Darmowe ebooki » Powieść » Konopielka - Edward Redliński (gdzie za darmo czytać książki txt) 📖

Czytasz książkę online - «Konopielka - Edward Redliński (gdzie za darmo czytać książki txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Edward Redliński



1 ... 6 7 8 9 10 11 12 13 14 ... 25
Idź do strony:
dołączajo, hycajo nad ziemio: tu ręko sie podepro, tam podskoczo, nadążajo za Dunaicho, na uczycielke popatrujo z dołu. I pytajo sie wreszcie, jakie litery bedo uczone: i pisane, i drukowane?

Tak, mówi ona, pisane i drukowane.

Czytać pisane i drukowane, i pisać pisane i drukowane?

Pisać tylko pisane.

E, to słabo. Nieboszczko Grzegor pisał drukowanymi.

A pisanymi?

Pisanymi nie umiał, on na książkach wyuczony. A czytał tak prętko, jakby rozmawiał! Pani które litery bedzie uczyć, polskie czy ruskie?

Polskie.

A ja umiem pare ruskich. Umiem be, we, cze i że164. Kiedyś uczył tu u nas ruski partyzant, ale jakieś przyjechali i zabrali jego. A czy to prawda, co mówio, że od czytania rozum miesza sie?

Może, ale nie tylko od czytania. Znałam jednego, co zwariował, choć nie umiał ni czytać, ni pisać.

A czy nie nazywał sie Boluś?

Nie, Rurka Jerzy.

Bo u nas był kiedyś durny Boluś, ale w świat poszed i zaginoł. A może to był Boluś? może sie przemianował na rurke, głupie to lubiejo. Lewe oko miał niżej?

Nie, obydwa równo.

To nie ten.

Oni gadu gadu, a tu już chata blisko, Jezu, na pewno śmieci nieprzymiecione, słoma spod cielaka porozciągana. Macie, ponieście! daje Kuśtykowi waliske i lece naprzód, dolatuje do chaty, wpadam, a jakże: Handzia w ceberku kartofli sieka, a podłoga jak klepisko po młoćbie! Zamiataj, uczycielka z Dunajami ido!

Przestraszyła sie, zamiast za miotłe złapać, dawaj dzieci lać po dópach, z cielakiem sie drażnili. Co robić? Kołyske łapie, sznury z goździa zdzieram, wynosze, ale już oni w sieniach. Daleko kołyski nie chowaj, niezadługo przyda sie, przygadujo Dunaj, a tu kury im pod nogami skaczo, trzepio sie, wrzeszczo. Trudno, laze po drabinie na góre, rzucam kołyske w ciemno, coś tam przewróciło sie, zahuczało i złaże.

A to ten cielak, co my wczoraj pani opowiadali, pokazujo Dunaj małego w kątku.

Uczycielka przyklękła i gładzi bydlaczka po szyi: Śliczny, jakie śliczne oczy ma, czarnuszek! Ale co wy od niego chcecie, dziwi sie, przecież on całkiem normalny.

On rżał, mówio Dunaj. A ciele powinno meczyć.

Nie wierzę, kręci ona głową, zróbcie coś żeby zarżał, wtedy uwierzę.

Teraz on meczy, tłómaczo tatko: Ale z początku rżał.

Albo ze mnie kpicie dziadku, albo z siebie, powiada uczycielka i do Ziutka sie odwraca: Jak się nazywasz?

On oczy kułakiem zatyka.

Nie wstydź się, mówi ona. Ile masz lat?

Chłopiec fajt, obrócił sie do niej tyłem i w kątek sie wciska, Handzia bach jego po zadku, bach drugi raz: Co ty, dziki? Gadaj, jak pani sie pyta.

Ona pogłaskawszy główke, pociesza jego, żeby sie nie bojał, my sie jeszcze polubimy, mówi. Dunaicha odmykajo drzwi na chate, pokaż Handzia pokoj panience, mówio, kfaterować u was bedzie. Wchodzo, wchodzim, uczycielka rozgląda sie, a dzie spojrzy, nasze oczy za swoimi ciągnie. Tak oglądnęli my łożko, na łożku poduchy, na poduchach poduszki, na poduszkach poduszeczki, obraz Matkiboski pocentkowany, ławe, kuferek, szmatniki na podłodze.

To pani tkała, pyta sie uczycielka i Handzia czerwienieje, na nas patrzy, nie wie, czy przyznawać sie, czy nie.

Ładne, mówi uczycielka.

Naprawde?

Bardzo ładne.

Dopieroż pochwalona, przyznała sie Handzia, że to jej robota: Ja tkała, mowi.

I teraz jak tak stojo koło siebie, baba przy babie, teraz ja widze, jaka różnica między uczycielko a żonko! Jak brzoza przy stogu! Rozga i kopica! Jak konopka, konopielka165 i jak kapusta. Aż sie widzi, co by było, jakby tak jo Handzia wpół złapała swoimi renkami: toż mogłaby nio wywijać jak snopkiem konopiow, jak gałęzio, jak grabiami!

Ładny pokój, podlizuje sie uczycielka. A poduszkę z okna chyba wyjmiemy: dopóki szyby nie ma, może dyktą zasłonić?

Dunaj przyrzekajo, że Kozak to zrobi. I może już pani sie rozgaszczać. Wynieś, Handzia, trochu poduszkow, przysposob łożko do spania. A ty, Kaziuk, chodź na strone.

Wyszli my do sieni.

Najtrudniejsza sprawa ze sraniem, mowio Dunaj po cichu. Dzie ona chodzić bedzie? Toż nie za stodołe!

A coż takiego?

Y, jakoś nie wypada, żeb urzędniczka dópe na wiater wystawiała.

Przyzwyczai sie. A u was dzisiaj dzie chodziła?

Do świńskiego chlewa.

Toż i u mnie chlew jest.

Ale przydałby sie specjalny budyneczek.

E, nie bede deskow marnował na czyjeś wydumki. Jak jej w chlewie kiepsko, niechaj kroi do waliski!

Wracamy sie do chaty, a ona akurat te waliskie odmyka, rzeczy z waliski wyjmuje i z plecaka, i po chacie rozkłada. Stajem przy drzwiach, tato, Dunaj, Dunaicha, Handzia, ja, Szymon i dzieci, patrzym.

Wyjęła najsampierw papierowe torebke i nam podsunęła, częstuje, biore i ja cukierek czarniawy, lepki, słodki, w samym środku trochu gęstej marmuladki. Smoktawszy, patrzym, co bedzie.

Wyciąga ona z torby koszule w paski i nogawki, tak, nogawki, też w paski. Sfeter. A potem jakieś pudełeczka i słoiczki, szczoteczki na trzoneczkach, pantofelki i gumiane boty z cholewkami. A z waliski wyjmuje papuge koszulow, majtkow, bluzkow, z sześć książki i kajety166. A wszystko to rozkłada na ławie, stole, kuferku. W końcu odwija ze szmaty zygareczek, nie większy od kułaka, zygarek ten nakręca, wskazówki nastawia: naraz dzwoni on drobnym dzwonieniem!

O, dzwoni, chwalo Szymon, ale półgębkiem, bo cukierka w gębie obracajo, a Dunaj tołkujo nam, że to budzik: nastawiasz, na jake chcesz pore, i sam tobie dzwoni. Chcesz rano, zadzwoni rano, chcesz w nocy, zadzwoni w nocy.

To co, bedzie noco wstawać, pytam sie, choroba niedobrze, nafte bedzie wypalała. A Dunaicha rozczulajo sie nad nio jak nad sierotko: Pani pewno jeść już chce? Tak, tak, na pewno panienka zgłodniała, może Handzia przyszykujesz co prętkiego? Może jajeczni?

E, na co smażyć, jajka najlepsze syrowe, doradzajo tato, a cukierek oblizuje jak kot patelnie.

A dzie tam syrowe! Smaż, rozkazujo Dunaj, hojne, bo z cudzych jajkow ta jajecznia: Jajeczni niech sobie panienka zje, a co, nalatała sie! Jajecznie smażcie!

Handzia smażyć poszła, a my patrzym, co uczycielka jeszcze ma.

Atramenty miała w buteleczkach, ołówki i obsadki, poustawiała ich na stole jedne przy drugich, tata tak ciągnęło oglądnoć to z bliska, że aż za kuferek zawendrowali: A panienka ni majo takiej kręcawki, co jak zakręcić, to jedno wylatuje, a drugie z boku naskakuje i brum! stukajo sie i sie błyska? pytajo sie, mlaskawszy nad cukierkiem. Ona mówi, że nima takiej kręcawki. Tato chwalo sie: A w Surażu jedna pani miała. Ale ona nie wyszła za mąż, bo chciała do klasztoru. A jej tatko rower miał, uczył sie na nim jeździć, uczył sie, uczył, aż wzięli i ukradli jemu te maszyne! Nie znała ich panienka?

Oj, nie zawracajcie pani dópy, obsztorcowali Dunaicha, ploto, ploto, a pani pewno potrzebuje do pokoju jakieś wiadro z wodo i miske? Nie zapomnij, Kaziuk, wyszykować pani jakiś czyściejszy skopek. A ty, Handzia, co ty, jajecznie w patelni dajesz? Na miske raz dwa przesyp i nie łyżke, nie łyżke dawaj, widelca poszukaj! Ni masz, to pożycze.

Ale tatko dobrze pamiętali, dzie nasz widelec leży: Jest, jest, na policy koło kubka z mączko! Handzia nic nie powiedziała, tylko pogroziła im palcem, już oni wiedzo, za co, przyniosła widelec, miske, powycierała jedno i drugie fartuchem, jajecznie przesypała do miski, a sama ma stanęła z boku, popatrzyć na jedzenie tego. My tak samo rozsiadamy sie, kto na ławie, kto na kuferku, dzieci na progu, Szymon na kuśtyku.

Usiadła przy obrusie, chleba ukroiła sobie nie skibke, ale listek i trzyma w dwóch palcach przed sobo, jakby pokazywała, co trzyma. I widelec ściska leciutko i zgrabnie i robi tak: skosem ucina trochu jajeczni, nabiera, niesie widelcem i pac! ni to wrzuca do środka, ni zgarnia językiem, prędziuśko, leciuśko. Teraz łypy zacisnąwszy, żuje, a przeżuje, to chlebem zakąsi. Chleb żuwszy, opuszcza widelec do miski, ale jeszcze nim nie dziobie: dożuwa, a widelec sobie czeka w misce, ona w tymczasie popatruje po ścianie, po szlaczku, co leci pod sufitem, kogutki tam namalowane i rożyczki. Potem znowuś jajeczni łyknie, żuje, przeżuwszy, popatruje, to na Matkeboske, to na makatke z gołombkami. Jadła tak, jadła, wtem na nas spojrzała i jak nie buchnie śmiechem! No to i my sie z nio śmiejem, bo ładnie sie roześmiała, wesoło. Wyśmiawszy sie, patrzymy sobie dalej, ona już nie rozgląda sie, tylko w miske patrzy. Nareszcie kładzie widelec, powiada dziękuję, wstaje. Zaraz podchodzi Handzia po miske: A co, dziwi sie, nie smakowało? Smakowało, bardzo smakowało, ale najadłam sie, mówi ona. Handzia niesie miske zapiec, my za nio, patrzym: z pół jajka niezjedzone! I czemu? Czy kto widział kiedy takiego, co by wszystkiej jajeczni nie zjad! Kartofli, bywa, nie zje sie do końca, kapusty bywa, zostanie, czasem i żuru nagotuje sie za dużo. Ale jajeczni, ludkowie, czy komu kiedy było za dużo jajeczni!

A może ona, uczycielka, jaka chora? Może sie za co obraziła? Może jakiego robaka znalazła zapieczonego i zbrzydziło jo? Obraca Handzia jajecznie na druge strone: nie nie hadkiego167 nie widać. A może przesolona? pytajo sie cicho Dunaicha. Próbujem: dzie tam, dobra, tylko jeść i z palcow zlizywać!

Jak jej ta jajecznia nie smakuje, to czymżesz, do choroby, bedziem my jo karmić, pytam sie Dunajow. Nie bojś, pocieszajo Dunaicha, przyzwyczai sie do was, wy do niej.

Uczycielka wchodzi zapiece: znowuś w paltosiku z kapiszonem, kajet w ręku ma i obsadke: To co, panie Dunaj, ruszamy po chatach stódentów spisywać? Ty, Ziutek, też będziesz chodził do szkoły, mówi, głaskawszy chłopca po włosach. I wychodzo z chaty, Kuśtyk z nimi.

Nareszcie my sami w domu, bo cały dzień ruch był jak na weselu. Patrzym sie, ja na Handzie i tata, tato na nas, Handzia na mnie, patrzym sie i czegoś straszno sie robi. A już ciemnawo w chacie.

Tak, straszno. Wszystko niby jak było: piec ten sam, sagany, stołki te same, dzieci te same, niby tak samo, a jakoś inaczej! Nasza chata, a trochu jakby nie nasza! Słychać zygarek za drzwiami: straszno, nikogo tam nima, a on cyka, jak żywy. Jak jaki zwierzaczek!

Żeb ona jakiego nieszczęścia nie przyniosła, powiadajo wreszcie tato. A Handzia: E, taka cieniutka?

Sto złotych za miesiąc, pocieszam.

A tu zaszamotało sie w słomie i co sie nie robi: cielak wstaje na przednie nogi! Wstał i zaraz bach gębo w słome.

Ale nic, znowuś próbuje: mocuje sie, podryguje, stęka, i co widzim: dźwignoł sie jakoś! Przednimi nogami stoi, zadnimi jeszcze siedzi, jak pies. Jak wilk. Tylko brakuje, żeb morde zader i zaczoł wyć do pułapu.

 

Co za dni sie zaczęli, jakie wieczory! Prawie jej nie było, niby tylko na obiad zachodziła i spać, ale wkoło niej kręciło sie wszystko w domu. Niby my nad nio nie skakali, toż nie królewna ona, nie panna młoda na weselu, ale na to wychodziło, że ona w chacie najważniejsza: nie ja, gospodarz, nie Handzia, nie tatko, tylko ona, przyczepka. Ale też, prawde powiedziawszy, wszystko, co robiła, ciekawe było: ciekawiło, jak myje sie, kiedy mówi pacierz, czy umie prząść, czemu nie smakowała jej zacierka z brukwio, co powie na kluski z makiem, czemu kłustych skwarkow nie je, czym glansuje trzewiki, co znaczy słówko: w buszu, całkiem jak w buszu, tak powiedziała, ciekawiło też, ile razy chodzi do chlewka, jak często myje skarpiety, co za lekarstwo łyka, ile majtkow ma. Już pierwszego ranka przecknoł sie ja inaczej, nie było wygrzewania sie, czochrania, wysiadywania: od razu oczy odmykam, od razu myśl: czy ona śpi? Nasłuchuje: cicho za drzwiami, pewno śpi, ciekawe, jak też taka śpi? Na boku? Na plecach? A może na brzuchu, młode dziewczęta lubiejo na brzuchu, sie widywało. Choć ona nie taka młodziutka, jak wygląda, ho ho, Dunaj mówio, że dwadzieścia i pięć, choroba, toż to prawie tyle, co moja Handzia. Tyle lat, do tego miastowa, e, niemało musiała sprobować. Prawda że na delikatne wygląda, nienaruszone. Ale jak to sie, łasica, przegina, idący! E, widać wyginali już jo w różne strony. Nu, trzeba powiedzieć na jej obrone, że taka wysoka cienka nie może nie przeginać sie, toż talja jej sie łamie. Ale czy jej tam nie zimno samiutkiej? Bo mnie tutaj przy Handzi uf, gorąco, ciekawe, skąd te baby tyle żaru majo, czy nie z brzucha? Tak, na pewno w tych ich brzuchach sie ono, gorąco, kłębi. Szturcham Handzie, że czas: trzeba mleka nadoić, zaparzyć, wody ciepłej zagrzać do mycia. I Handzia budzi sie prętko, nie maże sie w pościeli, raz dwa sukienke naciąga, kaftany, ona też wie.

Prawde powiedziawszy, nie bardzo chciało sie mnie tego rana w stodole robić. Pokręcił sie ja trochu po gumnie, krowom dał, kurom sypnoł, cep poprawił, bo sie gązwa168 obluzowała, ale młocić nie zaczoł: wracam sie do chaty, siadam koło pieca, czekam, co bedzie.

Na dworze rozwidniło sie prawie całkiem, woda do mycia ze dwa razy zdążyła ostygnąć, mleko gorące czekało na płycie, w sagankach dochodzili kartofli świniom. Nareszcie zadzwoniło!

Zadzwoniło i zaraz zatrzeszczało łożko. Chwilka jeszcze i wysówa sie z drzwiow głowa poczochrana czarna, słyszym: Dzień dobry, o, już wszyscy na nogach! Poproszę trochę ciepłej wody, pani Haniu!

Dzieńdobry, mówi Handzia i na brzuchu saganek z wodo niesie za dwa ucha.

Siadam przy cielaku z ceberkiem, gębe jego wtykam w mleko, poje, ale wszystko słysze: jak tam ona pluska w kopańce169, chodzi, pośpiewuje, pije mleko. Może mączki dać do chleba, pyta sie Handzia, a ona nie, dziękuję, wolę bez.

A potem, już w tej kurtce z kapiszonem, z kajetem pod pacho, grzawszy ręce przed popielnikiem, mówi, że dziś bedzie dalej spisywać dzieci do szkoły. A

1 ... 6 7 8 9 10 11 12 13 14 ... 25
Idź do strony:

Darmowe książki «Konopielka - Edward Redliński (gdzie za darmo czytać książki txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz