Chłopi - Władysław Stanisław Reymont (jak czytać książki przez internet TXT) 📖
Powieść Władysława Reymonta, za którą otrzymał Nagrodę Nobla w 1924 roku, publikowana w tomach między 1904 a 1909 rokiem. To utwór przedstawiający losy społeczności zamieszkałej we wsi Lipce.
Fabuła powieści obejmuje 10 miesięcy i opisuje losy Macieja Boryny, jego rodziny i innych mieszkańców Lipiec. Ukazuje zarówno problemy społeczne, z którymi spotykają się chłopi, jak i przedstawia ich codzienność, święta oraz tradycje, życie uzależnione od pór roku i pogody, wpisuje także chłopów w tradycję historyczną, a także skupia się na indywidualnych przeżyciach. Chłopi to wnikliwe studium nad rzeczywistością chłopską, powieść panoramiczna, realizująca założenia nautralizmu i realizmu.
- Autor: Władysław Stanisław Reymont
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Chłopi - Władysław Stanisław Reymont (jak czytać książki przez internet TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Władysław Stanisław Reymont
— Taki gorąc, trza się iść wykąpać — rzekł wreszcie i poszedł w dół rzeki, niby to wybierając sposobne miejsce, ale skoro go skryły drzewa, puścił się pędem.
Juści, że ona to była. Szła z motyczką do kapusty.
— Jagusia! — zawołał zrównawszy się z nią.
Obejrzała się bacznie i rozeznawszy głos i jego twarz, wychylającą się ze szuwarów, przystanęła trwożnie, nie wiedząc zgoła, co począć, bezradna całkiem i spłoszona.
— Nie poznajesz me1668 to? — szepnął gorąco, próbując przejść do niej na drugą stronę. Ale rzeka w tym miejscu była głęboka, choć wąska zaledwie na jakieś parę kroków.
— Jakże, nie poznałabym cię to? — oglądała się lękliwie za siebie na kapuśnisko, kaj1669 czerwieniały jakieś kobiety.
— Kajże1670 się to kryjesz, że ani sposobu cię uwidzieć?
— Kaj? Wygnała me twoja z chałupy, to siedzę u matki...
— Dyć i o tym rad bym z tobą pomówił. Wyjdź, Jagno, wieczorkiem za smętarz. Powiem ci cosik, przyjdź! — prosił gorąco.
— Hale, żeby me kto jeszcze obaczył! Dosyć mam już za dawne... — odrzekła twardo. Ale tak molestował, tak skamlał, że skruszało jej serce, zaczynało jej być żal.
— A cóż mi to nowego powiesz? po cóż to me wołasz?
— Czym ci to już taki całkiem cudzy1671, Jaguś?
— Nie cudzy, ale i nie swój! Nie w głowie mi takie rzeczy...
— Jeno przyjdź, a nie pożałujesz. Bojasz1672 się za smętarz, to przyjdź za księży sad, nie baczysz1673 to kaj1674? Nie baczysz, Jaguś?...
Jaże odwróciła głowę, takie pąsy na nią uderzyły.
— Nie pleć, dyć1675 mi wstydno... — zesromała1676 się wielce.
— Przyjdź, Jaguś, choćby do północka czekał będę...
— To poczekaj... — odwróciła się nagle i poleciała na kapuśnisko.
Patrzył za nią łakomie i przejęły go takie luboście1677 i takie płomia1678 wzburzyły krew, że gotów był lecieć za nią i brać ją choćby na oczach wszystkich... Ledwie się już pohamował.
— Nic, jeno ta spieka1679 tak me1680 rozebrała1681! — pomyślał rozdziewając się spiesznie do kąpieli.
Przechłodził się galancie1682 i jął deliberować1683 nad sobą.
— Że to człowiek słaby kiej1684 ten paździerz1685, bele1686 co go poniesie...
Wstyd mu się zrobiło, rozejrzał się, czy aby go kto z nią nie widział, i usilnie rozważał wszystko, co mu o niej powiadali.
— Takaś to ty, jagódko, taka! — myślał ze wzgardą i jakby z żalem, ale naraz przystanął pod jakimś drzewem i stojał1687 z przywartymi1688 powiekami, bo jawiła mu się na oczach w całej swojej cudności.
— Cheba1689 takiej drugiej nie ma na wszystkim1690 świecie! — jęknął i strasznie zapragnął jeszcze raz ją widzieć, jeszcze raz ogarnąć ramionami, przycisnąć do serca i napić się z tych warg czerwonych, pić na umór ten miód słodki, pić do dna...
— Jeno ten ostatni razik, Jagusiu! ten ostatni! — szeptał błagalnie, jakby do niej. Długo potem przecierał oczy wodząc nimi po drzewach, nim się pomiarkował i poszedł do kuźni. Michał był sam i właśnie już się zabierał do pługa.
— A strzyma twój wóz takie ciężary? — spytał.
— Bylem jeno miał co kłaść...
— Kiej obiecuję, to jakbyś już miał na wozie.
Antek jął pisać kredą na drzwiach i rachować.
— Jeszczek1691 do żniw zarobiłbym ze trzysta złotych! — rzekł radośnie.
— Akuratnie miałbyś na sprawę — ozwał się kowal od niechcenia.
Antek schmurzył się nagle i oczy zaświeciły mu ponuro.
— Zmora ta moja sprawa, co ją wspomnę, to mi wszyćko1692 z rąk leci, że nawet żyć się odechciewa...
— Nie dziwota, jeno1693 to me1694 zastanawia, że się za nijakim poratunkiem jeszcze nie rozglądasz.
— A cóż to poredzę?
— Trzeba by jednak coś zrobić! Jakże, dać się to pod nóż, kiej1695 ten cielak rzezakowi1696?
— Głową muru nie przebiję! — westchnął boleśnie.
Michał kuł znowu z zajadłością, zaś Antek pogrążył się w niepokojące i strachliwe dumania i takie myśle1697 go nawiedzały, jaże1698 mienił się na twarzy i zrywał się z miejsca, bezradnie latając oczami po świecie; ale szwagierek dał mu się długo trapić szpiegując go jeno1699 chytrymi ślepiami, aż w końcu rzekł cicho:
— Kaźmirz z Modlicy umiał se1700 poredzić1701...
— Ten, co to uciekł do Hameryki1702?
— A ten sam! Mądrala, jucha, przewąchał pismo nosem.
— A bo mu to dowiedły1703, że zabił tego strażnika?
— Nie czekał, jaże1704 mu dowiedą1705! Nie głupi zgnić w kreminale1706...
— Łacno1707 mu było, kawaler.
— Ratuje się, któren1708 musi. Ja cię ta do niczegój1709 nie namawiam, abyś nie pomyślał, że mam w tym cosik swojego na widoku, a jeno1710 powiedam1711, jak to w przypadku robiły drugie1712. Jak ci się żywnie podoba, tak zrób. Wojtek Gajda z Wolicy też ano wrócił z kreminału w same świątki. Cóż, dziesięć roków1713 toć jeszczek1714 nie życie, można przetrzymać...
— Dziesięć roków, Jezus kochany! — jęknął chytając się za głowę.
— A tyle odsiedział w ciężkich robotach, juści, co karwas1715 czasu.
— Wszystko gotówem1716 przenieść1717, bele1718 jeno nie siedzenie. Jezus! siedziałem te parę miesięcy, a już me1719 się dur chytał1720...
— A za trzy niedziele1721 byłbyś już za morzami, niech Jankiel powie...
— Strasznie daleko! Jak to iść, wszyćko1722 ciepnąć1723, ostawić dom, dzieci, ziemię, wieś i w tyli1724 świat, na zawdy1725! — Zgroza go przejęła.
— Tyla poszło dobrowolnie i ani komu w głowie wracać do tych rajów.
— A mnie nawet pomyśleć o tym straszno!
— Juści1726, ale obacz Wojtka i posłuchaj, co rozpowiada o tym kreminale, to cię jeszczek barzej1727 zafrasuje! Jakże, chłop ma niespełna czterdzieści roków, a do cna już posiwiał i zgarbaciał, żywą krwią pluje i kulasami1728 ledwie powłóczy. Jeno patrzeć, jak pójdzie na księżą oborę1729. Ale po co ci gadać, masz swój rozum, to się jego posłuchaj.
Przycichł w porę, zmiarkowawszy, że już w nim posiał niepokój, więc resztę zostawił czasowi, skrycie się jeno1730 ciesząc z plonów, jakie spodziewał się zebrać. Ale skończywszy pług ozwał się wesoło:
— Poletę1731 tera1732 do kupców, a wóz gotuj na jutro, bo woził będziesz. O sprawie nie myśl, nie warto se1733 psuć głowy, to ano będzie, co będzie i co Bóg miłosierny pozwoli. Przyjdę do cię wieczorem.
Ale Antek nie zapomniał tak zaraz; połknął te jego przyjacielskie powiadki1734 kiej1735 ryba przynętę i dławił się nią, darło mu ano wątrobę, jaże1736 ledwie się ruchał pod grozą męczących pomyślunków1737.
— Dziesięć roków! Dziesięć roków — szeptał niekiedy, drętwiejąc w strachu.
Mrok już zapadał, ludzie ściągali z pól, w obejściu podniósł się niemały rejwach1738, gdyż Witek przygnał stado, a kobiety kręciły się kole1739 udojów i obrządków, zaś na wsi jaże1740 się trzęsło od przedwieczornych pogwarów i wrzasków dzieci, kąpiących się we stawie.
Antek wyciągnął wóz za stodołę, aby go przyrychtować i opatrzyć na jutro, ale wnet odechciało mu się wszystkiego, że jeno1741 krzyknął na Pietrka, pojącego konie pod studnią:
— Nasmaruj wóz i wyporządź, będziesz od jutra woził na tartak.
Parob zaklął siarczyście. Nie szła mu w smak taka robota.
— Zawrzyj gębę i rób, co ci każą! Hanuś, daj trzy miarki owsa na obrok, a koniczyny przynieś im z pola, Pietrek, niech se podjedzą...
Hanka próbowała go rozpytywać, ale cosik1742 jeno1743 mruknął i pokręciwszy się po obejściu poszedł do Mateusza, z którym teraz żył w wielkim przyjacielstwie.
Mateusz tyle co jeno1744 był wrócił1745 z roboty i właśnie chlipał pod chałupą zsiadłe mleko la1746 ochłody.
Skądciś, jakby ze sadu, sączyło się ciche, żałosne płakanie.
— Któż to tam tak skwierczy?
— A Nastusia. Urwanie głowy mam z tymi jamorami1747: zapowiedzie1748 już wyszły, ślub ma być w niedzielę, a Dominikowa wczoraj zapowiedziała przez sołtysa, jako gospodarka na nią zapisana i Szymkowi nie udzieli ani zagona, i do chałupy go nie puści. I święcie to zrobi, znam ja dobrze to sobacze nasienie.
— Cóż na to Szymek?
— A co, jak usiadł w sadzie rano, tak i dotąd tam siedzi kiej1749 ten słup, że nawet Nastusi nie odpowiada, już się nawet bojam1750, żeby mu się rozum nie popsuł.
— Szymek! — krzyknął w sad — a pódzi1751 no do nas; przyszedł Boryna, to może ci co poredzi1752...
Zjawił się po jakiejś minucie i usiadł na przyzbie nie witając się z nikim. Juści, co chłopak do cna był zmizerowany i wyschnięty kieby1753 ta osinowa deska; jedne oczy mu gorzały, zaś w wychudzonej twarzy taiło się jakieś twarde postanowienie.
— I cóżeś umyślił? — pytał łagodnie Mateusz.
— A co, że wezmę siekierę i zakatrupię ją kiej1754 psa!
— Głupiś! bajanie ostaw do karczmy.
— Jak Bóg na niebie, tak ją zakatrupię. Cóż mi to ostaje, co? Grontu mi po ojcach zapiera, z chałupy me goni, spłaty nie daje, to cóż pocznę? Kaj się, sierota, podzieję, kaj? I żeby to me rodzona matka tak krzywdziła! — jęknął ocierając rękawem łzy, ale naraz porwał się i zakrzyczał: — Nie daruję, psiachmać, swojego, żebym miał za to zgnić w kreminale, a nie daruję!
Uspokoili go na tyla, co przymilkł i siedział chmurny, a tak nasrożony, że nawet nie odpowiadał na Nastusine łzawe szepty. Oni zaś deliberowali, jak by mu pomóc, ale cóż, kiej1755 nic z tego nie wychodziło, nie było bowiem sposobu na Dominikową. Aż dopiero Nastka odciągnąwszy na stronę brata cosik1756 mu przełożyła.
— Kobieta i nalazła1757 mądrą radę! — zawołał radośnie, wracając pod chałupę. — A to powieda1758, bych1759 kupić od dziedzica na Podlesiu ze sześć morgów na spłaty! Co, dobra rada? A matce można będzie pokazać starą panią, niech się wścieknie ze złości...
— Rada juści dobra jak każda rada, jeno gdzie pieniądze?...
— Nastusia ma swoje tysiąc złotych, na zadatek chwaci1760...
— A kajże1761 to jeszcze chałupa, lewentarz1762, porządki1763, zasiewy?
— Kaj1764? A tu! A tu! — wrzasnął naraz Szymek wyskakując przed nich a trząchając zaciśniętymi garściami...
— Tak się to mówi, ale czy uredzisz1765? — mruknął Antek niedowierzająco.
— Dajcie mi jeno ziemię, a obaczycie, dajcie! — zakrzyczał z mocą.
— To nie ma się co głowić, a jeno iść do dziedzica i kupować!
— Poczekaj, Antek, zaraz, niech no se wszyćko1766 w myślach ułożę...
— Obaczycie, jak sobie radę dawał będę! — gadał prędko Szymek. — A kto u matki orał? Kto siał? Kto zbierał? Dyć jeno ja sam! A źle to w roli robiłem, co? Wałkoń to jestem, co? Niech cała wieś powie, niech matka zaświarczy1767! Dajcie mi jeno1768 grunt, spomóżcie, braty rodzone, a to już wama1769 za to do śmierci się nie odsłużę. Pomóżcie, ludzie kochane, pomóżcie! — wołał śmiejąc się i płacząc na przemian, zgoła jakby pijany radosną nadzieją.
A kiej1770 się ździebko1771 uspokoił, zaczęli już wspólnie rozważać i deliberować nad tymi zamysłami.
— Bych1772 się jeno1773 dziedzic zgodził na spłaty! — westchnęła Nastka.
— Poręczymy z Mateuszem, to widzi mi się, co i da.
Nastusia jaże1774 go chciała całować po rękach za tyla1775 dobrości.
— Zażywałem niezgorszej biedy, to wiem, jak drugim smakuje! — rzekł cicho, powstając do odejścia, bo się już było całkiem zmroczało nad ziemiami, jeno co niebo było jeszcze jasne i zorze dopalały się na zachodzie.
Antek stał czas jakiś nad stawem wagując się1776 w sobie, w którą stronę
Uwagi (0)