Chłopi - Władysław Stanisław Reymont (jak czytać książki przez internet TXT) 📖
Powieść Władysława Reymonta, za którą otrzymał Nagrodę Nobla w 1924 roku, publikowana w tomach między 1904 a 1909 rokiem. To utwór przedstawiający losy społeczności zamieszkałej we wsi Lipce.
Fabuła powieści obejmuje 10 miesięcy i opisuje losy Macieja Boryny, jego rodziny i innych mieszkańców Lipiec. Ukazuje zarówno problemy społeczne, z którymi spotykają się chłopi, jak i przedstawia ich codzienność, święta oraz tradycje, życie uzależnione od pór roku i pogody, wpisuje także chłopów w tradycję historyczną, a także skupia się na indywidualnych przeżyciach. Chłopi to wnikliwe studium nad rzeczywistością chłopską, powieść panoramiczna, realizująca założenia nautralizmu i realizmu.
- Autor: Władysław Stanisław Reymont
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Chłopi - Władysław Stanisław Reymont (jak czytać książki przez internet TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Władysław Stanisław Reymont
— Juści, sam nie uradzi, trza by, wart tego! — przytwierdzali, jeno1996 co nikto1997 się nie pokwapił1998 na pierwszego, wyczekując, jaże sam poprosi.
Ale Szymek nie prosił, ani mu to w głowie postało, więc też któregoś dnia srodze się zdumiał dojrzawszy jakiś wóz jadący ku niemu.
Jędrzych powoził i już z dala krzyczał wesoło:
— Pokaż, kaj1999 mam podorywać! Dyć to ja!
Szymek dopiero po długiej chwili uwierzył oczom.
— Żeś się to ważył, no, spierą cię, chudziaku, obaczysz.
— A niechta! a jak me spierą, to już całkiem do ciebie przystanę.
— I sameś to umyślił mi pomagać?
— A sam! Dawno chciałem, jenom się bojał, pilnowali me2000 i zrazu Jagusia też odradzała — rozpowiadał szeroko, bierąc się do roboty, że już razem orali cały dzień, a odjeżdżając obiecał przyjechać jeszcze i nazajutrz.
I przyjechał równo ze słońcem, a Szymek zaraz obaczył jego poliki ździebko posinione, ale spytał się dopiero przed wieczorem:
— Silne piekło ci zrobili?
— I... ślepi, to im niełacno me zmacać, a sam przeciek pod pazury nie wlezę — powiadał jakoś markotnie.
— A Jagna cię nie wydała?
— Jagusia przeciek nie stoi nam na zdradzie.
— Póki jej cosik do łba nie strzeli, kto to wyrozumie kobiety! — westchnął żałośnie i wzbronił mu więcej przyjeżdżać.
— Sam se już dam radę, pomożesz mi później przy siewach.
I znowu ostał sam, i robił niestrudzenie kiej ten koń w kieracie, nie bacząc na utrudzenie ni na żar, dnie bowiem szły takie gorące, rozprażone a duszne, że ziemia pękała, wody wysychały, trawy żółkły, a zboża stały ledwie już żywe w owej piekielnej pożodze, pola robiły się puste i głuche, gdyż nie sposób było wytrzymać przy robocie, prosto żywy ogień lał się z nieba i słońce wyżerało ślepie. Zbielałe, mętne niebo wisiało kieby2001 ta ognista, rozdrgana płachta, obtulająca wszystką ziemię taką spieką, że ni wiater się poruszył, ni zaruchały się drzewa, ni ptak zaśpiewał lebo2002 głos ludzki się kaj2003 zerwał, a co dnia jednako ze wschodu na zachód wędrowało słońce siejąc nieubłaganie ogień i posuchę.
A i Szymek co dnia jednako stawał do roboty, nie dając się spędzić upałom, że nawet już noce przesypiał na polu, bele jeno czasu nie mitrężyć2004, aż go Mateusz hamował w onej zajadłości, ale mu rzekł krótko:
— W niedzielę se odpocznę!
Jakoż w sobotę wieczorem przyszedł do chałupy, ale tak przemordowany, iż zasnął przy misce, a nazajutrz spał prawie cały dzień, bo dopiero na odwieczerzu zwlókł się był z barłogu i przybrawszy się odświętnie zasiadł przed kopiastymi michami; chodziły też kole2005 niego kobiety kieby2006 kole tej ważnej osoby, często dokładając i bacząc na każde skinienie, on zaś, nałożywszy się2007 do syta, pasa popuścił, kości rozprostował i huknął wesoło:
— Bóg zapłać, matko! A tera2008 chodźma2009 się ździebko2010 poweselić!
I ruszył z Nastusią do karczmy, a za nimi Mateusz z Tereską.
Żyd kłaniał mu się w pas, gorzałkę stawiał bez wołania i gospodarzem przezywał, z czego Szymek niemało się puszył i podpiwszy se galancie2011, darł się między najpierwsze i swoje o wszyćkim powiedał2012.
W karczmie było ludno i muzyka przygrywała la2013 większej ochoty, ale nikto się jeszcze nie brał do tańców, a jeno przepijali do się, biadoląc na gorąc, to na przednówek, jak to zwyczajnie w karczmie.
Przyszły nawet Boryny z kowalami, ale powiedli się do alkierza i musi co2014 se2015 niezgorzej używali, bo Żyd raz po raz nosił im gorzałkę2016 a piwo.
— Antek patrzy dzisia w swoją kobietę kieby gapa w gnat, że nawet człowieka nie poznaje — wyrzekał markotnie Jambroż, na darmo zazierając do alkierza, skąd się roznosiły brzękliwe, lube głosy.
— Bo mu lepszy swój trep niźli buciary, co na każdy kulas2017 idą — rzekła z prześmiechem Jagustynka.
— Ale w takich nóg se człowiek nie urazi! — dorzucił ktosik, a cała karczma gruchnęła śmiechem rozumiejąc, co Jagusię mają na myślach.
Jeno Szymek się nie śmiał, bo ułapiwszy Jędrzycha za szyję całował go, a prawił dobrze już napiłym głosem:
— Słuchać me2018 powinieneś, pomiarkuj2019 jeno2020, kto do cię mówi.
— Dyć2021 wiem, juści... jeno matula przykazali — jąkał płaczliwie.
— Co tam matula! mnie się posłuch należy, gospodarz jestem.
Muzykanty wyrznęły chodzonego, podniósł się wrzask, rypnęły obcasy, zaskowyczały dyle, zaśpiewały piosneczki, zakręciły się pary, to i Szymek ułapił wpół Nastusię, kapotę rozpuścił, czapę zbakierował, da dana gruchnął, wysforował się na pierwszego i najgłośniej krzykał, najzapamiętalej bił w podłogę, najostrzej zawracał i toczył się bujnie, wesoło, rozgłośnie, kiej ten potok nabrany zwiesnową2022 mocą.
Ale kiej przetańcował raz i drugi, dał się kobietom wywieść z karczmy i już galancie przetrzeźwiony siedział z nimi pod chałupą, przylazła też Jagustynka i tak se wraz pogadywali, bo chociaż późno było i Szymek zbierał się do powrotu, ale było mu jakoś niesporo, ociągał się, zwłóczył, do Nastki się przygarniał i czegoś wzdychał, jaże2023 matka rzekła:
— Ostań w stodole, kaj2024 ta będziesz się tłukł2025 po nocy.
— Kiedy pościele ma już tam, w budzie — tłumaczyła Nastusia.
— A to go puść pod swoją pierzynę, Nastuś — ozwała się Jagustynka.
— Co wam też w głowie! Hale, jeszcze czego! — broniła się zesromana2026.
— Dyć2027 to twój chłop! Że ta ździebko2028 przódzi2029, nim ksiądz poświęci, nie grzech, a chłopak haruje kieby2030 wół, to mu się należy nadgroda2031.
— Święta prawda! Nastuś! Nastuś! — skoczył kiej2032 wilk do dziewczyny, przycapił2033 ją kajś2034 w sadzie i nie popuszczając z garści, całował i skamlał:
— Wygonisz me2035 to, Nastuś? wygonisz, najmilsza, w taką noc?
Matka nalazła se jakąś sprawę w sieni, a Jagustynka rzekła na odchodnym:
— Nie broń mu, Nastuś! Mało dobrego na świecie, a zdarzy się kieby2036 to ziarno ślepej kurze, to je z pazurów nie popuszczajta2037.
Rozminęła się w opłotkach z Mateuszem, któren2038, dojrzawszy przez okno, co się w izbie święci, krzyknął do Szymka:
— Na twoim miejscu już bym to dawno zrobił!
I pogwizdując leciał na wieś szukać uciechy.
Ale nazajutrz o świtaniu Szymek stanął na robotę jak zawdy2039 i pracował niestrudzenie, tylko kiedy mu Nastuś przyniesła śniadanie, to łakomiej sięgał jej warg czerwonych niźli dwojaków.
— A zdradź me2040 ino, to ci łeb wrzątkiem obleję — groziła wpierając się w niego.
— Mojaś, Nastuś... samaś mi się dała... już cię nie popuszczę — bełkotał gorąco i zazierając jej w oczy dodał ciszej: — Chłopak musi być pierwszy.
— Głupiś! Hale, jakie mu to zberezieństwa we łbie! — odepchnęła go i zapłoniona uciekła, gdyż niedaleczko ukazał się pan Jacek, fajeczkę se kurzył, skrzypki ściskał pod pachą i pochwaliwszy Boga rozpytywał o różnoście. Szymek rad przechwalał się z tego, co to już dokonał, i z nagła oniemiał i ślepie wybałuszył, bo pan Jacek skrzypki odłożył, kapotę ściepnął i zabrał się do przerabiania gliny.
Szymek jaże łopatę wypuścił i gębę rozdziawił.
— Czegóż się dziwujesz, hę?
— Jakże? to pan Jacek będą ze mną robili?
— A będę, pomogę ci przy chałupie, myślisz, że nie poradzę? Zobaczysz.
I robili już we dwóch, wprawdzie stary wielkiej mocy nie miał i chłopskiej robocie był niezwyczajny, ale miał takie przemyślne sposoby, że praca szła znacznie prędzej i składniej. Juści2041, co Szymek skwapliwie słuchał go we wszystkim, mrucząc jeno kiej niekiej2042:
— Loboga, tego jeszcze nie bywało na świecie... Żeby dziedzic...
Pan Jacek jeno się prześmiechał i jął pogadywać o takich różnościach i takie cudeńka prawił o świecie, jaże2043 Szymek dziw mu do nóg nie padł w podzięce a zdumieniu, jeno co nie miał śmiałości, ale wieczorem poleciał rozpowiedzieć o wszystkim Nastusi.
— Mówili, co głupawy, a on ci kiej ten ksiądz najmądrzejszy! — zakończył.
— Drugi mądrze powieda i głupio robi! Juści, żeby miał dobry rozum, to by ci może pomagał, co? Albo pasałby Weronczyne krowy?
— Prawda, że tego ani sposób wymiarkować!
— Nic, jeno mu się w głowie popsuło.
— Ale też lepszego człowieka nie naleźć na świecie.
I był mu niezmiernie wdzięczny za tę dobroć, ale chociaż razem pracowali, z jednych dwojaków jedli, a pod jednym kożuchem sypiali, to jednak nijakoś mu się było z nim podufalej2044 stowarzyszać.
— Zawdyć to dziedzicowy gatunek — myślał z głębokim uważaniem i wdzięcznością, bo przy jego pomocy chałupina rosła kieby na drożdżach, zaś kiedy Mateusz przyszedł z pomocą, a Kłębowy Adam nawiózł z boru, co było jeno potrza, to buda stanęła taka galanta, jaże ją było widać z Lipiec. Mateusz prawie cały tydzień harował sielnie, drugich poganiając, i kiej skończyli w sobotę po południu, zieloną wiechę zatknął na kominie i poleciał do swojej roboty.
Szymek jeszcze wybielał izbę a uprzątał wióry i śmiecie, zaś pan Jacek przybrał się, skrzypki wziął pod pachę i rzekł ze śmiechem:
— Gniazdko gotowe, nasadźże sobie kokosz...
— Dyć jutro ślub po nieszporach — rzucił mu się dziękować.
— Nie robiłem za darmo! Jak mnie ze wsi wypędzą, to przyjdę do ciebie na komorne — fajeczkę zapalił i polazł w stronę lasu.
A Szymek, chociaż wszystko pokończył, łaził jeszcze czegoś, przeciągał strudzone koście i patrzył na chałupę z niespodziewaną uciechą.
— Moja! Juści, co moja! — gadał i jakby nie wierząc oczom dotykał ścian, obchodził dokoła i zaglądał przez okno wciągając z lubością skisły zapach wapna i surowej gliny, że dopiero o zmierzchu ruszył do wsi szykować się na jutro.
Juści, co już wszystkie2045 wiedziały o ślubie, więc i Dominikowej doniesła któraś ze sąsiadek, ale stara udała, iż nie miarkuje, o czym powiedają.
Zaś nazajutrz w niedzielę już od wczesnego rana Jagusia raz po raz wymykała się z chałupy ze sporymi tobołami, cichaczem, przez ogrody, dygując je do Nastusi, lecz stara, chociaż dobrze czuła, co się wyrabia, nie przeciwiła się niczemu, łaziła jeno milcząca i tak chmurna, co Jędrzych dopiero po sumie ośmielił się do niej przystąpić.
— A to już pódę2046, matulu! — szepnął trzymając się z daleka, ostrożnie.
— Konie byś lepiej wygnał na koniczysko...
— Dzisia2047 Szymkowe wesele, nie wiecie to...
— Chwała Bogu, co nie twoje! — zaśmiała się urągliwie. — A spij się, to obaczysz, co ci zrobię! — pogroziła ze złością i kiej chłopak wziął się przybierać odświętnie, powlekła się kajś2048 na wieś.
— A spiję się, na złość się spiję! — mamrotał biegnąc przez wieś do Mateuszowej chałupy, rychtyk już wychodzili do kościoła, jeno że cicho, bez śpiewań, bez krzyków i bez muzyki. Ślub się też odbył całkiem biednie przy dwóch jeno świecach, że Nastusia rozpłakała się rzewliwie, a Szymek bzdyczył się czegoś i hardo, zaczepliwie patrzył w ludzi i po pustym kościele. Szczęściem, co na wychodnym organista zagrał tak skocznie, jaże2049 nogi zadrygały, i stało się jakoś raźniej i weselej na duszach.
Jaguś zaraz po ślubie wróciła do matki, a jeno później zaglądała niekiedy do weselników, bo Mateusz zagrał na skrzypicy, Pietrek Borynów przywtórzył na fleciku, a ktosik srodze przybębniał, że zatańcowali w ciasnej izbie, a poniektóre, co ochotniejsze, to prosto przed chałupą między stołami, kaj się porozsadzali godownicy2050 jedząc, przepijając a gwarząc z cicha, że to nijako było się wydzierać za dnia i po trzeźwemu.
Szymek cięgiem2051 łaził za żoną, w kąty ją ciągał, a tak siarczyście całował, jaże przekpiwali z niego, a Jambroż rzekł posępnie:
— Ciesz się, człowieku, dzisia, bo jutro zapłaczesz! — i gonił ślepiami kieliszek.
Co prawda, to i ochoty wielkiej nie było, i na większą zabawę się nie zanosiło, gdyż niejedni, podjadłszy ździebko i posiedziawszy obyczajnie czas jakiś, gdy słońce zaszło i niebo stanęło w ogniach zórz, jęli się już zbierać do domów. Tylko jeden Mateusz srodze się rozochocił, grał, przyśpiewywał, dzieuchy do tańców niewolił, gorzałką częstował, a skoro się pokazała Jagusia, sielnie się z nią stowarzyszał, w oczy zazierał i z cicha, gorąco cosik prawił, nie bacząc na rozjarzone łzami oczy Tereski stróżujące nieodstępnie.
Jaguś nie stroniła od niego, bo ni ją ziębił, ni parzył, słuchała cierpliwie, zważając jeno pilnie, czy nie nadchodzą Antkowie, z którymi za nic spotkać się nie chciała. Na szczęście, nie przyszli, nie było też żadnego z większych gospodarzy, chociaż zaprosinom nie odmówili, a wspomogę na wesele, jak to było zwyczajnie, przysłali, więc skoro ktosik o tym wspomniał, Jagustynka wykrzyknęła po swojemu:
— Żeby ta smaków nagotowali, a zapachniała kufa okowitki, to by się kijem nie opędził od najpierwszych, ale na darmo nie lubią brzuchów trząchać i suchymi ozorami mleć.
Że zaś już była ździebko napita,
Uwagi (0)