Chłopi - Władysław Stanisław Reymont (jak czytać książki przez internet TXT) 📖
Powieść Władysława Reymonta, za którą otrzymał Nagrodę Nobla w 1924 roku, publikowana w tomach między 1904 a 1909 rokiem. To utwór przedstawiający losy społeczności zamieszkałej we wsi Lipce.
Fabuła powieści obejmuje 10 miesięcy i opisuje losy Macieja Boryny, jego rodziny i innych mieszkańców Lipiec. Ukazuje zarówno problemy społeczne, z którymi spotykają się chłopi, jak i przedstawia ich codzienność, święta oraz tradycje, życie uzależnione od pór roku i pogody, wpisuje także chłopów w tradycję historyczną, a także skupia się na indywidualnych przeżyciach. Chłopi to wnikliwe studium nad rzeczywistością chłopską, powieść panoramiczna, realizująca założenia nautralizmu i realizmu.
- Autor: Władysław Stanisław Reymont
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Chłopi - Władysław Stanisław Reymont (jak czytać książki przez internet TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Władysław Stanisław Reymont
Zapędziła Józkę do obierania ziemniaków, dała piersi dziecku i okrywszy się w zapaskę rzekła:
— Miej ta baczenie1165 na wszystko! A jakby Antek wrócił, daj znać na kapuśniki. Chodźta, kobiety, póki rosa a chłodniej, okopiemy nieco kapusty, a od śniadania wrócim do wczorajszej roboty.
Powiedła1166 je poza młyn, na niskie łąki i mokradła siwe jeszczek1167 od rosy i mgieł opadających. Torfiaste ziemie uginały się pod nogami kiej1168 rzemienne pasy, zaś gdzieniegdzie tak było grząsko, że musiały obchodzić, w bruzdach głębokich niby rowy stały spleśniałe wody, pokryte zieloną rzęsą.
Na kapuśniskach nie było jeszcze nikogo, jeno1169 czajki kołowały nad zagonami, a boćki chodziły kiwający, pilnie bobrując1170. Pachniało bagnem i surowizną tataraków a trzcin, co poobsiadały kępami stare, zapadłe doły torfowe.
— Piękny czas, ale widzi mi się, na spiekę1171 idzie — ozwała się któraś.
— Dobrze, co1172 wiater przechładza.
— Bo rano, barzej1173 on suszy niźli słońce.
— Dawno nie pamiętają tak suchego lata! — pogadywały stając do roboty na wyniesionych zagonach kapusty.
— Jak to wyrosła, już się poniektóre skłębiają na główki.
— Żeby jeno nie objadły robaczyska. Susza, to mogą się jeszcze rzucić.
— A mogą. Na Woli obżarły już ze szczętem.
— W Modlicy zaś wyschła do cna, musiały sadzić na nowo.
Poredzały1174 dziabiąc motyczkami ziemię i kopiasto obsypując grzędy, galancie1175 wyrosłe, ale i sielnie1176 zachwaszczone, mlecze bowiem szły w kolano1177, a kacze ziela i nawet osty puszczały się gęsto kiej1178 las.
— Czego człowiek nie sieje ni potrzebuje, to się bujnie rodzi — zauważyła któraś otrzepując ze ziemi jakiś chwast wyrwany.
— Jak każde złe! Grzechu ano nikt nie posiewa, a pełno go na świecie.
— Bo plenny! Moiściewy! póki grzechu, póty i człowieka. Przeciech1179 powiadają: bez grzechu nie byłoby śmiechu, albo to: kiejby1180 nie grzech, to by człowiek dawno zdechł! Potrzebny musi być na coś, jako i ten chwast, bo oba stworzył Pan Jezus! — prawiła po swojemu Jagustynka.
— Pan Jezus by ta stworzył złe! Juści! Człowiek to jak ta świnia, wszyćko musi swoim ryjem pomarać! — rzekła surowo Hanka, iż pomilkły.
Słońce już się było wyniesło1181 galancie1182 i mgły opadły do znaku1183, kiej1184 dopiero ode wsi zaczęły nadchodzić kobiety.
— Robotnice! Czekają, aż im rosa przeschnie, żeby se nie zamoczyć kulasów1185 — szydziła Hanka.
— Nie każdy tak łasy na robotę jako wy!
— Bo nie każdy tak musi harować, nie każdy! — westchnęła ciężko.
— Wasz wróci, to se odpoczniecie.
— Już się do Częstochowskiej ochfiarowałam1186 na Janielską, bych jeno1187 powrócił. Wójt obiecował1188 go na dzisia1189.
— Z urzędu wie, to musi być, co i prawda. Ale latoś1190 sporo narodu wybiera się do Częstochowy. Organiścina pono1191 idzie i powiadała, co sam proboszcz poprowadzi kompanię!
— A któż mu to poniesie brzucho! — zaśmiała się Jagustynka. — Sam go nie udźwignie bez tylachny1192 karwas1193 drogi. Obiecuje, jak zawdy.
— Byłam już parę razy z kompanią, ale bym co roku chodziła — westchnęła Filipka zza wody.
— Na próżniaczkę1194 kużden1195 łakomy.
— Jezu! — ciągnęła gorąco, nie bacząc na przycinki. — A dyć to człowiek jakby szedł do nieba, tak mu jest w tej drodze lekko i dobrze. A co się napatrzy świata, a co się nasłucha, co się namodli! Jeno1196 parę niedziel, a widzi się człowiekowi, jakoby na całe roki zbył się1197 bied a turbacji. Jakby się potem na nowo narodził!
— Prawda, to łaska boska tak krzepi! Juści1198 — przytwierdzały niektóre.
Od wsi, ścieżką nad rzeką, między szuwarami a gęstą, młodą olszyną, przemykała się ku nim jakaś dziewczyna. Hanka przysłoniła oczy od słońca, ale nie mogła rozeznać, dopiero z bliska poznała Józkę, która leciała, jak jeno mogła, już z dala krzycząc i wytrząchając rękami:
— Hanuś! Antek wrócili! Hanuś!
Hanka prasnęła motyczką i porwała się kiej1199 ptak do lotu, ale się w mig opamiętała, opuściła podkasany wełniak i chocia1200 ją ponosiło, chocia serce się tłukło, że tchu brakowało i ledwie poredziła1201 przemówić, rzekła spokojnie jakby nigdy nic:
— Róbcie tu same, a na śniadanie przychodźta do chałupy.
Odeszła z wolna, bez pośpiechu, przepytując Józkę o wszystko.
Kobiety poglądały na się, do cna stropione jej spokojnością.
— Jeno la1202 oczów ludzkich taka spokojna. Żeby się nie prześmiewali, co jej pilno do chłopa. Ja bym ta nie wytrzymała! — mówiła Jagustynka.
— Ani ja! Bych się jeno Antkowi nie zachciało nowych jamorów1203...
— Nie ma już na podorędziu Jagusi, to może mu się odechce.
— Moiście! Jak chłopu zapachnie kiecka, to za nią w cały świat gotów.
— Oj prawda, bydlę się nie tak łacno narowi do szkody jak chłop niektóry...
Plotły, ledwie się już ruchając przy robocie, a Hanka szła wciąż jednako i jakby z rozmysłu pogadując z napotkanymi, chocia i nie wiedziała, co mówi ni co odpowiadają, bo w głowie miała to jedno, że Antek wrócił i na nią czeka.
— I z Rochem przyszedł? — pytała jedno w kółko.
— A z Rochem! Dyć1204 już wam mówiłam!
— A jaki, co? Jaki?
— Wiem to jaki? Przyszedł i zaraz z progu pyta: kaj1205 Hanka? Powiedziałam i zarno1206 w te pędy1207 po was, no i tyla!
— Pytał o mnie! Niech ci Pan Jezus... Niech ci... — zaniesła1208 się radością.
Dojrzała go już z daleka, siedział z Rochem w ganku, a uwidziawszy ją wyszedł naprzeciw w opłotki.
Szła ku niemu coraz wolniej i coraz ciężej, chytając1209 się po drodze płota, gdyż nogi się pod nią gięły, brakowało tchu, dusiły łzy i w głowie miała taki mąt, co ledwie zdoliła wyjąkać:
— Ty żeś to! Tyżeś! — łzy zalały resztę słów nabranych radością.
— A ja, Hanuś! Ja! — przygarnął ją mocno do piersi, a przytulał z dobrością i z całego serca. Cisnęła się też do niego zgoła już bez pamięci, a jeno te szczęsne łzy spływały ciurkiem po twarzy zbladłej i wargi się trzęsły, dawała mu się w ramiona wszystka, kiej1210 to utęsknione dzieciątko.
Długo nie poredziła przemówić, ale cóż to mogła rzec i jak wypowiedzieć, co się w niej działo! Dyć byłaby klękała przed nim, dyć byłaby prochy zmiatała, więc jeno niekiedy rwało się jej z piersi jakieś słowo, padając kiej to ważne ziarno i kiej ten kwiat pachnący weselem i oroszony krwią serdeczną, a oczy wierne i oddane, oczy pełne bezgranicznego miłowania kładły mu się pod stopy kiej psy, zdając się na wolę jego i na jego łaskę.
— Zmizerowałaś się, Hanuś! — szepnął gładząc ją pieściwie po twarzy.
— Jakże... tylam przeniesła1211, tylam się wyczekała...
— Zapracowała się kobieta — ozwał się Rocho.
— To i wy jesteście! Całkiem o was przepomniałam! — jęła go witać i całować po rękach, on zaś rzekł żartobliwie:
— Nie dziwota. Obiecałem go wam przywieść, to go sobie macie...
— A mam! Mam! — zawołała stając w nagłym podziwie przed Antkiem, wybielał bowiem, wydelikatniał i taki się widział1212 urodny, mocarny, pański, jakby zgoła kto drugi, pojąć tego nie mogła.
— Przemieniłem się to, co tak po mnie ślepiasz?
— Niby nie, ale całkiem jesteś jakiś zgoła inakszy.
— Poczekaj, pójdę w pole do roboty, to zarno będę jak przódzi1213.
Skoczyła naraz do izby po najmłodsze dziecko.
— Jeszczech go nie widziałeś! — wołała wynosząc rozkrzyczanego chłopaka — popatrz jeno, podobny do cię jak dwie krople.
— Sielny1214 parob! — zawinął go w róg kapoty i pohuśtywał.
— Rocho mu na imię! Pietras1215, a chodźże i ty do ojca — podsadziła starszego, że jął się gramolić na ojcowe kolana bełkocąc cosik1216. Antek objął obydwóch z dziwną czułością.
— Robaki kochane, kruszyny najmilsze! Jak to już Pietras wyrósł, no, i po swojemu coś rajcuje.
— Przecie, a taki sprzeciwny, a taki zmyślny, dorwie się jeno bata, to zara trzaska i gęsi wygania — przykucnęła przy nich. — Pietras, powiedz: tata! powiedz.
Juści, co zamamrotał i nawet jeszcze więcej cosik gwarzył po swojemu, ciągając ojca za włosy.
— Józka, czemu się to na mnie boczysz? Chodźże — zauważył.
— A bo to śmię — pisknęła wstydliwie.
— Chodźże, głupia, chodź! — przygarnął ją tkliwie, po bratersku. — Tera1217 już me1218 we wszyćkim słuchaj kiej1219 ojca. Nie bój się, srogi la1220 ciebie nie będę i krzywdy ode mnie nie zaznasz.
Rozpłakała się dziewczynina żalnie1221, wypominając ojca i brata.
— Jak mi wójt pedział1222 o jego śmierci, to jakby me kto kłonicą zdzielił, jaże1223 me zamroczyło. Taki parob kochany, taki brat najmilejszy. I kto by się to spodział. Jużem sobie układał w głowie, jak się to grontem podzielim, nawet już o kobiecie la niego myślałem — wyrzekał cicho, z głęboką boleścią, jaże Rocho, aby odwrócić smutne myśle1224 od wszystkich, zawołał podnosząc się z miejsca:
— Dobrze wam gadać, a mnie już kiszki marsza grają.
— Laboga, do cna przepomniałam. Józka, łap no te żółte kogutki. Cipuchny! cip, cip, cip! A może jajków przódzi, co? A może chleba? świeży i masło wczorajsze! Urżnij łby i sparz wrzątkiem! Wnet je wam sprawię. To gapa ze mnie, żeby zabaczyć1225!
— Ostaw, Hanuś, kogutki na potem, a sporządź cosik po naszemu. Tak mi się już przejadło to miesckie1226 jedzenie, co1227 ochotnie1228 siędę przed miską ziemniaków z barszczem — śmiał się wesoło. — Jeno la1229 Rocha zgotuj co inszego.
— Bóg zapłać. Właśnie na to samo mam smaki!
Hanka rzuciła się szykować, ale że ziemniaki już parkotały w garnku, to jeno wyniesła z komory kiełbasę do barszczu.
— La ciebiem ostawiła, Jantoś. To z tej maciory, coś to ją kazał zaszlachtować przed Wielkanocą.
— No, no, niezgorsze pęto, ale da Bóg, że je zmożemy. Hale, Rochu, a kajże1230 to nasze gościńce1231?
Stary podsunął spory tobół, z którego Antek jął wyjmować różności, a podawać każdej z osobna.
— Naści, Hanuś, to la ciebie, jak ci kaj droga wypadnie — podał jej wełnianą chustę, takusieńką, jaką miała organiścina, całkiem czarna i w czerwone i zielone kraty.
— La mnie. Żeś to pamiętał, Jantoś — jęknęła z niezgłębioną wdzięcznością.
— Ba, żeby nie Rocho, to bym był zabaczył, ale przypomnieli i poszlim razem wybierać i kupować.
A sporo nakupił, gdyż dodał żonie jeszcze trzewiki i chusteczkę na głowę jedwabną, modrą1232 w żółte kwiatuszki. Józce dał taką samą, jeno co1233 zieloną, oraz fryzkę i parę sznurków paciorków z długachną wstęgą do zawiązywania, zaś la dzieci przywiózł pierników i organki, nawet miał la kowalowej, bo cosik odłożył obwiniętego w papier, a nie zapomniał Witka ni też o parobku.
Jaże1234 krzyknęły z podziwu na coraz nowe cudności, oglądając je i przymierzając z taką radością, że Hance łzy kapały po zrumienionej twarzy, a Józka za głowę chytała się w podziwie.
Rocho się uśmiechał zacierając ręce, Antek zaś jeno pogwizdywał.
— Zarobiliśta sobie na gościniec. Rocho powiadał, jak to wszyćko szło składnie w gospodarce. Dajcie no spokój, nie la dziękowań przywiezłem1235 — wołał broniąc się, bo rzuciły się go ściskać i całować.
— Ani mi się kiej1236 śniły takie cudności — szepnęła łzawo Hanka siadając przymierzać trzewiki. — Ciasne ździebko, nogi mi nabrzmiały od bosaka, ale na zimę będą w sam raz.
Rocho jął się rozpytywać o wieś i różne sprawy, opowiadała jeno1237 piąte przez dziesiąte krzątając się tak pilnie kole jadła, że pokrótce zastawiła przed nimi ziemniaków szczodrze omaszczonych tęgą michę i nie mniejszą barszczu, w którym kieby1238 koło pływała kiełbasa.
Skwapnie się przypięli do śniadania.
— To mi dopiero jadło — pokrzykiwał wesoło — kiełbasa galancie czujna. Po tym to człowiek poczuje jakąś wagę w żywocie. A to me paśli w tym kreminale, żeby ich wciorności.
— Dopieroś to się, chudziaku, namorzył głodem.
— Jakże, toć w końcu już nic jeść nie mogłem.
— Powiadali chłopy, jak tam żywią, że pono pies jeno z głodu chyciłby się takiego jadła, prawda to?
— Juści, co prawda, ale najgorsze, że trza było siedzieć zawarty1239. Póki było zimno, to jeszcze, ale skoro dogrzało słońce i zaleciało mi ziemią, to myślałem, co się już
Uwagi (0)