Darmowe ebooki » Powieść » Mała księżniczka - Frances Hodgson Burnett (elektroniczna biblioteka .TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Mała księżniczka - Frances Hodgson Burnett (elektroniczna biblioteka .TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Frances Hodgson Burnett



1 ... 8 9 10 11 12 13 14 15 16 ... 29
Idź do strony:
człowiek dozna smutku, najlepiej zostawić go w samotności.

Drugą pocieszycielką była Ermengarda. Zanim jednak objęła swoją rolę, zdarzyło się wiele dziwnych rzeczy.

Gdy umysł Sary zaczął znów jakby nawiązywać łączność ze światem, uświadomiła sobie, że w chwili nieszczęścia zapomniała zupełnie o istnieniu Ermengardy. Obie zawsze były przyjaciółkami, lecz Sara, choć jej rówieśniczka, uważała się za osobę starszą. Albowiem Ermengarda, przy całej dobroci swego serduszka, była zawsze osóbką mało rozgarniętą. Do Sary przylgnęła całą swą nieporadnością i prostotą; przychodziła do niej z prośbą o pomoc w odrabianiu lekcji, przysłuchiwała się każdemu jej słowu i nagabywała ją o coraz nowe opowieści; sama jednak nie umiała powiedzieć nic ciekawego i brzydziła się wszelkimi książkami. Nie była to więc osoba, o której można by pamiętać, gdy się na czyjąś głowę zwaliła burza nieszczęść. Nic dziwnego, że Sara o niej zapomniała.

Zapomnieć o niej można było tym łatwiej, że niespodziewanie wyjechała na kilka tygodni do domu. Gdy powróciła, przez parę dni pierwszych nie widziała się z Sarą, aż dopiero pewnego razu spotkała ją przechodzącą przez korytarz i niosącą na rękach cały tobołek odzieży, przeznaczonej do naprawy... bo Sara już zdążyła nauczyć się łatania i cerowania odzieży. Twarz miała bladą i mocno zmienioną, a ubrana była w starą i dziwnie skrojoną sukienkę, spod której kusego rąbka wystawały jej chude i zbłocone nóżęta.

Ermengarda zbyt wielką była ciamajdą, by mogła znaleźć się odpowiednio w takiej sytuacji; nie pomyślała nawet o tym, by jakoś zagadnąć przyjaciółkę. Wiedziała wprawdzie, co się stało, jednakże nigdy nawet sobie nie wyobrażała, by Sara mogła tak wyglądać — by mogła stać się tak opuszczona, znędzniała, biedna, tak podobna do służebnej dziewczyny. Rozżaliło ją to do tego stopnia, iż nie zdobyła się na nic więcej, jak tylko na to, by wybuchnąć zdławionym histerycznym śmiechem i wykrzyknąć — bezmyślnie i niemal bez sensu:

— Ach, Saro! To ty jesteś?

— Tak! — odpowiedziała Sara i nagle oblała się pąsem na myśl, która przeszła jej przez głowę. W jej oczach, które patrzyły wprost przed siebie, było coś takiego, że Ermengarda zmieszała się jeszcze bardziej, mając wrażenie, jakby Sara zmieniła się w jakąś inną, dotąd jej jeszcze nieznaną dziewczynkę; wzięło się to może stąd, iż Sara tak nagle zbiedniała i musiała pracować ciężko jak Becky.

— Ach... — zająknęła się. — Jak... jak się masz?

— Sama nie wiem — odpowiedziała Sara. — A jak ty się miewasz?

— Ja... ja... dobrze — odrzekła Ermengarda, ogarnięta zakłopotaniem, i bezradnie poczęła przemyśliwać nad tym, by powiedzieć coś takiego, co by tchnęło większą serdecznością. — Czy... czy jesteś bardzo nieszczęśliwa? — wykrztusiła z siebie.

Wówczas Sara dopuściła się postępku niesprawiedliwego: zbolałe jej serce nabrzmiało wielkim gniewem i podszepnęło jej, że najlepiej będzie nie wdawać się w rozmowę z tak głupią istotą.

— Cóż ty sobie myślisz? — ofuknęła ją. — Może ci się zdaje, że jestem szczęśliwa? — I odeszła, nie mówiąc już ani słowa.

Z biegiem czasu uświadomiła sobie, że gdyby nieszczęście nie kazało jej zapomnieć o wielu rzeczach, wiedziałaby o tym, iż biedna, tępa Ermengarda nie zasługiwała na naganę za swą niezręczność i zahukanie. Jednakże owa nagła myśl, która nagle przemknęła przez głowę Sary, obudziła w niej nadmierną wrażliwość:

— Wszystkie one jednakowe — pomyślała sobie. — Ona nawet nie chce ze mną rozmawiać... bo wie, że inne ode mnie stronią55.

Przez kilka tygodni coś jakby odgradzało je od siebie. Gdy przypadkiem spotkały się z sobą, Sara odwracała oczy w inną stronę, a Ermengarda czuła się zbyt skrępowana i zakłopotana, by mogła ją zagadnąć. Czasami mijając się, skinęły sobie wzajem głową, a zdarzało się, że zaniedbały nawet i tego powitania.

— Jeżeli ona woli ze mną nie rozmawiać — myślała Sara — to i ja będę jej unikała. Miss Minchin nam to ułatwi...

Miss Minchin ułatwiała im to tak wybornie, że w końcu prawie nie spotykały się z sobą. W owym to czasie zauważono, że Ermengarda jeszcze bardziej zgłupiała i że miała minę osowiałą i nieszczęśliwą. Całymi dniami siadywała na parapecie okna i spoglądała na dwór, nie mówiąc ani słowa. Pewnego razu Jessie, przechodząc koło okna, zatrzymała się i spojrzała na nią zdumiona.

— Czemu płaczesz, Ermengardo? — zapytała.

— Ja... nie płaczę — odpowiedziała Ermengarda zdławionym, niepewnym głosem.

— Ależ płaczesz! — zapewniła ją Jessie. — Właśnie ogromna łza spłynęła ci z koniuszka nosa... a za nią płynie druga...

— A niech sobie płynie! — żachnęła się Ermengarda. — Jestem nieszczęśliwa... więc niech nikt do mnie się nie wtrąca!

To rzekłszy, odwróciła od niej krępe plecy i zakryła sobie twarz chusteczką.

Tego wieczoru Sara później niż zwykle wróciła na poddasze. Zatrzymano ją przy robocie aż do tej godziny, o której dziewczynki kładły się spać, po czym udała się do pustej sali szkolnej, by odrabiać lekcje. Gdy wyszła na schody, wiodące na strych, zdumiała się ogromnie, widząc jakieś światełko, dobywające się ze szpary pod drzwiami jej pokoiku.

— Ktoś zapalił świecę — pomyślała. — Ale kto? Oprócz mnie nikt tam nie wchodzi.

Istotnie ktoś zapalił świecę; paliła się ona jednak nie w kuchennym lichtarzyku, którego Sara zwykla używać, lecz w takim, jakie znajdowały się w sypialnych pokojach dziewczynek. Ten ktoś siedział na zszarganym podnóżku, a ubrany był w szlafroczek i otulony czerwonym szalem. Sara poznała przybyłą. Była to Ermengarda.

— Ermengarda! — krzyknęła Sara w zdumieniu, graniczącym niemal z przerażeniem. — Ależ narażasz się na nieprzyjemności!

Ermengarda stoczyła się z podnóżka i podreptała przez pokój, szurając zbyt wielkimi na nią pantoflami. Jej oczy i nosek były czerwone od płaczu.

— Wiem, że się narażam... gdyby mnie przyłapano... — odpowiedziała Ermengarda. — Ale ja o to nie dbam... nie dbam wcale... Ach... Saro, powiedz mi... co to się stało? Czemu przestałaś mnie kochać?

W głosie jej była jakaś dziwna nuta, że Sarę znów coś zaczęło dławić w gardle. Ten ton prostoduszny i serdeczny przypomniał jej dawną Ermengardę, która pragnęła zostać jej najlepszą przyjaciółką, i wyraził zgoła co innego, niż zdawało się wyrażać jej zachowanie w ciągu ostatnich kilku tygodni.

— Ja cię kocham — odparła Sara. — Ale widzisz... teraz wszystko się zmieniło... Myślałam... myślałam... że i tyś się zmieniła.

Ermengarda szeroko otworzyła zapłakane oczy.

— Ależ... to tyś się zmieniła! — zawołała. — Nawet nie chciałaś rozmawiać ze mną... sama nie wiedziałam, co mam zrobić. Tak, to tyś się zmieniła od czasu mojego powrotu!

Sara zamyśliła się. Spostrzegła, że popełniła omyłkę.

— Tak, ja się zmieniłam — odpowiedziała — ale w inny sposób, niż ci się wydaje. Miss Minchin nie życzy sobie, żebym rozmawiała z dziewczynkami... i prawie żadna ze mną nie rozmawia. Myślałam... że i ty może nie chcesz ze mną mówić; dlatego starałam się schodzić ci z drogi.

— Och, Saro! — odrzekła Ermengarda z wyrzutem, niemal płacząc, po czym obie spojrzały sobie w oczy i rzuciły się wzajem w objęcia. Przez kilka minut czarna główka Sary spoczywała na ramieniu spowitym w czerwony szal. Bo też tak się czuła osamotniona w owym czasie, gdy Ermengarda zdawała się od niej stronić!

Następnie usiadły razem na podłodze. Sara objęła ramieniem kolano, a Ermengarda otuliła ją swoim szalem, patrząc z uwielbieniem w jej przedziwne, duże oczy.

— Już nie mogłam dłużej tego znosić — zwierzała się. — Może ty byś mogła żyć beze mnie, Saro, ale ja bym bez ciebie żyć nie mogła. Dlatego to dziś wieczorem, gdym płakała pod kołdrą, przyszło mi nagle na myśl, by po cichu wejść do ciebie na górę i prosić cię, żebyśmy znów mogły być przyjaciółkami.

— Postąpiłaś o wiele piękniej niż ja — wyznała Sara. — Ja byłam zbyt dumna, by starać się o twoją przyjaźń. Widzisz, teraz, gdy los mnie doświadczył, okazało się, że nie jestem dobrym dzieckiem. Bałam się zawsze, że przyjdą na mnie takie ciężkie chwile... Może dlatego zostały zesłane, żeby mnie wypróbować!

Ermengarda rozejrzała się po pokoiku, a na jej twarzyczce malowała się jednocześnie ciekawość i bojaźń.

— Saro — odezwała się — jak ty tu możesz mieszkać?

Sara również rozejrzała się wokoło.

— Owszem, mogę... o ile sobie wyobrażę, że ten pokoik inaczej wygląda... albo też, że jest to jedno z miejsc, o których mowa w powieściach.

Mówiła powoli, a wyobraźnia jej poczęła się ożywiać i pracować, jak nie pracowała od czasu, gdy na Sarę spadło nieszczęście. Toteż Sara miała wrażenie, że ta władza jej duszy uległa niejakiemu stępieniu.

— Inni ludzie w gorszych jeszcze żyli warunkach. Przypomnij sobie hrabiego Monte Christo, gdy znajdował się w kazamatach56 Château d’If57. A pomyśl o więźniach Bastylii!

— Bastylii... — szeptem powtórzyła Ermengarda, wpatrując się w przyjaciółkę i ulegając już jej urokowi. Miała żywo w pamięci dzieje rewolucji francuskiej, które Sara za pomocą intrygujących opowiadań utrwaliła w jej umyśle. Prócz Sary, nikt nie zdołałby tego dokonać.

— Tak jest — mówiła dalej Sara, oplatając kolana dłońmi, a w oczach jej zajaśniał błysk, znany tak dobrze Ermengardzie.

— W tym miejscu można doskonale wszystko sobie wyobrażać. Jestem oto więźniem Bastylii. Spędziłam tu wiele, wiele lat... i wszyscy o mnie zapomnieli, Miss Minchin jest dozorcą więzienia... a Becky... — tu w jej oczach rozjarzył się promień jeszcze silniejszy — Becky jest więźniem, znajdującym się w sąsiedniej celi!

Zwróciła się twarzą ku Ermengardzie. W tej chwili była znowu całkiem podobna do dawnej Sary.

— Będę to sobie wyobrażała — rzekła. — Przyniesie mi to wielką ulgę.

Ermengarda była jednocześnie zachwycona i onieśmielona.

— A czy będziesz mi o tym opowiadała? — zapytała. — Czy będę mogła tu przychodzić nocą, kiedy jest najbezpieczniej, i słuchać tych opowieści, które sobie ułożysz za dnia? W ten sposób staniemy się jeszcze serdeczniejszymi przyjaciółkami, niż byłyśmy przedtem...

— Dobrze — zgodziła się Sara. — W nieszczęściu poznaje się ludzi; ja w moim nieszczęściu poznałam twoje dobre serce.

Melchizedech

Trzecią sojuszniczką Sary była Lottie. To maleństwo jeszcze nie rozumiało, co znaczy nieszczęście; toteż przerażała ją i niepokoiła zmiana, jaką zauważyła w trybie życia swej przybranej matki. Z pogłosek słyszała, że Sarze przydarzyło się coś niezwykłego, ale nie mogła pojąć, czemu Sara wygląda inaczej — czemu ubiera się w starą czarną sukienkę i przychodzi tylko po to do sali szkolnej, żeby uczyć dziewczynki, zamiast siedzieć po dawnemu na honorowym miejscu i sama się uczyć. Wiele szeptów było pomiędzy dziećmi, gdy wyszło na jaw, że Sara już nie mieszka w swych pokojach, w których tak długo królowała Emilka. W największe zakłopotanie wprowadziło małą Lottie to, że Sara tak mało mówiła, gdy ją ktoś o coś zapytał... a pytać trzeba wiele, gdy się chce dociec znaczenia wielu tajemnic.

— Czy ty jesteś teraz bardzo biedna, Saro? — zapytała ją poufale zaraz pierwszego dnia, gdy Sara objęła nadzór nad małą szkółką języka francuskiego. — Tak biedna, jak żebrak?

Ścisnęła tłustą łapką smukłą dłoń Sary i wybałuszyła okrągłe, łzami zalane oczęta.

— Ja nie chcę, żebyś ty była biedna jak żebrak!

Widząc, że Lottie gotowa rozbeczeć się za chwilę, Sara pospieszyła ją pocieszać.

— Żebracy nie mają gdzie mieszkać — rzekła odważnie — a ja przecież mam mieszkanie.

— A gdzie ty mieszkasz? — nalegała Lottie. — W twoim pokoju śpi nowa uczennica... i nie jest on już taki ładny, jak dawniej.

— Ja teraz mieszkam w innym pokoju — odpowiedziała Sara.

— A czy to ładny pokój? — dopytywała się Lottie. — Chcę pójść i obejrzeć.

— Nie rozmawiaj — upomniała ją Sara. — Miss Minchin na nas patrzy i jeszcze się będzie gniewała, że pozwalam ci szeptać.

Zdążyła już się przekonać, że musi ponosić odpowiedzialność za wszelkie nieporządki i złamania karności, jakie tylko zdarzyły się w tym domu. Jeżeli dzieci były nieuważne, jeżeli rozmawiały lub hałasowały, ona za to odbierała naganę.

Ale Lottie była osóbką upartą. Widząc, że Sara nie chce jej wyjawić miejsca swego zamieszkania, postanowiła odkryć je sama jakimkolwiek sposobem. Zagadywała więc młodsze koleżanki i podsłuchiwała rozmowy starszych dziewczynek, aż w końcu opierając się na jakiejś informacji, rzuconej przez kogoś mimochodem, wybrała się pewnego wieczoru na poszukiwanie i wdrapując się na schody, o których istnieniu dotąd nawet nie wiedziała, dotarła na sam strych. Znalazła tu dwoje drzwi, jedne przy drugich, a otwarłszy pierwsze z nich, ujrzała Sarę stojącą na starym stoliku i wyglądającą przez okno.

— Saro! Mamusiu moja! — zawołała w przerażeniu; tak brzydki i pusty wydał jej się ten pokój, tak od całego świata odległy. Małe nóżęta tak były zmęczone, jakby przebyły co najmniej kilkaset schodów.

Na dźwięk jej głosu Sara obejrzała się i struchlała. Co teraz będzie? Jeżeli Lottie zacznie płakać, a ktoś usłyszy, obie będą zgubione! Zeskoczyła ze stołu i podbiegła do małej.

— Tylko nie płacz i nie rób hałasu — zaczęła ją błagać. — Dostałabym za to burę, a już dość tego, że przez cały dzień wciąż mnie łajano. Ten pokój... ten pokój nie jest najgorszy...

— Nie najgorszy? — szepnęła Lottie i zacisnęła usta, rozglądając się wokoło. Była wprawdzie rozpieszczonym dzieckiem, ale tak kochała swą przybraną matkę, że dla niej zdobyła się na ten wielki wysiłek i zapanowała nad sobą; zresztą wiedziała, że każde miejsce, w którym mieszkała Sara, mogło przemienić się w przybytek piękna i szczęścia.

— Naprawdę nie najgorszy? — szepnęła. — Jak to?

Sara przytuliła

1 ... 8 9 10 11 12 13 14 15 16 ... 29
Idź do strony:

Darmowe książki «Mała księżniczka - Frances Hodgson Burnett (elektroniczna biblioteka .TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz