Historia kołka w płocie - Józef Ignacy Kraszewski (gdzie mogę czytać książki online txt) 📖
Historia kołka w płocie to wydana w 1859 roku ostatnia tzw. powieść ludowa Ignacego Józefa Kraszewskiego i jednocześnie prawdopodobnie najkrótsza.
Tytułowym bohaterem jest dąbek, który rośnie na leśnej polanie. Możemy obserwować jego losy i rozwój. Jak możemy się domyślić z tytułu książki, po latach zostaje on kołkiem w płocie, który należy do ubogiej rodziny włościan, Pakułów. Głównym bohaterem historii ludzkiej jest Sachar, syn Pakułów, który dorastając staje się tym „innym” w swojej rodzinie. Jak potoczą się losy chłopca, który nie nadaje się do pracy na roli i zostaje posłany do wojska?
- Autor: Józef Ignacy Kraszewski
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Historia kołka w płocie - Józef Ignacy Kraszewski (gdzie mogę czytać książki online txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Józef Ignacy Kraszewski
Właśnie to najgroźniejszem było dla Sachara, który odwykł od posłuszeństwa, długo sam sobie będąc panem i przyzwyczaił się do wygódek i wolał grać na skrzypcach niżeli bronią robić...
Przy wieczerzy przyszedł ekonom z raportem dziennym do dworu i doniósł o powrocie Sachara... Sama pani wotowała naprzód aby go dla przykładu ukarać, ale ta pierwsza mocja upadła za wstawieniem się samego ekonoma, któremu już pół kopy jaj, kurę czarną i ręcznik zaniesiono o mroku. Następnie rozkazano przywołać ojca, a Chariton, czekający na folwarku, zjawił się z pokłonem w progu sali, gdzie los człowieka miał się rozstrzygać...
Sam pan już był zasiadł pod piecem, pani chodziła żywo, panna Adelaida ukryta w kątku, zabierała się być adwokatem nieszczęśliwego, ekonom niby instygator z insigniami władzy przy drzwiach...
Chariton wszedł pomięszany i drżący, nizko i bardzo nizko skłonił się czapką do ziemi...
— A co, jest ptaszek? — spytał Rogala...
— Jaśnie panie — odparł po namyśle wieśniak — w sercu państwa nasza nadzieja, że mu przebaczycie... chłopak zawsze nie spełna miał rozumu... i teraz nie lepiej powrócił.
— Cóż on tam robił? — przecież czemś na życie sobie zarabiać musiał — odezwała się pani...
— Na skrzypeczce grał — rzekł Chariton — takie to nieszczęśliwe u niego przywyknienie... nic nie robił jeno grał, ta i teraz...
— A to musi grać nieźle? — zawołał pan.
— Chłop! na skrzypcach! — przerwała śmiejąc się Dorota — to coś osobliwego... doprawdy jestem ciekawa...
— Skocz mój Kubasiński — krzyknął pan Rogala usłyszawszy żądanie pani — przyprowadź go tu ze skrzypcami... słyszysz?
— Ja go sam przyprowadzę! — rzekł Chariton pokornie.
Chata nie była od dworu daleko, ojciec spiesznie pobiegł po syna i wpadł do domu z oznajmieniem, że państwo Sachara chcą słyszeć...
Trzeba było korzystać z jakiego takiego usposobienia i spieszyć ze skrzypkami. Ale Sachar nie miał ochoty grać, jemu się na łzy zbierało nie na popisy... i ledwie dał się namówić wziąć skrzypce i z ojcem ruszyć. Trzeba było nawykać posłuszeństwu; spuścił głowę i poszedł pokorny...
Choć trochę postarzał biedny włóczęga, ale najpiękniejszy parobczak we wsi dziś się stał dziwnie zajmującą jakąś postacią, jakby z Byronowskiego poematu. Nosił włosy długie, twarz miał bladą, oczy ciemne, ogniste i coś tak smutnego w wejrzeniu i uśmiechu, a tak dumnego na czole, że się wcale nie wydawał chłopem.
Dowiedziona to rzecz, że czasem nawet ta prosta dzika latorośl ludowa wydaje typy, na jakie trudno się zdobyć innym rodom, daleko poprawniejszym... Wprawdzie ręce zawsze silne i nogi wielkie odznaczają ich (wedle naturalistów przez heroldją potwierdzonych) — ale to coś bywa nakształt owych barbarzyńskich królów, bez rąk stojących na Kapitolu, których dzika i poetyczna piękność nawet obok Antinousa uderza.
Takim był dziś Sachar, a gdy w progu sali upokorzony z swą skrzypka stanął, pokłonił się i podniósł głowę piękną, wszystkich oczy na niego się obróciły, nie mogąc pojąć jakim sposobem tak piękny człowiek mógł się w tak lichej chacie urodzić!
Panna Adelaida poglądała nań z politowaniem i zdziwieniem, Dorota potrzęsła głową a sam pan zagryzł sobie usta, ruszając ramionami.
I powiedziano: — Pokaż co umiesz! — tak jak pieskowi służyć każą i niedźwiedziowi skakać przed gawiedzią... Sachar miał łzę w oku, pierś mu wezbrała na łkanie, ale dobył skrzypki i grać musiał...
Któż wie! od smyczka zależało może jego wybawienie!... Pan, pani, panienka, ojciec, ekonom stali, słuchając w milczeniu uroczystem domorosłego wirtuoza. Nie wiem jak się to stało, ale chłopak nieszczęśliwy, gdy raz dźwięk swej skrzypki posłyszał, gdy ona mu na piersi zadrgała, zapomniał o całym świecie, panu, groźbie, przyszłości, miejscu, w którem się znajdował i ludziach, co go słuchali. Zagrał im od serca taką jakąś boleścią, skargą, jękiem, że mimowolnie dreszcz uczuli przechodzący po ciele. Panna Adelaida trochę się uczyła muzyki a czuła ją lepiej niż umiała, Dorota grywała sama nawet wielkie sztuki, jak mówiła, pan Wincenty lubił dumki, szumki i ludowe piosenki... wszyscy się więc mniej więcej poznali na grze włóczęgi, która im trafiła do serca...
Ekonom tylko utrzymywał, że gra nie do rzeczy, bo zrozumieć nie mógł innej jak do tańca muzyki...
Potrzeba było po kilkakroć mówić Sacharowi, żeby poprzestał, tak z okiem wlepionem w ciemności, sparty o ścianę, grał i grał bez końca...
Ojciec go wreszcie trącił, i obudzony grajek, opuścił ręce smutnie... zwiesił głowę, przypominając sobie gdzie był i co się z nim działo...
Pan i pani słowa nie rzekli, tylko skinieniem ręki odprawiono ich do chaty.
Ekonom uznał stosownem pozostać dla tajemnej narady o losach nieszczęśliwego...
— Ale wirtuoz, mospanie, niechże go wszyscy wezmą! — zakrzyknął pan Rogala wstając z pod pieca — gdzie on się tego nauczył? Mógłby panie koncerta dawać... i byłby nie zły grosz z niego.
— Wiesz co, kochanie — odezwała się Dorota — chłopak niczego, trochę przetarty w świecie, wziąć go do dworu, czasem i do tańca zagra.
— Włóczęga! niewiedzieć jakiego prowadzenia, zrobił uwagę pan Rogala.
— Trudnoż go w chacie przy pługu zostawić.
— Już to do pługa się nie zda — dodał ekonom — ale jak jaśnie państwo rozkażą...
— Weźmiemy go do dworu! — odezwała się pani — do wojska go szkoda... zdrów, przystojny i przydać nam się może... liberja Janka, który poszedł na wieś do chaty, w sam raz przyjdzie na niego.
Nie miała potrzeby przemawiać panna Adelaida, gdyż nic lepszego dla niego wyrobić nie mogła, musiała na tem poprzestać i Sachar w ten sposób mianowany został... lokajem...
Znając go nie trudno się domyśleć, że ten chleb dlań musiał być gorzkim, ale już go życie złamało i wygięło tak, że mu prawie obojętnem było co z nim uczynią, a wiedział że woli mieć nie będzie.
Zabrawszy więc węzełki swoje, pożegnawszy matkę i ojca, powlókł się do kredensu i stanął pod rozkazy starego wąsatego Matyasza, który władał przedpokojem. Ciężka to była próba i nie wiem czy kołkowi w płocie czy jemu w kredensie gorzej było.
Na wsi biedak miał jeszcze trochę swobody, rodzice oszczędzali mu trudu i przymusu, w polu na niebo patrzeć mógł i obracać się jak chciał i westchnąć całą piersią; tu i stać i chodzić i mówić i patrzeć na nowo go uczono a pierwszą zasadę Matyasza, który był wielce myślącym, stanowił aksjomat, że sługa nie jest człowiekiem.
Matiasz wcale nie był głupi, ale znajdował, że rozum w kredensie do niczego się nie zdał.
— Sługa — mawiał on — nie powinien nigdy myśleć, mieć zdania własnego i woli, fantazji żadnej, czułość nie potrzebna... czujny, baczny, słyszeć powinien tylko to co do niego mówią, a spełniać jak machinka co każą... Jak tylko sługa wdaje się w serce, przywiązanie, bierze na rozum a nie na ręce... na nic się nie zdał.
Pytają, odpowiadasz ściśle tyle ile musisz; ślą, idziesz, niepodobieństwa nie ma dla ciebie, czynność twoja nie twoja, spełniasz ją jak siekiera tnie drzewo... co ci że z niego krwawy sok się leje...
Ujrzawszy ledwie Sachara, stary Matyasz zawyrokował zaraz że na nic się nie zdał.
— Naprzód za stary — rzekł — żeby mógł przyjąć edukacją i nawyknąć do niemego i ślepego posłuszeństwa; powtóre grajek, a ile ich jest to wszystko pijacy i hultaje... nareszcie długo wałęsał się po świecie samopas, pewnie nic dobrego z wędrówki nie przyniósł...
Pomimo tych przedwczesnych o nim sądów, Sachar pozostał we dworze, i zaraz w dni parę gdy kilku mężczyzn przybyli w odwiedziny, pan Rogala kazał mu się popisywać ze skrzypcą.
Sacharowi krew tryskała do twarzy, gdy mu tak jak uczonemu pieskowi służyć kazano, zgrzytał zębami i wstrzęsał się, ale zaledwie dorwał się skrzypki na której w inne czasy Matyasz grywać nie dawał, już nie był panem siebie, i dźwięk jej przenosił go w inne światy.
Oddajmy tu sprawiedliwość razem grze Sachara i tym co go słuchali, że choć na nim żadnego tańca i nic wesołego wymódz nie było podobna, wszyscy się jakoś poznali, iż gra z serca, i poczuli że w tej pieśni jest życie i myśl jakaś. Wiedzieli nawet, iż w głębi jej była boleść, bo choć go zmuszano do wesołych przygrywek, zawsze w nich coś jęczało i odzywało się cierpieniem.
— Dziwna rzecz — mówił pan Rogala — gra ci mazura i ochoczo od ucha, a licho wie jak brzęczy w nim coś gdyby skarga i krzyk straszny... mnie po jego graniu zawsze jakbym z pogrzebu powrócił; i uważam że Dosia chodzi smutna, Adelaidzia także, nawet chłopcy pomywacze nosy spuszczają... osobliwszy człowiek i gra jakaś dziwna. A co najniepojętsze — dodawał — że choć cię prześwidrowywa na wylot, chce ci się słuchać, i tęskno ci i ciężko, a oderwać się nie można.... To djabeł nie człowiek!
— Żeby tak na mnie — szeptał Matyasz cicho — jabym jego puścił w świat, bo to gotowo jakiej biedy we dworze narobić... Nieprzytomny chodzi, nie rozumie co się do niego gada, nie boi się nikogo, łaj go ani drgnie, bij ani się ruszy, a w dodatku po cichu płacze... i wszystkie dziewczęta chodzą za nim jak za malowanym obrazkiem. Na co we dworze taki sługa! Uczciwy, to prawda — mówił Matyasz — ale co mi z tego, że on z dobrej woli poczciwy, kiedy ja kijem z każdego zrobię wzór cnoty i posłuszeństwa.
Służba zresztą we dworze dosyć była lekka, gawiedzi dosyć, a Sachara nikt nie prześladował, ale nosił suknię poddaństwa i żadnej dnia godziny nie miał dla siebie, a kroku bez pozwolenia stąpić nie mógł... Na skrzypcach nie wolno mu grać było, chyba kazano... a gdyby się i odezwał, głos ich zdradzał, że nie był zajęty i zaraz go ktoś do czego używał.
Wieczorami tylko czasem szedł biedak po cichu do sadu, pod ten płot, w którym wbity stał jego rówieśnik dębowy, i oparty oń, sam sobie śpiewał na skrzypeczce co serce mu kazało... Miejsce to, dosyć oddalone od dworu, osłonione drzewami, skryte, dozwalało mu się na czas jakiś ukryć przed oczyma. Ale powracającego stary Matyasz i gromił i wyśmiewał.
— Co tobie przyjdzie z tego piłowania — mawiał — czysty warjat... żeby ci jeszcze kto płacił, nie mówię, ale grać dla fantazji, dali-Bóg, niepojęty chłopiec!
Wszyscy go potroszę też mieli za półgłówka, a litość, jaką wzbudzał, nie szkodziła mu wcale.
Pan tylko znudził się i złą jego posługą i nieustannem graniem.
— Zawali-droga — mówił sobie — nie wiedzieć co z nim zrobić... czy to ja muzyki potrzebuję...
A wieczorami jednak zasłuchiwał się z daleka w grze jego i ramionami ruszając, gniewając się, gdy raz go schwyciła, już porzucić nie mógł.
Do chaty rzadko go wypuszczano, a tam matka biedaczka srodze za nim tęskniła. Nocą ledwie miał wolność dostać się na wieś do swoich i chwilę z niemi posiedzieć...
Ale i tu gdy przyszedł, niemy godziny spędzał na ławie, bo nikt jego w domu i on nikogo zrozumieć nie mógł. Oni mu mówili o powszednim chlebie i niedostatku, o zbytku pracy i biedzie swojej, on o niewoli i swobodzie jakiej zażył, o pętach które nosił, o upokorzeniu, którego doznawał.
I nie pojmowano go, bo był okryty, bo nie skarżył się na głód i bicie... a to już dla nich tak wiele gdy plecy całe, żołądek syt i głód nie dokucza... Nie jeden mu nawet zazdrościł, że ciężkiej nie znał roboty...
Na to Sachar się uśmiechał, spuszczał głowę i łzy toczyły mu się po twarzy ciche...
— Taki w głowie coś nie dobrze — szeptał dziaduś patrząc na niego.
— Sam nie wie czego chce — ruszając ramionami dodawał ojciec — jeszcze i to szczęście że w gorsze ręce nie poszedł... ale jemu nigdy dobrze...
Matka go może rozumiała jedna, ale wypowiedzieć nie mogła co jej po sercu chodziło...
Kij nasz stał nieporuszony w miejscu... i dumał o lesie, z którego został wyrwany, o dawnem życiu i ściętych siekierą nadziejach.
Towarzysze jego zdawali się wcale swemu losowi radzi, i nie pojmowali, dla czego on tak smutną miał minę... Kołek wierzbowy zaraz pierwszego roku puścił korzonki w ziemię i gałązki do góry, wprawdzie ścięto je wprędce, ale szaławiła na nowe się zebrał i drwił sobie z człowieka, wiedząc że tamtemu pewnie prędzej się sprzykrzy ścinać, niż jemu puszczać gałązki... Pochlebiał sobie nawet, że z czasem, gdy płot runie cały, on na poważną rosochatą wierzbę wyrośnie...
Próbowały tej samej sztuki inne kije i gałęzie, ale nie mając wytrwałości wierzby i po pierwszem wystrzeleniu tracąc wszystką siłę, schły potem nieboraki. Jednak i uschłe nie znajdowały, by im znowu tak bardzo źle być miało na świecie.
— Pytam się, czego ty u licha chcieć możesz? — mawiał kołek leszczynowy do dębowego sąsiada — zawsze jednak skończyć było potrzeba, czy od wichru, czy od żelaza, czy od ognia... Stoisz sobie w miejscu czystem, patrzysz na pole, chrust trochę boki ściska, ale wyschnie i upadnie, w ziemię jesteś wbity, ale leżąc byś zgnił... towarzyszów masz dosyć, pogadać z kim jest... czego
Uwagi (0)