Szpieg - Józef Ignacy Kraszewski (warto czytać TXT) 📖
Warszawa, rok 1861. Po upadku powstania listopadowego społeczeństwo polskie organizuje się przeciwko carskiemu zniewoleniu, powstają tajne organizacje patriotyczne, w których działa głównie młodzież akademicka. Ale i carski aparat represji nie przestaje działać, rozbudowuje swoją siatkę szpiegowską, do której należą głównie Polacy.
Szpiegiem jest również Adam Pressler, uczestnik powstania listopadowego, który zarobione pieniądze najczęściej przepija. Nie wie o tym, że jego własny syn działa w jednej z organizacji, która przygotowuje wystąpienie zbrojne. Pod wpływem wyrzutów sumienia postanawia on zerwać ze szpiegostwem po wykonaniu ostatniego zadania, którego efektem jest aresztowanie młodzieży należącej do podziemnej organizacji. Wśród nich jest syn Adama. Co w tej sytuacji zrobi mężczyzna?
- Autor: Józef Ignacy Kraszewski
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Szpieg - Józef Ignacy Kraszewski (warto czytać TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Józef Ignacy Kraszewski
Pod wieczór dnia tego gdy jenerał, mówiąc ich językiem, oddychał, co znaczy odpoczywał, przekupiony sługa wpuścił doń Preslera. Gabinet tego pana życia i śmierci tylu ludzi, wcale nie był podobny do wytwornego buduaru pana naczelnika. Nie znać tu było najmniejszego starania o jakąkolwiek wygodę, plugawa stara kanapa z wysiedzianą poduszką skórzaną służyła za tron panu jenerałowi, prosty stół zarzucony papierami stał przed nim, jedno wygodniejsze krzesełko, szafa bejcowana, zegar lada jaki — otóż i wszystko. Drzwi tylko ten pokój dzieliły od zajmowanych przez jenerałowę z rodziną.
Mikołaj Siergujewicz w surducie mundurowym bez szlif, palił cygara i czytał „Inwalida”. Gdy Presler wszedł, długo na niego patrzał. Zwyczaj badania nie opuszczał go i teraz, chciał się domyślić człowieka nim z nim miał mówić. Ale postawa porucznika nic go nauczyć nie mogła.
— Nu, czego tam chcesz? zapytał w końcu.
Nim rozpoczął mówić Presler, przyszedł pokornie, a raczéj przypełznął, aż do jego kolan i całował je płacząc.
— Nu, gadajcie!
— Panie jenerale, jestem ajentem policyjnym, służyłem rządowi wiernie przez lat kilkanaście, mogę powiedzieć, żem i wiele za to zniósł i dosyć się nieraz przysłużył, ale mnie srogie dotknęło wczoraj nieszczęście. — Ja sam doniosłem że się tam w fabryce jednéj młodzież zbierała na mustrę, pomiędzy tą młodzieżą schwytano własnego mego syna, syna — jedynaka. Panie jenerale, weźcie życie moje, ale przebaczcie temu dziecku!
Gdy Presler to mówił, jenerał wciąż nań patrzał żując cygaro. Chociaż od lat kilku miał do czynienia z więźniami polskimi, nie nauczył się był dobrze po polsku; z trudnością rozumiał język a gorzéj jeszcze nim mówił.
— A! rzekł, to to z téj szajki miateżników co ich tu wczoraj z tym starym przypędzili — wszyscy pójdą w Sybir bez wyjątku!!
— Panie jenerale! jedyne moje dziecko. —
— Co tam panie jenerale! panie jenerale! (kłuło go że mu nie mówił: prewoschodytelstwo) ja dla was nic nie zrobię, nie trzeba było syna puszczać na takie szelmostwa, trzeba jego było lepiéj uczyć, ot co, poszoł won!
Presler jeszcze go ściskał za nogi, ale jenerał zniecierpliwiony już go niemi kopać zaczął. Krew burzyła się w starym, ale wzgląd na to, że los syna był w ręku tego człowieka, czynił go cierpliwym, dawał się kopać nie ustępując.
— Panie jenerale! wołał, ja wam odkryję wszystkie ich spiski. —
— Co ty możesz odkryć?
Na chwilę, zastanowił się.
— Ty nic nie wiesz, ale słuchaj, syn twój może być wolnym, niech tylko powie wszystko, niech wyda, swój ten komitet Centralny — ja jego uwolnię, oficerskie słowo. —
Preslerowi jakieś mdłe nadziei światełko zabłysło.
— Ja każę przyprowadzić twego syna, jego już dziś badali, ale milczy jak kamień; chodź ze mną.
Nic nie odpowiadając Presler ruszył się za panem jenerałem, który zawołał żołnierza, coś do niego poszeptał i skinąwszy na porucznika począł go prowadzić z sobą. Przeszedłszy dziedziniec, kilka strażą obwarowanych bram, drzwi i korytarzy, znaleźli się nareszcie w téj izbie znanéj wszystkim odwiedzającym więźniów, do któréj zwykle przyprowadzają ich aby przy katach świadczyli że ich nie katowano. Jenerał siadł a Presler stanął z bijącem sercem oczekując na przyjście syna. Długa jednak upłynęła chwila nim brzęk karabinów oznajmił że go wiedziono.
Ojciec rzucił się naprzeciw niemu, ale krata dzieląca salę przystępu broniła. — Juljan szedł blady z twarzą pełną uroczystéj odwagi męczennika, widać było na nim że w tym jednym dniu przeżył i przebył więcéj niż w życiu całem.
Jenerał wskazał nań ręką Preslerowi i rzekł:
— Nu, macie tego swego syna, powiedzcież temu łajdakowi, że jeśli chce świat oglądać niechaj prawdu gada i za swoje szelmostwo żałuje!
— Julku! krzyknął Presler zbliżając się do niego i załamując ręce, jeśli masz cokolwiek miłości dla rodziców, zlituj się nad nami, mów co wiesz! a pan jenerał przyrzeka że będziesz wolny.
Juljan dziwnie spojrzał na ojca.
— Ojcze, rzekł, ja nic nie wiem, wiem to żem sam może winien, ale nikt więcéj.
— Słyszysz, słyszysz, ot co gada buntowszczyk! krzyknął rozjuszony jenerał, tacy oni wszyscy! pójdziesz do taczek do kopalni... albo na szubienicę...
— Julku! ulituj się nad nami, jeśli nie nademną to nad matką!
— Ani ty ojcze, ani matka nie macie prawa żądać odemnie abym dla miłości waszéj podłością się skaził, rzekł młodzieniec; patrz! dodał nagle odsłaniając surdut i pokazując zakrwawioną koszulę, patrz, bito mnie dziś, bito ażem mdlał, alem nie zesłabł, alem wzmocniał, ale się dam ubić a nie powiem tym katom słowa!! Nie okupię wolności mojéj szkaradną zdradą, pójdę na śmierć i zostawię po sobie w miejscu dziecięcia waszego, czystą i poczciwą mogiłę. — Ojcze, mówił rozogniając się coraz bardziéj, możeszże odemnie tego żądać, ty stary żołnierz polski, coś za ten kraj walczył za który ja może umrę...
Presler począł okrutnie płakać a jenerał tupiąc nogami wołał aby natychmiast więźnia wyprowadzono. Na Juljanie gniew ten wściekły żadnego nie robił wrażenia, żołnierze go popychali, on stał jak wrosły w ziemię.
— Ojcze daj mi rękę niech ją pocałuję, zawołał, a potem na wolą Boga. —
Ale Presiera chcącego zbliżyć się do syna żołnierz odciągał z drugiéj strony a okrutnemu jenerałowi przyszło na myśl pomścić się na szlachetnym młodzieńcu zadając mu cios okrutny. Postrzegł on z wyrazów wymówionych przez Juljana że o rzemiośle ojcowskiem nie wiedział i krzyknął w pasyi:
— A wiesz ty co to twój ojciec? hę?
Juljan odwrócił się z dumą ku jenerałowi —
— Stary żołnierz polski...
— Ha! ha! zakrzyczał zbir radując się zawczasu wrażeniu jakie miał uczynić... ty wiesz...
Już jego usta miały wymówić wyrazy, któreby były przebodły pierś młodzieńca najcięższym dla niego razem, gdy Presler wyrwawszy się z rąk żołnierza, skoczył do Mikołaja Siergiejewicza i zamknął mu usta obiema dłoniami.
Wielmożny ów Katownik uląkł się straszliwie, cofnął, a w tem zamieszaniu i wrzawie uprowadzono Juliana... pozostał rozjuszony zbir i porucznik którego żołnierze schwytali i trzymali zdaleka.
— Ha! zawrzeszczał z pięściami przyskakując do bezbronnego jenerał i tłukąc go niemi po twarzy — ha! jak ty śmiałeś dotknąć mnie! jak ty śmiałeś... ty... ty...
Presler znowu stał się pokornym jak baranek, znosił razy, milczał, przypadł nawet na kolana usiłując przebłagać groźnego wroga, który nie żałował pięści i razów, a naostatek rozkazał żołnierzom dać mu jeszcze kijami i wypuścić.
Zkąd ta wspaniałomyślność wzięła się mu, dla czego nie kazał Preslera zamknąć w cytadeli, tego trudno zrozumieć.
— Słysz, rzekł do niego w końcu odchodząc, jak ty mi piśniesz słowo o tem co tu było, każę ci rozstrzelać... rozumiesz... oficerskie słowo...
W końcu dodał jeszcze parę razy ulubione swoje paszoł won, a nieszczęśliwy ajent policyjny, wyciągnięty za kark przez żołnierzy, za drzwiami się im ostatkiem wykupić musiał od razów, które zastąpiły gęste kułaki.
Oszalały, oszarpany, wywlókł się tak ku wrotom cytadeli, sam nie wiedząc dokąd idzie i co daléj pocznie z sobą, gdy usłyszane nagle znajomym głosem wyrzeczone przekleństwo osłupiałego wstrzymało.
Blisko tego mostu nad którym powinienby stać napis jaki Dante położył u wrót piekła, pod ścianą, ujrzał siedzącą żonę... przez tych kilkadziesiąt godzin tak zmienioną boleścią okrutną, że trudno mu zrazu było ją poznać.
Postać to była nie zrozpaczonéj Nioby starożytnéj, ale furji któréj sił brakło na wściekłość. Widok sprawcy wszystkich jéj cierpień osłabłą przywiódł do tego stanu wściekłości. Z rozpuszczonemi włosami, z suknią podartą, z twarzą oblaną łzami, z zaognionemi oczyma, z pieniącemi usty, zdawała się chcieć porwać na niego aby go rozszarpać, ale sił jéj nie stało i padła z zaciśnionemi dłoniami miotając się w konwulsyjnych drganiach...
Siedziała tu od poranka próżno, błagając aby ją do syna dopuszczono, gnana i bita, znosząc naigrawania pijanéj tłuszczy. Z serca jéj szał przechodził do głowy, głód i ból odbierał jéj powoli przytomność, — widok męża ją przywrócił. —
Porucznik cofnął się z przestrachem ale uciekać nie mógł; sam nieszczęśliwy zrozumiał jéj rozpacz, ulitował się... chciał ją podnieść z ziemi i uprowadzić. —
— Nie tykaj mnie! wrzasnęła przeraźliwie, widząc że się zbliża, nie tykaj zabójco... między tobą a mną nie ma już nic wspólnego... ostatni węzeł ty zerwałeś! nie mam dziecięcia... nie jestem żoną twoją... nie znam cię, szatanie — precz! precz! precz!!
Cóż było odpowiedzieć? Presler zapłakał, zatrzymał się, ale widząc że się jéj szał powiększa, odszedł powoli.
W chwili gdy on znikł z oczów kobiety, która płakać gorzko zaczęła, zbliżyła się do niéj czarno ubrana postać.
Była to podeszłego wieku niewiasta, jedna z tych tysiąców naszych świętych męczennic, które się poświeciły na usługę braciom... męczennic, gdyż każdy co jest zmuszonym ocierać się o żołdactwo moskiewskie, godzien się staje tego nazwiska. Ileż to przecierpieć musi każda spokojna, skromna, zacna kobieta, któréj przychodzi żebrać ich litości!
Nie mają oni ani poszanowania dla wieku, ani czci dla boleści, ani względu na słabość — a najlitościwszy z nich wstydzi się nawet pokazać że ma serce... — jeźli nie jest okrutnikiem, to okrutnika udaje. —
I ona z cytadeli wracała, i ona miała tam syna, i ona szła z wypłakanemi oczyma modląc się przez tę kalwaryjską drogę, która do krat żelaznych więzienia prowadzi — ale mimo własnego cierpienia postrzegła ubogą kobietę i schyliła się ku niéj żegnając ją krzyżem, bo wiedziała że na straszną tę rozpacz słowo byłoby już nieskutecznem.
— Biedna kobieto, rzekła, co ci jest? mów! wstań, nie poddawaj się... opamiętaj. Bóg litościw!!
— Bóg i bóg nie ma litości! z dzikim śmiechem odpowiedziała Preslerowa... zabrał mi dziecko moje jedyne...
— Nie tyś jedna taką sierotą, odrzekła kobieta... jam równie wyprobowana, syn mój jest tu także za temi murami, a ja nawet twarzy jego widzieć, głosu posłyszeć nie mogę. I przychodzę tu co dnia daremnie, i błagam ich, napróżno... i odchodzę bez nadziei. —
— A! chyba nie kochałaś syna...
— Ja! kobieto nie bluźnij... on mi był jeden na świecie... ja nie mam nadeń nikogo — ale ja ufam w miłosierdzie Boże... —
Tą razą kobieta podniosła na nią oczy nic nie mówiąc, a po chwili szepnęła:
— Módl się i za mnie, jam zapomniała się modlić...
— Chodź ze mną... ja cię nauczę, modlić się będziemy razem...
Pierwsze to było słowo pociechy jakie usłyszała nieszczęśliwa i posłuszna mu wstała powoli, jak dziecię słabe dając się prowadzić... Przyszła już była do tego stanu odrętwienia w którem długie dawniéj dni spędzała, ale stokroć było teraz straszniejsze, bo myśl nawet, ta czarna towarzyszka godzin samotnych, z głowy jej uciekła i ciemności oblały ją nieprzebite, — z szału przeszła w niemoc zupełną...
Potrzeba było litościwéj niewieście, która ją wyrwać chciała z tego miejsca, pomocy dwóch najętych ludzi, aby wsadzić do powozu i uwieść do miasta.
Presler idąc tak oszalony i nieprzytomny wprost tylko ciągle przed siebie, znajdował się naprzeciw Dominikańskiego kościoła i machinalnie zwrócić się miał ku Długiéj ulicy, gdy za sobą głos jakiś wołający go po nazwisku usłyszał. Odwrócił się i ujrzał Muszyńca srodze pijanego, który nań kiwał, zarazem grożąc mu na nosie. — Szanowny ten kolega był w tak dobrym humorze, że się na nogach utrzymać nie mógł, twarz jego zwykle bladą okrywał rumieniec téj barwy jaką ma zwykle mięso świeżo zabitego zwierzęcia. Usta uśmiechały się tą wesołością wódczaną, która się ze wszystkiego na świecie śmiać gotowa, oczki błyszczały złośliwym sprytem, który spotęgowała siła pochłoniętego trunku. Presler stanął, i czekał na spieszącego ku niemu człowieka.
— A! niegodziwcze ty jakiś! zakrzyczał nań Muszyniec, otoś mi figla wypłatał, ha! wziąłeś mi z przed nosa, na co ja tak długo polowałem! I klapnął go po ramieniu.
— No, niech cię djabli wezmą, nie gniewam się. Ja się sobie zrewanżuję. Ale powiedz mi, tak sumiennie jak między ludźmi honorowemi przystało, co téż oni ci zapłacili?
Na wspomnienie samo wypadku, który tak gorzkie za sobą pociągnął następstwa, Presler aż się wzdrygnął. Spojrzenie na wyraz jego twarzy przestraszyło nawet pijanego towarzysza, który dodał szybko. —
— Coż ci to? chory? czy cię pobili? twarz cała w sińcach! czy cię już ta hałastra uliczna wyszpiegowała i napadła?
— A! nieszczęście, odparł głuchym głosem porucznik. Przeklęty ten dzień i godzina kiedym gębę otworzył; wszystkie klęski spadły na mnie! Stała się najokropniejsza rzecz, najstraszniejsza zbrodnia jaką kiedy człowiek popełnił — ja im wydałem własnego syna, a te katy, ci ciemiężcy, nie chcą mi go uwolnić! zabity jestem! zabity!
Muszyniec spuścił głowę, zrobił minę kwaśną i machnął ręką w powietrzu.
— Toś ty miał syna, rzekł, i takiego co już spiskował! A to historya! jeszcze podobnéj jak żyję nie słyszałem. Cóż myślisz począć?
— Padałem im do nóg, pełzałem po ziemi, płakałem, nic nie pomogło! Żona leży jak martwa pod
Uwagi (0)