Chłopi - Władysław Stanisław Reymont (jak czytać książki przez internet TXT) 📖
Powieść Władysława Reymonta, za którą otrzymał Nagrodę Nobla w 1924 roku, publikowana w tomach między 1904 a 1909 rokiem. To utwór przedstawiający losy społeczności zamieszkałej we wsi Lipce.
Fabuła powieści obejmuje 10 miesięcy i opisuje losy Macieja Boryny, jego rodziny i innych mieszkańców Lipiec. Ukazuje zarówno problemy społeczne, z którymi spotykają się chłopi, jak i przedstawia ich codzienność, święta oraz tradycje, życie uzależnione od pór roku i pogody, wpisuje także chłopów w tradycję historyczną, a także skupia się na indywidualnych przeżyciach. Chłopi to wnikliwe studium nad rzeczywistością chłopską, powieść panoramiczna, realizująca założenia nautralizmu i realizmu.
- Autor: Władysław Stanisław Reymont
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Chłopi - Władysław Stanisław Reymont (jak czytać książki przez internet TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Władysław Stanisław Reymont
Skrzywił się i pytał niespokojnie:
— Odpiszą mu to jego morgi, co?
— Ja ta wiem! Nie wyznała mi się. Niech się jej spyta.
Przystąpił do nich Szymek z Nastusią, nalazł się skądściś i Jędrzych, że przystanęli całą kupą, a pierwszy Szymek zaczął:
— Jaguś, matki strony nie trzymaj, kiej się mnie krzywda dzieje.
— Juści, co za tobą stoję. Ale odmieniłeś się przez te czasy, no, no... Całkiem kto drugi z ciebie! — dziwiła się, bo stojał749 przed nią sielnie750 wyelegantowany, prosty, wygolony do czysta, w kapelusie751 na bakier i w kapocie bieluśkiej kieby752 mleko.
— A bom się wyrwał z matczynego stojaka.
— I lepiej ci teraz na woli? — prześmiechała się z jego hardości.
— Wypuść ptaszka z garści, to obaczysz! Zapowiedzie słyszałaś?
— Kiedyż ślub?
Nastusia przygarnęła się tkliwie, obejmując go wpół.
— A za trzy niedziele, jeszcze przed żniwami — szeptała spłoniona.
— I choćby w karczmie wyprawię, a matki prosił nie będę.
— Masz to już kaj753 zawieźć kobietę?
— A mam. Jakże, na drugą stronę do matki się wprowadzę. Szukał po ludziach komornego nie będę. Niech mi jeno mój gront odpiszą, to radę sobie dam! — przechwalał się sierdziście.
— Pomogę mu, Jaguś, we wszyćkim pomogę — przytwierdzał Jędrzych.
— Przeciech i my Nastusi we świat gołkiem nie dajemy. Tysiąc złotych dostanie gotowymi pieniędzmi — wyrzekł Mateusz.
Kowal odciągnął go na bok, cosik mu szepnął i poleciał.
Pogadywali jeszcze co niebądź, szczególniej Szymek roił se, jak to gospodarzem ostanie, jak se to grontu przykupi, jak się to chyci ziemi, że pokrótce obaczą, kto on taki, jaże754 Nastusia patrzała w niego z podziwem. Jędrzych przytwierdzał, jeno Jagusia chodziła oczami po świecie, słysząc piąte przez dziesiąte. Zarówno jej tam było jedno.
— Jaguś, przyjdź do karczmy, będzie dzisiaj muzyka — prosił Mateusz.
— I karczma la755 mnie już nie zabawa — odparła smutnie.
Zajrzał w jej oczy przemglone, zacisnął kaszkiet i poleciał roztrącając ludzi. Przed plebanią natknął się na Tereskę.
— Kaj cię to niesie? — zagadnęła lękliwie.
— Do karczmy! kowal zwołuje na narady.
— Poszłabym z tobą.
— Nie odganiam cię, miejsca nie zbraknie, zważ jeno, by cię nie wzieni756 na ozory, że tak cięgiem za mną uważasz.
— I tak me757 już noszą kiej psy tę zdechłą owcę.
— To czemu się im dajesz! — zły już był i zniecierpliwiony.
— Czemu? nie wiesz to bez758 co? — zaskarżyła się cichuśko.
Szarpnął się i poszedł przodem, że ledwie za nim zdążyła.
— Już buczysz759 kiej to cielę! — rzucił odwracając się nagle.
— Nie, nie... jeno mi proch760 wleciał do oka.
— Jak widzę płakanie, to jakby me kto nożem żgnął!
Zrównał się z nią i rzekł dziwnie serdecznie:
— Naści parę groszy, kup se co na odpuście, a potem przyjdź do karczmy, to potańcujemy.
Spojrzała oczami, co to jakby mu do nóg leciały z podzięką.
— Co mi ta pieniądze, takiś dobry... takiś... — szeptała rozpłomieniona.
— A z wieczora przychodź, przódzi761 czasu miał nie będę.
Obejrzał się na nią jeszcze z proga, uśmiechnął i wszedł do sieni.
W karczmie już była ciasnota i gorąc nie do wytrzymania. W głównej izbie tłoczyło się wiela762 różnego narodu, przepijając a gwarząc, zaś w alkierzu763 zebrali się co młodsi z lipeckich, z kowalem i Grzelą, wójtowym bratem, na czele. Przyszli też i poniektórzy gospodarze, jak Ptaszka, sołtys, Kłąb i Adam, stryjeczny Borynów, a nawet się wcisnął Kobus, choć go nikto nie zapraszał.
Kiedy Mateusz wszedł, właśnie był Grzela prawił gorąco i kredą cosik pisał po stole.
Szło o zgodę z dziedzicem, któren obiecywał za morgę lasu dać chłopom po cztery na podleskich polach, a drugie tyle ziemi puścić na spłaty; chciał nawet borgować drzewo na chałupy.
Grzela wykładał wszystko podrobnie764 i kredą znaczył, jak by się to podzielili ziemią i co by wypadło na każdego.
— Dobrze rozważcie, co mówię! — wołał — sprawa czysta jak złoto.
— Obiecanka cacanka, a głupiemu radość! — mruknął Płoszka.
— Szczera prawda, nie obiecanki. U rejenta wszyćko765 nam odpisze. Weźta766 ino sobie dobrze do głowy! Tylachna767 ziemi la768 narodu. A toć każdemu w Lipcach wykroi się nowa gospodarka. Miarkujta769 ino770 sobie...
Kowal raz jeszcze powtórzył, co mu był kazał dziedzic powiedzieć.
Wysłuchali uważnie, ale nikto się nie ozwał, patrzeli jeno w te białe krychy na stole i głęboko deliberowali771.
— Prawda, sprawa kiej złoto, ale czy na to komisarz pozwoli? — ozwał się pierwszy sołtys, orząc frasobliwie772 pazurami po kudłach.
— Musi! Jak gromada uchwali, to się urzędów o przyzwoleństwo pytała nie będzie! Zechcemy, to i on musi! — zagrzmiał Grzela.
— Musi, nie musi, a ty się nie wydzieraj. Obacz no który, czy aby starszy nie wącha kaj pod ścianą?
— Dopierom go widział przed szynkwasem! — objaśniał Mateusz.
— A kiedy to dziedzic obiecuje nam odpisać? — zagadnął któryś.
— Mówił, co gotów choćby jutro. Zgodzimy się na jedno, to zaraz odpisze, zaś potem omentra773 rozmierzy, co komu.
— To już po żniwach można by chycić774 się tej ziemi.
— A na jesieni obrobić, jak się patrzy.
— Mój Jezus, dopiero to pójdzie robota, no!
Pogadywali gwarnie, wesoło, jeden przez drugiego. Radość już ponosiła wszystkich, oczy strzelały mocą, hardość prostowała grzbiety i same ręce się wyciągały do brania tej ziemi upragnionej.
Niejeden już podśpiewywał z uciechy i krzykał na Żyda o gorzałkę, niejeden plótł trzy po trzy o działach775, a każdemu roiły się nowe gospodarki, bogactwa i radoście776. Bajdurzyli też kiej pijani, śmiejąc się, bijąc pięściami w stoły a przytupując ogniście.
— Dopiero to w Lipcach nastanie święto!
— Hej, a jakie zabawy pójdą, a jakie muzyki!
— I wiela to weselisk odprawi się w zapusty777!
— Dzieuch778 we wsi zabraknie!
— To se miesckich779 przykupiemy, nie stać to nas?!
— Psiachmać, w same ogiery jeździł będę.
— Cichota no — zawołał stary Płoszka bijąc pięścią w stół — a to krzyczą kiej780 żydy781 w szabas! Chciałem jeno782 pedzieć783, czy aby w tej dziedzicowej obietnicy nie ma jakowego podejścia? Miarkujeta, co?
Przycichli, jakby ich kto z nagła oblał zimną wodą, dopiero po chwili ozwał się sołtys:
— Ja też nie mogę wyrozumieć, laczego784 taki hojny?
— Juści, w tym musi być jakieś podejście, bo żeby dawać tylachna ziemi prawie za darmo — ciągnął któryś ze starych.
Ale na to porwał się Grzela i zakrzyczał:
— To wam powiem, żeśta głupie barany i tyla!
I znowu jął tłumaczyć i przekładać zapalczywie, jaże się spocił kiej mysz, kowal też sielnie mełł ozorem i każdemu z osobna rychtował, ale stary Płoszka nie dał się przekabacić, głową jeno kiwał i prześmiechał tak kąśliwie, aż Grzela przyskoczył do niego z pięściami, ledwie już powstrzymując złość.
— Rzeknijcie swoją prawdę, kiej nasza widzi się wam cygaństwem.
— A rzekę! Znam dobrze to pieskie nasienie, znam i mówię waju785: nie wierzta786 dziedzicowi, póki nie bedzie czarno na białym. Zawżdy się naszą krzywdą pasły, to i tera chcą się na nas pożywić!
— Tak miarkujecie, no to się nie gódźcie, ale drugim nie przeszkadzajcie! — krzyknął na niego Kłąb.
— Chodziłeś z nimi do boru, to ich stronę i tera trzymasz!
— A chodziłem, a jak będzie potrza787, to i jeszczek788 pódę789! A trzymam nie za nim, jeno za zgodą, za sprawiedliwością, za całą wsią. Bo jeno790 głupi nie widzi w tym dobrego la791 Lipiec. Jeno głupi nie bierze, jak dają.
— Wyśta792 wszystkie głupie, bo pilno wama793 sprzedać za obertelek794 całe portki. Głupie, skoro dziedzic tyle daje, to może i więcej.
Zaczęli się przemawiać795 coraz zapalczywiej, a że i drugie wspomagały Kłęba, to zrobił się taki gwar, jaże przyleciał Jankiel i sielną796 flachę gorzały postawił na stole.
— Sza, sza, gospodarze! Niech będzie zgoda! Żeby Podlesie były nowe Lipce! żeby każdy był pan! — wołał puszczając kieliszek kolejką.
Juści, co wzięli pić, a jeszcze barzej797 się ugwarzać, wszyscy już bowiem skłaniali się do zgody oprócz starego Płoszki.
Kowal, któren musiał w tym mieć jakiś gruby profit, najgłośniej rozmawiał rozwodząc się o dziedzicowej poczciwości, a raz po raz stawiał la798 całej kompanii to gorzałę, to piwo, to nawet arak799 z esencją.
Cieszyli się tak galancie800, co już niejeden jeno oczy bałuszył i ozorem ledwo ruchał801, zaś Kobus, któren cały czas pary z gęby nie puścił, jął naraz chybać802 ludzi za orzydla803 i krzyczeć:
— A komorniki to co? Psi pazur? I nam się należy ziemia! Nie dopuścim do zgody! Po sprawiedliwości być musi! Jakże, to jeden ledwie już spaśny kałdun udźwignie, a drugi ma zdychać z głodu? Po równo musi być ziemi la804 wszystkich! Dziedzice ścierwy! Niejeden gołym zadem łyska805, a nos drze806 do góry, jakby cięgiem807 kichał! Kołtuniarze zapowietrzone! — krzyczał coraz głośniej i tak nieprzystojnie wszystkim przymawiał, jaże808 go wyciepnęli809 za drzwi, ale jeszcze przed karczmą klął i wygrażał.
Kompania też niezadługo zaczęła się rozchodzić do domów, jeno co łapczywsi na uciechę ostali w karczmie, kaj810 już pobrzękiwała muzyka.
Właśnie i wieczór się był robił811, słońce zapadło za bory i całe niebo stanęło w zorzach, aż czuby zbóż i sadów jakby się pławiły w czerwieni a złocie. Zawiewał wilgotny, pieściwy wiater, żaby jęły812 rechotać, odzywały się przepiórki, a granie koników roztrząsało się po polach kiej813 ten nieustający chrzęst dojrzałych kłosów, rozjeżdżali się już z odpustu, że jeno wozy turkotały, a kajś niekaj814 ktosik815 dobrze napity816 wyśpiewywał rozgłośnie.
Przycichły Lipce, pusto się zrobiło przed kościołem, ale jeszcze pod chałupami siedzieli gęsto ludzie zażywając chłodu i wczasów.
Cichy zmierzch stawał się na świecie, mroczniały pola, dale stapiały się już z niebem, wszystko się spokoiło817, śpik818 z wolna morzył ziemię i obtulał ją ciepłą rosą, zaś ze sadów tryskały kiej niekiej819 ptasie głosy, jakoby tym wieczornym pacierzem.
Bydło wracało z pastwisk, raz po raz buchały długie, tęskliwe ryki, a rogate łby pokazywały się nad stawem, rozgorzałym ogniami zachodu jakoby krwawym zarzewiem. Kajś820 pod młynem baraszkowały z wrzaskiem kąpiące się chłopaki, zaś po obejściach trzęsły się dzieuszyne821 piesneczki822, to beki owiec, to gęsie gęgoty.
Jeno u Borynów było cicho i pusto. Hanka poniesła823 się z dziećmi do którejś z kum824, Pietrek się też kajś825 zapodział, a Jagusia nie pokazała się jeszcze od nieszporów, że tylko Józka zwijała się kole826 wieczornych obrządków.
Ślepy dziad siedział w ganku, nastawiał gęby na chłodnawy wiater, mruczał pacierz, a pilnie nasłuchiwał Witkowego boćka, któren kręcił się w podle827 rychtując przyczajonym dziobem w jego nogi.
— Cie... Żebyś skisł, zbóju jeden! A to me828 kujnął! — mruczał zbierając pod siebie kulasy829 i machał wielkim różańcem, bociek odleciał parę kroków i znowu zachodził przemyślnie z boku z wyciągniętym dziobem.
— Słyszę cię dobrze! Już ci się nie dam. Jaka to jucha zmyślna! — szeptał, ale że w podwórzu rozległo się granie, to oganiając się kiej niekiej830 różańcem zasłuchał się w muzyce z lubością.
— Józia, a kto tak szczerze rzępoli?
— A Witek! Wyuczył się od Pietrka i teraz cięgiem831 dudli, jaże uszy puchną! Witek, przestań, a załóż koniczyny źrebakom! — wrzasnęła.
Skrzypki umilkły, zaś dziad cosik832 se833 umyślił, bo skoro Witek przyleciał pod chałupę, rzekł do niego wielce dobrotliwie:
— Weź tę dziesiątkę, kiej834 tak galancie wyciągasz nutę.
Chłopak uradował się ogromnie.
— A zagrałbyś to i pobożne pieśnie, co?
— Co ino posłyszę, to wygram.
— Hale, każda liszka835 swój ogon chwali. A taką nutę wygrasz, co? — i beknął po swojemu piskliwie a zawodzący.
Ale Witek nawet nie dosłuchał, skrzypki przyniósł, zasiadł pobok836 i przegrał rychtyk837 to samo, a potem rznął insze, jakie tylko słyszał w kościele, i tak sprawnie, jaże838 się dziad zdumiał.
—
Uwagi (0)