych robót złotniczych, których później ogromne po nim zostały zbiory.
Widok klejnotu, w ręku tej której on tylko teraz miał prawo przynosić podarki, zdumiał go i zaciekawił. Postąpił żywo i pochwycił spinkę, a uśmiech po ustach mu przeleciał.
— Nieprawdaż? cudnie piękna! — zawołał. — Znam ją, bo mi przynoszono na sprzedaż, ale była za droga, a ja bez pieniędzy. Więc dobra matka moja kupiła, aby kochaną Dżemmę w nią ustroić. O! jakże wdzięczen jestem...
Włoszka się zarumieniła mocno, lecz nie śmiała czy obawiała się zaprzeczyć od razu... milczała. August trzymał w ręku spinkę i oczy mu się do niej śmiały.
— O! ci Włosi — zawołał — ci Włosi... co są za kunsztmistrze; żaden naród w świecie nie pochlubi się takiemi jak oni malarzami, rzeźbiarzami, rękodzielnikami. Ani Francuzi, którzy piękne też robią cacka, ani Hiszpanie, których broń bywa cudną, walczyć z Włochami nie mogą.
Król położył spinkę na stole, a oczy zwrócił na Dżemmę, która spragniona wejrzenia tego czekała. Obejrzał się dokoła, przyciągnął ją ku sobie i pocałunek złożył na ustach...
— Czekają na mnie — szepnął — do widzenia wieczorem...
Aż do progu towarzyszyła mu Włoszka... jeszcze jedno pocałowanie i sama wróciła do — nie do okna i siedzenia, ale do spinki zaczarowanej. Wzięła ją w ręce. Dziwne myśli plątały się po główce...
— Dla młodego króla spinka była za drogą! — mówiła sobie — a ten ktoś nieznany kupił ją... dla mnie!
Któż to być może? Bogaty więc. Może który z książąt co na dworze bywali, co ją widywali przy królowej? Ostrogski jaki? szlązkie książątko czy niemieckie?
W myśli przebiegała ich wszystkich, ale obojętnie, szydersko, bo sercem i duszą była z Augustem. Na co jej byli ci wszyscy panowie, ci rozmiłowani książęta! miała jego jednego, a ten starczył na całe życie... Była pewną jego serca, kochał ją mocno.
Wtem na myśl przyszła jej Bianka i zarumieniła się z gniewu i dumy.
Jak ta dziewczyna śmiała swoje płoche miłostki z młodziuchnym królewiczem porównywać do tej miłości wielkiej, poważnej, poprzysiężonej, która ją, Dżemmę, łączyła z królem, która nigdy ustać nie mogła!
Co ją to obchodziło, że go ożenić miano! On nigdy kochać nie mógł ani żyć z żoną. Narzucono mu ją, zadano gwałt — był królem, musiał to uczynić dla korony, dla starego ojca.
W Bonie miała Dżemma taką opiekunkę, matkę, obronicielkę.
A potrzebaż jej było innego sprzymierzeńca nad własny uśmiech i wejrzenie, nad siłę jaką miała?
Piosenka wyrwała się z piersi wesoło...
Patrzyła na spinkę jednakże i mówiła sobie, ot tak, przez ciekawość pustą: ktoby to mógł być taki?
Zgadywała, ale odgadnąć nie mogła.
Potrzeba było spytać Zamechską, która tajemnicy czynić z tego nie potrzebowała.
Zaczęła klejnot układać znowu na jego atłasowem posłaniu, chciała zamknąć, ale się go napatrzeć nie mogła — taki był śliczny.
Wypadałoż go zatrzymać? Trzeba go było oddać?
Nie żądano zań nic a nic... więc dlaczego nie miała zachować podarku. Wejrzenie jej padło razem na piękny różaniec koralowy, który się wydał pospolitym i ubogim. Nie mógł iść w porównanie z rubinem, który miał w sobie coś gorącego jak ludzkie spojrzenie?
Dobrą godzinę przemarzyła Dżemma sam na sam ze spinką, i tak jakoś z nią się poprzyjaźniła, tak się do niej przywiązała, że się już wydawało niepodobieństwem ją zwrócić.
August król był tak roztargniony, tak mało zazdrośny, że pewnie już ani mógł spytać o pochodzenie podarku tego. Wyobraził sobie, że był ofiarą starej królowej i więcej pewnie się o to nie troszczył. Tylko przy Bonie spinki wziąć i pochwalić się nią nie było można. Oko starej królowej widziało wszystko i wiedzieć musiała wszystko co się tu działo. Onaby się nie dała zbyć domysłem, spytałaby i doszła kto przysłał, a może pogniewała się?
Ale czyż królowa sama podarków nie brała?
Wieczorem miał przyjść król jak zwykle; ale przed tą godziną spodziewała się Dżemma Zamechskiej, którą wypytać chciała.
Coś jej mówiło, że przyjdzie.
W istocie przed zmrokiem wsunęła się stara i uśmiechem na szerokich wargach.
— A co! królowo moja — rzekła — przypatrzyłaś się tej śliczności?
Dżemma nie taiła zachwycenia.
— Prawda! — zawołała — cudnie ładne cacko; ale, gdybym nawet miała ochotę je zatrzymać, cóż powiem królowej, królowi? Zwrócą na nie oczy?
Ochmistrzyni się zadumała.
— Mnie się zdaje — rzekła — że byleś chciała i umiała, król pomyśli że to dar matki, a królowa że dar syna... Nie zmuszą cię do tłómaczenia...
Czulej niż zwykle Włoszka zbliżyła się do Zamechskiej, wdzięcząc do niej jak dziecię pieszczone.
— Ale wy powiecie mi, od kogo ten dar pochodzi? — szepnęła.
— Siądźmy no — odparła ochmistrzyni — ja jestem ociężała, cały dzień na nogach i stać mi trudno. Mam z tobą mówić otwarcie?
Dziewczę głową rzuciło żywo:
— A! proszę cię.
Pochyliła się ku niej Zamechska.
— Miarkujesz, że taki podarek książęcy wielkiej miłości dowodzi. Czy ona tobie miła czy nie, czy za nią zapłacisz lub nie dasz nic... co ci ona szkodzi? Mieć w zapasie miłość mężczyzny, choćby dla przyszłej zemsty... zawsze rzecz dobra.
Kochanek może nie podobać
Uwagi (0)