Lekarz wiejski - Honoré de Balzac (jak czytać książki online za darmo .txt) 📖
Powieść o doktorze Benasissie, jego zaangażowaniu w życie mieszkańców małej wsi oraz Genestasie, kapitanie, który zamieszkał u lekarza.
Dzieło Honoriusza Balzaca powstałe w 1833 należy do cyklu Sceny z życia wiejskiegoKomedii ludzkiej, na którą składa się ponad 130 tytułów, w których wielokrotnie pojawiają się te same postacie (łącznie jest ich ponad 2000).
- Autor: Honoré de Balzac
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Lekarz wiejski - Honoré de Balzac (jak czytać książki online za darmo .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Honoré de Balzac
Wdowa uklękła i przycisnąwszy twarz do ręki zmarłego, zaczęła tę martwą dłoń całować. Domownicy znowu po trzykroć powtórzyli: — Pan umarł. W téj chwili najstarszy syn zbliżył się do matki i szepnął:
— Moja matko! ludzie z Saint-Laurent przyszli, potrzebaby im dać wina.
— Mój synu! — odparła również cicho wdowa innym już zupełnie głosem — weź klucze; jesteś tu odtąd panem i bacz, by doznali tu takiego przyjęcia, jakiém go twój ojciec zawsze witał. Niech dla nich żadnéj tu zmiany nie będzie.
— O! niech-że ci się raz jeszcze przypatrzę — ozwała się znowu żałośnie. — Niestety! tyś już martwy, a ja cię rozgrzać nie mogę. Ach! nic-bym nie chciała, tylko módz cię pocieszyć tém zapewnieniem, że póki mi życia stanie, ty zawsze w sercu mém mieszkać będziesz, że będę szczęśliwą wspomnieniem doznanego przy tobie szczęścia, że wspomnienie twoje przetrwa tu do końca. Słuchaj mnie! mężu mój najdroższy! Przysięgam zachować twoje łoże takiém, jakiém jest teraz. Nigdym do niego bez ciebie nie weszła, niech więc pustém i zimném zostanie. Tracąc cię, tracę zaiste wszystko, co może posiadać kobieta: pana, męża, ojca, przyjaciela, towarzysza! Wszystko!
— Pan umarł! — wołali domownicy.
W téj chwili wdowa podniosła zawieszone u pasa nożyczki i ucięła sobie włosy, które w rękę męża włożyła. Milczenie nastąpiło głębokie.
— To znaczy, że już za mąż nie pójdzie — szepnął towarzyszowi Benassis. — Wielu krewnych czekało na to postanowienie.
— Weź, panie mój drogi — wymówiła kobieta z przejęciem się, które wszystkich wzruszyło — weź i zabierz do grobu tę wiarę, com ci przysięgła. Tak będziem zawsze złączeni, a ja zostanę pośród twych dzieci, przez miłość dla tego naszego potomstwa, którego widok odmładzał twą duszę. O! gdybyś mógł mnie usłyszéć, mój mężu, mój skarbie jedyny, i dowiedziéć się, że choć umarły pobudzisz mnie jeszcze do życia, które mi będzie potrzebne do spełnienia świętéj dla mnie woli twojéj i uczczenia twéj pamięci.
Benassis dotknął ręki Genestasa, dając mu znak do odwrotu, i wyszli obaj. W pierwszéj izbie pełno było ludzi z innéj gminy również w górach leżącéj; stali oni milczący i skupieni, jakby smutek i żałoba nad domem tym goszczące i ich także były owładły. Gdy Benassis z komendantem przestępowali próg, usłyszeli następujące pytanie, które jeden z przybyłych zadał synowi zmarłego:
— Kiedyż więc umarł?
— Ach! — zawołał zagadnięty dwudziestopięcioletni młodzieniec — nie patrzyłem na zgon jego; przyzywał mnie, a mnie nie było. Łkania zatamowały mu głos, po chwili mówił daléj: — W przeddzień powiedział mi: — Chłopcze, pójdziesz do miasta opłacić podatki, z powodu mego pogrzebu nie mielibyście czasu o tém pomyślić i spóźnilibyście się, co się jeszcze nigdy nie zdarzyło. Ojcu było niby lepiéj, poszedłem więc. A on tymczasem umarł nie dawszy mi nawet ostatniego uściśnienia. W ostatniéj chwili nie widział mnie przy sobie, mnie, który-m zawsze był przy nim.
— Pan umarł! — wołano.
— Niestety! umarł, a ja ani jego ostatnich spojrzeń ni ostatniego westchnienia nie przyjąłem. I trzebaż mnie było myśléć wtedy o podatkach! Nie trzebaż było stracić raczéj całe mienie niż z domu się wydalić! Czyż jest co na świecie, co-by mi to stracone, ostatnie pożegnanie opłacić mogło? O nie, mój Boże! Słuchaj Janie, gdy twój ojciec będzie chory, nie odstępuj go na krok, jeżeli sobie nie chcesz wyrzutów na całe życie sprowadzić.
— Mój przyjacielu — rzekł do zrozpaczonego chłopca Genestas. — Widziałem tysiące ludzi umierających na polu bitwy, a śmierć nie czekała, aż ich dzieci przyjdą pożegnać się z niemi; pociesz się więc; nie jednego ciebie to spotkało.
— Ach, panie kochany — odparł zalewając się łzami. — Stracić tak dobrego ojca, który był takim zacnym człowiekiem, to okropne!
— Ta cześć pogrzebowego obrządku trwać będzie, dopóki ciała w trumnę nie złożą — rzekł Benassis do Genestasa, kierując się z nim ku zabudowaniom fermy — a ta szlochająca kobieta przemawiać będzie coraz gwałtowniéj, coraz rozpaczniéj. Ale aby tak mówić wobec całego zgromadzenia, żona powinna miéć do tego prawo, życiem nieskazitelném nabyte. Jeżeli ma sobie by-najlżejszy błąd do wyrzucenia, musi milczéć, bo inaczéj potępiałaby samę siebie; byłaby zarazem oskarżycielem i sędzią. Ne jest-że szczytnym ten zwyczaj oddający jednocześnie pod sąd zmarłego i żyjącego? Żałobę wezmą tu dopiéro za tydzień na ogólném zebraniu. Przez ten czas rodzina pozostaje przy wdowie i dzieciach, by im być pociechą i pomocą. Takie wspólne przebywanie z sobą wywiera wielki wpływ na umysły, przytłumia złe namiętności przez to poczucie mimowolnego uszanowania, które wyradza się w ludziach, gdy się jedni wobec drugich znajdują. Wreszcie, w dzień przywdziania żałoby, odbędzie się uroczysta uczta, po któréj wszyscy się pożegnają; ktokolwiek uchyliłby się od obowiązków, jakie nań śmierć głowy rodziny nakłada, nie miałby nikogo przy swoim śpiewie.
W téj chwili lekarz przechodząc koło obory, otworzył ją i wprowadził komendanta, by mu ją wewnątrz pokazać.
— Widzisz pan — rzekł — wszystkie nasze obory zostały na wzór téj przebudowane. Nieprawdaż, że to wspaniałe?
Genestas z nadzwyczajném uznaniem rozglądał się po téj obszernéj budowli, w któréj krowy i woły stały w dwóch rzędach, tyłem do bocznych ścian, a głowami do środka obory zwrócone. Przez żłoby przezroczyste widać było ich rogate głowy i błyszczące oczy. Tym sposobem właściciel mógł łatwo przegląd bydła odbywać. Pasza mieściła się w górze pod dachem, gdzie na ten cel urządzono jakby rodzaj pokładu z desek, zkąd ją bez trudu do żłobów zrzucać można było. Pomiędzy dwoma rzędami tych ostatnich była duża przestrzeń wybrukowana, czysta i przeciągiem powietrza ciągle odświeżana.
— Podczas zimy — rzekł Benassis chodząc z komendantem po oborze — podczas zimy wieczorne prace tutaj się odbywają. Wznoszą się stoły i wszyscy mają ciepło tak tanim kosztem. Owczarnie są również podług tego systemu budowane. Nie uwierzysz pan, jak bydlęta wprędce się do porządku przyzwyczajają; podziwiałem to nieraz, gdym je wracające do obór widział. Każde zna swój rząd i przepuszcza to, co ma wejść naprzód, widzisz pan! Pomiędzy ścianą a każdą krową dość jest miejsca, by ją módz swobodnie wydoić i wychędożyć, przytém podłoga jest pochyłą dla ułatwienia ścieków.
— Z obory téj można sądzić o reszcie — rzekł Genestas — i bez pochlebstwa, piękne pan zbierasz owoce swojéj pracy.
— Nie przyszły mi one bez trudu — odparł Benassis. — Ale co to za bydło! nieprawdaż?
— Piękne, nie ma co mówić, słusznie mi je pan tak zachwalałeś — odpowiedział Genestas.
— Teraz — rzekł lekarz, gdy już, dosiadłszy koni, za bramą się znaleźli — będziemy przejeżdżać przez nowe karczowiska i uprawne grunta. Ten zakątek mojej gminy nazwałem Beocyą.
Przez godzinę może obaj jeźdźcy błąkali się po polach, których doskonała uprawa niejednę pochwałę na usta Genestasa wywołała; poczém zwrócili się znów na górę i jechali na przemiany rozmawiając lub milcząc, stosownie do tego, czy chód koni pozwalał im mówić albo do milczenia zmuszał.
— Wczoraj obiecałem panu pokazać jednego z tych żołnierzy, którzy z armii po upadku Napoleona wrócili — rzekł Benassis, gdy mijali mały wąwóz, który im wejście w obszerną dolinę otworzył. Jeżeli się nie mylę, znajdziemy go o kilka kroków ztąd, bo pracuje tu nad pogłębieniem naturalnego rezerwoaru, w którym zbierają się wody z gór, a który teraz nasypami przepełniony został. Lecz aby pana ten człowiek zajął, trzeba, bym mu historyą jego życia opowiedział. Nazywa się Gondrin. Podczas wielkiego poboru w 1792 r. wzięto go do wojska w osiemnastym roku życia. Jako prosty żołnierz odbył kampanie włoskie pod Napoleonem, był z nim w Egipcie, po traktacie amieńskim, powrócił ze wschodu; poczém zaciągnięty w szeregi pontonierów, za czasów cesarstwa służył ciągle w Niemczech, a nakoniec do Rosyi z armią pociągnął.
— Tośmy trochę pobratymcy — rzekł Genestas — bo ja też same kampanie odbywałem. Potrzeba było żelaznych organizmów, by wytrzymać wszystkie wybryki rozmaitych klimatów. Doprawdy, Bóg chyba jakimś tajemniczym talizmanem życia obdarzył tych, co się jeszcze po przejściu Włoch, Egiptu, Niemiec, Portugalii i Rosyi na nogach trzymają.
— To téż zobaczysz pan dobry okaz człowieka — rzekł Benassis. — Znasz pan historyą nieszczęsnéj kampanii rosyjskiéj, nie potrzebuję więc o niéj wspominać. Mój Gondrin jest jednym z pontonierów Berezyny; pracował przy budowie mostu, po którym armia przeszła, i dla przymocowania palów wszedł w wodę do połowyciała. Generał Eblé, dowodzący pontonierami, znalazł wśród nich zaledwie czterdziestu dwóch dość kosmatych, jak mówi Gondrin, na to, by się takiéj roboty podjęli. A jeszcze generał dla zachęcenia ich sam wszedł w wodę, pocieszał, obiecywał każdemu tysiąc franków pensyi i krzyż legii honorowéj. Pierwszemu, który wszedł w Berezynę, kra ogromna urwała nogę. Ale ocenisz pan lepiéj trudności przedsięwzięcia po jego skutkach. Z czterdziestu dwóch pontonierów został tylko Gondrin. Trzydziestu dziewięciu zginęło w przeprawie przez Berezynę, dwóch zmarło nędznie w polskich szpitalach. Ten biedak dopiéro w 1814 r. powrócił z Wilna po restauracji Burbonów. Generał Eblé, o którym Gondrin bez łez w oczach mówić nie może, już nie żył. Ogłuchły, zniedołężniały pontonier nie umiejący ani czytać, ani pisać, nie mógł więc nigdzie znaléźć opiekuna ni obrońcy. Dowlokłszy się o żebraninie do Paryża, probował czynić jakieś starania w ministerstwie wojny nie o tysiąc franków pensyi, nie o krzyż legii honorowéj, ale o skromną emeryturkę, do któréj dwadzieścia dwa lat służby i nie wiem już ile odbytych kampanij dawały mu prawo, ale nie zwrócono mu nawet ani zaległych żołdów, ani kosztów podróży, nie mówiąc już nic o pensyi. Po roku bezowocnych próśb, zabiegów, po daremném wyciąganiu rąk do tych wszystkich, których niegdyś uratował, Gondrin wrócił tu znękany, ale zrezygnowany. Teraz zapomniany ten bohater kopie rowy po dziesięć soldów od sążnia. Przyzwyczajony do pracy w bagnach ma niejako monopol na zajęcie, o któreby się żaden robotnik nie pokusił. Szlamując trzęsawiska, kopiąc rowy po łąkach, zarobić może dziennie około trzech franków. Głuchota nadaje mu pozór smutny; milczący jest z natury, ale dusza w nim mówi. Jesteśmy dobremi przyjaciołmi i w dnie bitwy pod Austerlitz, imienin cesarza i klęski pod Waterloo Gondrin obiaduje u mnie i wtedy na deser ofiarowuję mu Napoleona w złocie, by sobie mógł za to wina na jakiś czas kupić! Zresztą cała gmina podziela szacunek, jaki mam dla niego i żywionoby go tu chętnie zadarmo. Jeżeli pracuje, to przez dumę. Gdzie tylko wejdzie, doznaje najlepszego przyjęcia; zapraszają go na obiad. Gdyby te dwudziestofrankówki, jakie mu daję, nie były opatrzone portretem cesarza, nigdy-by ich nie wziął. Niesprawiedliwość, jakiéj doznał, głęboko go zasmuciła; ale więcéj żałuje krzyża legii honorowéj niż pensyi. Jedna rzecz go pociesza. Gdy po wybudowaniu mostu generał Eblé przedstawił cesarzowi dzielnych pontonierów, Napoleon ucałował biednego Gondrina, który, gdyby nie ten uścisk, byłby już może umarł; a tak żyje jego wspomnieniem i nadzieją powrotu Napoleona; w żaden sposób w śmierć jego uwierzyć nie chce, a przekonany, że to Anglicy go więżą, zabiłby, jestem pewien, pod lada pozorem, najlepszego z aldermanów podróżującego dla przyjemności.
— Jedźmy, jedźmy! — zawołał Genestas otrząsając się z głębokiego zajęcia, z jakiém słuchał opowiadania lekarza — jedźmy prędko, chcę widziéć tego człowieka.
I obaj jeźdźcy puścili się dobrym kłusem.
— Drugi żołnierz — zaczął znowu Benassis — jest-to jeszcze jeden z tych żelaznych ludzi, jakiemi się armie cesarskie szczyciły. Żył, jak żyją wszyscy żołnierze francuzcy, naprzemian zwycięztwy i ranami, cierpiał wiele i zawsze wełniane tylko epolety nosił. Wesoły z usposobienia, kocha do fanatyzmu Napoleona, który mu dał krzyż pod Walontyną. Prawdziwy Delfińczyk, umie chodzić koło własnych interesów, to téż ma emeryturę i pensyę legionisty. Nazywa się Goguelat, służył w piechocie w 1812 r. Pod pewnym względem jest on niby gospodynią Gondrin’a. Obaj mieszkają razem u wdowy po wędrownym handlarzu, któréj oddają pieniądze, a poczciwa kobiecina żywi ich, ubiera, opiera i dba o nich jak o własne dzieci. Goguelat jest tu rodzajem chodzącéj poczty. Zbiera wszystkie nowiny z kantonu i rozpowiada je na wieczornicach, co mu ustaloną sławą opowiadacza zjednało; to téż Gondrin uważa go za cóś wyższego. Gdy Goguelat mówi o Napoleonie, jego towarzysz zdaje się z poruszenia ust zgadywać wyrazy. Jeżeli przyjdą dziś na wieczornicę, która się w mojéj stodole odbędzie, i jeżeli nam się uda widziéć ich tak, abyśmy sami widziani nie byli, to pana tym zajmującym dosyć obrazkiem uraczę. Ale otóż i przy rowie jesteśmy, a mego przyjaciela pontoniera nie widać.
Lekarz i komendant obejrzeli się uważnie dokoła, ale zobaczyli tylko rydel, taczki, wojskowy surdut Gondrina, leżące przy stosie czarnego błota; nigdzie zaś śladu człowieka, na żadnéj z mnóstwa kamienistych dróżek zacienionych po większéj części krzakami.
— Nie może być ztąd daleko. Hej! Gondrin! — zawołał Benassis.
W téj chwili Genestas dojrzał dym z fajki unoszący się wśród zarośli i ukazał go lekarzowi, który wołanie powtórzył. Wnet téż stary pontonier wychylił głowę, poznał mera i ruszył ku niemu wązką ścieżynką.
— No i cóż tam, mój stary! — krzyknął Benassis, przykładając do ust dłoń złożoną, niby trąbkę akustyczną, masz tu oto towarzysza, Egipcyanina, który cię chciał zobaczyć.
Gondrin podniósł prędko głowę ku Genestasowi i obrzucił go tém spojrzeniem głębokiém i badawczém, jakiego nabywają starzy wojacy skutkiem częstego stykania się oko w oko z niebezpieczeństwami i skutkiem wprawy w szybkie rekognoskowanie. Ujrzawszy czerwoną wstążeczkę komendanta,
Uwagi (0)