Konopielka - Edward Redliński (gdzie za darmo czytać książki txt) 📖
Najbardziej znana powieść Edwarda Redlińskiego, nagrodzona przez tygodnik „Kultura” jako najlepsza książka roku 1973. Na jej podstawie w 1981 roku zrealizowano film o tym samym tytule, doczekała się także ponad 20 adaptacji teatralnych.
Prości, niepiśmienni mieszkańcy zapadłej wsi Taplary od pokoleń żyją pracowicie i po bożemu, w stałym rytmie pór roku. W swojej małej wspólnocie trwają przy dawnych zwyczajach, wierzeniach i zabobonach. Od wielkiego, obcego świata z jego pędem do zmian, występkami i grzechami odgradzają ich bagna i mokradła. Niestety nowoczesny świat dociera także do nich. Pewnego dnia we wsi zjawiają się przedstawiciele lokalnych władz i oznajmiają, że bagna zostaną osuszone, czas na elektryfikację i oświatę. Razem z nimi przyjeżdża młoda „uczycielka”, wysoka, delikatna panienka, która ma prowadzić we wsi szkołę. Zakwaterowana w chacie Kaziuka, narratora powieści, przez swoją odmienność wzbudza w nim nieufność, niechęć, ale równocześnie i fascynację.
Dodatkowym atutem tej zabawnej, choć i nieco nostalgicznej opowieści jest pierwszoosobowa narracja prowadzona podlaską gwarą.
- Autor: Edward Redliński
- Epoka: Współczesność
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Konopielka - Edward Redliński (gdzie za darmo czytać książki txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Edward Redliński
Kaziukow, mówi chłopiec i oczy rękami zasłania.
Kazimierz, to twój tato. Ale ty masz i nazwisko. No, jak?
Handzia pogania: Nu gadaj! Toż wiesz!
Kirelejson, on na to, a my w śmiech: Kirelejsonami przezywajo w wiosce nas i Michałow za tata, bo takie ich przymówisko.
A ona: Kirelejsony to wasz przydomek wioskowy? A nazwisko? Prawdziwe nazwisko? Ba, a jak dalej? No? Bar?
Bartoszko! nie wytrzymuje Handzia, tatko przeciwio sie zaras: Wcale nie! To tylko mówi sie Bartoszko. A naprawde jest Bartosz. Moj tato nazywali sie Bartosz, Stanisław Bartosz!
Uczycielka do mnie sie obraca, pyta, jak ksiądz zapisał nas przy ślubie? Bartosz czy Bartoszko?
Zdaje sie Bartosz.
A mnie sie zdaje, że Bartoszko, przypomina Handzia: Bartoszko Kaźmier i Hanna.
A żadnych dokumentów pan nie ma? pyta sie uczycielka.
Ja wstaje, ide na chate, jakieś papiery leżeli za Matkobosko, między nimi paszport, grubszy, twardziejszy z pieczątko, dali to, jak do wojska brali: nie wzięli, bo coś im moje nogi nie pasowali.
Daje jej te papiery i ten z pieczątko, ona pod okno niesie, czyta, czyta.
Bartoszewicz! ogłasza.
A dzie tam! złoszczo sie tatko: Batoszewicze żyjo w Surażu. A w Taplarach Bartosze!
Najbardziej zdziwiło Handzie. Śmiać sie zaczeła: Bartosiewicz hahaha, patrzajcie, Kazimierz, tyle lat z nim żyła, myślała, że z Kaźmierem, a on Kazimierz. I to Bartosiewicz! To ja Bartosiewicz Hanna? Ha, ha, ha, patrzajcie: Bartosiewicz!
Bartoszewicz, poprawia uczycielka i zapisuje: Bartoszewicz Józef! Zapamiętaj, Ziutek. No, powtórz.
Ale dzie tam on powie, beksa! Płacze czegoś koło łożka, a czego sam czort nie wie. I na cóż takiego zapisywać, mówie, nie szkoda to paninego czasu i kajeta na take żabe? Ale ona widać serca miętkiego: głaszcze chłopca, pociesza, że bardzo miły chłopczyk, i bedzie dobrym uczniem.
A drogo to bedzie, ta szkoła?
Tyle co na książkę, zeszyty, ołówki. Ze sto złotych wszystkiego.
A nie dałoby sie po znajomości wykręcić jego od tej szkoły?
Ona śmieje sie: Oho, po znajomości to się jeszcze dokręci! Dokręci się, żeby chodził.
A czy to jemu potrzebne do czegoś to czytanie i pisanie, pytamy sie: Tato nie umiejo, Handzia nie umie, ja nie umiem, a Chwała Bogu, żyjem po chrześcijańsku.
Ale słyszym: i na was przyjdzie pora, może już za rok. Zapewniam panią, pani Haniu, jak zacznie pani czytać książki i gazety, innymi oczami pani świat zobaczy. Handzia kręci głowo: A Broń Boże! Na co mnie oczy zmieniać, jak ja nimi prawie trzydzieście lat patrze i widze wszystko jak trzeba!
Dobrze, pogadamy kiedy wieczorem, teraz lecę do sołtysa, powiada ona z drzwi, a obiad proszę koło pierwszej, dobrze?
Uszykowała jej Handzia jak było umówione: kartofli, do tego kapusty kiszonej z cybulo pokrajano i olejem. Ale słonko przeszło na druge strone sokora, obiadowa pora minęła, uczycielki nima i nima, wszystko ostygło. Aż przylatuje! Akurat Handzia spuszczała do ładyszki170 mleko z cycków: Co pani robi! przestraszyła sie i patrzy jak urzeczona.
Mleko spuszczam, bo cycki bolo, mówi Handzia.
I co z nim potem?
At, cielakiewi bedzie.
Ona stoi, stoi, nie mówi, nie rusza sie, patrzy jak Handzia sie nagniata. To ono nawet nie dzieciom, pyta sie w końcu.
Dzieciom nie możno, bo znowuś płakalib nocami. Niech pani rozdziewa sie, jeść zaraz podam, już to koncze.
Trzy dni później Ziutek poszedł do tej szkoły!
Nie było jego prawie do obiadu. Ja polana rąbał i co raz naglądał, czy nie idzie.
Pokazał sie na drodze z Jurczakowymi dzieciami: stanęli w koło i oglądajo coś pilnie, o coś sprzeczajo sie, rozpychajo. Wołam mojego.
Idzie, a taki ważny jakby kiełbase jad abo masło widział, Handzinymi klompami171 postukuje po zmarzlinie, poły serdaka172 rozwiane, nadęty jak wójt. No, no! Siekiere wstromiam w pieniek, wołam tego wojta, niech pokaże, co ma.
Podaje książke. Przeglądam, litery i litery, literow jak mrowia, aj ponawypisywali tego! A między literami obrazki: dziewczynka z psem, domek, kogut. Lalka. Jabłoń. A wszystko prawdziwe. Nawet woz narysowali: na wozie furman, w hołoblach konik bardzo zgrabny, tyle że w hołoblach bez dugi, za Surażem tak jeżdżo, na szlachcie173. I duży budynek, okna rzędami jedne nad drugimi, dołem auto jedzie, jak te, co na Boże Ciało kure rozjechało w Surażu. Ale w Surażu domy tylko z jednym piętrem.
Podaje Ziutek kajet, mówi: Zeszyt. Kajet, poprawiam. Nie, zeszyt, upiera sie.
Zeszyt? U Grzegora było to kajet, ołówkiem zapisywał w tym, kiedy krowy bydłowali174, świni lochali sie175, prosili, Domin podśmiewali, że pewno dzieci robi tym ołówkiem, bo bez skutku.
Taki sobie graniasty patyczek, prosty jak strzała. Zaostrzony. Kolor zielony, literki na nim białe. Przyjemny w oglądaniu, przyjemny w trzymaniu.
Ładny, mówie, ładna rzecz, miastowa. Oni w chfabrykach ładnie robio, niejeden stolarz tak nie zrobi. To pisać tym bedziesz?
Aha!
Toż ty nie umiesz!
Pani mówiła, że za zime nauczy.
Za zime? Zdziwiło mnie, że tak prędko smurgiel bedzie uczony. Jakto za zime?
Mówiła, że za zime. I smurgiel po zeszycie niby pisze, wodzi po linijkach, ale tępo strono. Daje mnie zeszyt i ołowek: Napiszcie tatu.
Nie możno psuć kajeta.
To po desce.
Szkoda ołówka.
To patykiem, po ziemi.
Spodobało mnie sie, że bede pisał. Biere patyk, walonkiem wygładzam ziemie i pisze. Pisze sobie różne litery, jak Grzegor pisał, okrągłe, kanciaste, rozgałęziane, zawijane, podkręcywane, z kropkami, kreskami, krzyżykami. A smurgiel sie patrzy z góry, aż głowo kręci, że tak prętko ja pisze. To walonkiem wygładzam jeszcze kawał gumna i pisze litery jeszcze bardziej rozgałęzione.
A co tu napisane, pyta sie.
On sie pyta, co tu napisane! Ho ho! Tu jest dużo napisane, same ważne rzeczy tu napisane, byle czego sie nie pisze. Pisanie to nie gadanie.
Tu jest napisane, opowiadam z wysoka, patykiem pokazuje chłopcewi, napisane tak: Niech bedzie pochwalony Jezus Hrystus. Nazywam sie Kaźmierz Bartosiewicz. Tato nazywajo sie Jozef. Żonka nazywa sie Hanna!
Smurgiel dopomina sie, co o nim napisane.
Czekaj, mówie, napiszem coś i o tobie. Aha! Moj pierwszy syn nazywa sie Jozef, tak samo jak dziadko. Ten syn Jozef jest bardzo leniwy, nie chce pomagać.
Nie, tatu, nie, przestraszył sie, tu napisane, że ja nieleniwy! Czy ja polanow nie nosze? Nie podkładam do piecy? Czy nie grabie siana, nie żniwuje?
I w bek!
Widze, chłopiec przestraszył sie bardzo, że kiepsko o nim napisane. Nu już dobrze, dobrze, pocieszam, napiszem tak: Ziutek to dobry chłopiec, posłuszny, do roboty chętny, ale za łakomy! Wszystko by zjad!
Oj nie, nie! Niełakomy ja, niełakomy!
Boi sie, widze, a niech sie trochu poboi, bardzo dobrze, bedzie lepszy. Tylko że on już prawie płacze, no, no, że tak to sie boi pisanego! A, starczy strachu, pochwale: czytam ja, że chłopiec z niego dobry, wszystko zje, czy to kraszone, czy z postem. Ucieszył sie, pyta sie, co tu napisane o naszej kobyle.
Siwka jest bardzo dobra kobyła, nie narowista, czytam.
A wy co robicie! słyszym. To Handzia, cicho z tyłu zaszła, że i nie zobaczylim, po polanka przyszła: Co ty Kaziuk czarujesz!
Tato nas opisali, mówi chłopiec. Handzia oczy na mnie wyraczyła176: Aboż ty pisać umiesz!
To Ziutek tłómaczy, że wszystko tu opisane! On, dziadko, mama, Siwka.
Ona obchodzi wkoło moje litery, przygląda sie, o, innymi oczami teraz na mnie popatruje. Naprawde? Ja tu opisana? Ja?
A rowki na ziemi trochu już przyschli i stracili wygląd, to walonkiem wygładzam nowe pleche zmarzniętego i dalej pisze, litery ido mnie teraz bardzo prętko, a rozgałęzione jak raki, jak kwiatki, jak pajenczyny.
No, no? I co tu napisane? ciekawi sie Handzia.
Nic nie mówie, na razie sie pisze, nie czyta, Grzegor nie gadał, jak pisał. Aż jak napisał, odstawiał kajet na całe ręke i czytał. Przeczytawszy, pisał dalej. To i ja pisze, pisze. Jak sie zapisało całe gładzizne, tłumacze im, żeby wiedzieli:
Krowy nazywajo sie Raba i Mećka. Suka Muszka. Dzieci młodsze Stasia i Władzia, Jadzia umarła. Zimy so zimne, lata gorące. W rzece so ryby. W lesie brzozy. Słońce wschodzi i zachodzi.
Ojej, wschodzi i zachodzi: dziwi sie Handzia. Patrzajcie no, wszystko prawda!
Tatu, a niech tato przeczytajo z książki, prosi smurgiel i książke daje.
Jeszcze raz przeglądam: dziewczynka, pies, domek, koń z wozem, auto. Czemu nie, mógby ja im poczytać o tym aucie, co w Surażu kure rozjechało. Ale jakoś nie wypada, litery te jakieś takie nie moje, w rządkach.
Z tej książki nie umiem czytać, mówie im, to jnaksze177 litery, szkolne.
Handzia bierze pooglądać: przekłada kartke po kartce, o, takie makatke wyhaftuje! Pokazuje nam bardzo ładny obrazek: dziewczynka w środku, tato i mama trzymajo za ręce, z boku piesek skacze.
Wyhaftujcie, wyhaftujcie, mamo! cieszy sie chłopiec i pód spodem litery pokazuje. Ale z tymi literami! Z literami!
A pewnie że z literami! mowi Handzia i za polana sie bierze. Nabrała brzemie178, poszli.
Na obiad uczycielka zachodziła krótko, prętko jadła, leciała, i nie było jej do późna, przychodziła, jak dzieci już spali, ja też nieraz pod pierzyno leżał, tylko Handzia czekała, żeb podać jej mleko. Wypije po cichu, a umywszy sie, abo książke czyta, abo spać idzie, prawde powiedziawszy, to sie z nio prawie nie gadało. I tak wszystkie dni mijali, kromie179 niedzieli.
Już w piersze niedziele zygarek nie zadzwonił, spała i spała, nie wstydziwszy sie słonka, dawno było po śniadaniu, Handzia dzieci pomyła, koszuli nam pomieniała, przymiotła, ja cielaka napoiwszy, ogolił sie, umył i siedział na stołku koło popielnika, tatko po swojemu na zamiecie kości podgrzewali, ot, gadało sie półciszkiem o tym dziadu, co u Grzegorychi zadomowił sie całkiem, śpi tam, żyje, pomaga w robocie.
Handzia rozsiadła sie na łożku: wyczesawszy sobie włosy, zaplotszy w czepek, dzieci iska, to tego, to tamtego, bo cisno sie z głowami, wiadomo, iskanie.
Aż pod obiad dżwi brzdęk, ona wchodzi: w nogawicach w paski i w paski kaftanie, a widać że na gołe ciało odziana, nawet bez stanika, czubki cyckow sie zaznaczajo, i siada przy tatu na murku, rozespana, leniwa, oczy mruży, rękami sie po twarzy maże, poziewuje.
A co to pani Handzia takiego ładnego śpiewała rano, pyta sie. Bardzo ładne, jakoś tak. I nuci, jak. Handzia dziwi sie: Ach, to nie wie pani? Zaaacznijcie wargi nasze chwalić panne świętooo! Zacznijcie opowiadać cześć jej niepojentooo! Toż to godzinki180.
Wyobraźcie sobie, opowiada ona, trochę się ocknęłam i słyszę to śpiewanie, myślę, co to, radjo? Ale zobaczyłam sufit i domyśliłam się, gdzie jestem. Przecież tu nie ma radja! Tak, bardzo ładnie pani śpiewała.
A Handzia ciągnie dalej: Przybądź nam miłościwa pani kupomocyyy, a wyrwij nas spotężnych nieprzyjaciół mocyyy! A ty sie nie kręć, sztorcuje Stasie, że głowe z podołka wykręca: Chcesz patrzać na panie, to siadaj i patrzaj. Abo patrzanie, abo iskanie!
Stasia na nowo wciska mordke w brzuch, Władkowi odepchnąć sie nie daje. A Handzia włoski szybko palcami rozdziela i co tylko wesz znajdzie, to pstryk paznokciami, pstryk! rozdusza, oj dzieci lubio to strasznie. I nie tylko dzieci.
I ja w podłoge patrzywszy, od czasu do czasu spoglądawszy na uczycielke, takie rozespane, leniwe, rozczochrane, poczuł ochote, żeby jo iskać. Niechby położyła głowe mnie na kolana, ech! Cycki sie wpierajo między moje nogi, twarz w pachwiny, a ja wpuszczam palcy w te kręcące sie włosy i rozgarniam ich w ścieżeczke, w białe, a może niebieskawe, ciekawe, jaka skóra, ech, rozgarniam włosy i popatruje, czy na tej ścieżeczce wesz nie przycupnęła. A jakże, znajduje weszke, ale oho, to nie żadne czarne wszysko, ale weszka delikatna jak serwetka, bieluśka, pazurki ma jak frędzelki. I te weszke biore między paznogci i pstryk! weszka pęka, krew pryska jak mgiełka, perfuma, a ona aż sie wciska mocniej z przyjemności, aż nie dycha. A ja smyk smyk palcami, szukam nowej żywioły181.
A dokąd do kościoła chodzicie, pyta sie ona. Opowiadamy, że prawie nie chodzim. Ot, czasem na pasterke, w Gody182, czasem i na Wielkanoc, jak lody utrzymajo. Bo po wodzie nie dojechać. A Pana Boga możno chwalić i w stodole, mówio tato, kiedyś ludzi całkiem nie umieli pacierzow, a pobożnie żyli. Aż im czort księdza nasłał, nu i dowiedzieli sie, co to grzech, co pacierz i zaczęli sie kościoły, procesji, ołtarzy. Handzia ich ofuknęła: Co wy, księdzow z czortami mieszacie?
Oj, czego krzyczysz, ja ot, tak sobie, aby tego, a ty wrr, wrr! Mowie, co kiedyś siwy Orel opowiadał.
A pani chce do kościoła i sie martwi, że daleko? domyśla sie Handzia: To może pani z nami różaniec zmówi? Cało rodzino mowim, jak w kościele. Co?
Ona na to, że dobrze, zmowi z nami.
Stasie wyiskawszy, bierze Handzia na kolana Władka. A ja widze, że ten kaftan i te nogawicy na pewno odziane na gołe ciało, klapki rozchylili sie i dużo skóry widać, a nawet miejsce, gdzie zaczynajo sie cycki, ta rozpadlinka. A kolana tak rozstawiła, że nic tylko głowe położyć, niechby ona iskała. I już widze, jak głowa moja leży u niej w podołku, w pachwiny wciśnięta, a ona mnie iska białymi palcami. A palcy cienkie i sprytne, wślizgujo sie we włosy, przemykajo sie jak wenże, a takie czujne, że same, bez patrzenia namacajo każde wesz. Bo i nie so to jakieś tam weszki gnidki, weszki pyłki, ale każda duża, tłusta, orelska183: wesz gęś, wesz
Uwagi (0)