Darmowe ebooki » Powieść » Gösta Berling - Selma Lagerlöf (gdzie w internecie można czytać książki za darmo TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Gösta Berling - Selma Lagerlöf (gdzie w internecie można czytać książki za darmo TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Selma Lagerlöf



1 ... 8 9 10 11 12 13 14 15 16 ... 48
Idź do strony:
świec łojowych, zwisających ze stropu.

— Już suche! — powiedziała. — Można je zdjąć i schować.

W piwnicy opukiwała beczki z winem i wodziła dłonią po szeregach flaszek, weszła do spiżarni i kuchni badając wszystko i dotykając przedmiotów. Wyciągnęła ręce i żegnała się z domem swoim. W końcu poszła do jadalni i pogładziła płytę dużego stołu.

— Niejeden najadł się tu do syta! — powiedziała.

Chodziła po wszystkich pokojach. Odnajdywała na dawnym miejscu długie i szerokie kanapy, gładziła zimny marmur konsol o złoconych podstawach w kształcie gryfów, które dźwigały kosztowne zwierciadła, zwieńczone fryzem z tańczącymi boginkami.

— Bogaty dom! — mówiła. — Wspaniały to był człowiek, który mnie tu uczynił panią i władczynią.

W wielkiej sali, gdzie niedawno wirowały pary, stały już w zupełnym porządku pod ścianami fotele o wysokich oparciach.

Przystąpiła do fortepianu, uderzyła z lekka w klawisze.

— Za moich czasów nie brakło tu też wesela i zabawy! — powiedziała.

Weszła również do pokoju gościnnego. Było całkiem ciemno. Szła omackiem i nagle dotknęła palcami twarzy służącej.

— Płaczesz — spytała poczuwszy łzy na dłoni.

Dziewczyna załkała w głos.

— O pani! — zawołała. — Droga pani moja! Oni zniszczą wszystko! Czemuż odeszłaś i zostawiłaś, o pani, cały dom w ich rękach?

Majorowa odsunęła kotarę okienną i wskazała podwórze.

— Czyż cię uczyłam płakać i lamentować? — spytała. — Patrz, podwórze roi się od ludzi. Jutro nie będzie w Ekeby ani jednego rezydenta.

— A pani wróci? — spytała dziewczynka.

— Czas mój nie nadszedł jeszcze! — powiedziała majorowa. — Gościniec jest mym domem, rów przydrożny łożem. Ty jednak winnaś za mnie czuwać nad Ekeby, dziewczyno, dopóki nie powrócę.

Poszła dalej. Żadna nie wiedziała i nie pomyślała, że Marianna śpi w tym właśnie pokoju. Nie spała też. Była całkiem przytomna, słyszała i zrozumiała wszystko. Leżąc w łóżku śpiewała hymny ku czci miłości.

„O, ty cudowna — myślała — o, ty wspaniała, która raczyłaś podnieść mnie ku sobie. Niedolę straszną przemieniłaś mi w raj. Na żelaznej klamce rodzinnego domu poraniłam sobie ręce, na progu jego leżą łzy moje, ścięte w perły lodowe. Gniew wstrząsa mną chłodny, gdy wspomnę ciosy spadające na matkę moją. Chciałam przespać ten gniew w śnieżnej zaspie, ale ty przyszłaś ku mnie! O miłości, dziecię ognia, przyszłaś do mnie, przemarzniętej. Niczym zda się ta niedola, gdy ją porównam ze szczęściem, jakie z niej wykwitło. Opadły ze mnie wszystkie więzy, nie mam ojca, matki ni domu. Ludzie mnie posądzą o najgorsze i odwrócą się ode mnie. Niechże się spełni wola twoja, o miłości, czyż bowiem przystoi mi wywyższać się nad kochanka?

Pójdziemy w świat ręka w rękę. Biedna jest oblubienica Gösty Berlinga, znalazł ją w zaspie śnieżnej. Założymy sobie dom nie w pięknych salach, ale w chłopskiej chacie, na skraju lasu. Będę mu pomagała w leśnych węglarniach, wraz z nim zastawiała sieci na zające i cietrzewie, będę mu gotowała strawę i łatała odzież jego. O ukochany mój, będę się smuciła i tęskniła czekając na ciebie u skraju lasu. Wierzysz w to? Tak się stanie, tak się stanie! Ale nie będę się smuciła utratą bogactw ni tęskniła do nich, jeno ciebie będę wyglądała, będę wyczekiwała twoich kroków odgłosu po leśnej ścieżynie, twego śpiewu nasłuchiwała będę i czekała, rychło wrócisz z siekierą na ramieniu, o ukochany, o jedyny mój. Mogłabym tak czekać i tęsknić przez całe życie...”

Leżała nie śpiąc i nucąc hymny ku czci miłości, toteż nie zmrużyła jeszcze oczu, gdy weszła majorowa.

Po jej odejściu Marianna wstała i ubrała się. Raz jeszcze musiała włożyć czarną aksamitną suknię i cienkie balowe trzewiczki. Okryta kołdrą, jak szalem, wybiegła ponownie w czarną, straszną noc.

Cicho było, gwiazdy lśniły, zdawało się, że ta noc lutowa nigdy nie będzie miała końca, a mrok i mróz, jakie ta noc roztoczyła, długo trwały na ziemi, trwały, choć słońce wzeszło, trwały, choć zaspy, przez które brnęła Marianna, stopniały już, zmieniły się w wodę.

Wybiegła z Ekeby szukać pomocy. Nie mogła dopuścić, by wypędzono ludzi, którzy ją podnieśli ze śniegu i otwarli jej dom oraz serce swoje. Postanowiła iść do Sjö, do majora, a musiała się śpieszyć. Najprędzej za godzinę mogła być tu z powrotem.

Pożegnawszy się z domem swoim wyszła majorowa na podwórze do czekających na nią ludzi i zaraz zawrzała walka o skrzydło rezydenckie.

Majorowa ustawiła ludzi wokoło wysokiego, wąskiego budynku, gdzie na piętrze mieściła się słynna siedziba kawalerów. Spali w beztrosce zupełnej w wielkiej izbie o bielonych ścianach, gdzie stały czerwono malowane skrzynki wokoło wielkiego stołu, na którym pływały karty w kałużach wódki. Spali wszyscy w szerokich łóżkach osłonionych kraciastymi firankami i nie wiedzieli o niczym!

W stajni przy pełnych żłobach spały konie kawalerów, śniąc o jazdach odbywanych za młodu. O, jakże miło marzyć w dniach spokoju o czynach minionych, o wyprawach na jarmarki, kiedy to po całych dniach i nocach musiały stać pod gołym niebem, o wyścigach podczas powrotu z pasterki oraz jazdach próbnych przy sprzedaży koni, gdy szaleni kawalerowie, puściwszy wodze luzem, wychyleni z sanek niemal leżąc zwierzętom na grzbietach, wyrzucali rozgłośne przekleństwa. Słodko jest marzyć wiedząc, że nigdy już nie porzucą pełnych żłobów Ekeby!

W starej, na poły rozwalonej wozowni, pełnej nieużytecznych już wozów i wysłużonych sań, mieści się śmieszny zbiór starych pojazdów.

Stoją tam zielone malowane sanie koszykowe i czerwone lub żółte wozy o bokach z desek. Jest tam też pierwsza kariolka, jaką widziała Värmlandia, łup wojenny Beerencreutza z roku 1814. Stoją tu najróżnorodniejsze jednokonki, gigi na bujających, giętych w kształt łabędziej szyi resorach, karetki pocztowe, dziwaczne narzędzia męki. Można tam znaleźć wszystkie rozklekotane biedy, dorożki i pojazdy, które wytrząsały dziadków naszych po gościńcach. Widać tu także długie sanie mogące pomieścić wszystkich dwunastu kawalerów razem, karetowe sanie marznącego wiecznie kuma Kristofera, sanki rodzinne Orneclou z pociętą przez mole niedźwiedzią skórą i wyblakłym herbem rodowym na oparciu, widać też jednoosobowe sanie zakończone ostrym dziobem. Mnóstwo tu tych sań.

Dużo kawalerów żyło w Ekeby i wielu tu pomarło. Nazwiska ich zapomniał świat, nie mają też miejsca w sercach ludzi, ale majorowa przechowywała pojazdy, którymi przybyli do dworu. Zebrała je wszystkie w tej właśnie starej wozowni.

Stoją tam i śpią, a kurz osiada na nich grubą warstwą. Śruby i gwoździe tracą oparcie w zbutwiałym drzewie, farba łuszczy się i opada, a wyściółka poduszek wyłazi dziurami wygryzionymi przez mole. „Dajcież nam spać i rozpaść się — powiadają stare pojazdy. — Dość już długo podskakiwałyśmy po gościńcach nasiąkając deszczem i śniegiem. Dajcież nam spokój! Dawno minął czas, gdyśmy wiozły młodych panów na pierwszy bal, dawno już, jak wyczyszczone i lśniące ruszałyśmy w pierwszą przejażdżkę po śniegu lub niosłyśmy ochoczych bohaterów po rozmiękłych drogach na manewry w Trossnäc. Większość z nich śpi już snem wiecznym, ostatni zaś i najlepsi zamierzają nigdy już, nigdy nie opuścić Ekeby”.

Pęka skóra pokrycia, spadają obręcze z kół, sypią się zbutwiałe szprychy i śruby wylatują. Starym pojazdom już wcale na życiu nie zależy, chcą umrzeć, i koniec. Kurz leży na nich niby całun pogrzebny, a pod jego powłoką starość dojrzewa i zagarnia władzę. W niezmąconym próżniactwie stoją tu i rozpadają się powoli. Nikt ich nie używa, a jednak niszczeją. Raz do roku otwierają się drzwi i wchodzi nowy towarzysz, przybywający na stały pobyt w Ekeby, potem drzwi zapadają z powrotem, a nowo przybyłego ogarnia także znużenie, sen i starczy uwiąd. Rzucają się na niego szczury, mole, robaki i inne rabusie, on zaś rdzewieje i rozpada się w ciszy bezsennej a niezmąconej.

Tej jednak nocy lutowej kazała majorowa otworzyć na oścież drzwi starej wozowni. Wyciągnięto przy świetle latarń i świec stare pojazdy, będące własnością żyjących dziś w Ekeby rezydentów, starą kariolkę Beerencreutza, herbowe sanki Orneclou i wąską karetę kuma Kristofera, w której siadywał skulony. Majorowa nie zważa, czy to pojazdy letnie, czy zimowe, idzie jej o to jeno, by każdy dostał swoją własność z powrotem.

W stajni pobudzono też stare konie rezydentów, śpiące przy pełnych żłobach. Raz jeszcze marzenia wasze się ziszczą o, beztroskie rumaki! Znowu popróbujecie stromych zjazdów. Będziecie jadły stęchłe siano po stajniach karczem, będziecie drżały pod razami nahajek pijanych handlarzy i szalonym pędem biegły po lśniącym lodzie, na który aż strach wstąpić.

Ładnie wyglądają teraz stare pojazdy! Małe, szare koniki góralskie zaprzęgają parobcy do kościstego piętrowego giga, a długonogie wierzchowce do niskich, jednoosobowych sań. Stare zwierzęta parskają i rżą, gdy się im zakłada twarde wędzidła w bezzębne pyski, a stare pojazdy trzeszczą i skrzypią. Należałoby tych starców niedołężnych zostawić w spokoju, niechby spali do końca świata. Niestety, dobyte zostają na światło dzienne sztywne kolana, porażone przednie nogi, łogawość17 i nosacizna18.

Z niemałym wysiłkiem parobcy zaprzęgają konie, potem zaś pytają majorową, jaki pojazd dać Göście Berlingowi, który, jak Bogu i wszystkim wiadomo, przybył do Ekeby na dwukolnej biedce węglowej razem z majorową.

— Zaprzęgać Don Juana do najlepszych sanek, dać mu skórę niedźwiedzią ze srebrnymi zaponami! — rzekła. Gdy zaś parobek stajenny jął szemrać, dodała: — Nie ma konia, którego bym nie dała za to, by się pozbyć tego człowieka! Zapamiętajcież to sobie!

Zbudzono tedy pojazdy i konie, ale kawalerowie śpią dalej. Teraz zostaną wyprowadzeni na dwór, w czarną noc zimową. Ale zaatakować kawalerów w łóżkach — większe to, zaprawdę, zuchwalstwo niż sprawa z kulawymi końmi i zmurszałymi pojazdami. To śmiali, mocni, niebezpieczni mężowie, zahartowani w setkach przygód. Gotowi bronić się do ostatka, niełatwo tedy dobyć ich z łóżek wbrew woli i sprowadzić do pojazdów.

Majorowa kazała podpalić stertę słomy stojącą tak blisko dworu, że łuna musiałaby obudzić śpiących kawalerów.

— Ta sterta moja, całe Ekeby jest moje! — powiedziała, gdy słoma buchnęła jasnym płomieniem. — Budźcież ich teraz.

Kawalerowie śpią jednak dalej, drzwi zaryglowawszy, a chociaż czereda ludzi woła gromko: — Gore! Gore! — śpią niefrasobliwie.

Ciężki młot kowala dudni w drzwi, a oni śpią.

Twardo ugnieciona kula śnieżna rozbija szybę, wpada do pokoju i odbija się o firankę łóżka. Oni śpią smacznie.

Śni im się, że piękna dziewczyna rzuciła im chustkę, śnią o oklaskach po zapuszczeniu kurtyny, śnią o hałaśliwej pijatyce po północy, o wesołym śmiechu. Trzeba by armatniego strzału i morza lodowatej wody, by ich zbudzić. Tańczyli, grali, śpiewali, urządzali widowisko. Opici winem, do cna wyczerpani, zapadli w sen głęboki jak śmierć.

Ten sen błogosławiony byłby ich nawet ocalił. Parobkom zaczyna się zdawać, że ta cisza to podstęp. Za każdą ramą okienną stoi może rezydent z bronią w ręku, gotów położyć trupem każdego, kto by się wejść poważył! To chytrzy i wojowniczy ludzie, tedy milczenie ich musi coś oznaczać. Któż mógłby przypuścić, że dadzą się wziąć jak niedźwiedź w jamie.

Ludzie krzyczą: — Gore! Gore! — krzyczą raz po razie, ale nadaremnie.

Wobec tego, że nikt nie ma odwagi, porywa majorowa siekierę i rozbija drzwi wejściowe, potem biegnie schodami, otwiera drzwi pokoju i woła: — Gore! Gore!

Ten głos znajduje lepszy oddźwięk niż ryki parobków. Nawykli słuchać go, zrywają się wszyscy kawalerowie z łóżek, ubierają śpiesznie i zbiegają na podwórze.

Niestety, u wejścia stoi olbrzymi kowal oraz dwu tęgich w garści młynarczyków i wielka hańba spotyka kawalerów. Jednego po drugim łapią parobcy, obalają, wiążą ręce i nogi i niosą każdego do przeznaczonego dlań pojazdu. Żaden nie uszedł, wszyscy zostali pokonani, zarówno szorstki pułkownik Beerencreutz, jak silny kapitan Chrystian Bergh i filozof, wuj Eberhard. Schwytano nawet niezwyciężonego Göstę Berlinga. Powiódł się tedy zamach majorowej, bo mocarniejsza jest ona, zaprawdę, od wszystkich kawalerów.

Litość zbiera patrzeć, jak siedzą związani w starych, roztrzęsionych pojazdach. Pospuszczali głowy zerkając spode łba, a podwórze huczy od wściekłości, klątw i wybuchów bezsilnego gniewu.

Majorowa chodzi od jednego do drugiego, mówiąc:

— Przysięgnij, że nie wrócisz do Ekeby!

— Niech cię piekło pochłonie, czarownico!

— Przysięgnij! — powtarza. — Inaczej wrzucę cię związanego do izby, gdzie się usmażysz, albowiem postanowiłam spalić tej nocy całe skrzydło rezydenckie. Wiedz o tym!

— Nie odważy się pani tego uczynić!

— Nie odważę się! Wszakże całe Ekeby jest moją własnością! Ty gałganie! Czy sądzisz, żem zapomniała, jakeś szydził ze mnie na gościńcu! Należałoby cię spalić razem z innymi! Czyś ruszył bodaj palcem w mej obronie, gdy mnie wypędzano z domu? Przysięgaj!

Majorowa wygląda groźnie, chociaż może udaje większy gniew, niż go odczuwa naprawdę, koło niej zaś mnóstwo ludzi z ostrymi toporami, toteż kawalerowie zmuszeni są przysięgać, by nie stało się jeszcze większe nieszczęście.

Potem majorowa poleca znieść ich odzież i skrzynie i rozluźnić im więzy. Na koniec włożyć im wodze do rąk.

Tymczasem jednak upłynęło dość czasu, by Marianna dotarła do Sjö. Major wstawał przed brzaskiem, zastała go na dworze, gdyż dopiero co zaniósł śniadanie niedźwiedziom. Nie tracąc wielu słów, major wrócił do niedźwiedzi, nałożył im kagańce, wyprowadził je i podążył do Ekeby.

Marianna ruszyła wraz z nim. Padała niemal ze zmęczenia, a gdy ujrzała łunę nad Ekeby, wstrząsnęła nią śmiertelna trwoga.

Cóż to za noc! Mąż bije żonę, ojciec skazuje własne dziecko na zamarznięcie. Czyżby faktycznie miała teraz jeszcze ta kobieta spalić nieprzyjaciół swoich, a stary major puścić swoje niedźwiedzie na własną czeladź?

Przezwyciężyła znużenie, wyprzedziła majora, pędem biegła do Ekeby. Wyprzedziła go znacznie. Utorowała sobie drogę przez zebrany na dziedzińcu tłum. A stanąwszy twarzą w twarz z majorową, zawołała co sił:

— Idzie major z niedźwiedziami!

Przerażenie ogarnęło ludzi. Wszystkie oczy zwróciły się na majorową.

— Tyś go, widzę, sprowadziła! — rzekła do Marianny.

— Uciekajcie, na miłość boską! — zawołała dziewczyna. — Nie wiem, co major zamierza, ale zabrał wszystkie niedźwiedzie.

Wszyscy umilkli, zapatrzeni w majorową.

— Dziękuję wam za pomoc, dzieci moje! — powiedziała spokojnie do ludzi.

1 ... 8 9 10 11 12 13 14 15 16 ... 48
Idź do strony:

Darmowe książki «Gösta Berling - Selma Lagerlöf (gdzie w internecie można czytać książki za darmo TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz