Król zamczyska - Seweryn Goszczyński (biblioteka online dla dzieci .TXT) 📖
Główny bohater przyjeżdża w malownicze okolice Krosna, gdzie w pobliżu znajduje się tajemniczy zamek.
Jest on owiany legendą, podobnie jak niejaki pan Machnicki, były mieszkaniec zamku, który cały czas z sentymentem go odwiedza. Mężczyzna postanawia poznać niesamowitą historię zamku oraz Machnickiego, który w najbliższej okolicy uchodzi za szaleńca. Powieść Król Zamczyska została napisana w 1842 roku przez Seweryna Goszczyńskiego. Autor przedstawił w utworze nie tylko niesamowitą historię, ale także odniósł się do rzeczywistości politycznej Polski XIX wieku. Na kartach powieści przewijają się mniej lub bardziej ukryte wątki związane z powstaniem listopadowym, sytuacją porozbiorową, a także motywy mesjanistyczne. Odrzykoński zamek postrzegany jest jako alegoria Polski, choć już podupadły, wciąż owiany chwałą.
- Autor: Seweryn Goszczyński
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Król zamczyska - Seweryn Goszczyński (biblioteka online dla dzieci .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Seweryn Goszczyński
Stawiąc te słowa w Strasburgu, niewątpliwie musiał Goszczyński już znać okólniki Centralizacji Towarzystwa Demokratycznego z lat 1836 i 1837 z zawartymi w nich dwoma projektami manifestu, który miał wypowiedzieć i uzasadnić wobec emigracji i całej Polski dążenia Towarzystwa. Zapatrzona we wzory wielkiej rewolucji francuskiej, Centralizacja zupełnie inaczej niż Goszczyński traktowała szlachtę, w żadne kompromisy z nią wdawać się nie chciała i groziła jej zemstą ludu, pewna, że tym łatwiej skłoni ją do połączenia się z ludem. Był więc memoriał Goszczyńskiego bardzo wymowną, bardzo stanowczą, chociaż w łagodnej formie podaną, nauką dla Centralizacji, jak ma działać w kraju, jak ma zmienić swoją dotychczasową politykę wobec szlachty, jak uczynić tę politykę realną, owocną.
Przede wszystkim raziło Goszczyńskiego wzgardliwe odnoszenie się Centralizacji do przeszłości narodu, wyzbycie się wszelkiego poczucia narodowości polskiej wskutek bezwzględnego przejęcia się obcymi wpływami; więc podając zasady, na jakich powinien się oprzeć tajny związek demokratyczny, który ma być utworzony w kraju i przygotować powstanie, tak pisał: „Narodowość polska jest dziś jedyną potęgą, która daje odpór napastnikom narodu polskiego; jest świętością naszą. Nie znajdzie współczucia w narodzie, kto okazuje dla niej pogardę lub ją lekceważy. Barwa zatem narodowości powinna się rozlać na całą budowę związku przyszłego tak, aby jaśniała w jego celu, tchnęła z każdego szczegółu, ożywiała każdą myśl ustawy... Krótko mówiąc, powinna promienieć z wewnątrz dzieła, jak jego dusza, a zewnątrz odziewać je, jak ciało odziewa duszę”.
Ta obrona narodowości dobrze harmonizowała z duchem utworu, którego pomysł już podczas pisania memoriału musiał się zarysowywać w twórczej wyobraźni poety, a który wkrótce potem zaczął przyoblekać kształty powieściowe, z duchem Króla Zamczyska.
Z innych objawów literackiej twórczości Goszczyńskiego w owych czasach najmniej godnym uwagi jest udział jego w piśmie humorystycznym polskim, które w r. 1839 zaczął wydawać w Strasburgu dobry znajomy jego, dawniejszy wydawca krakowskiego Powszechnego Pamiętnika nauk i umiejętności, Leon Zienkowicz. Pismo to chciało nawiązać do czasów obecnych tradycję Rzeczypospolitej Babińskiej i dlatego miało tytuł Pszonka, ale obracało się w zbyt ciasnym kole satyry, wymierzonej przeciw stronnictwom emigracyjnym i ich organom, z którymi Towarzystwo Demokratyczne pogodzić się nie mogło, przede wszystkim przeciw stronnictwu dynastycznemu, które w księciu130 Adamie Czartoryskim widziało króla de facto. W piśmie tym, w którym oprócz wydawcy brali udział Goszczyński i świeżo także przybyły z Galicji Lucjan Siemieński, były niektóre artykuły wesołe i dowcipne, ale te, które wydobył z Pszonki Zygmunt Wasilewski i wydał w zbiorowym wydaniu Dzieł Goszczyńskiego (1910) jako utwory tego poety, mało mają humoru, a wiele zaciętości stronniczej. W ogóle humor był czymś obcym naturze Goszczyńskiego, który na życie spoglądał zawsze okiem poważnym i surowym. Więcej mają znaczenia jego recenzje literackie, umieszczane w tym czasie (1841–1842) w Demokracie Polskim, nieliczne wprawdzie, ale takie, w których stan jego duszy i kierunek wyobrażeń mógł się lepiej niż w humorystyce wypowiedzieć. Taką była naprzód jego ocena Pamiątek Soplicy Henryka Rzewuskiego, które były czymś zupełnie nowym, nie mającym wzoru przed sobą w literaturze polskiej. Ocena była obszerną, wszechstronną, w wielu rzeczach trafną; Goszczyński zastanawiał się w niej nad zadaniem krytyki i dochodził do wniosku, że krytyka powinna być tym dla literatury, czym jest sumienie dla człowieka. Jeszcze godniejszą uwagi była recenzja poezji Bohdana Zaleskiego, które wtedy ukazały się na horyzoncie literackim. Recenzja była także obszerna, szczegółowa, napisana przy tym z wielkim polotem i wielkim przejęciem się ważnością zadania, jakie miał krytyk przed sobą. Chodziło Goszczyńskiemu o to, aby i spłacić dług przyjaźni, podnosząc wysoko poezję przyjaciela, której wartość artystyczną umiał ocenić, i zaznaczyć jaskrawą różnicę ideową, która ich dzieliła. Tamtego domagało się serce krytyka, tego — jego sumienie polityczne i patriotyczne.
Co się tyczy różnicy ideowej, ta dotyczyła poglądów jednego i drugiego poety na katolicyzm. Zaleski szukał zbawienia Polski w zupełnej zgodzie z Kościołem katolickim; stanowisko Goszczyńskiego, zakreślone w tej recenzji, było stanowiskiem deisty, ale deisty w duchu Russa131, nie Woltera, to jest opierał on religię na uczuciu, nie na rozumie. Religii przypisywał wielkie znaczenie w życiu ludzkości, uważał ją „za rozwijanie się ludzkości z Boga ku Bogu”, ale widział w niej dwie strony: niebieską i ziemską. Pierwszą stanowią prawdy, wyryte w sercu ludzkim, wrodzone, które człowiek z sobą już na świat przynosi i które są wspólne wszystkim religiom, i to jest — utrzymywał — „jedyna wiara prawdziwa”. Druga strona jest już dziełem umysłu ludzkiego, „mniej więcej doskonaleni, stosownie do usposobienia duchowego danych epok”, i ma się do pierwszej, jak ciało do ducha, podlega zużyciu się i śmierci. „Obie te strony widzimy w każdej religii, widzimy je i w poezjach Zaleskiego, pisanych pod wpływem wyobrażeń wyłącznie religijnych”. O ile pierwsza występuje, „w poezjach jego wieje pewien powiew nieskończoności... wszystkie serca jemu wtórują”, „ale jak wciśnie swoje natchnienie w ułomne, zużyte formy rzymskiego katolicyzmu, cały widok duszy zmienia się, posępnieje, maleje... z wiary wygląda tylko jej bierna strona, strona modłów, zwątpienia o ludzkich środkach, zdania się całkowitego na łaskę Opatrzności; myśl polska rozbija się w ascetyczne dumania, a naród traci swego poetę i znajduje tylko poetę zakonnika”.
Trzeba dodać, że Goszczyński, bardzo niedostatecznie obeznany z nauką Kościoła katolickiego, fałszywie przypisywał jej, a stąd i Zaleskiemu, poglądy takie np., że „wola człowieka jest niczym”, że „sam Bóg ostatecznie rozstrzyga bez względu na zasługi cierpiącego, bo jego wyroki są przedwieczne”, że „znaki zbawienia i potępienia rozdane są przed narodzeniem się wybranych i odrzuconych”, itp. W zastosowaniu do sprawy narodowej Goszczyński twierdził, że katolicyzm prowadzi tylko do „biernej rezygnacji, oderwania się od ziemi, zaniechania wszystkich spraw ziemskich, lekceważenia wszystkich obowiązków obywatelskich”. Z tych to błędnych informacji Goszczyńskiego o Kościele katolickim płynęła w znacznej części jego niechęć ku temu Kościołowi.
Najważniejszą rzeczą w jego ówczesnej twórczości literackiej były powieści. Znał swój talent epicki, upewnili go o nim tacy krytycy, jak Grabowski i Mochnacki, a potem i literaci galicyjscy, którzy niewątpliwie mieli głównie na oku jego twórczość epicką, kiedy go namawiali, ażeby wyjechał do Francji, gdzie by mógł, nie ścigany przez policję, oddać się spokojnie pisaniu. Próbował on już w pierwszych latach pobytu w Galicji z nowego materiału wrażeń, jakich mu dostarczyło zbliżenie się do ludu górskiego, jego podań i wierzeń, i do przyrody tatrzańskiej, utworzyć coś w rodzaju Zamku Kaniowskiego. Plan był zakreślony na wielką skalę: miała to być epopeja góralska z czasów pierwszego napadu Tatarów na Polskę, cudowność miała grać w tej epopei wielką rolę, ale z planu tej całości, która miała się nazywać Kościelisko (od nazwy doliny Kościeliskiej) udało się poecie wykończyć tylko jeden epizod, przedstawiający sobótkę w górach, wydany też pod tytułem Sobótka (w noworoczniku lwowskim Ziewonia 1834). Kiedy więc znalazł się we Francji i spełnił ważne i pilne zadanie wobec emigracji demokratycznej, to jest kiedy napisał ów Memoriał o Galicji, o którym wyżej była mowa, z kolei rzeczy stanęło przed nim główne zadanie, dla którego przyjechał do Francji: stworzenie jakiegoś nowego większego dzieła poetyckiego.
Zanim przystąpił do wykonania zamiaru, była naturalnie chwila rozważania: do jakiego zwrócić się tematu? I w jaką odziać go formę? Miałże, jak w Zamku Kaniowskim, czerpać i teraz z niedawnych wspomnień historycznych i stąd zaczerpnięty temat znów w bajronicznej podawać formie? Czy też, jak w Sobótce, sięgać do zamierzchłych tradycji i współczesny obyczaj ludowy wiązać z cudownością bajecznych podań i wierzeń ludowych? Stawały zapewne przed nim i inne wzory współczesne, tak z polskiej poezji, jak i obcej, ale jak własne, tak i cudze nie odpowiadały teraz jego nastrojowi. Przyjechał do Francji z bogatym skarbem wrażeń, przeżyć, wspomnień z siedmioletniego pobytu w Galicji, chciał naprzód z tego świeżego zdroju zaczerpnąć temat i podać go w formie jak najprostszej, bez oglądania się na żadne wzory. Tak się urodził Król Zamczyska.
Że tak było, że przez takie rozważania przechodziła myśl Goszczyńskiego przed rozpoczęciem powieści, dowodzi tego bardzo jasno krótki z polotem poetyckim napisany wstęp do niej. „Poezja — czytamy tam — jest wszędzie, w każdej chwili, jak bóstwo, nikomu nie wzbronna132, jak zbawienie, jak uczciwa sława. Nawet nasz wiek, tak osławiony, tak okrzyczany prozaicznym, nawet nasze pokolenie, odsądzone od czci i wiary przez idealistów, mają swoją poezję. Nie jest ona wprawdzie ani rajską, ani homeryczną, ani romantyczną, ale jest tak dobrą, jak wszystkie starsze jej siostry, jest poezją swojego czasu. Nie potrzeba jej daleko szukać, nie potrzeba jej uganiać poza obrębem dzisiejszej ludzkości, nie potrzeba jej sobie wymyślać, jest ona pomiędzy nami, w sferze naszego życia, naszych ludzi, w postaciach najpowszedniejszych”. A w dalszym ciągu tego krótkiego wstępu dodawał: „Chwile, przeżyte pod wpływem takiej poezji, stanowią najdroższy zapas najmilszych w moim życiu wspomnień: mam je z każdej epoki moich dziejów, a epoką najobfitszą może w taką poetyczność jest ostatni mój pobyt w krainie podkarpackiej”...
Otóż kiedy w danej chwili, w celach literackich, przeglądał w myśli ten „najdroższy” zapas wspomnień i przeżyć ze swego niedawnego, ale już przesłoniętego mgłą oddalenia pobytu w Galicji, jedno szczególnie wspomnienie przyciągnęło ku sobie jego fantazję i serce i stało się zarodem nowego dzieła poetyckiego. Było to wspomnienie przelotnej znajomości z człowiekiem, który w całej okolicy, gdzie przebywał, uchodził za obłąkanego, i który był nim w istocie, ale którego obłąkanie miało cechy głębokiej i szczerej poezji i na tle swego czasu mogło się stać symbolem namiętnej miłości ojczyzny. Był to niejaki Machnicki, niższy urzędnik austriacki w Galicji w pierwszej ćwierci dziewiętnastego wieku, ale człowiek z wyższym wykształceniem i, jak się dowiadujemy z powieści Goszczyńskiego, władający nawet kilku językami obcymi.
Postać tę, aż do obecnej chwili, znaliśmy tylko z tej powieści i nie wiedzieliśmy, o ile ona miała byt realny, niezależny od fantazji autora. Dopiero w świeżo wydanych przez Stan. Wasylewskiego pamiętnikach Ludwika Grzymały Jabłonowskiego (z rękop. w Ossolineum), pt. Złote czasy i wywczasy. Pamiętnik szlachcica z pierwszej połowy XIX stulecia (Lwów 1920), znajdujemy wzmiankę o Machnickim, stwierdzającą jego rzeczywistość, niezależną od powieści. Na str. 5 książki powiada Ludwik Jabłonowski, że „w zwaliskach Kamieńca133, zburzonego nie wiedzieć wśród jakiej wojny, przebywał zwykle obłąkany Machnicki; w r. 1833 zawiozłem tam Goszczyńskiego, którego natchnął Królem Zamczyska. Był to niski urzędniczek król. miasta Krosna, mały, chudy, łysy, w siwej kapocie, całkiem nieszkodliwy, chadzał w odwiedziny po dworach i nawet wiersze składał”. Dziś, dzięki p. Feliksowi Konopce z Brnia, możemy nie tylko upewnić się, że bohater powieści Goszczyńskiego był postacią rzeczywistą, ale i podać jego portret, odmalowany przez stryjecznego dziada, tj. stryja ojca p. Feliksa, bar. Prospera Konopkę, który był uczestnikiem powstania w 1831 r. (otrzymał krzyż Virtuti militari), a jednocześnie oddawał się malarstwu i przez lat kilka, już po r. 1831, był uczniem wiedeńskiej Akademii sztuk pięknych. P. Feliks Konopka na podstawie porównania tej akwareli z innymi portretami i szkicami tegoż artysty przypuszcza, że pochodzi ona jeszcze z lat przed powstaniem listopadowym, a że wszystkie te szkice i portrety „odznaczały się fotograficznym niemal uchwyceniem podobieństwa”, sądzi więc, „że i w tym portreciku mamy bardzo wierną podobiznę Króla Zamczyska”134.
Wreszcie p. Feliks Konopka, wiedząc, że mam opracować Króla Zamczyska dla Biblioteki Narodowej, a o rzeczywistym istnieniu Machnickiego nie byłem jeszcze wtedy dostatecznie przekonany, zwrócił mi uwagę, że dziś jeszcze w Krakowie można znaleźć osobę, liczącą dziś już lat 97, która będąc małą dziewczynką, widywała Machnickiego w domu swoich rodziców w Jasielskiem. Jest nią p. Eugenia ze Swiejkońskich Stojowska. Dzięki tej informacji zwróciłem się do p. Stojowskiej, pomimo późnego wieku obdarzonej jasnym i żywym umysłem, i z jej ust otrzymałem potwierdzenie tego, o czym mnie p. Feliks Konopka informował.
Oprócz tego zawdzięczam p. Feliksowi Konopce inne jeszcze wiadomości o Machnickim, jako rzeczywistym osobniku, który posłużył Goszczyńskiemu za model do Króla Zamczyska. W liście swoim do mnie z dnia 25 sierpnia 1921 r. pisze on co następuje: „Z opowiadań innych krewnych moich (dziś już nieżyjących), którzy Machnickiego osobiście znali — jeździł on bowiem po dworach okolicznych i dalszych, jak kwestarz, przesiadując nieraz tygodniami w gościnniejszych domach — odnosiłem zawsze wrażenie, że Goszczyński, idealizując swojego bohatera, przedstawił jednak bardzo wiernie stosunek miejscowego obywatelstwa do Machnickiego. Lubiono go w towarzystwach, gdyż bawiono się jego osobą i powiedzeniami, które czasem dziwnie zastanawiały i niepokoiły, i sadzano go do stołu, jak gościa, ale równocześnie (o czym już Goszczyński nie wspomina) obdarzano go bez ceremonii, jak żebraka. Ten ostatni rys, nielicujący z tym jakimś głębszym samopoczuciem królewskości, w które Machnickiego przystraja poeta, może jednak doskonale iść w parze z megalomanią obłąkanego, a zwłaszcza harmonizuje w zupełności z charakterystyką typu, którą znajdujemy w akwareli pędzla Prospera Konopki. — Z własnych słów Machnickiego cytowano mi tylko jedno zdanie, które z predylekcją powtarzał, gdyż było ono wyrazem jego idée fixe: „A ja wam powiadam, że diabeł urodził się w atramencie”. Woził nawet Machnicki ze sobą dużą butlę atramentu, którą ponoś otaczał urokiem tajemniczości, i nigdy z nią się nie rozstawał.
Tyle tylko wiadomości przekazała nam o Machnickim tradycja miejscowa, tradycja społeczeństwa, które w Machnickim widziało tylko nieszkodliwego a zabawnego wariata, a na które on, pomimo iż pozwalał mu zaopatrywać swoje potrzeby gospodarcze, spoglądał z góry, z wysokości idei, którą był do głębi przejęty, idei wskrzeszenia niepodległej Polski, i z wysokości stanowiska, jakie mu obłąkana wyobraźnia podsunęła — tymczasowego następcy czy zastępcy dawnych królów polskich. Ten stosunek Machnickiego do szlachty, wśród której się obracał, a która się jego kosztem bawiła, stosunek urągliwy, bardzo dobitnie się wyraża w twarzy Króla Zamczyska, jak go przedstawił w swoim portrecie Prosper Konopka.
Drugą stroną medalu jest ten wyraz — na pół natchnionego, na pół obłąkanego marzyciela — jaki nadał Goszczyński bohaterowi swojej powieści. Było wiele węzłów duchowych, które zbliżały tych dwóch ludzi do siebie, a które poeta uwydatnił w powieści: zamiłowanie w poezji, w ruinach, w pięknej przyrodzie, tak pięknie odmalowane na początku rozdziału pt. Zamczysko Odrzykońskie, a przede wszystkim równie gorąca i górująca w sercu poety, jak i w sercu obłąkanego bohatera poematu, żądza wyzwolenia ojczyzny spod jarzma obcego. Toteż Goszczyński zupełnie innymi oczami spoglądał na Machnickiego, niż obywatelstwo jasielskie, a to wyraźne współczucie, z jakim się odnosił poeta do szlachetnego obłąkańca, nie mogło ujść uwagi tego ostatniego i nie pobudzać go do pełnego otwarcia swojej duszy przed poetą.
Zresztą Goszczyńskiemu, gdy przedstawiał Machnickiego w swojej powieści, nie chodziło tylko o wierną kopię oryginału, który poznał, jak np. Prosperowi Konopce, ale wziął go za model do postaci symbolicznej, która ogarniała bardzo wiele, a w tej wielości i duszę poety w jej najgłębszych uczuciach narodowych. Jak dla Króla Zamczyska zamek odrzykoński stał się żywym symbolem całej Polski, jej przebrzmiałej i przygasłej, ale w gruzach jeszcze tającej się i tlejącej chwały, tak dla Goszczyńskiego ten obłąkany król miał być symbolicznym przedstawicielem najgorętszych duchów współczesnego pokolenia, pochłoniętych jedną tylko myślą, odzyskania ojczyzny, nic poza nią niewidzących i wszystko dla niej gotowych poświęcić.
Do takich duchów należał i sam Goszczyński, więc i siebie on w tym obłąkańcu wypowiadał, i tu zapewne dokładał do postaci swego
Uwagi (0)