Przygody młodych Bastablów - Edith Nesbit (gdzie czytać książki w internecie za darmo txt) 📖
Pamiętacie młodych Bastablów, szóstkę sympatycznych psotników, którzy w Poszukiwaczach skarbu próbowali ratować sytuację finansową rodziny? Udało im się już znaleźć skarb, ale to wcale nie znaczy, że ich przygody dobiegły końca.
Świat czeka na odkrycie, ekscentryczne osoby na poznanie, a tajemnicze domy na odwiedzenie. W końcu nasi bohaterowie mogą jeszcze zostać wróżbitami, naukowcami lub szlachetnymi przemytnikami. Ich wyobraźnia i ciekawość świata nie pozwolą Wam się nudzić.
Przedstawiamy kolejną część perypetii Dory, Oswalda, Dicka, Ali, Noela i Horacego Oktawiusza Bastablów — pomysłowego rodzeństwa, znanego czytelnikom z Poszukiwaczy skarbu.
Edith Nesbit, autorka tej pełnej ciepła książki, w Polsce znana jest najbardziej z cyklu o Piaskoludku (Pięcioro dzieci i coś, Feniks i dywan, Historia amuletu).
- Autor: Edith Nesbit
- Epoka: Współczesność
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Przygody młodych Bastablów - Edith Nesbit (gdzie czytać książki w internecie za darmo txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Edith Nesbit
Zalewając piwnicę, zniszczyli chłopcy prócz dzwonków cały gazomierz.
Zdaje mi się, że tym razem ojciec nie był tak sprawiedliwy, jak jest zwykle. Zdaje mi się, że wuj również był niesprawiedliwy. Ale trzeba mu to wybaczyć, już tyle czasu minęło, odkąd był małym chłopcem.
*
Na święta Bożego Narodzenia posłaliśmy wszyscy państwu z Czerwonego Dworu karty z powinszowaniami, a Noel załączył bardzo piękny wiersz.
W maju otrzymaliśmy list z zaproszeniem i którejś pięknej niedzieli pojechaliśmy w odwiedziny do Czerwonego Dworu.
Ogród był w kwiatach, a pan i pani z Czerwonego Dworu weseli i gościnni. Bawiliśmy się znakomicie.
Ale czy uwierzycie, to pudło z piwnicy, które H. O. radził przerobić na klatkę dla królików, było przerobione na kołyskę, a w niej leżało małe dzieciątko.
Boże drogi! Już ja tam wolę króliki! Mniej z nimi kłopotu i więcej z nich pożytku.
Ojciec zna jednego pana, który się zowie Eustachy Sandal. Nie wiem, jak się o nim wyrazić, ale ojciec wierzy w jego dobre chęci. Jest on jaroszem i w dodatku zajmuje się rozmaitymi sprawami społecznymi. Organizuje różne koncerty i przedstawienia dla niezamożnych, ponieważ „pragnie do szarego życia wnieść Piękno”. Sam to mówi, Oswald słyszał na własne uszy.
Otóż któregoś dnia przyszedł pan Sandal z biletami na koncert. Tatuś kupił kilka dla naszych służących. Właśnie podczas wizyty pana Sandala Dora weszła do gabinetu ojca. Pan Sandal przywitał się z nią bardzo uprzejmie i zapytał:
— Moja miła panienko, czy nie zechciałaby pani poprzeć naszej instytucji, która podnosi ludzi na duchu, to jest czyby się pani nie podjęła sprzedaży biletów na wtorkowy koncert?
Dora zapaliła się bardzo do sprzedaży biletów i cały dzień była zajęta wyszukiwaniem ludzi, którzy by pragnęli podnieść się na duchu. W końcu sprzedała dziewięć biletów. Resztę kupił ojciec dla nas i dla panny Black, z którą udaliśmy się na koncert.
Było to strasznie daleko. Najpierw pojechaliśmy koleją, potem tramwajem, a potem trzeba było iść spory kawał. Noc była ciemna i straszne błoto. Gdyśmy szli, prawie że po omacku, Ala stąpnęła na jakieś zawiniątko, podniosła je. Przy świetle latarni zobaczyliśmy, że było to pięć szylingów zawiniętych w gazetę.
— Pewno to jest cały majątek jakichś biedaków — westchnęła Ala. — Musimy natychmiast odnieść na policję.
Ale panna Black uważała, że nie ma na to czasu, żeśmy się i tak spóźnili na koncert, i Ala schowała tymczasem pieniądze i papier do kieszeni.
O koncercie nie powiem nic ponad to, że był bardzo piękny. Pewno, czytelnicy moi, zdarzyło wam się w zaraniu waszej młodości być chociaż raz jeden na takim koncercie, który podnosi na duchu.
Po skończonym koncercie uradziliśmy wraz z panną Black, że pójdziemy za małe niebieskie papierowe drzwi obok sceny, poszukamy pana Sandala i wręczymy mu pięć szylingów. Zdawało się nam, że może będzie wiedział, kto zgubił pieniądze. Pan Sandal był bardzo zajęty, ale pieniądze wziął i powiedział, że gdy się ktoś zgłosi po nie, da nam niezwłocznie znać...
Wróciliśmy do domu, śpiewając wesoło i nic nie wiedząc, cośmy z sobą zabrali.
Dopiero po kilku dniach, a może nawet po tygodniu wszystko zmieniło się na gorsze. Ala, która jest żywa i wesoła jak chłopak, płakała i mazała się o byle głupstwo. Wszyscy byliśmy okrutnie przeziębieni, zakatarzeni i głowy nas bolały. Oswaldowi było tak niemożliwie gorąco, że głowę przykładał do kamiennych schodów, ażeby się trochę ochłodzić.
Ale po cóż przedłużać przykre opowiadanie? Przynieśliśmy z sobą odrę. Przyszedł doktor, wszystkim kazał położyć się do łóżka i na jakiś czas przerwały się wszelkie poszukiwania przygód.
Oczywiście kiedy się choroba przesili i kiedy zaczyna się rekonwalescencja, zapomina się prędko o przeżytych cierpieniach — ale podczas gorączki, gdy skóra jest czerwona, swędzi i boli, wtedy uważa się, że koncert był zbyt drogo opłacony!
Pan Sandal był u ojca tego samego dnia, w którym pomaszerowaliśmy do łóżka. Znalazł właściciela pięciu szylingów. Były to pieniądze przeznaczone dla doktora, niósł je ojciec dziecka chorego na odrę. Gdybyśmy byli te pieniądze odnieśli na policję natychmiast, Ala nie miałaby ich w kieszeni podczas całego koncertu, lecz nie chcę powiedzieć nic złego o pannie Black, gdyż pielęgnowała nas podczas choroby jak anioł i czytała na głos, gdyśmy się już czuli lepiej.
Po wyzdrowieniu byliśmy bladzi i mizerni. Tatuś postanowił wysłać nas nad morze. Nie mógł jechać z nami, więc postanowiono, że czas ten spędzimy u siostry pana Sandala mieszkającej nad morzem.
Podróż była bardzo przyjemna. Ojciec wziął dla nas osobny przedział, w którym rozsiedliśmy się wygodnie.
Cudna to była chwila, gdy pociąg wjechał w tunel, a następnie po długiej, długiej chwili znalazł się na szmaragdowej łące, którą od nieba odgraniczał srebrnoszary pasek. My, starsi, przypomnieliśmy sobie, że byliśmy po raz ostatni nad morzem jeszcze za życia mamy. Zrobiło nam się smutno i ciężko na sercu. Młodsi krzyczeli z zachwytu.
Ze stacji do domu pojechaliśmy omnibusem. Widzieliśmy po drodze pierwiosnki i mnóstwo fiołków. Nareszcie znaleźliśmy się przed domem panny Sandal. Stał przy drodze, przed wioską. Domek był niewielki, cały biały, a za nim widać było wielki wiatrak. Wiatrak był nieczynny i tylko rybacy przechowywali w nim swoje sieci.
Panna Sandal wyszła przez zielone drzwi na nasze przywitanie. Nosiła miękką, jasną suknię i miała takie same miękkie, płowe włosy, ściągnięte na tyle głowy.
— Witajcie wszyscy razem i każdy z osobna — rzekła miękkim głosem.
Przypominała bardzo swojego brata. Wprowadziła nas do mieszkania, pokazała nam jadalnię i nasze pokoje, a potem zostawiła nas, ażebyśmy się mogli umyć i oczyścić z drogi. Gdy wyszła, otworzyliśmy drzwi od naszych pokojów z hałasem, który przypominał szum największych rzek amerykańskich.
— Cóż? — zapytał Oswald. — Co wy na to?
— Jaka śmieszna chałupa! — rzekł Dick.
— Wygląda na ochronkę lub szpital — zauważyła Dora — bardzo mi się podoba.
— Przypomina łysinę starszego pana — powiedział H. O. — tak tu jest pusto.
Miał rację. Ściany były tynkowane na biało, meble białe i białe podłogi. W całym domu nie było ani jednej ozdoby! W jadalni wisiał zegar, ale przecież nie służył za ozdobę. Wisiało sześć obrazów brunatnego koloru. Jeden z nich przedstawiał ociemniałą dziewczynkę, trzymającą w ręce złamane skrzypce. Obraz ten nazywał się: Nadzieja.
Kiedyśmy się umyli, panna Sandal dała nam podwieczorek i powiedziała:
— Zasadą mojego domu jest: skromne życie i wzniosłe myśli.
Kilku z nas zlękło się, gdyż zdawało się nam, że słowa te znaczą, że nie będziemy mieli dosyć do jedzenia. Na szczęście nie było tak. Było mnóstwo do jedzenia, przeważnie mleko, ser, jarzyny i owoce. Bardzo nam to smakowało.
Panna Sandal była dla nas bardzo uprzejma. Po podwieczorku zaproponowała nam, że będzie czytać na głos. Zamieniliśmy ze sobą rozpaczliwe spojrzenia, ale nikt nie miał odwagi odezwać się.
Tylko Oswald rzekł bardzo grzecznym głosem:
— Czy nie sprawiłoby pani różnicy, gdybyśmy przedtem pobiegli nad morze? Ponieważ...
A ona odpowiedziała:
— Idźcie, moje dzieci. Idźcie się przytulić do łona natury.
Spytaliśmy o drogę, pobiegliśmy przez wieś ku wałowi nadbrzeżnemu i z okrzykami radości rzuciliśmy się na piasek.
Autor nie będzie was zanudzał opisami oceanu, wspaniałych fal i tak dalej, i tak dalej. O ile nie widzieliście morza, to czytaliście o nim w innych powieściach.
Wiecie też zapewne, że nie ma większej przyjemności, jak kopanie w piasku i budowanie zamków, kanałów, ogródków, statków, które dopiero po odejściu zmywa fala. I nic więcej nie powiem ponad to, że kiedyśmy patrzyli na morze i piasek, uczuliśmy, że wcale nas nie wzrusza, czy panna Sandal myśli o nas wzniośle i każe nam skromnie żyć. Mieliśmy dla siebie morze i piasek.
Była zbyt wczesna pora roku i zbyt późna pora dnia na kąpiel, więc kopaliśmy tylko — co zresztą wychodzi na jedno, gdyż i tak się jest zmoczonym, i trzeba potem zmieniać ubranie.
Już zmierzch zapadał, gdy wróciliśmy do Białego Domku na kolację. Dowiedzieliśmy się, że panna Sandal nie ma służącej. Pomogliśmy jej sprzątnąć ze stołu i pomyć naczynia. H. O. stłukł tylko dwie podstawki.
W ciągu pierwszego tygodnia nie zaszło nic godnego uwagi. Poznaliśmy kilku rybaków i mnóstwo mieszkańców wsi. Bardzo mili ludzie. Panna Sandal czytywała nam wiersze i historię o pewnym rybaku, który umiał hipnotyzować ryby, tak że same wpadały do sieci.
Panna Sandal była bardzo miła, ale brakowało jej tego samego, czego i Białemu Domkowi, i nagim ścianom, nie wiem, jak to określić. Panna Sandal była bardzo cierpliwa i bardzo spokojna, mówiła, że ludzie, którzy tracą panowanie nad sobą, nie są zdolni do wzniosłych przeżyć.
Ale pewnego dnia nadszedł telegram i panna Sandal straciła panowanie nad sobą. Była taka sama jak inni ludzie i podczas gdy szukała pieniędzy na wysłanie odpowiedzi, kazała H. O. wynieść się i nie plątać pod nogami.
A potem powiedziała do Dory (gdy mówiła, oczy miała czerwone i opuchnięte z płaczu, tak jak zwykli ludzie):
— Moja kochana! To straszne! Brat mój miał wypadek, muszę natychmiast pojechać do niego.
Panna Sandal posłała Oswalda po bryczkę do hotelu „Pod Starym Okrętem”, a dziewczęta do pani Bil18, ażeby przyszła zająć się nami pod jej nieobecność. Potem ucałowała nas i odjechała z ciężkim sercem. Dowiedzieliśmy się potem, że pan Sandal wszedł na jakieś rusztowanie, ażeby rozdać mularzom19 książeczki, w których była mowa o zgubnym nałogu pijaństwa. Wszedł tak nieszczęśliwie, że spadł, złamał rękę i zranił się w głowę.
Pani Bil przyszła i pierwszą rzeczą, jaką się zajęła, było kupienie wspaniałego mięsa, które upiekła na obiad. Smakowało nam bardzo, gdyż od chwili przyjazdu nie mieliśmy w ustach kawałka mięsa.
— Pewno jej nie stać na dobre mięso — rzekła pani Bil — ale wasz tatuś płaci za was i byłoby mu przykro, gdyby się dowiedział, że nie jecie nic przyzwoitego.
I pani Bil zrobiła nam wspaniałą leguminę. Była znakomita.
Po obiedzie siedzieliśmy nad brzegiem morza, pokrzepieni na ciele, a Dora rzekła:
— Biedna panna Sandal! Nie pomyślałam dotychczas ani razu, że jest tak uboga. Gdybyśmy tak mogli uczynić coś dla niej i przyjść jej z pomocą.
— Może chodzić i śpiewać na ulicy — powiedział Noel.
Pomysł był nieszczególny, po pierwsze dlatego, że we wsi jest tylko jedna ulica, a po drugie, mieszkańcy tej wsi nie są zamożni i nic byśmy nie zebrali dla panny Sandal.
Dora powiedziała, że może by napisać do ojca, by przysłał trochę pieniędzy dla panny Sandal, ale obawialiśmy się, że nie przyjmie takiej zapomogi.
Wtedy jednemu z nas, nie powiem komu, przyszła szczęśliwa myśl do głowy.
Powinna się zająć wynajmowaniem pokoi, słyszałem, że to przynosi doskonałe dochody.
I to był początek wszystkiego. Tego samego wieczoru znaleźliśmy jakieś tekturowe pudło, wycięliśmy z niego tabliczkę i umieściliśmy na niej napis różnokolorowymi kredkami:
Kładąc się spać, wywiesiliśmy tabliczkę przed drzwiami.
Kiedy nazajutrz rano Oswald rozsunął firanki i wyjrzał przez okno, dostrzegł całą gromadę dzieci przyglądających się karcie. Pani Bil wyszła przed dom i w ciągu jednej chwili rozpędziła wszystkich. Chociaż nie powiedzieliśmy jej dnia poprzedniego o naszych zamierzeniach, nie była wcale zdumiona i o nic nas nie spytała. Nigdy w życiu nie widziałem osoby podobnej do pani Bil. Nie wtrącała się do nie swoich rzeczy. Później mówiła, że sądziła, iż panna Sandal poleciła nam wywiesić kartę.
Minęło kilka dni i nic nowego nie zaszło, otrzymaliśmy tylko dwa listy: jeden od panny Sandal, która opisywała wypadek i cierpienia biednego brata, drugi od ojca, w którym prosił, ażebyśmy byli grzeczni i rozsądni.
Ludzie, którzy mijali Biały Dom, czytali naszą kartę i śmieli się.
Któregoś dnia przejeżdżała około naszego domu piękna bryczka. Pan jadący tą bryczką, uderzony wspaniałym tęczowym napisem, zatrzymał się i wysiadł z bryczki.
Był blady, miał siwe włosy i bardzo jasne oczy. Nosił nowy garnitur w kratkę, w którym mu było do twarzy.
Zanim zdążył zastukać do drzwi, Ala i Dora zawołały „proszę” (autor ma pewne dane przypuszczać, że serca im biły mocno).
— Ile? — rzekł krótko pan.
Ala i Dora były zaskoczone nagłością pytania i zaczęły się jąkać.
Wtedy Oswald wysunął się na pierwszy plan i rzekł:
— Może pan wejdzie.
— Owszem — odpowiedział pan i wszedł.
Wprowadziliśmy go do jadalni z prośbą, ażeby zaczekał chwilę, i odbyliśmy za drzwiami walną naradę.
— Zależy od tego, ile pokojów zażąda — szepnęła Dora.
— Powiedzmy mu tyle a tyle za pokój i dodatek, jeżeli będzie chciał, ażeby mu pani Bil gotowała.
Zgodziliśmy się na ten projekt.
Wróciliśmy do pokoju.
— Ile pokojów pragnie pan wynająć? — zapytał Oswald.
— Wszystkie pokoje — odrzekł pan.
— Od pokoju bierzemy po funcie tygodniowo i dwa funty dla pani Bil.
— Ile pokojów jest w sumie i ile to ma kosztować?
Oswald namyślał się chwilę, a potem rzekł:
— Dziewięć pokojów to dziewięć funtów, a dwa funty dla pani Bil, ponieważ jest wdową.
— Zrobione! — odrzekł pan. — Pójdę po moje kufry.
Wybiegł z pokoju, wsiadł na bryczkę i odjechał. Gdy już był bardzo daleko, Ala zapytała:
— Gdzież my się podziejemy? Gdzie my będziemy spać?
— On musi być szalenie bogaty, jeżeli mu potrzeba aż tylu pokojów — zauważył H. O.
— Gdyby był nawet najbogatszy, to także nie może spać w dwóch pokojach naraz — powiedział Dick — możemy zaczekać, póki się nie położy, a potem pójdziemy spać do innych pokojów.
Lecz Oswald
Uwagi (0)